Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Warto przeczytać: Rok kreacjonizmu

Nie da się uniknąć pytań, jaki będzie ten rok. Rozważania na ten temat przeważają także w publikacjach.
Warto przeczytać: Rok kreacjonizmu

Pytania o 2017 rok są powodowane lękiem. Najważniejsze jest to, czy silne gospodarki zdobędą się na skoordynowaną akcję obniżającą wartość dolara i ratującą gospodarki w kryzysie (na przykład włoską), czy giełda amerykańska jest nadmuchaną bańką w przededniu pęknięcia i czy gospodarka Chin jest w podobnym miejscu.

Przegląd, co się dzieje obecnie na światowych rynkach, daje Bloomberg, jak zwykle w kilku zgrabnych wykresach. Od minianaliz rynków akcji i cen surowców energetycznych przez ogląd rosnących wskaźników produkcji tak w Unii Europejskiej, jak i  w USA oraz w Chinach do jednego z wiodących tematów na rok 2017, jakim jest inflacja, której zwyżki wszyscy się spodziewają.

Potwierdziły to dane na koniec 2016 roku mówiące o 1,7-proc. jednorocznym skoku cen produktów konsumenckich w Niemczech. Wzrost wartości dolara wywołuje pytania o to, co zrobi Federalna Rezerwa, i o to jak zachowa się „słoń w pokoju”, czyli gospodarka Chin. Zwłaszcza wobec niespodziewanej decyzji banku Chin z końca roku o przedefiniowaniu wartości juana w celu obniżenia dominującej siły dolara.

Silny dolar zaczyna jest już problemem i pojawia się pytanie o to, kto i co z tym zrobi. Carmen Reinhart z Harvardu rozważa, czy byłaby dziś możliwa skoordynowana akcja rozwiniętych krajów obliczona na deprecjację dolara, taka, jaką przyniosło porozumienie Plaza Accord z 1985 roku. Ówcześnie wysoka wartość dolara spowodowała to, iż gospodarka amerykańska przestała być konkurencyjna i bilans handlowy osiągnął najniższy poziom w historii. Dolar jest obecnie również na wysokim, wyższym o 35 proc. od 2011 roku, poziomie.

Ale to jedyny podobny aspekt, wskazuje Reinhart, albowiem wiodące na świecie gospodarki same są w kłopotach. Rezerwa Federalna za prezydentury Trumpa może chcieć zdeprecjonować dolara, ale mało prawdopodobne aby znalazły się chętne do pomocy kraje.

7 stycznia ogłoszone zostaną nowe dane o rezerwach zagranicznych Chin i dowiemy się, czy ich poziom spadnie poniżej psychologicznie ważnego progu 3 bilionów dolarów. Jeśli tak, można spodziewać się następnych ruchów na rynku walutowym.

Euro przetrwało kryzysy Irlandii, Portugalii, a nawet Grecji. Pytanie jednak, czy przetrwa kryzys Włoch – zastanawia się Desmond Lachman z American Enterprise Institute. Nawet jeśli nie, bo Włochy wciąż mają dynamiczny rynek własnych obligacji, a rząd kraju wciąż może uzyskać kredyty oprocentowane znacznie niżej niż te dla rządu USA, Lachman uważa, że Włochy straciły całą dekadę. I w wielu aspektach sytuacja kraju przypomina sytuację Grecji sprzed kryzysu.

Najpoważniejsze jest to, że przez całe dwie minione dekady wzrost gospodarczy był na tyle mizerny, że dziś wartość gospodarki jest o całe 7 proc. niższa niż przed 2008 rokiem, rygory euro nie pozwalają na poprawienie konkurencyjności włoskich produktów, a – w przeciwieństwie do Grecji, Irlandii albo Portugalii – Włochy są zbyt duże, aby reszta strefy euro je uratowała. Dlatego kryzys włoski jest dużo poważniejszym zagrożeniem dla tej strefy.

Prezydent-elekt Donald Trump ogłosił kolejne zwycięstwa w swojej krucjacie o przywrócenie w USA miejsc pracy w produkcji. Zapowiadając, iż narzuci taryfy importowe i wyższe podatki, spowodował, że dwie największe amerykańskie firmy samochodowe Ford i General Motors zapowiedziały utrzymanie części produkcji w USA.

Trump zapowiada, iż to dopiero początek – następny przemysł na celowniku to elektronika, czyli tacy producenci jak na przykład Apple. Wall Street Journal postawił pytanie, co na zapowiedź przywrócenia produkcji do USA między innymi przez podnoszenie importowych taryf mają do powiedzenia biznesmeni i pracownicy chińscy, którzy w taki sposób będą mieli mniej miejsc pracy do zagospodarowania. Okazuje się, że bardziej martwią się o utrzymanie się na trudnym, wysoce konkurencyjnym światowym rynku niż o plany Donalda Trumpa.

O ile analitycy rynkowi spodziewają się, iż hossa na giełdach przeciągnie się przynajmniej do inauguracji prezydentury Trumpa, o tyle wielu ekonomistów, zwłaszcza z lewej strony sceny politycznej, uważa, że inwestorzy są nierozważnie optymistyczni. Lawrence Summer, demokrata i minister skarbu w rządzie Billa Clintona, uważa, że plany ekonomicznej drużyny Trumpa są nadzwyczajnie niebezpieczne dla Ameryki i reszty świata. Wskazał artykuł autorstwa Petera Navarro, który ma być szefem Rady Handlowej przy Białym Domu, oraz Wilbura Rossa, który ma być ministrem handlu. Zdaniem Summersa artykuł demonstruje argumenty, które wykraczają poza voodoo-ekonomię, a są ekonomicznym odpowiednikiem kreacjonizmu czyli pseudo nauki.

Wielu ekonomistów obawia się, że kolejny kryzys na świecie uruchomi gospodarka chińska, która nie jest prowadzona zgodnie z zasadami zdrowego wolnego rynku. Jej sprzeczności bardzo dobrze wyjaśnia Adair Turner, szef brytyjskiego Financial Services Authority. Zauważa on, że prognozy na 2017 rok zakładają wyższy wzrost gospodarczy, głównie z powodu wiary w skuteczność programu stymulacyjnego zapowiadanego przez Donalda Trumpa, ale też z powodu tego, że gospodarka chińska wydaje się silniejsza niż przewidywali to ekonomiści.

Nie spełniły się przewidywania, że w 2016 roku skończy się gwałtownie kredytowy boom w Chinach, który podniósł wskaźnik zadłużenia do PKB ze 150 na 250 proc. Zakładano też, że gospodarka chińska znacznie zwolni. Nie zwolniła. Stało się odwrotnie — gospodarka przyspieszyła, a kredyty zaciągane tak przez centralny, jak i przez lokalne rządy gwałtownie wzrosły. Reformy natomiast, które poprawiłyby tę gospodarkę, wciąż pozostają nie podjęte. Chińscy reprezentanci uzasadniają, ze ta polityka jest skuteczna (wbrew zachodnim standardom), bo Chiny są centralnie zarządzane, inaczej niż zachodnie gospodarki.

Turner uważa, że problem nie leży jednak w połączeniu wolnego rynku i centralnie zarządzanej gospodarki, ale w tym, że rząd (tak centralny, jak i lokalne) nie ma narzuconych rygorów budżetowych. Stąd niepewność, w którym kierunku gospodarka Chin pójdzie dalej. Wariant optymistyczny zakłada, że prywatny sektor stworzy tak wiele miejsc pracy, że wywoła nacisk na podjęcie reform politycznych. Wariant pesymistyczny przewiduje, że polityczne władze nadal nie będą zmuszone do zmiany polityki.

Nie należy spodziewać się po bankach centralnych aktywnych i wybiegających w przyszłość decyzji. Lubią one bowiem politykę „poczekamy, zobaczymy” i jest to zjawisko stare jak same banki, twierdzi ekonomista Donato Masciandaro z uniwersytetu Bocconi. Wobec prognozy skoku inflacyjnego i ubiegłorocznej opieszałości banków centralnych (szczególnie Federalnej Rezerwy) w podjęciu decyzji podniesienia stóp procentowych, autor przypomina, zamiłowanie banków centralnych do inercji polityki monetarnej jest starym zjawiskiem. I jest spowodowane ludzką psychiką. Bankierzy lubią opierać swoje decyzje na danych statystycznych i bez względu na typ zarządu banku (autor wylicza trzy typy) najczęściej przyjmują tę strategię, która zyska szerokie, a więc najczęściej czasochłonne do uzyskania, poparcie.

Na koniec — wobec demokratycznego zakwestionowania globalizacji w wyborach minionego roku w dwóch dużych gospodarkach świata (prezydenckie wybory w USA i brytyjskie referendum) – ekonomiści zauważyli, że globalizację już dawno odrzucili mieszkańcy wielu krajów rozwijających się, protestując szczególnie przeciw regułom Konsensusu Waszyngtońskiego. Szwedzka Agencja Międzynarodowego Rozwoju i Współpracy zapytała więc, czy nie czas już, aby zmienić konwencjonalną mądrość ekonomiczną. I poprosiła o odpowiedzi trzynastu ekonomistów.

Ich opinie sformułowały osiem wyzwań dla rozwoju świata, które prawa strona sceny politycznej uzna za lewicowe. Między innymi postulat, że PKB powinno być środkiem do poprawy różnych aspektów dobrobytu jednostki, a nie celem samym w sobie. Że żadna grupa społeczna nie powinna być pozostawiana w tyle w rozwoju gospodarczym. Że powinna istnieć równowaga pomiędzy rynkami (które są instytucją społeczną według autorów), państwem a społeczeństwem (czyli że rynki powinny być regulowane). Wreszcie dla rozwoju gospodarczego tak państw jak i globalnego podstawowe znaczenie mają społeczeństwa, wartości i normy, które te społeczeństwa wyznają. Stąd bierze się różnorodność partii politycznych i zmienność w politycznych wyborach.


Tagi