Wojna domowa w Libii jeszcze trwa, ale eksperci już zastanawiają się nad perspektywami gospodarczymi tego bogatego nie tylko w ropę naftową kraju. Libia nie potrzebuje pomocy pieniężnej, ale rozwoju infrastruktury i społeczeństwa obywatelskiego. Kraje zachodnie na tym skorzystają – mówi Grzegorz Dziemidowicz, specjalista krajów arabskich.
Libijscy rebelianci w okolicach miasta Bin Jawad, marzec 2011 r. (CC BY-NC-SA Nasser Nouri)
Makroekonomia
Pulpit
Debata
Libia może stać się drugim Dubajem
Wojna domowa w Libii jeszcze trwa, ale eksperci już zastanawiają się nad perspektywami gospodarczymi tego bogatego nie tylko w ropę naftową kraju. Libia nie potrzebuje pomocy pieniężnej, ale rozwoju infrastruktury i społeczeństwa obywatelskiego. Kraje zachodnie na tym skorzystają – mówi Grzegorz Dziemidowicz, specjalista krajów arabskich.
Obserwator Finansowy: Czy Libia stanie się poważnym partnerem dla świata wśród krajów północnej Afryki? Jakie musza być spełnione warunki?
Grzegorz Dziemidowicz: Trzeba przenieść bardzo szybko rząd i władzę tymczasową do Trypolisu, by utrzymać wrażenie jedności kraju, jedności Libii. Nie można dopuścić do rozbicia dzielnicowego kraju na rywalizujące części: Benghazi i Trypolitanię. Po drugie – trzeba zapewnić kontrolę nad całym krajem. Libia jest ogromnym państwem, kilkakrotnie większym niż Polska. Zaprowadzanie porządku zajmie trochę czasu, bo zwolennicy Kadafiego gdzieniegdzie będą jeszcze stawiali opór. Po trzecie – należy stworzyć rząd tymczasowy. Będzie to trudne z uwagi na różne plemienne zależności. Po czwarte – ważne będzie szybkie opanowanie i odbudowa przemysłu naftowego, który ucierpiał w wyniku działań wojennych.
Odbudowanie przemysłu naftowego zajmie dużo czasu?
Eksperci obliczają, że to potrwa do półtora roku. Libia eksportowała przed wojną domową półtora miliona baryłek ropy dziennie. Teraz liczba ta spadła do 100 tysięcy baryłek dziennie. Przy pomocy zagranicznych ekspertów da się pewnie skrócić czasu odbudowy sektora. Po pół roku mogą być już dla nowych władz widoczne efekty produkcji ropy.
Eksperci, którzy wesprą odbudowę pól naftowych będą amerykańscy, chińscy czy zachodnioeuropejscy?
Jedni, drudzy i trzeci. Już mamy do czynienia ze swoistą rywalizacją – do libijskiego miodu pszczoły będą zlatywać się zewsząd. To kraj bardzo zasobny.
Na samych zagranicznych kontach bankowych Libia ma zgromadzony olbrzymi majątek. Czy środki te można będzie wykorzystać?
Tak, jeśli odblokowane zostaną konta, które Kadafi miał w zachodnich bankach, nowe władze znajdą tam miliardy dolarów.
Unia już w lutym wysłała Libii 3 miliony dolarów na pomoc humanitarną, a dziś zapewnia o dalszej pomocy.
To trochę śmieszne. Libia nie potrzebuje pomocy finansowej, którą Zachód musi wyłożyć z kieszeni. Potrzebuje pomocy logistycznej, pomocy w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. To chyba trudniejsze niż takie proste wykładanie pieniędzy. Pomoc humanitarna natomiast nie idzie na Libijczyków, ale na libijskich uchodźców. Przed wojną domową było tam przecież ok. 2 mln robotników cudzoziemskich. Samych Libijczyków jest niespełna 6 milionów – to niewielka liczba ludności w stosunku do powierzchni kraju. Zawody, których nie chcieli wykonywać obywatele Libii, wykonywali często cudzoziemcy z innych krajów Afryki, dla których Libia była rajem. Jest tam też wielu Azjatów – Chińczyków, Wietnamczyków, Pakistańczyków. I to właśnie tysiące tych ludzi koczowały w obozach na granicy z Egiptem i Tunezją po wybuchu wojny domowej. To na nich idzie pomoc humanitarna. I na uchodźców, którzy próbują przez Włochy dostać się do UE.
Unijne zapewnienia dotyczące wsparcia to krok w stronę nawiązania większej współpracy? Na przykład wciągnięcia Libii do Unii dla Śródziemnomorza?
Zdecydowanie tak. Z tym, że Unia dla Śródziemnomorza jest trochę sztucznym tworem. Pamiętam jak powstawała w połowie lat 90., byłem wówczas ambasadorem w Kairze. Z wielką pompą Unia ogłaszała plany utworzenia do roku 2015 strefy bezcłowej na obszarze Morza Śródziemnego. Widzi pani tę strefę? Nikt od lat już o niej nie mówi.
A dlaczego tak trudno szły przez lata rozmowy Komisji Europejskiej z Libią o ramowej współpracy?
To się wiązało z osobą Kadafiego. Myślę, że nowe władze będą skłonne do normalnych negocjacji na normalnych warunkach. Mówiąc o „normalnych warunkach” mam oczywiście na uwadze pewne preferencje dla wybranych krajów Unii. Z pewnością będą liczyć na nie Wielka Brytania, Francja, po części Włochy z racji swoich tradycji i zaangażowania w Libii w ogóle.
„Daily Telegrach” podał, że między innymi właśnie Brytyjczycy zaopatrywali powstańców w broń. Patrząc na listę importerów i eksporterów, Wielkiej Brytanii nie widać na liście poważnych partnerów Libii.
Generalnie Zachód dostarczał zaopatrzenia powstańcom libijskim. Rzeczywiście do tej pory główną rolę w kontaktach handlowych odgrywały Włochy. Mamy wszyscy w pamięci niebywałe obrazki w postaci pocałunków składanych przez premiera Włoch na ręku Kadafiego. Silvio Berlusconi teraz ogłosił jednak gotowość wejścia w kontakty z władzami rewolucyjnymi. Ale faktem jest, że wpływy zaczną zyskiwać kraje, które odegrały dużą rolę w ostatnich wydarzeniach: Wielka Brytania właśnie i Francja.
Co z Rosją, Chinami i Brazylią? Czy utrzymają silne wpływy?
Zdecydowanie tak. USA i Zachód będą miały mocniejsze wpływy. Manifestacje w Benghazi – skandowanie nazwisk Obamy i Sarkozy’ego są bardzo znaczące. Sukces Zachodu w krajach arabskich jest spektakularny. W centrum zainteresowania Zachodu były dwa kraje: Egipt z racji swojego geopolitycznego położenia – strategicznego, kluczowego dla kontroli i szlaków komunikacyjnych (chodzi o Kanał Sueski). Drugi kraj to Libia z uwagi na ropę naftową bardzo dobrej jakości i w dużej ilości. To przecież jest nieco ponad 2 procent światowego eksportu ropy.
Ale w grze są też inni gracze…
Tak, na przykład Turcja, która odbudowuje swoją bardzo mocną pozycję w regionie. Dla rewolucji arabskich przykład islamskiej władzy w Turcji, rządu premiera Erdogana, który już trzy razy ze swoją partią wygrał wybory i znakomicie prowadzi politykę wewnętrzną oraz zagraniczną państwa, to przykład, ku któremu kraje arabskie chciałyby dążyć. Turcja będzie więc w regionie bardzo aktywna i z jej zdaniem arabscy partnerzy będą się bardzo liczyli. Także z uwagi na jej potencjał ekonomiczny. Przecież to jeden ze wschodzących krajów.
Drugie państwo to Iran, który przez Syrię, ale także poprzez Irak i szyitów będzie starał się utrzymywać pewien balans wpływów w stosunku do Zachodu i USA. I Chiny, które mają swoje interesy i wpływy w Afryce.
Co Europa może dostać od Libii oprócz surowców?
Europa marzy, żeby nowe władze libijskie zapewniły – tak jak Kadafi kiedyś – barierę przed nielegalną emigracją do Unii. Imigranci stanowią dla Europy obawę większą nawet niż wzrost fundamentalizmu islamskiego na świecie i wpływów Al Kaidy. Oprócz tego i ropy naftowej, Libia wiele może zaoferować światu.
Czy będzie budować bazę turystyczną? W Egipcie z turystyki stanowią prawie 12 proc. PKB. Libia to – pod względem turystycznym – kraj dziewiczy.
Turystyka jest pieśnią przyszłości. Libia jest niesłychanie pięknym krajem, ale obowiązuje tam prohibicja, na którą turyści patrzą niechętnie. Porównując to z Egiptem i Tunezją, Libia jest turystycznie ich ubogim krewnym. Ale ma przepiękne plaże i wybrzeża oraz interior w postaci bezbrzeżnej pustyni. Tam, w górskich pieczarach, oddalonych o 1000 km od Trypolisu, w głąb pustyni, można znaleźć rysunki skalne równe rysunkom Algierii. Zabytki archeologiczne mogłyby przyciągać rzesze turystów. W Starożytności te tereny były jednymi z najbardziej rozwiniętych na świecie. To był spichlerz Rzymu, zaopatrujący Europę w zboże. Ale w odkrywanie przeszłości Libii trzeba będzie jeszcze dużo zainwestować.
Bazę turystyczną Libijczycy będą budować z kapitału własnego czy zagranicznego?
Z obu. Pamiętajmy, że ten kraj ma pieniądze i także sporo wykształconych ludzi. W tym wykształconych na zagranicznych uniwersytetach. To stwarza możliwości budowy demokracji i normalnych struktur biznesowych. Mają wiedzę, jak poruszać się w świecie gospodarki i biznesu, jeśli więc dojdą do wniosku, że warto inwestować w turystykę, to zrobią to.
A czy taki kraj, złożony ze stu pięćdziesięciu plemion, jest w stanie w ciągu załóżmy 10 lat stworzyć spójny i ciekawy system finansowy?
Jest. Trudno sobie wyobrazić rozczłonkowanie Libii – że każde plemię weźmie swoje poletko i będzie uprawiało ropę oraz założy swoje banki. W takim kraju niezbędne jest zbudowanie dobrej władzy centralnej i stworzenia dobrego ustawodawstwa. W tym kierunku zresztą będą szły działania pomocowe.
I co wtedy? Rozwijając przemysł naftowy oraz sektor finansów, Libia może stać się drugim Dubajem?
Z uwagi na ropę, obszar kraju i jego niewielką społeczność – tak. Przy sprawnej organizacji, można byłoby to osiągnąć w stosunkowo krótkim czasie.
Kadafi rządził Libią przez 42 lata. Dlaczego akurat teraz został obalony?
To jest efekt całego ciągu wydarzeń nie tylko w Libii, ale w całej strefie Afryki Zachodniej. Poczynając od Tunezji, przez Egipt, Libię i inne państwa arabskie. Każdy z krajów z rewolucyjnym zrywem przechodził te same koleje losu: rządzony przez długowiecznych dyktatorów przez dziesiątki lat. Rzesze młodych ludzi, młode społeczeństwa poniżej 30 roku życia, bez perspektyw życiowych przyglądały się jak skorumpowane władze traktują państwo jak własność. A wiedzieli już, jak wygląda świat dookoła, jak wygląda życie w Unii Europejskiej, jaki jest status obywatela w kraju demokratycznym. Mieli dostęp do Internetu, portali społecznościowych, komunikacji. Dla tych ludzi skostniałe reżimy były nie do przyjęcia. Stąd zryw, którego iskrą były wydarzenia w Tunezji.
A stosunkowo wysokie bezrobocie i spadek wzrostu gospodarczego nie stanowiły żadnego impulsu dla tego, co się wydarzyło?
Nie. Libia jest krajem zasobnym, inaczej niż Tunezja, która ograniczona jest do zysków z turystyki. Jeszcze inna sytuacja jest w Egipcie, który jest przede wszystkim trapiony problemem demograficznym – burzliwym przyrostem ludności przy braku ziemi uprawnej, bo jest jej zaledwie 4 procent.
Rozmawiała Katarzyna Kozłowska
Grzegorz Dziemidowicz jest dyplomatą, specjalistą od krajów arabskich. Był ambasadorem RP w Egipcie i Sudanie (1994-1999) oraz Grecji. Ukończył studia w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Obserwator Finansowy: Czy Libia stanie się poważnym partnerem dla świata wśród krajów północnej Afryki? Jakie musza być spełnione warunki?
Grzegorz Dziemidowicz: Trzeba przenieść bardzo szybko rząd i władzę tymczasową do Trypolisu, by utrzymać wrażenie jedności kraju, jedności Libii. Nie można dopuścić do rozbicia dzielnicowego kraju na rywalizujące części: Benghazi i Trypolitanię. Po drugie – trzeba zapewnić kontrolę nad całym krajem. Libia jest ogromnym państwem, kilkakrotnie większym niż Polska. Zaprowadzanie porządku zajmie trochę czasu, bo zwolennicy Kadafiego gdzieniegdzie będą jeszcze stawiali opór. Po trzecie – należy stworzyć rząd tymczasowy. Będzie to trudne z uwagi na różne plemienne zależności. Po czwarte – ważne będzie szybkie opanowanie i odbudowa przemysłu naftowego, który ucierpiał w wyniku działań wojennych.
Odbudowanie przemysłu naftowego zajmie dużo czasu?
Eksperci obliczają, że to potrwa do półtora roku. Libia eksportowała przed wojną domową półtora miliona baryłek ropy dziennie. Teraz liczba ta spadła do 100 tysięcy baryłek dziennie. Przy pomocy zagranicznych ekspertów da się pewnie skrócić czasu odbudowy sektora. Po pół roku mogą być już dla nowych władz widoczne efekty produkcji ropy.
Eksperci, którzy wesprą odbudowę pól naftowych będą amerykańscy, chińscy czy zachodnioeuropejscy?
Jedni, drudzy i trzeci. Już mamy do czynienia ze swoistą rywalizacją – do libijskiego miodu pszczoły będą zlatywać się zewsząd. To kraj bardzo zasobny.
Na samych zagranicznych kontach bankowych Libia ma zgromadzony olbrzymi majątek. Czy środki te można będzie wykorzystać?
Tak, jeśli odblokowane zostaną konta, które Kadafi miał w zachodnich bankach, nowe władze znajdą tam miliardy dolarów.
Unia już w lutym wysłała Libii 3 miliony dolarów na pomoc humanitarną, a dziś zapewnia o dalszej pomocy.
To trochę śmieszne. Libia nie potrzebuje pomocy finansowej, którą Zachód musi wyłożyć z kieszeni. Potrzebuje pomocy logistycznej, pomocy w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. To chyba trudniejsze niż takie proste wykładanie pieniędzy. Pomoc humanitarna natomiast nie idzie na Libijczyków, ale na libijskich uchodźców. Przed wojną domową było tam przecież ok. 2 mln robotników cudzoziemskich. Samych Libijczyków jest niespełna 6 milionów – to niewielka liczba ludności w stosunku do powierzchni kraju. Zawody, których nie chcieli wykonywać obywatele Libii, wykonywali często cudzoziemcy z innych krajów Afryki, dla których Libia była rajem. Jest tam też wielu Azjatów – Chińczyków, Wietnamczyków, Pakistańczyków. I to właśnie tysiące tych ludzi koczowały w obozach na granicy z Egiptem i Tunezją po wybuchu wojny domowej. To na nich idzie pomoc humanitarna. I na uchodźców, którzy próbują przez Włochy dostać się do UE.
Unijne zapewnienia dotyczące wsparcia to krok w stronę nawiązania większej współpracy? Na przykład wciągnięcia Libii do Unii dla Śródziemnomorza?
Zdecydowanie tak. Z tym, że Unia dla Śródziemnomorza jest trochę sztucznym tworem. Pamiętam jak powstawała w połowie lat 90., byłem wówczas ambasadorem w Kairze. Z wielką pompą Unia ogłaszała plany utworzenia do roku 2015 strefy bezcłowej na obszarze Morza Śródziemnego. Widzi pani tę strefę? Nikt od lat już o niej nie mówi.
A dlaczego tak trudno szły przez lata rozmowy Komisji Europejskiej z Libią o ramowej współpracy?
To się wiązało z osobą Kadafiego. Myślę, że nowe władze będą skłonne do normalnych negocjacji na normalnych warunkach. Mówiąc o „normalnych warunkach” mam oczywiście na uwadze pewne preferencje dla wybranych krajów Unii. Z pewnością będą liczyć na nie Wielka Brytania, Francja, po części Włochy z racji swoich tradycji i zaangażowania w Libii w ogóle.
„Daily Telegrach” podał, że między innymi właśnie Brytyjczycy zaopatrywali powstańców w broń. Patrząc na listę importerów i eksporterów, Wielkiej Brytanii nie widać na liście poważnych partnerów Libii.
Generalnie Zachód dostarczał zaopatrzenia powstańcom libijskim. Rzeczywiście do tej pory główną rolę w kontaktach handlowych odgrywały Włochy. Mamy wszyscy w pamięci niebywałe obrazki w postaci pocałunków składanych przez premiera Włoch na ręku Kadafiego. Silvio Berlusconi teraz ogłosił jednak gotowość wejścia w kontakty z władzami rewolucyjnymi. Ale faktem jest, że wpływy zaczną zyskiwać kraje, które odegrały dużą rolę w ostatnich wydarzeniach: Wielka Brytania właśnie i Francja.
Co z Rosją, Chinami i Brazylią? Czy utrzymają silne wpływy?
Zdecydowanie tak. USA i Zachód będą miały mocniejsze wpływy. Manifestacje w Benghazi – skandowanie nazwisk Obamy i Sarkozy’ego są bardzo znaczące. Sukces Zachodu w krajach arabskich jest spektakularny. W centrum zainteresowania Zachodu były dwa kraje: Egipt z racji swojego geopolitycznego położenia – strategicznego, kluczowego dla kontroli i szlaków komunikacyjnych (chodzi o Kanał Sueski). Drugi kraj to Libia z uwagi na ropę naftową bardzo dobrej jakości i w dużej ilości. To przecież jest nieco ponad 2 procent światowego eksportu ropy.
Ale w grze są też inni gracze…
Tak, na przykład Turcja, która odbudowuje swoją bardzo mocną pozycję w regionie. Dla rewolucji arabskich przykład islamskiej władzy w Turcji, rządu premiera Erdogana, który już trzy razy ze swoją partią wygrał wybory i znakomicie prowadzi politykę wewnętrzną oraz zagraniczną państwa, to przykład, ku któremu kraje arabskie chciałyby dążyć. Turcja będzie więc w regionie bardzo aktywna i z jej zdaniem arabscy partnerzy będą się bardzo liczyli. Także z uwagi na jej potencjał ekonomiczny. Przecież to jeden ze wschodzących krajów.
Drugie państwo to Iran, który przez Syrię, ale także poprzez Irak i szyitów będzie starał się utrzymywać pewien balans wpływów w stosunku do Zachodu i USA. I Chiny, które mają swoje interesy i wpływy w Afryce.
Co Europa może dostać od Libii oprócz surowców?
Europa marzy, żeby nowe władze libijskie zapewniły – tak jak Kadafi kiedyś – barierę przed nielegalną emigracją do Unii. Imigranci stanowią dla Europy obawę większą nawet niż wzrost fundamentalizmu islamskiego na świecie i wpływów Al Kaidy. Oprócz tego i ropy naftowej, Libia wiele może zaoferować światu.
Czy będzie budować bazę turystyczną? W Egipcie z turystyki stanowią prawie 12 proc. PKB. Libia to – pod względem turystycznym – kraj dziewiczy.
Turystyka jest pieśnią przyszłości. Libia jest niesłychanie pięknym krajem, ale obowiązuje tam prohibicja, na którą turyści patrzą niechętnie. Porównując to z Egiptem i Tunezją, Libia jest turystycznie ich ubogim krewnym. Ale ma przepiękne plaże i wybrzeża oraz interior w postaci bezbrzeżnej pustyni. Tam, w górskich pieczarach, oddalonych o 1000 km od Trypolisu, w głąb pustyni, można znaleźć rysunki skalne równe rysunkom Algierii. Zabytki archeologiczne mogłyby przyciągać rzesze turystów. W Starożytności te tereny były jednymi z najbardziej rozwiniętych na świecie. To był spichlerz Rzymu, zaopatrujący Europę w zboże. Ale w odkrywanie przeszłości Libii trzeba będzie jeszcze dużo zainwestować.
Bazę turystyczną Libijczycy będą budować z kapitału własnego czy zagranicznego?
Z obu. Pamiętajmy, że ten kraj ma pieniądze i także sporo wykształconych ludzi. W tym wykształconych na zagranicznych uniwersytetach. To stwarza możliwości budowy demokracji i normalnych struktur biznesowych. Mają wiedzę, jak poruszać się w świecie gospodarki i biznesu, jeśli więc dojdą do wniosku, że warto inwestować w turystykę, to zrobią to.
A czy taki kraj, złożony ze stu pięćdziesięciu plemion, jest w stanie w ciągu załóżmy 10 lat stworzyć spójny i ciekawy system finansowy?
Jest. Trudno sobie wyobrazić rozczłonkowanie Libii – że każde plemię weźmie swoje poletko i będzie uprawiało ropę oraz założy swoje banki. W takim kraju niezbędne jest zbudowanie dobrej władzy centralnej i stworzenia dobrego ustawodawstwa. W tym kierunku zresztą będą szły działania pomocowe.
I co wtedy? Rozwijając przemysł naftowy oraz sektor finansów, Libia może stać się drugim Dubajem?
Z uwagi na ropę, obszar kraju i jego niewielką społeczność – tak. Przy sprawnej organizacji, można byłoby to osiągnąć w stosunkowo krótkim czasie.
Kadafi rządził Libią przez 42 lata. Dlaczego akurat teraz został obalony?
To jest efekt całego ciągu wydarzeń nie tylko w Libii, ale w całej strefie Afryki Zachodniej. Poczynając od Tunezji, przez Egipt, Libię i inne państwa arabskie. Każdy z krajów z rewolucyjnym zrywem przechodził te same koleje losu: rządzony przez długowiecznych dyktatorów przez dziesiątki lat. Rzesze młodych ludzi, młode społeczeństwa poniżej 30 roku życia, bez perspektyw życiowych przyglądały się jak skorumpowane władze traktują państwo jak własność. A wiedzieli już, jak wygląda świat dookoła, jak wygląda życie w Unii Europejskiej, jaki jest status obywatela w kraju demokratycznym. Mieli dostęp do Internetu, portali społecznościowych, komunikacji. Dla tych ludzi skostniałe reżimy były nie do przyjęcia. Stąd zryw, którego iskrą były wydarzenia w Tunezji.
A stosunkowo wysokie bezrobocie i spadek wzrostu gospodarczego nie stanowiły żadnego impulsu dla tego, co się wydarzyło?
Nie. Libia jest krajem zasobnym, inaczej niż Tunezja, która ograniczona jest do zysków z turystyki. Jeszcze inna sytuacja jest w Egipcie, który jest przede wszystkim trapiony problemem demograficznym – burzliwym przyrostem ludności przy braku ziemi uprawnej, bo jest jej zaledwie 4 procent.
Rozmawiała Katarzyna Kozłowska
Grzegorz Dziemidowicz jest dyplomatą, specjalistą od krajów arabskich. Był ambasadorem RP w Egipcie i Sudanie (1994-1999) oraz Grecji. Ukończył studia w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Libijscy rebelianci w okolicach miasta Bin Jawad, marzec 2011 r. (CC BY-NC-SA Nasser Nouri)
Polska ma dzisiaj już ponad 500 ton złota, a jego udział w rezerwach przekroczył 20 proc. – poinformował Narodowy Bank Polski 24 kwietnia 2025 r. Obecne rezerwy są niemal 5-krotnie wyższe niż siedem lat temu.
Zaczynał mając 43 lat i 20 tys. juanów w ręku. Założona przez niego firma w 2024 r. osiągnęła 8,6 mld dol. zysku i była jednym z najważniejszych graczy na rynku telekomunikacyjnym. A historię o nim i firmie, którą stworzył opowiada napisana przez Li Hongwena książka „Ren Zhengfei & Huawei”.
Kiedyś przeokropna nędza, dziś pieniędzy pod dostatkiem. Miło po wiekach udręki dostać klucze do Sezamu. Mowa o Irlandii, będącej przez stulecia kolonią brytyjską. W połowie XIX w. zmarło tam z głodu milion ludzi. Sto lat potem Dublin stanął z Londynem w biznesowo-finansowe szranki i ma się dziś znakomicie.
Amerykańskie cła spadły na Kanadę w trudnym momencie. Produktywność w gospodarce nie rośnie, a zależność od rynku USA jest bardzo duża. W krótkiej perspektywie kraj nie ma dużego pola manewru.
W obliczu gwałtownego wzrostu taryf celnych i dużej niepewności politycznej Międzynarodowy Fundusz Walutowy oczekuje, że globalny wzrost gospodarczy spadnie w tym i przyszłym roku, ale światowa gospodarka nie wpadnie w recesję.
W obliczu narastających napięć geopolitycznych pozycja Chin jako kluczowego ogniwa w globalnym łańcuchu dostaw zaczyna się chwiać. Zmusza to międzynarodowe korporacje do rozważenia ewentualnych dodatkowych lokalizacji dla swoich oddziałów. W tych strategiach nie chodzi o alternatywę dla „Made in China”, gdyż taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ale chodzi raczej o dywersyfikację.
Prawdopodobieństwo wyginięcia ludzkości przed końcem XXI w. wynosi około 85 proc. – ocenia prof. Jakub Growiec, doradca ekonomiczny w Departamencie Analiz i Badan Ekonomicznych NBP, wykładowca SGH. Jego zdaniem kluczowym zagrożeniem jest niekontrolowany rozwój sztucznej inteligencji ogólnej (AGI), która może przejąć kontrolę nad światem. O losie ludzkości zadecyduje kilka najbliższych lat.
Czy Polska rzeczywiście dokonała gospodarczego cudu? Ostatnie trzy i pół dekady pokazują, że odpowiedź może być tylko jedna – tak. Nowy numer kwartalnika „Obserwator Finansowy” to opowieść o sukcesie, który nie wydarzył się w naszej gospodarce sam, ale był efektem odwagi, determinacji i pracy całego społeczeństwa. A także o wyzwaniach, które dopiero przed nami.
Do wybudowania elektrowni jądrowej na Pomorzu potrzeba m.in. 39 tys. ton stali. Wylewanie tzw. betonu jądrowego w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino rozpocznie się w 2028 r., a pierwszy blok zostanie ukończony w 2035 r.
W ostatnim czasie wiele się mówiło o „metalach ziem rzadkich na terenie Ukrainy”. Wszystko z powodu umowy surowcowej pomiędzy USA a Kijowem. Warto przeanalizować, czym dokładnie są metale ziem rzadkich, jak dużo ich ma Ukraina, a także, dlaczego na tych pierwiastkach tak bardzo zależy Stanom Zjednoczonym.
Pandemia, problemy z łańcuchami dostaw, przemiany klimatyczne, wojna w Ukrainie i napięcia geopolityczne, a także konkurencja technologiczna (zwłaszcza na rynku samochodów elektrycznych i półprzewodników) postawiły pod znakiem zapytania ideę globalnego wolnego handlu. W efekcie coraz więcej państw i organizacji międzynarodowych wdraża rozwiązania interwencjonistyczne – w tym politykę przemysłową.
Kiedy świat wynurzył się z chaosu II wojny światowej, władzę objęli ludzie o przekonaniach makroekonomicznych, ukształtowanych w formacyjnym dla nich doświadczeniu lat 30. XX w.
Cena złota osiągnęła w kwietniu najwyższy poziom w historii. W głównym stopniu przełożyły się na to zakupy dokonywane przez banki centralne, czynniki behawioralne oraz przejściowy wzrost ryzyka geopolitycznego, wynikający z walk na Bliskim Wschodzie.
Mija blisko trzydzieści lat od chwili, gdy Narodowy Bank Polski przeprowadził denominację złotego. Jej przygotowanie było złożonym procesem – należało bowiem wszystko zaplanować, zaprojektować nowe monety i banknoty, zlecić ich produkcję, przygotować całą logistykę, a na koniec przekazać je przy pomocy banków do portfeli wszystkich Polaków.
W ostatnich latach, a szczególnie po rozpoczęciu wojny z Ukrainą, z Rosji płynie nieprzerwany przekaz o sukcesach. Ich skala narasta – gospodarka uodporniła się na sankcje i nawet się rozwija oraz restrukturyzuje, bieda spada, a zamożność rośnie, produkcja krajowa wypiera zaś import. Czy sukcesy mają jednak realny wymiar, czy głównie propagandowomedialny?
Odbudowa gospodarcza kraju i opanowanie chaosu walutowego należały do największych wyzwań, jakie stanęły przed władzami niepodległego państwa polskiego w 1918 r. Sanacja gospodarcza zależała zarówno od skutecznie przeprowadzonych reform finansów publicznych i skarbu państwa, jak również od szybkiego wprowadzenia do obiegu nowej, pełnowartościowej polskiej waluty. A to właśnie dobrze zorganizowany aparat skarbowy, sprawny obieg pieniądza i jego stabilna wartość stanowiły podstawę rozwoju ekonomicznego i społecznego odrodzonej Polski.
W ciągu najbliższych 30 lat rynek pracy będzie podlegał rozmaitym trendom. Do najważniejszych należą rozwój sztucznej inteligencji, starzenie się społeczeństw i ekologiczna transformacja. Każdy z nich będzie się wiązał z nowymi zagrożeniami, ale też i zawodowymi szansami.