Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Polskie organizacje pozyskujące inwestorów liczą, że po wydarzeniach w Afryce kilka firm usługowych może przenieść działalność do Polski.(CC BY-ND alanclarkdesign)
Przyszłość rządowego programu wsparcia dla inwestycji o strategicznym znaczeniu dla gospodarki jest poważnie zagrożona. Wyczekiwane od wielu tygodni przez inwestorów spotkanie ministra finansów Jacka Rostowskiego z przedstawicielami resortu gospodarki, samorządu terytorialnego oraz przedsiębiorcami, zakończyło się fiaskiem. Chodziło oczywiście o uruchomienie specjalnego programu przyznającego bezzwrotną pomoc publiczną dla inwestycji o strategicznym znaczeniu dla gospodarki. Minister Rostowski uzależnił wydanie pozytywnej decyzji w tej sprawie od lokalizacji dofinansowywanych przedsięwzięć. By otrzymać publiczne pieniądze muszą być one realizowane na obszarach objętych znacznym bezrobociem ( wskaźniki bezrobocia muszą być powyżej 75 proc. średniej krajowej).
Takiemu postawieniu sprawy ostro sprzeciwił się jednak gospodarz programu – resort gospodarki, a wraz z nim firmy oraz prezydenci miast obecni na spotkaniu.
– Przysłuchując się piątkowej debacie miałam wrażenie, że minister Jacek Rostowski rozumie nasze argumenty, ale ustąpić nie chciał lub nie mógł – relacjonuje Teresa Korycińska, wicedyrektor Departamentu Instrumentów Wsparcia w Ministerstwie Gospodarki.
Dyrektor Korycińska zapowiada, że to Waldemar Pawlak, minister gospodarki, podejmie ostateczną decyzję, czy ministerstwo – mimo zastrzeżeń resortu finansów – pośle projekt programu na Radę Ministrów, czy też zupełnie zawiesi granty dla przedsiębiorców w tym roku. Odpowiedź resortu gospodarki ma być znana najpóźniej w najbliższy poniedziałek.
Nowe zasady udzielania grantów na tworzenie miejsc pracy w sektorach uznanych za strategiczne miały zacząć obowiązywać już od marca tego roku. Do podziału między inwestorów jest w sumie 470 mln zł. Program ma trwać do 2020 r., pomoc będzie udzielana firmom w transzach przez 5 kolejnych lat ich funkcjonowania. Pracodawca może otrzymać od 3,2 tys. zł do 15 tys. zł na każde zakontraktowane stanowisko pracy. Z tym zastrzeżeniem jednak, że kwoty w górnych granicach tego przedziału otrzymają jedynie ci inwestorzy, którzy zatrudnią i utrzymają przez kolejne 5 lat stanowiska pracy dla ponad tysiąca osób.
Nawet jednak jeśli rząd wypracuje kompromisowe stanowisko i granty będą w tym roku przyznawane inwestorom, wiele firm może i tak stracić szansę na pomoc. Zagrożenie takie występuje szczególnie w przypadku sektora BPO/SSC (Business Process Outsourcing/Shared Services Centres/). Wysoki pułap zatrudnienia: od 250 do 1000 osób, osiągają tylko największe centra BPO/SSC znajdujące się w Krakowie, Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu. Tymczasem według ekspertów Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych w Polsce ( ABSL), największej polskiej organizacji zrzeszającej firmy z sektora BPO/SSC, w 39 mniejszych miastach (lista potencjalnych lokalizacji przygotowana przez PAIIZ), gdzie wskaźnik bezrobocia przekracza średnią krajową, funkcjonować mogą jedynie placówki zatrudniające od 100 do 200 osób. Takie, w których nie używa się wielu języków obcych i obsługuje bardzo proste procesy. Te centra są jednak z programu pomocy wykluczone, bo warunkiem, by ośrodek BPO lub SSC mógł ubiegać się o wsparcie publiczne jest prowadzenie zaawansowanych technologicznie usług. I koło się zamyka.
Związek krytykuje także rząd za utrudniania w dostępie do pomocy dla centrów typu call – center. Zdaniem przedstawicieli ABSL firmy te zatrudniają głównie młodych ludzi, absolwentów szkół, bez żadnego doświadczenia zawodowego, dla których taka praca jest szansą na wejście na rynek pracy i uniknięcie bezrobocia.
Według ABSL zawieszenie programu to fatalne rozwiązanie, na którym polska gospodarka może bardzo dużo stracić. Stracić przez brak możliwości pozyskania. Po zamieszkach w Afryce i na Bliskim Wschodzie działające w tamtym regionie firmy z branży BPO/SSC poważnie myślą o wzmocnieniu i rozbudowywaniu swoich oddziałów w bardziej bezpiecznych lokalizacjach, w tym w Polsce. Odłączając Internet władze Egiptu i Libii naraziły inwestorów nie tylko na spore straty finansowe. Jak oceniają eksperci OECD, w przypadku samego Egiptu kilkudniowy przestój – bo pracownicy nie przychodzili do pracy – spowodował straty sięgające 90 mln dol. W Egipcie inwestują m.in. Vodafone, Microsoft, Infosys Technologies czy Wipro. Wstrzymanie pracy centrów spowodowało osłabienie wizerunku tych firm i spadek zaufania odbiorców do ich usług. Część globalnych organizacji w obawie przed utratą ciągłości biznesowej ale też dobrego imienia „ przerzucała” zlecenia do Europy Środkowej. Klienci „przypisani” do Afryki trafiali do Polski.
Krystian Bestry, dyrektor zarządzający w firmie Infosys BPO Europe, przyznaje że trzej klienci oddziału firmy w Afryce musieli w trybie nadzwyczajnym przenosić operacje do podległej mu placówki. Bestry musiał błyskawicznie znaleźć i zatrudnić ok. 400 dodatkowych pracowników.
– Z kolei w jednej z globalnych firm, która specjalizuje się w produkcji chemii gospodarczej i ma własne centra usług w Afryce, sytuacja była tak napięta, że zwołano sztab kryzysowy – mói Marta Kaczmarek, konsultantka z firmy LinkLeaders.
Również Andrew Samu, prezes firmy rekrutacyjnej Simplika musiał dla swojego klienta, firmy Orange, szukać pilnie dodatkowego personelu po tym, jak jedno z jego call- center w Tunezji przestało funkcjonować.
– Wszystkie zlecenia szły wówczas przez Polskę. Musieliśmy bezzwłocznie znaleźć kilkuset dodatkowych pracowników, którzy posługiwali się językiem francuskim i przejęli obsługę niemal wszystkich banków we Francji – mówi Samu.
Krystian Bestry i Andrew Samu wyciągają z tej sytuacji jednak różne wnioski. Według Bestrego inwestorzy w Afryce odebrali gorzką lekcję, na której może skorzystać Polska.
– W Afryce Północnej koszty pracy są o 10 -15 proc. niższe niż w Polsce. Inwestorzy muszą jednak odpowiedzieć sobie na pytanie: czy ryzyko jest tego warte? – podkreśla Bestry.
Z kolei Andrew Samu uważa, że – wbrew zapowiedziom niektórych ekspertów – w najbliższym czasie nie nastąpi duży przyrost inwestycji czy zleceń z tzw. stref zagrożenia ( chodzi o obszary niestabilne politycznie, a także objęte zagrożeniami naturalnymi). Inwestorzy globalni zmuszeni są świadczyć usługi kompleksowo, co z kolei powoduje konieczność zdywersyfikowania lokalizacji w różnych regionach świata. Podobnego zdania jest Dominika Staniewicz, główny ekspert rynku pracy w BCC. Przypomina, że koncerny dokładnie badają, na jakie rynki wchodzą. W przypadku rynków rozwijających się dokonywana jest dokłada analiza występujących tam zagrożeń.
– Jeśli mimo występujących ryzyk inwestor decyduje się na działalność w danej strefie, to zwykle dlatego, że niskie koszty pracy i utrzymania rekompensują mu ewentualne straty – podkreśla Dominika Staniewicz.
Również polscy dyplomaci pracujący w Afryce Północnej przyznają, że tamtejsi inwestorzy nie podejmują decyzji pod wpływem nagłego impulsu, czy przemijającego zagrożenia jakim były zamieszki sprzed czterech miesięcy. Egipt w ciągu ostatnich 4 lat dokonał udanej rewolucji marketingowej promując się jako światowe zagłębie usługowe. Tomasz Przygoda, kierownik Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady PR w Kairze uważa, że kraj zrobi wszystko, by ten ciężko okupiony wizerunek utrzymać .
– Egipcjanie bardzo dbają o inwestorów zagranicznych i tak łatwo ich nie wypuszczą – mówi Tomasz Przygoda.
Do PAIZ nie dotarł jeszcze żaden sygnał od firm z sektora BPO/SSC, że w związku z „Wiosną ludów” w Afryce, zmieniły swoje plany inwestycyjne i chcą ulokować kapitał w Polsce. Chociaż Agencja chętnie by ich u nas przywitała.