Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Nie ma chętnych do ratowania Hiszpanii

„Draghi obiecał bazookę, a wyciągnął pistolecik na wodę”,  ocenił na Twitterze czwartkową konferencję szefa Europejskiego Banku Centralnego dziennikarz Reutersa. Czas gra teraz na niekorzyść Hiszpanii, Coraz wyższe oprocentowanie emitowanych obligacji powoduje niemożność obsługi długu, co może zagrozić całej strefie euro.
Nie ma chętnych do ratowania Hiszpanii

Mario Draghi, prezes EBC (Fot. OF/KM)

Prezes Europejskiego Banku Centralnego ma poczucie humoru. W zeszłym tygodniu zapowiedział, że EBC „zrobi wszystko” aby ratować strefę euro, a czwartkową konferencję zaczął z uśmiechem od przeproszenia dziennikarzy za to, że ściągnięto ich w sezonie urlopowym i ogłosił, że… ratowanie strefy euro jest zadaniem rządów. Sam EBC może (ale nie musi) podjąć operacje rynku otwartego i inne niestandardowe działania. Konkrety mają być opracowane „w ciągu nadchodzących tygodni”.

Żeby zrozumieć czemu szef EBC tak bardzo rozczarował, szczególnie Hiszpanów, musimy cofnąć się do wydarzeń sprzed dwóch i pół tygodnia. 20 lipca Walencja zwróciła się o pomoc z centralnego budżetu, a rynki przypomniały sobie, że Hiszpania składa się z 17 wspólnot autonomicznych o dużej niezależności, w których lokalni politycy kontrolują 40 proc. wydatków publicznych.

Premier Mariano Rajoy może więc ogłaszać najbardziej drakońskie programy oszczędnościowe (ostatni na kwotę 65 mld euro), ale wywrócić je może nagła potrzeba dofinansowania regionów, tak jak wcześniej dokapitalizowania banków. Na dofinansowanie banków 100 mld euro znalazło się niemal natychmiast, ale na kryzys regionalny o pieniądze zewnętrzne byłoby znacznie trudniej. W efekcie 25 lipca oprocentowanie hiszpańskich obligacji osiągnęło 7,75 proc., co jest rekordem strefy euro. Na razie, bo wkrótce pewnie zostanie on pobity.

26 lipca Mario Draghi ogłosił zatem, że „w ramach swoich uprawnień EBC jest gotów zrobić wszystko co jest niezbędne, aby zachować euro”, a rynki zredukowały to niezbyt rewolucyjne oświadczenie (szef FED Ben Bernanke używa podobnego zdania od początku kryzysu) do dwóch słów: „zrobię wszystko”. Kilka dni później kanclerz Niemiec Angela Merkel mogła spokojnie udać się na urlop, a inwestorzy zaczęli kupować ryzykowne aktywa i wyobrażać sobie jak owo „wszystko” w wykonaniu EBC może wyglądać.

Tamtą wypowiedź Draghiego interpretowano bowiem w połączeniu z wcześniejszą opinią Ewalda Nowotnego, członka Rady Zarządzającej EBC, o możliwości nadania funduszowi EMS licencji bankowej. W praktyce umożliwiłaby ona skup obligacji krajów takich jak Hiszpania, czy Włochy z rynku wtórnego. Spekulowano również o kolejnej obniżce stóp procentowych i trzeciej rundzie pomocy dla banków w ramach LTRO (ang. Long Term Refinancing Operation). Z niemal 100 proc. pewnością liczono zaś na odmrożenie programu skupu obligacji zagrożonych państw, tzw. SMP (ang. Securities Market Programme), co podobno było do przełknięcia nawet dla Niemiec.

Nic takiego się nie wydarzyło, czego konsekwencje będą poważne. Oprocentowanie hiszpańskich i włoskich obligacji wkrótce powinno wzrosnąć, być może nawet do poziomów, które uniemożliwią dalsze utrzymanie tych krajów na rynku długu. Ze względu na skalę problemu i wielkość dysponowanych funduszy nie sposób tymczasem wyobrazić sobie bailoutu choćby jednego tylko z tych państw. Strefa euro nie ma takich pieniędzy, takiej woli politycznej, ani takiego prawa.

Dziś działa tylko EFSF, Europejski Instrument Stabilności Finansowej, który dysponuje ok. 240 mld euro zdolności pożyczkowych, z czego 100 mld obiecano już przekazać na ratowanie hiszpańskich banków. Wejście w życie nowego funduszu – EMS (Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego) jest wstrzymywane przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny, który dopiero 12 września ma zadecydować, czy EMS jest zgodny z niemiecką ustawą zasadniczą.

Nawet gdyby okazał się zgodny połączone siły EFSF i EMS ocenia się w tym roku na 345 mld euro mocy pożyczkowej. Może to nie wystarczyć nawet dla Hiszpanii, która według nieoficjalnych informacji stara się o 300 mld. euro pomocy do 2014 roku. Think-tank Open Europe obliczył, że całkowite zejście Hiszpanii z rynku długu, poprzez dokonanie bailoutu w greckim stylu wraz z ratunkiem dla banków kosztowałoby łącznie aż 645 mld euro do 2015 roku. W przypadku Włoch można założyć, że byłaby to suma jeszcze bardziej przerażająca.

Na pierwszy rzut oka może wydawać się osobliwe, że Hiszpania, której zadłużenie sektora rządowego wynosi 72,1 proc. PKB zwraca się o pomoc do rozdających karty w strefie euro Niemiec z zadłużeniem 81,6 proc. PKB. To jednak jedyny wskaźnik, w którym Madryt wyróżnia się na plus. Inne są znacznie gorsze. Deficyt budżetowy w 2011 roku wynosił 8,9 proc. PKB, bezrobocie wynosi obecnie 24,6 proc. a wśród młodzieży 52.7 proc.

Najgorsza jest chyba jednak liczba 1,5 mln. niesprzedanych mieszkań i około 1 bln euro portfela kredytowego przeznaczonego na finansowanie nieruchomości. To wywołany wejściem do strefy euro boom budowalny pogrążył hiszpańskie banki, a te pogrążyły prowadzący dość zdyscyplinowaną politykę rząd. Dodatkowo nie mając własnej waluty, ani możliwości kształtowania stóp procentowych Hiszpania nie ma żadnych możliwości samodzielnego wyrwania się z kryzysu. Sektor publiczny stara się oddłużyć, w odpowiedzi sektor prywatny oszczędza i tracą pracę obywatele, którzy także zaciskają pasa. Ratunkiem mógłby być tylko eksport, ale Hiszpania nie bardzo ma co eksportować.

Strefa euro będzie bronić Hiszpanii za wszelką cenę, bo wszyscy mają świadomość, że koniec tego kraju byłby jednocześnie końcem wspólnej waluty. Zaskakujące jest jedynie to, że najbardziej zdeterminowany do takiej obrony powinien być Europejski Bank Centralny, a najwyraźniej nie jest. Być może dlatego, że Mario Draghi postanowił zagrać bardziej długofalowo i nie kupować jedynie czasu do wrześniowego wyroku niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie EMS, a  wymóc na Berlinie bardziej systemowe działania. W końcu Hiszpania do końca roku potrzebuje „tylko” 78 mld euro, a takie pieniądze można znaleźć. Pytanie co dalej.

W grze tej prawdopodobnie chodzi o poparcie planu, o którym w dniu konferencji EBC pisał niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”. Zaniepokojony rosnącym bilansem podległej mu instytucji Draghi miał zaproponować, żeby skup obligacji zagrożonych krajów przeprowadzał także Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (EMS). Niemcy nie chcieli dotychczas się na to zgodzić, ale po czwartkowej konferencji, być może nie będą mieli wyboru.

Marek Pielach

Mario Draghi, prezes EBC (Fot. OF/KM)

Otwarta licencja


Tagi