Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Koalicja antyniemiecka w natarciu

Nowy prezydent Francji, Francois Hollande, dał nadzieję tym, którzy odrzucają niemiecką koncepcję polityki gospodarczej. Na polu intelektualnym kolejne wsparcie zapewnił noblista Paul Krugman, dowodzący w najnowszej książce, że oszczędności prowadzą donikąd. Obóz antyniemiecki napiera coraz bardziej.
Koalicja antyniemiecka w natarciu

Francois Hollande, prezydent Francji

Kiedy charyzmatyczny ekonomista Mario Monti został w listopadzie 2011 r. wybrany premierem Włoch, obdarzał Niemcy wszelkimi czułościami niczym kawaler przymilający się do wyniosłej panny.

– Jestem najbardziej niemieckim z włoskich ekonomistów – mówił jeszcze w grudniu, chcąc pokazać rynkom finansowym, że Włochy wychodzą z ery nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej.

Wystarczyło jednak kilka miesięcy, w czasie których jego reformy ugrzęzły w miejscu, kraj wpadł w recesję, a strefa euro weszła w nową fazę kryzysu, żeby jego słowa o Niemczech nabrały nieco innego wydźwięku. W maju mówił już o tym, że chce przekonać niemieckie serca i umysły do bardziej rozsądnego podejścia do problemów gospodarczych w Europie.

W Europie nabiera sił obóz sprzeciwu wobec twardej polityki oszczędności fiskalnych narzucanej przez Niemcy. Najbardziej symbolicznym tego przejawem jest oczywiście wybór socjalisty Francois Hollanda na prezydenta Francji. Już w dniu wyborów ogłosił on, że zamierza skończyć z polityką bezwzględnych oszczędności i skupić się na wzroście gospodarczym. Jego pomysły to m.in. wyższe wydatki publiczne we Francji, wielkie europejskie projekty infrastrukturalne, czy nacisk na Europejski Bank Centralny aby prowadził luźniejszą politykę pieniężną.

Wiele pomysłów Hollanda jest zupełnie nierealistycznych, lub nawet kuriozalnych – np. obniżenie wieku emerytalnego, karanie firm za zwolnienia pracowników, czy obietnica powiększenia i tak już rozrośniętego państwa socjalnego. Jednak wielu ekonomistów puszcza te pomysły mimo uszu, wierząc, że nie będę pewnie wprowadzone w życie, a Holland symbolizuje walkę na dużo poważniejszym froncie. Za konfliktem politycznym kryje się dużo głębszy podział, który przebiega również wśród ekonomistów. Jest on stary jak świat, ale nabiera nowego wymiaru: czy stymulować gospodarkę w okresie kryzysu?

Akurat w okresie wyboru Hollanda na prezydenta Francji, na świecie wydana została książka kontrowersyjnego choć i wybitnego noblisty Paula Krugmana pt. „Skończyć Depresję. Teraz!”. Można ją streścić w kilku słowach: obecny kryzys jest wyjątkowy, więc potrzebne są wyjątkowe narzędzia do wyjścia z niego – dalsza stymulacja fiskalna w krajach, które mogą sobie na to pozwolić (mają niskie rentowności) oraz luźna polityka pieniężna. W mniejszym lub większym stopniu te pomysły popiera wielu ekspertów i wiele środowisk, którym daleko do lewicowych ideałów. O potrzebie większych wydatków w Niemczech pisał m.in. konserwatywny brytyjski tygodnik „The Economist”, któremu do Krugmana bardzo daleko.

Z drugiej strony Niemcy oraz konserwatywni ekonomiści coraz ostrzej odpowiadają: nie można zwalczać długu długiem, tylko oszczędności mogą przywrócić utracone zaufanie do gospodarki. Ich zdaniem sugerowanie, że są łatwe wyjścia  kryzysu są kuriozalne, a za błędy z przeszłości po prostu trzeba ponieść cenę. Wzrost można zaś odzyskać tylko poprzez reformy strukturalne, gdyż został on utracony z powodów strukturalnych – wysokiej dynamiki płac tam, gdzie nie rosła produktywność. Teraz te płace muszą spaść.

Czego nie akceptują Niemcy

Oto jak przebiega argumentacja obozu antyniemieckiego. Argumenty w dużej mierze nakładają się na siebie, pokazują te same zjawiska, ale warto przedstawić je oddzielnie.

Po pierwsze, kto jak kto ale Niemcy najbardziej powinni zrozumieć, że gospodarkom znajdującym się w kryzysie trudno jest odzyskać konkurencyjność bez „pomocy” z zewnątrz. Chodzi nie tylko o pomoc finansową, ale też popyt zewnętrzny pozwalający zwiększyć eksport. Kraj może bowiem oszczędzać tylko jeżeli sprzeda światu więcej niż kupi, czyli jeżeli zwiększy eksport bardziej niż import.

Na początku XXI w. Niemcy przechodziły bardzo trudny okres odzyskiwania konkurencyjności. Polegał on m.in. na utrzymywaniu niskiego wzrostu płac, dużo niższego niż w innych krajach Europy, co pozwoliło firmom na stopniowe uzyskiwanie przewagi kosztowej nad globalnymi konkurentami. Ten proces nie byłby możliwy, gdyby nie wysoki popyt na niemieckie towary w innych krajach Europy, Niemcy mogły bowiem rekompensować spadek popytu wewnętrznego popytem zagranicznym. Pochodził on m.in. z przeżywających boom kredytowy innych krajów Południa. Teraz, kiedy podobny proces relatywnego obniżenia płac muszą przejść peryferie Europy, Niemcy odmawiają zwiększenia popytu wewnętrznego, który pomógłby peryferiom. Zachowują się zatem – zdaniem przedstawicieli opcji „antyniemieckiej” – wątpliwie z etycznego punktu widzenia i nieefektywnie z ekonomicznego punktu widzenia, bowiem załamanie gospodarcze w Europie Południowej w końcu dotknie również ich.

Po drugie – idzie dalej argumentacja – z kryzysu zadłużenie paradoksalnie nie można wychodzić przez … same oszczędności. To argument, który w latach 30. XX wieku podniósł amerykański ekonomista Irvin Fisher i na który powołuje się współcześnie wielu ekspertów. Jedna osoba może zmniejszyć dług oszczędzając. Ale kiedy z długu wychodzą miliony gospodarstw domowych ich łączne oszczędności tak tłumią popyt, że kulejąca gospodarka nie generuje dochodu potrzebnego do oszczędzania. Dlatego po kryzysie zadłużeniowym konieczne jest zwiększenie, a nie zmniejszenie, długu publicznego – rząd musi przejąć na siebie ciężar utrzymania popytu. Jeżeli tego nie zrobi, sektor prywatny nie zwiększy oszczędności. Tak zresztą stało się we wszystkich krajach, które przeszły w ostatnich latach kryzys. Wiele z nich nie może już dalej zwiększać długu, ale są takie, które mogą to uczynić. Argument ten dodatkowo wspierany jest przez fakt, że rentowności niemieckich obligacji są na rekordowo niskich poziomach. Oznacza to, że rynek niemal woła do rządu: „pożyczaj, ufamy Ci!”.

Po trzecie wreszcie, argumentują przeciwnicy obozu niemieckiego, reformy strukturalne nie mają najmniejszych szans na szybkie wyprowadzenie południa Europy z kryzysu, gdyż ich efekty objawią się dopiero po wielu latach. Główny ciężar reform opiera się na zmianach na rynku pracy. Kraje południowej Europy muszą uelastycznić zasady zatrudniania pracowników, po to, żeby firmy mogły odzyskać konkurencyjność. Na przykład w Hiszpanii potrzebne jest zmniejszenie tzw. indeksacji płac, czyli uzależnienia ich od inflacji. We Włoszech konieczne są zmiany ułatwiające zwalnianie pracowników – nie dlatego, żeby pomóc w nadzwyczajny sposób firmom, ale żeby przywrócić im normalne warunki działania (we Włoszech żeby zwolnić pracownika trzeba przejść wielomiesięczną batalię sądową, którą firmy najczęściej przegrywają). Wszystko to sprawia, że firmy stają się coraz mniej konkurencyjne. Jednak nawet jeżeli reformy rynku pracy pomogą tamtejszym gospodarkom, to na pewno nie stanie się to w najbliższym roku czy dwóch latach, kiedy ryzyko niewypłacalności Madrytu lub Rzymu może być największe.

www.obserwatorfinansowy.pl (opr. DG)

www.obserwatorfinansowy.pl (opr. DG)

Jak zwykle skończy się kompromisem

Jak ocenić te argumenty? Można pominąć spory, które są nie do rozstrzygnięcia. Wśród ekonomistów akademickich nie ma zgody co do skuteczności stymulacji fiskalnej, dyskusja na argumenty teoretyczne daleko nas nie zaprowadzi. Można jednak spojrzeć na rzeczywistość, zobaczyć jak wyglądają efekty poszczególnych działań. A są one na razie niezadowalające.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że konserwatywna i twarda polityka ostrych oszczędności fiskalnych w Europie sprawdza się jak na razie słabo. Większość zagrożonych krajów ma problemy ze spełnieniem wymagań narzucanych przez Komisję Europejską, ponieważ słabnące PKB uniemożliwia im obniżenie stosunku długu do tegoż PKB. Hiszpania miała w tym roku obniżyć deficyt finansów publicznych do 4,4 proc. PKB. Kilka miesięcy temu rząd jednostronnie wyznaczył sobie nowy cel na poziomie 5,6 proc. PKB. A teraz można mieć wątpliwości, czy i ten cel zostanie osiągnięty, bowiem Hiszpania znajduje się w recesji. I to po mimo, że determinacja polityczna Madrytu jest na prawdę bardzo wysoka.

Nie ma też wątpliwości, że proces reform strukturalnych postępuje bardzo wolno, na tyle wolno, że nie można oczekiwać jego pozytywnych efektów ani w tym ani prawdopodobnie w przyszłym roku, a nie wykluczone, że nawet w nadchodzących trzech-czterech latach. Na przykład we Włoszech reforma rynku pracy przeprowadzona przez Mario Moniego jest bardzo skromna, nie wprowadza żadnych fundamentalnych zmian w kluczowych kwestiach, m.in. dotyczących zwalniania pracowników.

Pytanie, czy te trudności uzasadniają luźniejsze podejście do polityki fiskalnej w krajach centrum Europy oraz do polityki pieniężnej przez Europejski Bank Centralny? Decydenci w Berlinie i Frankfurcie podkreślają, że Europa musi przejść fundamentalne, a może nawet rewolucyjne zmiany strukturalne i nie ma co liczyć, że ten proces da się przeprowadzić gładko. Niepowodzenia na froncie oszczędności i reform mogą potwierdzać, że jest to bardzo trudna droga, ale nie muszą przekonywać, że inne rozwiązania są lepsze. Kryzys finansowy dobitnie udowodnił, że rozwiązania, które w krótkim okresie mogą wydawać się dobre dla gospodarki, swoje koszty ujawniają dopiero w długim okresie.

Jednak w Niemczech widać pewne pierwsze oznaki przyzwolenia na pomysły, które dotychczas wydawały się niedopuszczalne. Jakkolwiek absurdalne wydawałyby się Niemcom pomysły stymulacji gospodarki, to do ich umysłów dociera powoli przekonanie, że proces dostosowania gospodarek musi przebiegać zarówno u kredytobiorców jak i kredytodawców. Minister finansów Wolfgang Schaueble stwierdził, że Niemcy mogą i powinny sobie pozwolić na wyższy wzrost płac, co pozytywnie wpłynęłoby na popyt (i oczywiście import). Bundesbank zaś napisał ostatnio, że Niemcy powinny przygotować się na okres wyższej inflacji niż średnia dla strefy euro. To by oczywiście oznaczało, że inne kraje będą szybciej odzyskiwały konkurencyjność w stosunku do Niemiec. To pierwsza tego typu enuncjacja ze strony zazwyczaj konserwatywnego banku centralnego.

Wydaje się zatem, że polityka gospodarcza w Europie spotka się w połowie drogi między Francją i Niemcami. To dobrze. Można liczyć na nieco luźniejsze podejście do problemu redukcji długu, czyli wydłużenie terminów, w jakich kraje peryferyjne musza osiągnąć cele fiskalne. Można też liczyć, że w Niemczech większe będzie przyzwolenie na wyższą inflację i wzrost płac, a nie wykluczone, że w pewnym momencie również marginalnie luźniejszą politykę fiskalną. W Europejskim Banku Centralnym widać również gotowość do ewentualnego dalszego luzowania polityki pieniężnej. Z drugiej strony, kurs głębokich reform strukturalnych i oszczędności fiskalnych na peryferiach zostanie na pewno utrzymany, Niemcy tego dopilnują.

Od 60 lat proces integracji europejskiej przebiegał drogą kompromisów między różnymi wizjami. Teraz będzie podobnie. Czy to jest najbardziej optymalne rozwiązanie? To pytanie akademickie. To jest jedyne rozwiązanie.

Ignacy Morawski

Francois Hollande, prezydent Francji
www.obserwatorfinansowy.pl (opr. DG)
morawski skala-oszczednosci

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?