Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Co łączy Władysława Gomułkę z 7. prezydentem USA, Andrew Jacksonem

Świat dłużników dzieli się według wielu kryteriów. Z reguły jednak bardzo bogaci i bardzo uzbrojeni zadłużać się mogą do woli. Reszta, jak Polska, ma to robić z rozwagą i umiarem, czego uczy wspomnienie długów z czasów PRL. Spłaciliśmy je dopiero miesiąc temu.
Co łączy Władysława Gomułkę z 7. prezydentem USA, Andrew Jacksonem

Andrew Jackson (CC By cliff1066)

Miała PRL Władysława Gomułkę, za którym towarzysze wołali „Wiesław”, miały USA prezydenta Andrew Jacksona, przez amerykańskich rodaków przezywanego „Najtwardszy Orzech”. Obaj rządzili silną ręką, łączyła ich też nienawiść do długów. Kto inny zatem, niż te dwie postaci mógłby przyjść na myśl w momencie wyzwolenia państwa i narodu od długów wlokących się za Polska od czasów PRL?

Fiesta Gierka z obsesji „Wiesława”

Gdy w grudniu 1970 r., po krwawym buncie na Wybrzeżu, Władysław Gomułka został zepchnięty ze szczytu, w państwie szarogęsiła się bieda. Następcy, z Edwardem Gierkiem na czele, uznali, że nie utrzymają się przy władzy bez wprowadzenia do rzeczywistości elementu fiesty. Obsesje „Wiesława” walnie im w tym pomogły. Sam przez 14 lat przywództwa nie dał się wyprowadzić z mieszkanka w blokach na warszawskiej Saskiej Kępie, ćmił najtańsze papierosy i w dodatku dzielił je na połówki, które dało się wypalić jedynie w szklanej rurce – zwanej fifką. A już „dewizy” były dla I sekretarza tak cenne, że na myśl o zakupie dla ludu pomarańczy na święta aż gotował się w sobie.

Gomułka zostawił więc kraj w nędznym stanie, ale bez zagranicznych długów. Jedynymi wierzycielami PRL pozostawali wówczas obywatele, otrzymujący za pracę marne ogryzki, po to by starczało na zbrojenia i marnotrawstwo industrializacji w sowieckim kształcie. Gierek skorzystał z niesamowitej okazji jaką stwarzało rodzące się wówczas odprężenie w „zimnej wojnie” między Wschodem i Zachodem i zaczął zaciągać pożyczki oraz kredyty na Zachodzie.

Wprawdzie był komunistą, któremu nie powinno się zawierzać, ale handel nie znosi próżni. Ta zaś wytworzyła się w relacjach gospodarczych Polski z Zachodem przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze. Morze atramentu wylano na dywagacje, czy były szanse na happy end po flircie Gierka z zachodnim kapitałem. Niepotrzebnie – bo nie było. W 1981 r. Polska ogłosiła niewypłacalność, czego konsekwencje odczuwamy do dzisiaj.

Te konsekwencje to nie tylko podwyższone koszty, po jakich zaciągamy obecnie kredyty na bieżące potrzeby. Najbardziej dotkliwy jest regres, a w najlepszym wypadku brak wzrostu i rozwoju przez dwie długie dekady, od połowy lat 70. do połowy lat 90. ubiegłego stulecia. A był to czas, kiedy dziesiątki państw Europy, Ameryki i Azji doświadczały burzliwej ekspansji.

W 1981 r. rządom zachodnim byliśmy winni 25,5 mld dol. w kapitale i odsetkach. Upływ czasu, stały ubytek naocznych świadków i naturalna przez dekady deprecjacja, sprawiają, że suma ta nie wydaje się aż tak olbrzymia. We wrześniu tego roku rezerwy walutowe NBP ogółem wynosiły prawie 106 mld dol., w tym 92 mld dol. w walutach wymienialnych.

Dzisiejsze rezerwy jak ówczesne długi

Niezwykle trudno jest porównać 25,5 mld dol. polskiego długu, według jego wartości w 1981 r. i 106 mld dol., w dzisiejszych rezerwach walutowych. Głównie dlatego, że praktycznie wszystkie dane makroekonomiczne z okresu PRL nie przystają do realiów gospodarki rynkowej. Gdyby więc założyć dla ułatwienia, że sprawa działa się w USA i zastosować przelicznik w postaci udziału określonej kwoty w ówczesnym i dzisiejszym PKB Ameryki, to 25,5 mld dol. z 1981 r. miałoby teraz wartość nie mniejszą niż 123 mld dol.

Mamy zatem obecnie, w wielkościach od biedy porównywalnych, prawie tyle rezerw, ile 30 lat temu mieliśmy „gołego”, niczym nierównoważonego długu. Dla całkowitego spokoju – jeszcze jedno porównanie. W połowie 2012 r. wartość zadłużenia zagranicznego polskiego sektora rządowego i samorządowego wynosiła 128 mld dol. Po uwzględnieniu całkowitych rezerw, ujemne saldo zobowiązań państwa wobec zagranicznych wierzycieli wynosiło więc w połowie 2012 r. jakieś 20 – 25 mld dol.

Idealistom marzyłby się świat zupełnie bez długów, lecz czy byłby on jedynie nudny, czy też nadal niebezpieczny? Historia powszechna chowa w zanadrzu przykłady na każdą okazję i szkoda z tej skarbnicy nie korzystać.

Jackson – prekursor ilościowego luzowania

Siódmy prezydent USA, czyli generał Andrew Jackson był to człowiek twardy i waleczny. Sławę dozgonną uzyskał w 1815 r. w bitwie z Brytyjczykami pod Nowym Orleanem. Jego żołnierze uśmiercili wówczas ponad 2000 żołnierzy wroga, a podwładnych Jacksona zginęło w boju ledwo 21.

Jackson niezłomnie przestrzegał niektórych zasad. Cenił np. niewolnictwo i stanowczo wykurzał żelazem, ogniem i fałszywą obietnicą Indian z terenów Georgii, Florydy i innych stanów Południa, aż za Missisipi, tam gdzie leży dzisiejsza Oklahoma. To mniej się mu jednak pamięta, niż np. położenie podwalin pod Partię Demokratyczną.

Był w życiu Jacksona ważki epizod spekulacji gruntami w Tennessee. Płatności za ziemię przyjął lekkomyślnie w banknotach i wekslach, nie zaś w srebrze czy złocie. Gdy nabywca zbankrutował, został z grubym plikiem papierów. Skończyło się nienawiścią do banków i najzwyklejszych długów. Po dojściu do najwyższego urzędu, te mocne uczucia doprowadziły Jacksona do zlikwidowania w latach 1832-33 banku centralnego Stanów Zjednoczonych, znanego jako The Second Bank of the United States.

W następstwie unicestwienia banku centralnego 28 mln ówczesnych, kruszcowych dolarów ze skarbca BUS trafiło do 33 banków stanowych. Nie trzeba daru jasnowidza, żeby przewidzieć skutki. Banki stanowe wykorzystały zastrzyk srebra i złota do nieokiełznanej emisji pieniądza papierowego, co było dokładnie wbrew poglądom i celom Andrew Jacksona.

W 1833 r. w obiegu było w USA ok. 10 mln dol. w banknotach. Po czterech latach, w 1837 r., krążyło już po kraju 149 mln dol. To nie mogło skończyć się niczym innym jak szaloną inflacją i upadkiem siły nabywczej waluty.

Zanim jednak wybuchł ten kryzys, prezydent Jackson, kierowany nienawiścią do długów, zapisał się jeszcze w inny sposób w historii nowożytnej.

Panowie, dług narodowy został spłacony

Pierwszą prezydenturę Jackson rozpoczął w 1829 r. Dług państwowy USA, pokłosie głównie konfrontacji z Wielką Brytanią, wynosił wówczas 58 mln dol. A biografowie Jacksona twierdzą, że po stratach jakie poniósł na swoich prywatnych interesach w Tennessee, jego nienawiść do instytucji długów nabrała cech obsesji.

Po przeprowadzce do Białego Domu zabrał się więc do gromadzenia funduszów dla państwa, by wierzycieli spłacić. Z jednej strony korzystał z każdej okazji do blokowania wydatków rządowych, a z drugiej wyprzedawał majątek federalny. Zawetował np. program budowy ogólnokrajowej sieci dróg, za to z wielkim zapałem wyprzedawał ziemię na zachodnich rubieżach, należącą do rządu.

W 1832 r., kiedy jeszcze funkcjonował bank centralny, przychody rządu federalnego ze sprzedaży ziemi wyniosły 2,6 mln dol. W 1834 r. urosły do 4,9 mln dol., rok później do 14,8 mln dol., a w 1836 r. osiągnęły szczyt w wysokości 24,9 mln dol.

Skarb napęczniał do takich rozmiarów, że 8 stycznia 1835 r. ogłoszono na Kapitolu z wielką emfazą: Gentlemen, the national debt is PAID. Andrew Jackson dokonał całkowitej spłaty długu narodowego i był to pierwszy, i jak dotąd jedyny, taki przypadek w historii nie tylko USA, ale wszystkich liczących się państw świata.

Gdyby się wyzłośliwiać, nie zważając na obiektywizm i fakty, można byłoby dowodzić, że to właśnie czyn Jacksona powstrzymuje do dziś państwa i rządy przed pełnym regulowaniem długów.

Nadwyżki budżetowe kumulowane w następstwie polityki Jacksona (20 mln dol. w 1836 r.) trafiały do obiegu bankowego akurat w trakcie wielkiej spekulacji gruntami. Tylko przez 24 miesiące, od stycznia 1835 r. do grudnia 1836 r., wartość banknotów w obiegu wzrosła z 82 mln do 120 mln dol., a depozyty w bankach rosły w jeszcze szybszym tempie. Gorączka gruntowa potęgowała popyt na środki płatnicze i zachęcała banki do akcji kredytowej.

W 1836 r., na pół roku przed końcem swej drugiej kadencji, prezydent Jackson uznał, że za wiele tego rumoru. Jako były dzielny żołnierz gardził perswazją i subtelnymi poczynaniami. Wydał ukaz (tzw. executive order) pod nazwą Specie Circular, na mocy którego pieniądz papierowy został wykluczony z obrotu państwową ziemią. Odtąd, zgodnie z literą prawa, za ziemię federalną można było płacić wyłącznie kruszcem.

To posunięcie zdusiło handel gruntami niemal do zera. Ceny ziemi spadły, a tłumy posiadaczy bardzo teraz „nadmiarowych” banknotów oraz przerażonych depozytariuszy rzuciło się wycofywać z banku srebro i złoto. Kruszce wywędrowały z banków, umarł kredyt, rozpoczął się najdłuższy do dziś, bo aż sześcioletni, kryzys amerykańskiej gospodarki.

W czasie tej okropnej depresji rząd amerykański znowu zaczął się zapożyczać i nie przestał do dzisiaj. Obecnie winny jest wierzycielom zza granicy i swoim obywatelom już ponad 16 000 mld dol. To istotny przyczynek do rozważań, czy warto być w kwestii długów tak skrupulatnym jak Andrew Jackson.

Jak nie wojna, to strach

Złudne byłyby nadzieje, że długi tak wielkie jak obecnie amerykańskie, ktokolwiek byłby w stanie lub chciałby spłacić do ostatniego grosza. Historia lat dawnych i całkiem nieodległych zna dwie uniwersalne drogi prowadzące w kierunku niwelowania długów narosłych do nieznośnych rozmiarów – wojny anulujące zobowiązania i uruchamianie demonów inflacji.

Pozostaje wierzyć, że narzędzia wojenne, w związku z wyzwoleniem przez postęp naukowo-techniczny sił niszczycielskich nie do okiełznania, nie wchodzą raczej w rachubę. Jednak inflacja nadal zachowała swoje „zalety”, zwłaszcza, że jej wywoływanie nie niesie dla wyzwalaczy gonitwy cen daleko idących konsekwencji materialnych, bo na takiej galopadzie tracą zwłaszcza ludzie biedni i mało zamożni.

Wyjąwszy spod uproszczonej oceny nadzwyczajne okoliczności o charakterze globalnym, nieodpowiedzialność kierowników gospodarki i tzw. zadłużenie wewnętrzne, widać usilne dążenia państw-dłużników do ugłaskiwania wierzycieli zagranicznych i do częściowej choćby spłaty zobowiązań.

Ta postawa upowszechnia się z racjonalnego powodu. O ile kilkadziesiąt lat temu można było wyobrazić sobie funkcjonowanie państw w oderwaniu od reszty świata, o tyle przykład opierających się przez dekady generałów z Birmy i słaniającego się pod sankcjami Iranu pokazują, że świadoma lub wymuszona autarkia jest dziś nie do zniesienia.

Do osiągnięcia ładu z wierzycielami zmusza dłużników obawa przed sankcjami w postaci całkowitego zamknięcia dróg do istotnego finansowania z zagranicy. Polska pod rządami gen. Jaruzelskiego to jeden z wielu dziesiątków przykładów. Skuteczniej od polityków działa tu mechanizm zmowy banków i rynków finansowych, w strategicznym celu utrzymania podstaw biznesu pożyczkowego. Jest on tym skuteczniejszy, że rządy nie mają poważnej alternatywy dla rynku i systemu bankowego. Jedynym wielkim pożyczkodawcą państwowym, z którym można się porozumieć w zaciszu rządowych gabinetów, są władze Chin, a i to nie wiadomo na jak długo jeszcze.

Problem państw w kłopotach i potrzebie, czyli tzw. suwerennych dłużników, zostawia mnóstwo śladów w literaturze naukowej, lecz jego rozwiązanie nie posuwa się do przodu. Najbardziej odważny postulat to powołanie Międzynarodowego Trybunału, który miałby godzić prywatnych w większości pożyczkodawców i silniejszych w obliczu prawa państwowych pożyczkobiorców. W świecie państw narodowych jest to jednak wyłącznie mrzonka.

Świat jest podzielony według wielu kryteriów. Najistotniejsze z nich wyróżnia bardzo bogatych i bardzo uzbrojonych oraz tylko bardzo bogatych, przeciwstawiając ich całej reszcie. Ta reszta, w tym Polska, ma zważać, żeby pożyczać u obcych i swoich z jak największą rozwagą i umiarem. I tak należy kończyć każde wspomnienie o historycznych już długach z czasów PRL.

OF

Andrew Jackson (CC By cliff1066)

Otwarta licencja