Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Zachód zawiódł, MFW powinno słuchać krajów BRIC

Dorośli nie są zbyt odpowiedzialni, skoro nie zauważyli narastania problemów z instrumentami finansowymi od lat 90., a teraz zadłużają kolejne pokolenia - taki smutny wniosek można wyciągnąć z debaty Historia i perspektywy unii gospodarczej i walutowej - poza ekonomię, którą zorganizował NBP.

Zaczęło się optymistycznie. Profesor Mario Monti, rektor Uniwersytetu Bocconi i były komisarz UE, mówił, że określenie „kryzys strefy euro” jest semantyczną pułapką. Problemy dotyczą bowiem tylko kilku krajów. I nawet gdyby je zsumować, to i tak sytuacja na Starym Kontynencie jest lepsza niż w Stanach Zjednoczonych czy Japonii. Problem w tym, że w przeciwieństwie do USA Unia nie jest państwem federalnym, ma więc problemy nie z rozmiarem deficytów, ale z ich zarządzaniem i dystrybucją.

Na tym jednak optymizm się skończył, bo z tą sytuacją niełatwo będzie się uporać.

– Nie będzie szybkiego rozwiązania – przekonywał profesor Monti.

Argumentował, że najpierw trzeba zażegnać podziały wśród Europejczyków. Od kiedy prawda o Grecji wyszła na jaw w niemieckiej prasie pojawiły się artykuły szkalujące Greków, a na ulicach Aten – swastyki.

Grecka minister edukacji, Anna Diamantopoulou, przyznała, że przez ostatnie 30 lat finanse publiczne Grecji były źle zarządzane, a wejście do strefy euro nie było traktowane zbyt poważnie. Dodała jednak, że teraz Grecy płacą za to wysoką cenę.

– W ostatnich miesiącach mieliśmy największą konsolidację fiskalną jaką kiedykolwiek miała gospodarka w strefie euro. Deficyt sektora rządowego został zmniejszony o 5,1 proc. w ciągu roku i w ciągu dwóch lat będzie zmniejszany nadal –  wymieniała minister.

Zwróciła uwagę, że w ciągu kilku miesięcy przeprowadzono 155 zmian w prawie, nastąpiły cięcia pensji, zamknięto szkoły i szpitale, a tysiące ludzi poszły na przymusową emeryturę.

Minister Diamantopoulou zauważa, że dzisiejsze problemy ogólnoeuropejskie, w tym problemy wewnętrzne innych krajów, rozwiązują narodowi przywódcy Francji i Niemiec.

– Potrzebujemy europejskich liderów – przekonywała.

Ruud Lubbers, były premier Holandii, cofnął się w rozważaniach do początku lat 90. Już wtedy zastanawiano się nad „kasyno-kapitalizmem” i nad tym czy sektor finansowy jest częścią „prawdziwej gospodarki”. Doszło bowiem do rozłączenia kredytodawcy od kredytobiorcy i wprowadzenia szeregu finansowych innowacji. Jednak zdaniem Lubbersa „dopiero w 2007 roku przejrzeliśmy na oczy”, kiedy banki zaczęły upadać, a rządy musiały sięgnąć po pieniądze podatników żeby je ratować.

Jego zdaniem potrzeba nam teraz dwóch rzeczy: reformy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i „zielonego wzrostu”. W obliczu problemów Europy i Stanów Zjednoczonych w MFW większą rolę powinny odgrywać bogate w kapitał kraje BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). W samej Europie trzeba zaś wprowadzić w życie zalecenia wobec banków, znane jako Bazylea III.

Zielony wzrost oparty na inwestycjach w technologię ograniczające emisję dwutlenku węgla jest zaś jedyną szansą na impuls rozwojowy, który pozwoliłby wyrwać się ze spirali zadłużenia.

Avinash Persaud, prezes Intelligence Capital, uznał, że w EMU – unii gospodarczej i walutowej – zbyt duży nacisk położono na walutę, a za mały na gospodarkę. Nie doceniliśmy problemów jakie wynikają z jednolitej stopy procentowej, nie przejmowaliśmy się efektywnością.

– Problemem od początku nie było zadłużenie państwa. Problemem był boom prywatnego zadłużenia, które później zostało przekonwertowane na długi państwowe w wyniku kryzysu, bo nie było innej alternatywy – wyjaśniał Persaud.

Dodał, że musimy mieć teraz dyscyplinę fiskalną, ale nie możemy wiązać rządom rąk. Muszą mieć jakieś pole manewru w polityce gospodarczej. Również pakiety ratunkowe powinny mieć na celu wzrost. Jeśli się o tym zapomina, to nie mają one żadnego sensu.

Zdaniem prowadzącego panel eurodeputowanego Jacka Saryusz-Wolskiego, rozwiązanie musi być systemowe, długoterminowe i polityczne. Obecnie budżet Unii Europejskiej i pakiety ratunkowe nie przekraczają w sumie 4 proc. unijnego PKB, tymczasem na tym etapie integracji wspólne pieniądze powinny stanowić 5-7 proc. PKB. Saryusz-Wolski ocenił, że koszt uratowania Grecji, będzie mniejszy od kosztów rozpadu europejskiego projektu. Zauważył też, że mamy do czynienia także z poważnym problemem moralnym. Łamiąc pierwotną zasadę demokracji: no taxation without representation zadłużamy się w imieniu naszych dzieci, które nie mają prawa głosować.

Otwarta licencja


Tagi