Autor: Zsolt Zsebesi

Jest zastępcą redaktora działu krajowego w węgierskim dzienniku Népszava.

Przed wyborami wielka awantura tytoniowa na Węgrzech

Zagranicznych turystów na Węgrzech może spotkać dziwna niespodzianka. Może się zdarzyć, że nie będą mogli kupić papierosów. Wyroby tytoniowe mogą być teraz sprzedawane na Węgrzech wyłącznie w tzw. Narodowych Sklepach Tytoniowych.
Przed wyborami wielka awantura tytoniowa na Węgrzech

(CC BY-NC-ND Laura Sivieri Magdalene Photography)

Z początkiem lipca papierosów nie można było uświadczyć ani na węgierskich stacjach benzynowych, ani w sklepach spożywczych, ani nawet w trafikach, czyli tutejszych kioskach Ruchu. Wyroby tytoniowe mogą być teraz sprzedawane na Węgrzech wyłącznie w tzw. Narodowych Sklepach Tytoniowych.

Warunkiem uruchomienia specjalistycznej placówki narodowej jest wygrana w konkursie na stosowną koncesję oraz uiszczenie opłaty na rzecz państwa. Zaciężnym ramieniem fiskusa jest w tym przypadku „Narodowa Spółka Akcyjna do Handlu Towarami Tytoniowymi”. Cena koncesji nie jest wygórowana bowiem w miejscowości zamieszkałej przez nie więcej niż dwa tysiące osób wynosi 100 tys. forintów (ok. 1300 złotych), a w miastach do 10 tys. mieszkańców – 160 tysięcy. Najdrożej jest w Budapeszcie i w miastach wojewódzkich, gdzie kosztuje ona 240 tys. forintów rocznie.

W całym kraju przyznano 5297 koncesji. Plan opiewał na 5400, ale w niektórych małych miejscowościach nikt się po takową nie pofatygował. I właśnie w tym miejscu rozpoczyna się dramat palaczy. Do tej pory na Węgrzech istniało ponad 52 tys. punktów sprzedaży papierosów i innych wyrobów tytoniowych. Sieć skurczona została zatem do zaledwie jednej dzisiątej, a nawet bardziej, ponieważ nie wszystkie koncesje zostały już „skonsumowane” – 1 lipca otworzono jedynie ponad 4200 sklepików z papierosami. Co gorsza, sieć jest bardzo nieregularna – są ulice, gdzie obok siebie pootwierano nawet i tuzin przybytków tytoniowo-narodowych, lecz są też dzielnice, gdzie nie ma ani jednego.

W 170-tysięcznym Miszkolcu na północy Węgier wydano 35 koncesji, ale 22 tamtejsze Narodowe Sklepy Tytoniowe są zlokalizowane w kole o średnicy jednego kilometra. Nie inaczej jest w Budapeszcie gdzie biznesy tytoniowe rozmieszczone są głównie w najruchliwszych miejscach. Na pryncypalnej ulicy Ujpestu jest ich 12, a w innych rejonach tej dzielnicy nie ma żadnego. Na centralnym placu Blaha Lujza działa ich obok siebie aż 13, podczas gdy w 1400 małych miejscowościach zabrakło choćby po jednym. Władze rozpisały w odpowiedzi dodatkowy, jeszcze nierozstrzygnięty konkurs koncesyjny, ale złość palaczy można sobie jedynie wyobrazić.

Marże idą w górę

Ostatnie dni czerwca były tytoniowym panoptikum. W starych kioskach papierosów już nie było, a w punktach „narodowych” jeszcze ich nie było. Na domiar złego są też bardziej fundamentalne problemy z zaopatrzeniem. Z powodu już dokonanych i zapowiadanych kolejnych podwyżek cen papierosów palacze wykupują na pniu co się da. Najnowsze posunięcie cenotwórcze to podniesienie przez państwo obowiązkowej marży na sprzedaży papierosów z 4 na 10 procent. Wskutek tego najpopularniejsze papierosy będą droższe o 120-150 forintów, czyli o złoty pięćdziesiąt, dwa złote za jedną paczkę. Paczka markowych papierosów będzie kosztować równowartość ok. 15 złotych.

>> czytaj więcej: Gdzie w Europie najtańsza żywność

Zgodnie z właściwą ustawą, Narodowe Sklepy Tytoniowe mają mieć jednakowy wygląd zewnętrzny. Główny znak rozpoznawczy to wielka 18-stka w czerwonym kole, która ma ostrzegać, że młodzież poniżej lat 18 ma zakaz wstępu. Pomysł jest tyleż zbożny co ułomny, bowiem operatorzy Narodowych Sklepów Tytoniowych mają w ofercie także napoje orzeźwiające, lody, czekoladki, komiksy, prasę, a więc towary w sam raz dla młodych ludzi. Można w nich także wykupić kupony totolotka i kupić losy loteryjne, co z kolei współgra z pierwotnym zamysłem rządu, żeby odgrodzić dzieci i młodzież od wszystkiego tego co wątpliwe moralno-etycznie, a w opinii niektórych nawet bezapelacyjnie szkodliwe.

Koncesje dla tych, którzy je wymyślili

Szczytne cele przegrywają jednak często z rachunkiem ekonomicznym. Prowadzenie nawet najbardziej narodowego interesu musi się opłacać. Najpierw asortyment tytoniowy poszerzono zatem o gazety, potem o gry losowe, napoje i lody aż wreszcie, tuż przed ostatnim dniem przyjmowania zgłoszeń do konkursu na koncesje podniesiono na mocy ustawy obowiązkową marżę na papierosy z 4 proc. na 10 proc., co uczyniło ten biznes lukratywniejszym. Nic dziwnego, że znaleźli się tacy, którzy uzyskali nie jedną, nie dwie, ale tuzin koncesji: na ojca, na żonę, na babcie i na dalszych pociotków. Pewna firma zajmująca się hurtem papierosowo-tytoniowym zdobyła dla siebie aż 500 koncesji. Wprawdzie ubiegać się mogły jedynie osoby prywatne i małe przedsiębiorstwa, ale w tym wypadku dostali je pracownicy i kierownicy tego hurtu.

Sytuacja niecodzienna, ale niebawem zaczęło się rozjaśniać. Szef tej zaradnej firmy był bliskim znajomym Jánosa Lázára, byłego burmistrza miasteczka Hódmezővásárhely, który był wówczas także przewodniczącym klubu poselskiego rządzącej partii, czyli Fideszu (teraz jest ministrem w kancelarii premiera).

To on przygotował ustawę o handlu z papierosami i wysłał nawet jej projekt do Brukseli, aby upewnić się, czy przypadkiem nie pojawią się w niej sprzeczności z literą i duchem legislacji unijnej. Inicjatywa ta odbiła się bardzo szerokim echem nie dlatego, że Bruksela nie znalazła nic zdrożnego, ale z innego ciekawego powodu. Okazało się mianowicie, że wysłany do urzędników Unii plik z tekstem projektu ustawy powstał na komputerze należącym do tej akurat firmy, której zapobiegliwym pracownikom i kierownikom przypadło potem owych 500 szczęśliwych koncesji.

Długa lista tych, którzy stracili

Nowe uregulowania w sprawie handlu papierosami nie przysłużyły się palaczom, ale najbardziej straciły na nich osoby prowadzące małe trafiki, które były przez dekady głównym kanałem sprzedaży papierosów. Nie trzeba dodawać, że dochody ich właścicieli były najczęściej mniej niż skromne, a mały sklepik był dla wielu sprawą śmierci i życia. Papierosy były także istotnym źródłem przychodów małych sklepów na wsiach. Zakaz handlu papierosami to również duża strata nawet dla gastronomii, której klienci byli przyzwyczajeni, że oprócz kawy kelner przyniesie im do stolika paczkę ulubionych papierosów.

Do listy „stratnych” trzeba dodać wielkie supermarkety i stacje benzynowe. Wprawdzie zdarzało się, że zdołały namówić posiadaczy koncesji do Narodowego Sklepu Tytoniowego właśnie u nich, ale to nie kończyło sprawy, ponieważ ustawa wymaga, aby wejście do sklepu narodowego było od ulicy, co jest dość trudne zarówno na stacjach, jak i w wielkich sklepach.

Poważne straty wyprowadziły na ulice Budapesztu tysiące drobnych sklepikarzy żądających wycofania ustawy. Najszerzej komentowany był w prasie transparent z prośbą „Oddajcie trafikę mojej siostry”. Poszkodowani zorganizowali się i zamierzają dochodzić sprawiedliwości w trybunale w Strasburgu. Tymczasem, aby nie popaść w całkowitą ruinę, akceptują oferty przejmowania ich sklepików przez posiadaczy koncesji. Nadal prowadzą trafiki, lecz już nie jako właściciele, a pracownicy na minimalnej pensji.

Prasa i partie opozycyjne ostro zaatakowały rząd w tej sprawie. Krytyka nasiliła się gdy wyszło na jaw, że dziwnym trafem koncesje szczególnie łatwo przypadały członkom Fideszu, a już zwłaszcza osobistościom z partyjno-rządowej i samorządowej nomenklatury tej partii. Prasa wytropiła, że nawet najbliższy znajomy premiera Viktora Orbána otrzymał kilka koncesji. Większość Węgrów uważa, że konkurs na koncesje nie był uczciwy. Utwierdza ich w tym przekonaniu nagranie ujawnione przez członka jednej z wojewódzkich struktur Fideszu. Słychać jak członkowie partii rządzącej omawiają poszczególne wnioski i debatują kto ma otrzymać koncesję, a kto nie i dlaczego. Nie tracili czasu, bowiem ustalenia tego gremium znalazły niebawem odbicie w oficjalnych wynikach konkursu.

Można nie informować

Można uznać, że jakaś czarna owca zawsze się znajdzie. Jednak opinia publiczna umocniła się w przekonaniu o wielkiej skali nieprawidłowości po tym jak w obliczu żądań zgodnego z ustawą ujawnienia dokumentacji konkursowej i zapowiedzi wejścia w tej sprawie na drogę sądową, parlament dokonał szybkiej zmiany w ustawie o jawności spraw publicznych. W myśl nowelizacji, instytucje państwowe, a wśród nich Narodowa Spółka Akcyjna do Handlu Towarami Tytoniowymi, mają teraz prawo odmówić informowania opinii publicznej o przetargach. Wystarczy stwierdzić, że zebranie żądanych informacji wymagałoby zbyt wiele zachodu.

>>zobacz też: Polska musi walczyć o ograniczenie dyrektywy tytoniowej

W świetle zbliżających się wyborów parlamentarnych sprawa ustawy o handlu wyrobami tytoniowymi stała się i do momentu wyborów będzie tematem numer jeden w mediach i na wiecach politycznych. Opozycja twierdzi, że jest to największa sprawa korupcyjna pod rządami Fideszu. Problem poruszył całe społeczeństwo węgierskie.

Według najnowszych badań opinii publicznej autorstwa firmy „Medián”, w końcu maja 73 proc. Węgrów było przeciw ustawie o koncesjach tytoniowych. Krytykuje ją nawet większość członków Fideszu. Dwie trzecie społeczeństwa uważa, że koncesje były rozdawane według klucza politycznego, a beneficjentami zostali ludzie związani z rządzącą partią. Tylko 18 proc. Węgrów miałoby wierzyć, że w konkursie zwyciężyły po prostu najlepsze oferty. Absolutna większość Węgrów sądzi, że konkurs należy unieważnić, ustawę wycofać i pozwolić aby wszyscy, którzy do tej pory tym się parali, mogli nadal sprzedawać papierosy na Węgrzech.

OF

(CC BY-NC-ND Laura Sivieri Magdalene Photography)

Otwarta licencja


Tagi