Do absolwentów rocznik 2012

Spuśćcie powietrze ze swojego wybujałego ego i spójrzcie prawdzie w oczy.
Do absolwentów rocznik 2012

I co dalej? (c) PAP

Brat Stephens, publicysta Wall Street Journal wywołał prawdziwą burzę swoim artykułem – odezwą do tegorocznych amerykańskich absolwentów. Pod wieloma względami spostrzeżenia w nim zawarte odnoszą się również do sytuacji w Polsce, o czym świadczą kontrowersje, jakie wzbudził list otwarty prof. Jana Stankawystąpienie prof. Ewy Nawrockiej.

**********

Pozwólcie, po pierwsze, że nie pogratuluję wam. Większość z was spędziła ostatnie parę lat zbierając zawyżone oceny z bezużytecznych przedmiotów, żeby uzyskać dyplom, który znaczy znaczy dużo mniej niż kiedyś. Powiedzmy sobie szczerze – wysiłek, jaki w włożyliście w studiowanie nie był nadludzki.

Dziś gospodarka ma się kiepsko, za sprawą prezydenta, którego tak entuzjastycznie popieraliście. A teraz właśnie wchodzicie na rynek pracy. Proszę oszczędźcie nam użalania się nad sobą. Nie mówcie nam jak trudno jest szukać pracy mieszkając dalej z rodzicami. To właśnie oni wydali fortunę na wasze kształcenie, tylko po to żebyście do nich wrócili – jak list z dopiskiem „adresat nieznany”.

Niewątpliwie niektórzy z was rzeczywiście zasłużyli na dyplom. W takim układzie macie powód do frustracji.

Ale jako że, przynajmniej oficjalnie, nie jesteście już dziećmi, czas żebyście poznali kilka faktów o życiu. Innych faktów.

Fakt 1. W naszej “gospodarce opartej na wiedzy”, wiedza rzeczywiście się liczy. A wy prawdopodobnie jesteście rocznikiem najgorzej wykształconych absolwentów w historii. Wielu z was wykształcono według teorii, że w edukacji nie chodzi o to żeby napełnić głowę faktami ale uczyć myśleć. Nieprawda. Często przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjne ze studentami, najczęściej z najlepszych uniwersytetów i stwierdzam, że ich mózgi są jak stare mapy na których są białe plamy zupełnie niezbadanych obszarów. Nie chodzi o to, że brak im inteligencji lub motywacji. Oni nie potrafią połączyć kropek, bo nie wiedzą gdzie są kropki.

Cały artykuł znajduje się na stronie Wall Street Journal.

I co dalej? (c) PAP