Strefa euro zawiodła

Unia Europejska - tak. Wspólna waluta i wynikająca z niej konieczność integracji politycznej - nie. Takie stanowisko zaprezentował prezydent Czech Vaclav Klaus w Wall Street Journal 1 czerwca 2010. Euro miało przyspieszyć wzrost gospodarczy i obniżyć inflację. Te obietnice nie spełniły się - twierdzi. Ale euro nie zniknie, bo decydenci w Europie zainwestowali za dużo kapitału politycznego, by teraz odpuścić. Mimo że za podtrzymywanie wspólnej waluty wszyscy zapłacą wolniejszym wzrostem gospodarczym.

Po upadku komunizmu w 1989 roku Czechy chciały jak najszybciej stać się normalnym krajem. Wcześniej przez 41 lat były wykluczone z powojennego procesu integracji europejskiej. Jedyną drogą do osiągnięcia tego celu było wstąpienie do Unii Europejskiej. Nie mieliśmy innego wyboru, ale doświadczenie komunistyczne wciąż było zbyt świeże.

Chcieliśmy być wolni i nie chcieliśmy utracić naszej odzyskanej po latach suwerenności. Wielu z nas opowiadało się więc za luźniejszą formą integracji europejskiej, przeciwko tak zwanemu pogłębieniu UE i przeciwko tworzeniu w Europie unii politycznej. Ludzie tacy jak ja bardzo wcześnie zrozumieli, że idea jednej europejskiej waluty jest bardzo niebezpiecznym projektem, który albo przyniesie wielkie problemy, albo doprowadzi do niedemokratycznej centralizacji UE. Moje stanowisko było jednoznaczne: przy wszystkich zastrzeżeniach musimy się ubiegać o członkostwo w UE, ale jednocześnie musimy walczyć z takimi projektami jak euro.

Mimo że od dawna krytykowałem koncepcję jednej europejskiej waluty, nie cieszę się z obecnych problemów w strefie euro, ponieważ będą one miały poważne konsekwencje dla całej Europy – dla krajów strefy euro i spoza niej, dla jej zwolenników i przeciwników. Nawet entuzjastyczni propagandziści euro nagle zaczęli mówić o potencjalnym upadku całego projektu, a my, krytycy, mówimy, że trzeba się przyjrzeć całej sprawie w bardziej uporządkowany sposób.

Słowo „upadek” ma co najmniej dwa znaczenia. Pierwsze jest takie, że projekt strefy euro nie przyniósł pozytywnych efektów, których słusznie czy niesłusznie od niego oczekiwano. Błędnie i nieodpowiedzialnie przedstawiano tę koncepcję jako niepodważalnie korzystną gospodarczo dla wszystkich krajów, które zechcą zrezygnować ze swojej waluty. Rozległe badania zrealizowane przed wprowadzeniem wspólnej waluty wskazywały, że euro przyspieszy wzrost gospodarczy i zmniejszy inflację, a przede wszystkim, że kraje eurolandu będą chronione przed rozmaitymi szokami zewnętrznymi.

Obietnice te nie spełniły się. Po ustanowieniu strefy euro wzrost gospodarczy w państwach członkowskich zwolnił w porównaniu do wcześniejszych dekad, powiększając przewagę innych ważniejszych gospodarek, takich jak Stany Zjednoczone, Chiny, państwa Azji Południowo-Wschodniej i innych obszarów świata rozwijającego się, a także nienależących do strefy euro krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Wzrost gospodarczy w Europie przyhamowuje już od lat 60., za sprawą coraz bardziej szkodliwego systemu ekonomicznego i socjalnego, który zaczął wtedy dominować na Starym Kontynencie. Europejska „soziale Marktwirtschaft” jest niewydolnym wariantem państwa opiekuńczego, paternalizmu państwowego czy społeczeństwa „próżniaczego”, systemem, w którym podatki są wysokie, a motywacja do pracy niska. Wspólna waluta nie odwróciła tego trendu. Jak podaje Europejski Bank Centralny, średni roczny wzrost PKB w państwach strefy euro wynosił 3,4 proc. w latach 70., 2,4 proc. w latach o80., 2,2 proc. w latach 90. i zaledwie 1,1 proc. w okresie 2001-2009 (dekadzie euro). Takiego spowolnienia nie obserwujemy nigdzie na świecie (mówimy o krajach normalnych, to znaczy bez wojen bądź rewolucji).

Nie doszło nawet do spodziewanego zrównania poziomu inflacji w poszczególnych krajach. Wyraźnie wyodrębniły się dwie grupy – z niską inflacją (większość krajów zachodniej i północnej Europy) i z wysoką inflacją (Grecja, Hiszpania, Portugalia i Irlandia). Zwiększyły się także długookresowe nierównowagi na rachunku bieżącym. Są kraje, które znacznie więcej eksportują niż eksportują i vice versa. Nie ma przypadku w tym, że druga grupa notuje wyższą inflację. Pozostaje to bez związku z ogólnoświatowym kryzysem. Kryzys tylko zaostrzył i odsłonił, a nie spowodował istniejące od dawna ukryte problemy gospodarcze.

Podczas pierwszych dziesięciu lat swego istnienia strefa euro nie doprowadziła do odczuwalnej homogenizacji gospodarek państw członkowskich. 16 krajów eurolandu nie tworzy „optymalnego obszaru walutowego”, definiowanego przez teorię ekonomiczną. Nawet Ottmar Issing, były członek zarządu i główny ekonomista Europejskiego Banku Centralnego, wielokrotnie powtarzał (po raz ostatni w przemówieniu wygłoszonym w grudniu 2009 roku w Pradze), że powołanie unii walutowej było decyzją przede wszystkim polityczną, a nie gospodarczą. To oznacza, że koszty jej stworzenia i utrzymania musiały przewyższać korzyści.

Z rozmysłem mówię o „stworzenia i utrzymaniu” strefy. Wielu komentatorów ekonomicznych wyraziło zadowolenie z faktu, że pierwszy krok (stworzenie wspólnego obszaru monetarnego) udało się postawić tak łatwo i tak niewielkim kosztem. Dzięki temu powstało wrażenie, że z tym projektem wszystko jest dobrze.

Kursy wymiany w krajach przystępujących do strefy euro prawdopodobnie mniej więcej odzwierciedlały sytuację gospodarczą w czasie, kiedy rodziła się wspólna waluta, ale w ostatniej dekadzie wyniki się zróżnicowały, a negatywne skutki gorsetu wspólnej waluty stawały się coraz bardziej widoczne. Dopóki utrzymywała się dobra pogoda (w ekonomicznym sensie tego słowa), problemy pozostawały ukryte. Kiedy przyszła zła pogoda (kryzys), brak jednorodności objawił się bardzo wyraźnie. Dlatego ośmielę się powiedzieć, że jako projekt, który miał przynieść znaczne korzyści gospodarcze jej członkom, strefa euro zawiodła.

Czy „upadek” oznacza też  likwidację strefy euro jako instytucji? Gdyby ktoś mnie o to zapytał, to odpowiem, że strefa euro nie upadnie. W istnienie euro i jego funkcję jako cementu spajającego UE w drodze do federalizacji zainwestowano tyle kapitału politycznego, że w przewidywalnej przyszłości wspólna waluta z pewnością nie zostanie porzucona.

Strefa euro będzie istniała dalej, ale za bardzo dużą cenę – niskiego wzrostu gospodarczego. Straty ekonomiczne będą ponosiły nawet państwa spoza eurolandu, takie jak Czechy.

Gigantyczne pieniądze dla Grecji można podzielić przez liczbę mieszkańców strefy euro – każdy będzie wiedział, jaki jest jego „wkład”. Ale koszty utraconych korzyści – w tym przypadku potencjalnie wyższej stopy wzrostu – znacznie trudniejsze do wyobrażenia przez ekonomistów, będą dużo boleśniejsze. Nie mam wątpliwości, że z powodów politycznych koszty te zostaną poniesione i mieszkańcy eurolandu nigdy się nie dowiedzą, ile naprawdę ich kosztowała wspólna waluta.

Pomysł na ratowanie unii monetarnej polega na zwiększaniu transferów finansowych do krajów członkowskich, które mają największe problemy finansowe i gospodarcze, ale wszyscy wiedzą, że duże transfery finansowe są możliwe tylko w obrębie państwa, a Unia Europejska – i strefa euro – nie jest państwem. Tylko w państwie – doskonałym tego przykładem są zjednoczone Niemcy w latach 90. – można politycznie uzasadnić przekazywanie ogromnych środków z jednego regionu do drugiego. (Nawiasem mówiąc, landy byłej NRD w ciągu roku otrzymywały tyle pieniędzy, ile jest potencjalnie potrzebnych na uratowanie Grecji przed bankructwem). Dwadzieścia lat temu byłem ministrem finansów w rozwiązującej się unii politycznej – i monetarnej – o nazwie Czechosłowacja. Muszę przyznać, że nasze państwo rozpadło się z powodu braku wzajemnej solidarności.

Europa będzie musiała zdecydować, czy chce się scentralizować politycznie. Europejczycy nie mają na to ochoty, ponieważ wiedzą (a przynajmniej czują), że byłoby to ze szkodą dla ich wolności i zamożności. Istnieje jednak realne niebezpieczeństwo, że politycy zrobią to za plecami obywateli, którzy ich wybrali. Właśnie to najbardziej mnie martwi. Ostatnie negocjacje w brukselskiej siedzibie UE – dosłownie za zamkniętymi drzwiami – o pakiecie pomocy dla Grecji pokazały, że nie ma tam demokracji.  Tandem niemiecko-francuski podjął decyzję w imieniu reszty krajów strefy euro i obawiam się, że tak samo będzie dalej.

Widać gołym okiem, że wspólna waluta europejska i posunięcia proponowane dla ratowania euro nie są „zbawieniem” dla gospodarki europejskiej. Na dłuższą metę problemy można rozwiązać tylko drogą radykalnej restrukturyzacji europejskiego systemu ekonomicznego i socjalnego. Mój kraj przeszedł aksamitną rewolucję i dokonał radykalnej transformacji swoich struktur politycznych, gospodarczych i społecznych. Piętnaście lat temu żartowałem sobie, że po wejściu do UE tam również powinniśmy wywołać aksamitną rewolucję. Niestety, dzisiaj to nie jest już żart.

Nie wstępując do strefy euro, Czechy nie popełniły błędu. Cieszę się, że nie jesteśmy jedynym krajem, który wyznaje ten pogląd. W kwietniu „Financial Times” opublikował artykuł nieżyjącego już prezesa polskiego banku centralnego Sławomira Skrzypka, napisany tuż przed tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. „Jako kraj nienależący do strefy euro Polska mogła wykorzystać elastyczność kursu wymiany złotego w sposób, który wspomagał wzrost i obniżył deficyt na rachunku bieżącym bez importowania inflacji”, napisał Skrzypek i dodał, że „historia peryferyjnych członków strefy euro, którzy w ciągu ostatniej dekady drastycznie stracili konkurencyjność, jest dla nas ozdrowieńczą lekcją”. Nic dodać, nic ująć.

Vaclav Klaus od 2003 jest prezydentem Republiki Czeskiej. Z wykształcenia ekonomista. Wcześniej był ministrem finansów i premierem.

Powyższy artykuł ukazał się 1 czerwca 2010 w Wall Street Journal. Obserwator Finansowy przedrukowuje go za zgodą prezydenta Klausa.


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu