Czas zmartwychwstania

Święta skłaniają do głębszej refleksji. Te kilka dni wytchnienia od zgiełku pracy, spędzone w rodzinnej i religijnej atmosferze pozwalają nieco szerzej spojrzeć na problemy i to również problemy gospodarcze. Codziennie prowadzimy ożywioną dyskusję na temat deficytu budżetowego, długu publicznego, stóp procentowych, produktu krajowego brutto, podziału zysku NBP itd., itp. Czy zastanawiamy się, gdzie jest sedno tej dyskusji? Czemu, komu, ona służy? Co z niej ma wynikać?

Mam wrażenie, że często zapominamy (dotyczy to także mojej osoby), że ekonomia jest nauką społeczną. Że w jej centrum znajduje się człowiek. Że gospodarka ma służyć poprawie bytu konkretnych ludzi. Ekonomia i gospodarka to nie słupki matematyczne, wykresy, statystyki, modele. Musimy pamiętać, że za tymi suchymi danymi stoją zawsze ludzie i to konkretni ludzie, a nie statystyczny człowiek.

Dyskutując o narzędziach polityki gospodarczej, musimy dostrzegać dobro człowieka. Musimy mieć na uwadze jego rozum i wolę. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że „człowiek jest drogą Kościoła”. Chciałbym sparafrazować te słowa i stwierdzić, że „człowiek jest drogą ekonomii”. Tak postawiona sprawa niesie szereg istotnych wyzwań i wymaga znacznego intelektualnego wysiłku. Budując modele i zasady ekonomiczne, musimy zawsze weryfikować je pod kątem potrzeb i oczekiwań ludzi. Mówiąc o efektywności ekonomicznej działań, musimy uwzględniać efekty i koszty, które obejmują nie tylko kwestie materialne, ale całościowy wpływ na człowieka, także jego sferę psychiczną (duchową).

W ostatnich latach coraz głośniej mówi się o tym, że stosowane powszechnie miary działalności gospodarczej (na przykład PKB), są zbyt ubogie i jednostronne. Nie uwzględniają one całego szeregu zmiennych, które realnie wpływają na naszą satysfakcję i odczuwalny poziom życia. Jako alternatywy pojawiają się zatem takie miary, jak Human Development Index czy Gross National Happiness. Uważam, że jest to dobry kierunek myślenia ekonomicznego i działania gospodarczego.

Święta Wielkiej Nocy przynoszą jeszcze jedną istotną refleksję. Każda, nawet najgorsza sytuacja, jest przejściowa. Po upadku przychodzi czas zmartwychwstania. Jest to również prawda w życiu gospodarczym. Upadek firmy, czy nawet całej gałęzi prowadzi do wyłonienia się następnych, jeszcze silniejszych i przynoszących lepsze wyniki firm i branż, a potrzeby ludzi są coraz lepiej zaspokajane. Musimy się uczyć, choć często jest to bolesne, dostrzegać w porażkach szanse, w problemach wyzwania, w upadku trampolinę do osiągania naszych celów.

Życzę wszystkim moim czytelnikom nadziei i wiary w przyszłość.