Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Do obiadu zasiedli szefowie American Express, Bank of America, Capital One, Citigroup, JP Morgan Chase, Morgan Stanley and Wells Fargo. Prezydent przypomniał, że raz już ogłosił koniec kryzysu, a teraz chce przestrzec przed działaniami, które mogą zniweczyć osiągnięcia pakietu stymulacyjnego i wpędzić kraj w kolejną fazę kryzysu.
Dzięki zerowej stopie procentowej i agresywnej wyprzedaży rządowych obligacji banki miały w trzecim kwartale rekordowe wyniki. Najczęściej pożyczając z Banku Federalnego na dnie i sprzedając rządowe obligacje z rekordowym oprocentowaniem. W ten sposób Goldman Sachs i JPMorgan zarobiły od lipca ponad 3 miliardy USD każdy. O wynikach największych amerykańskich banków niech świadczy też 145 proc. wzrost wartości ich akcji (pamiętamy, że zaczynały od historycznie niskiego pułapu na początku roku).
Jeszcze przed spotkaniem z bankierami doradca prezydenta Obamy Lawrence Summers przygotowywał dziennikarzy na ostre starcie. Komentatorzy serwisu finansowego Bloomberga nazwali to nawet próbą skrzyżowania szpad z finansjerą. Na uroczystym obiedzie prezydent zwracał się do bankierów per tłuste koty. Zdaniem Białego Domu wciąż niestabilna sytuacja gospodarcza związana jest z wstrzemięźliwą polityką kredytową banków. Liczba odmów pozostaje wysoka, zwłaszcza w przypadku małych i średnich firm. W kontraście do imponujących wyników największych międzynarodowych banków handlujących rządowymi obligacjami, znalazły się oddziały tych samych banków oferujące kredyty średnim i drobnym pożyczkobiorcom. Tu większość odnotowała znaczący spadek obrotów. PNC – 9,5 proc., American Express – 5,8 proc., JP Morgan Chase -14 proc., Citigroup – 15 proc. Ten ostatni otrzymał największą pomoc z pakietu stymulacyjnego Obamy.
Nakładający się na to zastój na rynku nieruchomości uniemożliwia zdyskontowanie stosunkowo dobrych danych napływających z innych sektorów gospodarki. Firmy pozbawione kredytów obrotowych nawet przy dogodnej stawce eksportowej dolara i rosnącym popycie na nowe technologie w Azji nie są w stanie zwiększać zatrudnienia. Tak przynajmniej interpretuje obecną sytuację Biały Dom. Eksperci Forbesa zwracają jednak uwagę na specyfikę obecnego kryzysu. Stopniowa poprawa sytuacji gospodarczej długo jeszcze nie objawi się wzrostem zatrudnienia z uwagi na wciąż wysokie moce produkcyjne i technologie, które pozwalają na podnoszenie efektywności pracy bez konieczności zwiększania zatrudnienia.
Historycy ekonomii doszukują się tu paraleli z sytuacją, w jakiej Ameryka znalazła się podczas ostatniego wielkiego kryzysu 80 lat temu. W 1935 roku prezydent Franklin D. Roosevelt, oburzony na równie wstrzemięźliwe zachowanie bankierów, nazwał to nawet strajkiem kapitalistów.
Prezydent Barack Obama powtarza, że instytucje finansowe, które rok temu otrzymały wsparcie rządu, „powinny wyjść naprzeciw symptomom ożywienia gospodarczego”. Mowa tu przede wszystkim o niespodziewanym spadku deficytu w handlu zagranicznym. W październiku różnica między importem a eksportem skurczyła się do 32,94 mld USD w porównaniu z wrześniowym deficytem na poziomie 35, 7 mld USD. Wynik w dalszym ciągu jest niekorzystny, ale to pierwsze wyhamowanie deficytu od 2001 roku.
W trzecim kwartale poprawiła się również szeroko rozumiana aktywność gospodarcza, wpływająca na wynik PKB . W relacji rocznej jest to wzrost o 2,8 proc. To też pierwszy pozytywny wskaźnik PKB od ponad roku. Wzrost gospodarczy był jednak znacznie ograniczony wcześniejszymi słabymi wynikami w handlu zagranicznym – sierpień-wrzesień. Pocieszające dane napływały również z Departamentu Pracy (Bureau of Labor Statistics). Liczba osób zatrudnionych spadła o 11 tysięcy, co oczywiście oznacza dalszy wzrost bezrobocia, ale wcześniejsze szacunki mówiły o redukcji 125 tysięcy etatów w trzecim kwartale. Szefowa Izby Reprezentantów Nancy Pelosi (House Speaker) zapowiedziała też, że Kongres przedłuży świadczenia dla bezrobotnych i tak już rozciągnięte do ponad pół roku. Wsparcie dla bezrobotnych ma być gwarancją, że mimo wysokiej stopy bezrobocia konsumpcja nie będzie dalej wyhamowywana.
Jakkolwiek wskaźniki PKB i w handlu zagranicznym odebrane zostały pozytywnie, to dane o bezrobociu wciąż rozmaicie są interpretowane. W liczbach bezwzględnych rośnie nie tylko liczba osób otrzymujących świadczenia dla bezrobotnych, ale też liczba osób, które zostały już skreślone z listy zarejestrowanych w urzędzie pracy, a wciąż nie mogą znaleźć stałego zatrudnienia. Te dane są szczególnie niepokojące w kontekście utrzymującego się wzrostu wydajności – o 9,5 proc. rok do roku. Oznacza to, że wiele firm znalazło sposób na reagowanie nawet na większe zamówienia z tymi samymi zasobami ludzkimi.
Bankierzy z bliska obserwujący sytuację w poszczególnych firmach doskonale wiedzą, że poprawa kilku wskaźników nie musi oznaczać ogólnej poprawy dobrobytu ani spadku bezrobocia.
Instytucjom finansowym podejmującym ryzyko, godzącym się na lepsze warunki kredytowe, nie wolno również zapominać o stanie finansów państwa. Deficyt budżetowy Stanów Zjednoczonych wzrósł z 2,9 proc. PKB w 2007 do 8 proc. w 2008 r. Deficyt w 2009 r. szacowany jest na 10,2 proc. To wszystko przy niekończącej się dyskusji o nowych potrzebach wydatków państwa na reformę służby zdrowia czy ochronę środowiska i braku kalendarza wychodzenia z zapaści finansów. I tu też historycy zwracają uwagę na podobieństwa z kryzysem 1930 roku. Ogromne nakłady państwa na roboty publiczne, naprawę systemu świadczeń socjalnych doprowadziły do załamania finansów publicznych, a te w konsekwencji do drugiej fali kryzysu w latach 1937-38.
Bankierzy w reakcji na liczne oskarżenia, że cynicznie wykorzystali pomoc rządu do mnożenia swojego kapitału, odpowiadają, że ze swojej strony zrobili już to co do nich należało. Szybciej niż ktokolwiek się tego spodziewał oddali pieniądze pożyczone na wykup toksycznych długów z funduszu TARP (Troubled Asset Relief Program). „Wall Street Journal” też uważa, że pozycja administracji Obamy jest dziś trudna do obrony. Prezydent mógł odmówić przyjęcia 116 miliardów, które banki zwróciły rządowi. To, co prawda, powiększyłoby i tak ogromny deficyt budżetowy państwa, ale wybiłoby z rąk bankierów ważny argument. Prezydent, czego oczekiwało od niego wielu Demokratów, powinien odmówić przyjęcia pomocy do czasu, aż pieniądze TARP zaczną przynosić spodziewane wyniki na rynku pracy. Wtedy mógłby domagać się od banków aktywniejszej polityki kredytowej.
Aktywna polityka stymulowania gospodarki miliardami pieniędzy z państwowej kasy budzi dodatkowy niepokój wszystkich upatrujących największe zło w inflacji. Czy nawet hiperinflacji, o której ostatnio pisał profesor Hans Gersbach, szef wydziału makroekonomii na uniwersytecie w Zurichu . Analizując przebieg i dochodzenie do hiperinflacji państw Ameryki Łacińskiej czy Europy przed II wojną w artykule Monetary Regimes and Inflation: History, Economic and Political Relationships, pisze, że inflacja 50 proc. miesięcznie jest dziś możliwa w kilku państwach, z USA włącznie.
Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale bankierzy mają to w tyle głowy i z niepokojem czekają na decyzję Federalnego Banku Rezerw (FED) i klarowną politykę antyinflacyjną. Jeżeli to, co dziś obserwujemy, to już trwała poprawa gospodarcza i opinia publiczna nagle uwierzy w koniec kryzysu, to faktycznie możemy się spodziewać bańki finansowej. Miliardy wpompowane w amerykańską gospodarkę w jednej chwili poruszą lawinę. Pytanie, czy amerykański bank centralny, FED zareaguje odpowiednio szybko, redukując podstawę walutową i zwiększając stopy procentowe. Pamiętajmy, że ta sama polityka źle zaaplikowana – zbyt wcześnie albo zbyt radykalnie, równie dobrze może spowodować zapaść gospodarczą. Nawrót kryzysu. Z drugiej strony, jeżeli FED w obawie przed zdławieniem rynku nie będzie działał dość stanowczo, to raz rozhuśtanej inflacji później długo nie zatrzyma.
Nie od razu też będziemy widzieli, czy starania FED były adekwatne. Ten sam szef amerykańskiego Banku Centralnego Ben Bernanke, który teraz musi podjąć tę trudną decyzję, swego czasu badał politykę fiskalną rządu w czasie Wielkiej Depresji i jak twierdzi, usztywnienie polityki monetarnej daje efekty dopiero po dwóch latach. Bankierzy ufając, że i tym razem zakręt potrwa nie dłużej niż dwa lata, mogliby już teraz otworzyć swoje banki dla klientów. Oczywiście pod warunkiem, że uwierzą w skuteczność polityki, której na razie nie znają.
Idealnym wyjściem byłby oczywiście powolny, ale stały wzrost gospodarczy. Taki, który pozwoli na stopniowe obniżanie podstawy walutowej, podnoszenie stóp procentowych, systematyczną redukcję zadłużenia i odzyskiwanie przez rząd USA zaufania inwestorów. Bankierzy nie liczą jednak na genialne zrządzenie losu. I czekają.
Tak jak dziś, tak i 80 lat temu obawiali się efektu jojo – nawrotu recesji. Czy to wybuchu inflacji, czy to załamania rynkowego po tym, jak rządowi skończą się pieniądze na pakiety stymulacyjne. Co stanie się z miejscami pracy po tym, jak sztucznie podtrzymywany popyt zniknie? Drugi pakiet stymulacyjny prezydenta Obamy z jednej strony budzi nadzieje na poprawę warunków bytowych najbiedniejszych i wsparcie małych firm, ale z drugiej upewnia analityków, że obecne symptomy poprawy gospodarczej nie są do końca wiarygodne. Co gorsza, rząd nie mówi, kiedy przestanie pompować pieniądze. Miesięcznik „Forbes” napisał nawet: „prezydent dał dokładną datę Afganistanowi, kiedy wycofa wojska, szkoda że nam nie powiedział, kiedy wycofa dotacje”. Kiedy można myśleć o stabilizacji rynku kredytowego?
Nie mówi kiedy, ale jeżeli ktoś szuka porównań z Wielką Depresją, to szybko znajdzie sobie odpowiedź. Prezydent Roosevelt przestał pompować pieniądze po wyborach 1936 roku. Prezydent Obama do wyborów na drugą kadencje ma jeszcze trzy lata.