Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Zniesienie ustawy Dodda-Franka przyśpieszy wzrost PKB w USA

Trump chce znieść ustawę Dodda-Franka z 2010 roku regulującą działanie sektora finansów i bankowości. Może to zyskać akceptację ekonomistów. – Ustawa dusi naszą gospodarkę. Likwidacja choć części jej kosztownych przepisów wyjdzie nam na dobre – twierdzi prof. Richard Vedder z Ohio University.
Zniesienie ustawy Dodda-Franka przyśpieszy wzrost PKB w USA

Profesor Richard Vedder

ObserwatorFinansowy.pl: Administracja Donalda Trumpa przymierza się do rozmontowania ustawy Dodda-Franka. Uda jej się?

Richard Vedder: Rozmontować ją w całości? To raczej mało prawdopodobne. Ale próbować trzeba.

Ta ustawa jest zła?

Zacznijmy od tego, że to jeden z najdłuższych aktów prawnych w historii amerykańskiej legislacji. 850 stron, na których znajduje się 350 tys. słów, które regulują 16 różnych dziedzin rynkowych. Nie spotkałem człowieka, który przeczytałby tę ustawę od A do Z. Sądzę, że nawet autorzy, Barney Frank i Chris Dodd, jej nie czytali. To nie koniec. Ten regulacyjny gigant wymagał przyjęcia dodatkowej legislacji, która go tłumaczy i precyzuje. Jak obliczono, w 2013 roku ustawy dodatkowe miały już w sumie 42 mln słów, 42 razy więcej niż „Wojna i Pokój” Tołstoja. Teraz zapewne mają 20-25 mln słów. Tak opasłe akty prawne nie mogą być dobre.

Legislacyjny węzeł jest za mocno zasupłany, żeby go rozwiązać? Radykalne cięcie w postaci „rozkazu wykonawczego” prezydenta tu nie pomoże?

Ta ustawa nie jest czymś, co można odwołać prezydenckim dekretem. Trump musiałby mieć poparcie zarówno Kongresu, jak i Senatu, gdy realnie może liczyć tak naprawdę tylko na Kongres, gdyż w Senacie przewaga republikanów nad demokratami jest niewielka. Zaledwie 52 do 48 głosów. To oznacza, że głębsze zmiany demokraci wciąż są w stanie blokować, choćby zwyczajnie przeciągając etap konsultacji i obrad.

Demokraci będą przekonywać, że Trump – znosząc ustawę Dodda-Franka – będzie działał na rękę Wall Street?

Oczywiście. A republikanie – że chodzi o uwolnienie potencjału amerykańskiej gospodarki.

Pana zdaniem która ze stron jest bliżej prawdy?

W Ameryce powszechna jest świadomość, że gospodarka nie działa na pełnych obrotach. Pod względem średniego tempa zbliżamy się do, proszę wybaczyć, Europy. Zachodniej oczywiście, bo w porównaniu z rozwojem Polski w ostatnich latach wypadamy blado. Oczywiście zasługa w tym nie tylko ustawy Dodda-Franka, lecz także np. reformy ubezpieczeń zdrowotnych Obamacare. Wzrost PKB w USA od ośmiu lat nie przekroczył 2 proc. PKB, gdy przecież przyzwyczajeni byliśmy do wzrostu na poziomie 3-4 proc. rocznie. Barack Obama był pierwszym amerykańskim prezydentem, któremu „udało się” w ciagu kadencji nie zaliczyć ani jeden „trójki” czy „czwórki”. To niechlubny rekord. Myślę, że to jest wyjściowa perspektywa ekipy Trumpa – chcą zrobić wszystko, żeby Trump tego rekordu nie powtórzył.

Ale czy faktycznie samo zniesienie ustawy Dodda-Franka zaskutkowałoby przyśpieszonym wzrostem gospodarczym w Stanach Zjednoczonych?

Uważam, że tak. W wypadku likwidacji ustawy w całości, co jak ustaliliśmy nie jest zbyt prawdopodobne, wzrost wedle moich szacunków przyśpieszyłby o ok 1. proc.

W USA zaczyna się walka o kapitał

Demokraci nie chcą, żeby USA się rozwijały?

Demokraci boją się być może, że taki ruch wywołałby na rynkach niebezpieczne zamieszanie. I muszę przyznać, że mają tu rację. Każda radykalna zmiana regulacyjna może wywołać nieprzewidzianą reakcję rynku, z kryzysem włącznie. Sądzę, że Trump też to wie i dlatego będzie chciał znieść tylko wybrane zakresy regulacji.

Która część ustawy Dodda-Franka jest najbardziej szkodliwa?

Ustawa narzuca na podmioty gospodarcze dodatkowe koszty regulacyjno-biurokratyczne, także przez ustanowienie nowych instytucji kontrolnych. Biuro Ochrony Finansowej Konsumentów ma chronić ludzi przed nadużyciami ze strony sektora finansowego, ale w rzeczywistości jego działanie nie jest szczególnie skuteczne, ale za to wątpliwe konstytucyjnie. To jednak szczególnie mocna polityczna synekura, ponieważ prezydent nie może swobodnie odwoływać szefa biura. Sądzę, że gdy upłynie pięcioletnia kadencja obecnego, Trump zamiast zlikwidować biuro, wprowadzi tam swojego człowieka.

Z kolei powołana także ustawą Dodda-Franka Rada Nadzoru Stabilności Finansowej zajmuje się dekretowaniem, które z instytucji są „istotne systemowo”. Jeśli jakiś bank zostanie ochrzczony takim mianem, natychmiast zaczyna podlegać masie dodatkowych regulacji. Dotyczy to także ubezpieczycieli, których biznes – w przeciwieństwie do banków – jest dość prosty. Relatywnie łatwo przewidzieć, ile danego roku osób umrze. Oni nie potrzebowali dodatkowych regulacji, a je dostali. Myślę, że republikanie mogą odnieść sukces w wycofywaniu tych przepisów.

Demokraci nie będą oponować?

Nie tak głośno. Natomiast możliwe, że demokraci ucichną całkowicie, jeśli Trump postanowi uwolnić od ciężaru regulacji małe lokalne banki. Dodd i Frank nie wzięli pod uwagę, że w naszym systemie jest 6,5 tys. małych banków rozsianych po miastach o populacji od 100 do 200 tys. To one najbardziej odczuły koszty nowego prawa. Ich liczba zmalała od czasu jego wprowadzenia, bo albo bankrutowały, albo przejmowały je duże instytucje ogólnokrajowe. Takie banki charakteryzują się tym, że inaczej niż duże oceniają np. wiarygodność kredytową swoich klientów. Przede wszystkim lepiej ich znają. Regulacje sprawiły, że nagle bez realnego powodu musiały implementować te same kosztowne procedury weryfikacji kredytobiorców co duże instytucje, dla których koszt nowych regulacji jest relatywnie mniejszy.

Przed wprowadzeniem ustawy liczba małych banków rosła?

Bogiem a prawdą to nie. Zmniejszanie się liczby małych banków to trend obserwowany od ponad 20 lat. Kiedyś było ich u nas 50 tys. Ustawa Dodda-Franka ten proces wzmacnia, ale nie jest jego jedyną przyczyną. Nie można zapominać, że zglobalizowany i scyfryzowany globalny system finansowy po prostu preferuje duże instytucje. Niemniej małe banki mają swoją rolę w systemie i nie wolno o tym zapominać. Są ważne zwłaszcza tam, gdzie nie opłaca się docierać gigantom – w odległych terenach rolniczych, wiejskich. To dobry powód, żeby nie regulować ich w ten sam sposób co gigantów.

Czy jest coś w ustawie Dodda-Franka co jest warte zachowania?

Tak. Jest to próba implementacji tzw. reguły Volcera, która ogranicza bankom możliwość angażowania się w handel zbyt ryzykownymi instrumentami finansowymi. Mowa oczywiście o ograniczeniach w inwestowaniu kapitału swoich klientów. Mówię „próba implementacji”, ponieważ ta zasada jest wdrożona tylko częściowo. Niektóre instytucje jej podlegają, inne nie. Pora to przeanalizować i naprawić.

Warto zauważyć, że to nie jest jedyna niewyegzekwowana część ustawy Dodda-Franka. Na przykład w ramach narzędzi, które daje, próbowano 3-4 lata temu doprowadzić do rozczłonkowania największych firm finansowych i banków, gdyż tak duże instytucje są potencjalnie niebezpieczne dla całej gospodarki. Sprawa ucichła całkowicie. Regulatorzy nie wykazują już żadnej aktywności w tej kwestii. W efekcie najwięksi gracze na Wall Street znów poczuli się pewnie i nawet do pewnego stopnia korzystają na nowych przepisach. Im bowiem jesteś większym, tym łatwiej ponosić ci koszty regulacyjne.

Ustawa dała im dodatkową przewagę nad konkurentami?

Tak – dlatego nie wszyscy na Wall Street palą się do obalania Dodda-Franka. Moim zdaniem popełniliśmy po kryzysie błąd, starając się zaprojektować rewolucyjne regulacje, zamiast skoncentrować się na dokręceniu tradycyjnych mechanizmów regulacyjnych – np. na istotnym podniesieniu wymogów kapitałowych dla banków czy poziomu płynności tak, by zabezpieczyć je przed bankructwem na wypadek „runu na bank”, a jednocześnie nie zdusić akcji kredytowej. O tym się zresztą teraz bardzo gorąco debatuje. Kiedy regulacje po prostu tworzą środowisko wzrostu gospodarczego, a kiedy go tłumią? Niestety, o jednoznaczną odpowiedź trudno.

Zastanawiam się, czy gdyby ustawa Dodda-Franka obowiązywała w 2007 roku, udałoby się jej powstrzymać kryzys finansowy…

Szczerze wątpię. W systemie finansowym toksyczne aktywa były już w tym czasie obecne w ilości nie do przetrawienia. Kryzys był już gotowy.

To może chociaż ustawa ograniczyłaby tempo rozprzestrzeniania się tych toksycznych aktywów po rynku i w efekcie gospodarcza infekcja nie byłaby taka mocna?

Może gdyby te regulacyje były wprowadzone 20 lat temu, mogłyby coś zmienić in plus w tym względzie, ale to już czysta gdybologia… Ustawa Dodda-Franka nie zlikwidowałaby zjawiska, do którego doszło po 2005 roku. Do tego czasu, gdy bank udzielał kredytu, ponosił ryzyko, że ktoś go nie spłaci, a więc ryzyko straty. Po 2005 roku wymyślono innowację polegającą na sprzedawaniu ryzyka graczom zewnętrznym po postacią instrumentów sekurytyzacyjnych, takich jak CDS (Credit Default Swap) czy MBS (Mortage Backed Securities). W ten sposób nie musiały już ponosić odpowiedzialności za złe kredyty. Ktoś inny płacił cenę. Zaczęły więc udzielać ich wszystkim, jak leci.

To nie znaczy, że sekurytyzacja albo hedging są całkiem szkodliwe, ale że mechanizmy te zostały nadużyte, co doprawodziło do załamania się systemu. Warto przy tym pamiętać, że to półpaństwowe instytucje hipoteczne Freddie Mac i Fannie Mae w olbrzymim stopniu odpowiedzialne są za wytworzenie toksycznych aktywów. To one przecież na polityczne zamówienie wspierały rynek kredytów mieszkaniowych. Jak na ironię, z tymi instytucjami nic nie zrobiono.

Dlaczego?

Wstyd mi się jako Amerykaninowi do tego przyznawać, ale one po prostu wykupiły Kongres. Dostały bail-out i działają dalej. Ich polityczne wpływy były i są olbrzymie. Najbardziej odważnym czynem, na jaki zdobyli się politycy wobec nich, było pokryzysowe znacjonalizowanie ich zysku mające zrekompensować antykryzysową pożyczkę. Ale to tyle. To wielka porażka naszej demokracji, że istnieją takie dziwne, szemrane wręcz instytucje finansowe, jak Freddie i Fannie i że do tego mają ochronę rządu. Myślę, że ustawa Dodda-Franka nie jest czymś, co mogłoby załatać tego rodzaju wady systemu, bo to już problem stricte ustrojowy.

Europa lepiej odpowiedziała na kryzys finansowy niż USA?

Chociaż kryzys amerykański był zapalnikiem kryzysu europejskiego, ten drugi ma inną naturę. Nie chodzi tam o niespłacone prywatne długi, a przede wszystkim o niespłacone długi rządowe. Odpowiedź Europy na to musiała być więc inna. Przyznam jednak, że nie jestem specjalistą od spraw europejskich, choć myślę, że nawet Angela Merkel nie wie za dobrze, co się dzieje na jej podwórku (śmiech). Obserwowałem jednak to, jak Bruksela podchodzi do kwestii instytucji finansowych obarczonych ryzykiem, i spodobało mi się, że robi to w dość tradycyjny sposób, stawiając na wymogi kapitałowe i płynnościowe.

Patrząc na zamiary Trumpowskiej administracji, jest pan gospodarczym optymistą czy pesymistą?

Jeśli choć trochę odciąży gospodarkę od niepotrzebnych regulacji, będzie lepiej. To chyba optymizm. A zresztą… to jest Donald Trump! Kto wie, co zrobi jutro? (śmiech)

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Prof. Richard Vedder – ekonomista z Uniwersytetu Ohio, historyk i publicysta znany z przekrojowych prac na temat rynku pracy i polityki społecznej. Wraz ze Stephenem Moorem opublikował w 2007 roku w „The Wall Street Journal” słynny artykuł, z którego wynika, że podniesienie podatków o 1 dolara skutkuje przerastającym tę sumę zwiększeniem rządowych wydatków.

 

 

Profesor Richard Vedder

Otwarta licencja


Tagi