Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Chiny w rękach książątek

Komunistyczna Partia Chin oddaje władzę „piątemu pokoleniu przywódców”. XVIII zjazd KPCh rozpocznie się 8 listopada, co dowodzi zakończenia zakulisowego układania nowego gremium władzy. Zmiana generacji radzących po 10 latach, to niewątpliwie zwrot, tyle, że nie do końca wiadomo, w jakim kierunku.
Chiny w rękach książątek

Shanghaj (CC BY-NC-SA 2.0 Keith Marshall)

Nowy szef partii Xi Jinping zostanie wybrany prezydentem w marcu, na sesji parlamentu. Wtedy też na stanowisku premiera technokrata Li Keqiang zastąpi Wena Jiabao.

Pozornie wszystko przebiega jak w dobrze naoliwionej maszynie. Następcy byli już od dawna znani ekspertom a także chińskiemu społeczeństwu. Zaskoczeń nie ma. Jednak w ukrytych za Wielkim Murem, nieprzeniknionych Chinach, prawda jest o wiele bardziej złożona. Nowa generacja przywódców (pierwszymi byli ci, którzy Chinom nową dynastię przynieśli, począwszy od Mao Zedonga) natrafia na wielkie wyzwania. Dodatkowe może sama sobie wygenerować.

Utracony egalitaryzm

Głośna niedawno afera wokół Bo Xilaia, który mógł zająć nawet pozycję nr 3 w państwie oraz skazanej już na śmierć w zawieszeniu jego małżonki, wskazuje , że przy ustaleniach na partyjnych szczytach bez bólu się nie obyło. I nadal bezboleśnie nie będzie.

Sprawa Bo Xilaia, bardzo popularnego w społeczeństwie, bo grał na silnie obecnej w chińskiej psyche nostalgii za utraconym egalitaryzmem „miski ryżu”, w najbardziej spektakularny sposób ujawniła skalę bezprecedensowego uwłaszczenia nomenklatury. KPCh, niegdyś partia rewolucyjna, zamieniła się w partię władzy bogaczy. „Czerwona dynastia” już nie walczy i nie niesie sztandarów rewolucji, lecz pławi się w luksusie.

W oficjalnych mediach wykazano to na przykładzie Bo Xilaia. Media zachodnie na tym nie poprzestały prześwietlając majątki innych liderów. I wzbudzając nerwowe reakcje Pekinu.

Niedawno „New York Times” po rocznym dochodzeniu poinformował, że majątek rodziny obecnego premiera Wen Jiabao sięga 2,7 mld dolarów. Multimilionerką jest nawet jego 90-letnia matka, nie mówiąc o żonie, która zarobiła fortunę na obrocie kamieniami szlachetnymi, zyskując miano „królowej diamentów”.

Kilka miesięcy temu, w czerwcu, podobnego zabiegu dokonała agencja Bloomberg, nicując interesy nowego szefa KPCh, Xi Jinpinga. Oszacowała dochody jego rodziny na 2 mld dolarów. Dziennikarze śledczy dotarli nawet do Hollywood i na Malediwy, bo i tam sięgają interesy rodu.

Beneficjenci systemu

Dociekliwość zagranicznych mediów wywołała popłoch w Zhongnanhai, siedzibie władców spod znaku KPCh. Pierwsza reakcja jest oczywista: zablokować dostęp do ich stron internetowych oraz utrudnić dziennikarzom dalszy dostęp do Chin. Tyle tylko, że Chińczycy w obecnej „cywilizacji sieciowej” wcześniej czy później prawdy dojdą. Co zaś ważniejsze – oni i tak już swoje wiedzą.

Mają świadomość, że obecne elity spod znaku KPCh (ilość jej członków przekracza 80 mln) są – w powszechnej opinii – niezmiernie bogate, robią milionowe interesy, liczone tak w dolarach, jak w chińskich juanach.

Co więcej obok KPCh pojawiło się zupełnie nowe pokolenie, zwane „książątkami” (taizidang). Chodzi o dzieci i wnuki dawnej oraz obecnej najwyższej nomenklatury. Mając świetne, tak ważne w Chinach guanxi, czyli powiązania, potomstwo partyjnych bonzów wyjeżdżało za granicę, kończyło studia na prestiżowych uczelniach (najpierw dzięki stypendiom rządowym, przyznawanym „po znajomości”, potem już za własne pieniądze), wiązało się z najlepszymi zagranicznymi i transnarodowymi firmami.

Dla nikogo w Chinach nie jest tajemnicą, że np. córka byłego premiera Li Penga, Li Xiaolin, kontroluje znaczną część chińskiego sektora energetycznego, a syn byłego premiera Zhu Rongji, Levin Zhu, jest powiązany z Morgan Stanley. Z kolei syn obecnego premiera Winston Wen założył jedną z największych firm deweloperskich w Chinach, New Horizon Capital. Natomiast rodzina byłego szefa partii Jiang Zemina jest zaangażowana w fundusze inwestycyjne, wspólnie z biznesmenami z Hongkongu. Syn odchodzącego szefa partii Hu Jintao, Hu Haifeng prowadzi firmę Nuctech, dostarczającą najnowsze technologie m.in. chińskim lotniskom. Córka zaś, Hu Haiqing, wyszła za mąż za Daniela Mao, trzęsącego od lat chińskim Internetem.

Nikt nie jest poza podejrzeniem, bowiem w biznesie po uszy tkwią dzieci, a teraz nawet już wnuki samego wizjonera obecnych reform, Deng Xiaopinga.

Problem w tym, że do tej kategorii zalicza się również nowy szef partii, 57-letni Xi Jinping (podobnie jak Bo Xilai). Jego ojciec, Xi Zhongxun, był najpierw ofiarą niesławnej „rewolucji kulturalnej”, a potem zaufanym Denga i szefem bogatej, a zarazem najmocniej zaangażowanej w reformy, prowincji Guangdong, położonej w pobliżu Hongkongu. Wtedy, w latach 80. i 90. ub. stulecia, miało to kluczowe znaczenie, bo zanim do Chin zaczęły napływać obce inwestycje (na dobre dopiero po 1992 r.), to z tej brytyjskiej kolonii pochodziły pierwsze większe środki i kapitały.

Tak oto po raz pierwszy w dziejach istniejącej od 1949 r. ChRL mamy znamiona dziedziczenia schedy po dobrze usytuowanych rodzicach. Jedne „książątka” mają władzę, drugie często unikatową wiedzę, zdobytą na prestiżowych zachodnich uczelniach, trzecie – i to najczęściej – ogromne już pieniądze. A wszyscy bez wyjątku są beneficjentami obecnego systemu, korzystają z rodzinnych guanxi.

Bagaż partyjnych dzieci?

Z „książątkami” i ich rosnącą ekstrawagancją wiąże się wiele, często podstawowych problemów, z jakimi będzie musiała sobie poradzić nowa ekipa rządząca.

Przykładowo: jak szybko zmniejszyć rosnące rozwarstwienie społeczne w sytuacji, gdy promowane przez odchodzącą ekipę, konfucjańskie z ducha zasady „harmonijnego społeczeństwa” (hexie shehui) najwyraźniej nie ograniczyły wpływów „książątek”?

Inna kwestia, nie mniej ważna: jak przełamać hedonizm jedynaków, urodzonych w ramach surowej „polityki jednego dziecka w rodzinie”, a nadmiernie rozpieszczonych przez rodziców?

I jeszcze inna: jak zbudować społeczne zaufanie, bez którego nie jest możliwy ani harmonijny, ani zrównoważony rozwój w społeczeństwie, które przez dziesięciolecia, najpierw w epoce Mao, a potem Denga, kształtowano na zasadzie „człowiek człowiekowi wilkiem”? Za Mao zasługą był donos na najbliższych, za to w zimnej, wyrachowanej „epoce Denga” liczył się tylko pieniądz. Kult mamony (bajinzhuyi) zdaje się być jedyną wiarą, jaka dziś na terenie ChRL dominuje.

Wszystko wskazuje na to, że wyzwania stojące przed Chinami „piątej generacji przywódców” (di wu dai) mają charakter nie tyle gospodarczy i na pewno nie finansowy, lecz cywilizacyjny i mentalny. I tu rodzą się zasadnicze pytania.

Czy nowi władcy Chin zastosują się do strategii zalecanych im już przez niektórych rodzimych ekspertów, by całkowicie zejść z dotychczasowej ścieżki rozwoju, opartej na szybkim wzroście i jeszcze szybszym, ale tak bardzo nierównym bogaceniu się poszczególnych grup i warstw społecznych?

Czy podejmą wyzwanie budowy „zielonej”, a nawet „bezwęglowej gospodarki” oraz zrównoważonego rozwoju, jak podpowiadają im fachowcy?

Czy pogodzą się z tym, że faza szybkiego, 10-procentowego wzrostu PKB w skali roku nieodwracalnie przeszła do historii, ponieważ trzeba poświęcić ogromne środki na wzbogacanie całego społeczeństwa, a nie tylko wybranych grup, jednocześnie odbudowując pozrywane na ścieżce szybkiego wzrostu więzi społeczne, gdy każdy myślał tylko o sobie?

Przed tandemem Xi Jinping – Li Keqiang stoją jeszcze inne, ogromne zadania. Eksperci chińscy coraz częściej, choć nieśmiało, podnoszą kwestie „reform instytucjonalnych”. Chodzi o nic innego, jak konieczność przeprowadzenia reform politycznych. Gospodarczo Chiny w ciągu minionych trzech dekad zmieniły się nie do poznania, ale w sensie instytucjonalnym praktycznie pozostały takie same, jak u progu reform, pod koniec lat 70. ubiegłego stulecia.

Nadal w preambule do konstytucji tkwią cztery podstawowe zasady, zaordynowane przez Deng Xiaopinga. Mówią o socjalizmie, dyktaturze, niepodzielnych rządach KPCh oraz ideologicznym osadzaniu systemu na myślach Mao Zedonga i Denga. Jako takie, nie są już adekwatne do obecnej chińskiej rzeczywistości. Co jednak można zaproponować w zamian.

Przyszły premier Li Keqiang, w przeciwieństwie do Xi Jinpinga „książątkiem” nie jest. Znakomicie wykształcony, z doktoratem z ekonomii i zarządzania, jest typowym technokratą. On w żadne ideologiczne rozważania raczej się nie włączy, jest inaczej zaprogramowany.

A Xi Jinping? Ten z kolei, czy się to komu podoba, czy nie, jest „dzieckiem Partii” – i po to teraz staje na jej czele, by jej interesów pilnować. Jak je jednak rozumie – nie wiadomo. Tymczasem od odpowiedzi na to pytanie zależy teraz przyszłość chińskiego kolosa, jakby nie było drugiej gospodarki świata i pierwszego eksportera.

Więcej pytań, niż odpowiedzi

Władze w Pekinie mówią, że kroczą drogą „naukowego rozwoju”. Przekonują świat, że to droga pokojowa, że nie mają żadnych rewizjonistycznych zamiarów wobec panujących na świecie porządków.

Równolegle jednak wewnętrzna chińska debata dowodzi rosnącej asertywności, dumy z własnych osiągnięć, jak też, niestety, nacjonalizmu, który ujawnił się chociażby przy okazji trwającego sporu z Japonią o wysepki Senkaku/Diaoyudao. Już od lat mandaryni w Pekinie wyszczególniają też „nadrzędne, święte zadanie” połączenia Chin lądowych z Tajwanem. To priorytet w ramach programowego hasła, mówiącego o „wielkim renesansie chińskiej nacji”.

Czy nowe władze w Pekinie pozostaną „odpowiedzialnym współudziałowcem” (responsible stakeholder) na światowej scenie, o co nawoływał niegdyś szef Banku Światowego Robert Zoellick? Czy też, jako pokolenie niemal od dziecka uprzywilejowane i wychowane w „cieplarnianych warunkach”, przejdą do polityki roszczeniowej, także wobec świata?

Jak widać, więcej wokół nadchodzących przywódców pytań, niż odpowiedzi. Zmiana pokolenia radzących po 10 latach, to niewątpliwie zwrot. Tyle, że nie do końca wiadomo, w jakim kierunku.

OF

Shanghaj (CC BY-NC-SA 2.0 Keith Marshall)

Otwarta licencja


Tagi