Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Bat na podwyżki cen wody

W ostatnich latach bardzo wzrosły w Polsce opłaty za wodę i odbiór ścieków. Dalsze podwyżki miało zahamować powołanie regulatora tych opłat, który zaczął działać półtora roku temu. Czy zrealizował ten cel - odpowiada Joanna Kopczyńska, zastępca prezesa Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie.
Bat na podwyżki cen wody

Joanna Kopczyńska, zastępca prezesa PGW Wody Polskie (fot. PGW WP)

ObserwatorFinansowy.pl: W styczniu 2018 r., czyli prawie półtora roku temu, zaczął w Polsce funkcjonować państwowy regulator opłat za wodę i odbiór ścieków. Jest nim Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. Każdy, kto dostarcza wodę wodociągami i odbiera ścieki, musiał do Państwa zwrócić się o zatwierdzenie stawek za wodę i ścieki. W ilu przypadkach uznali Państwo, że te taryfy są zawyżone i nakazali je Państwo obniżyć?

Joanna Kopczyńska: Cały proces zatwierdzania taryf pozwolił nam po pierwsze zobaczyć, jak ten rynek w Polsce wygląda, na ile jest rozdrobniony, ile podmiotów działa w tej branży, jak ona funkcjonuje itd. Zdarzały się np. przypadki, że ktoś po raz pierwszy usiadł do skalkulowania swej taryfy, do opisania, z czego ona się składa, z czego wynika jej wysokość. Mimo, że od lat świadczył tę usługę. W takich przypadkach mieliśmy do czynienia z wnioskami o podniesienie taryf. Zatwierdzamy taryfy na trzy lata. Ogólnie otrzymaliśmy 2763 wniosków o ich zatwierdzenie, z czego w przypadku 1811 – taryfy były na tym samym poziomie, co poprzednio lub zostały zindeksowane tylko o wskaźniki makroekonomiczne, czyli m.in. o inflację oraz wzrost opłat i podatków.

Czyli zdecydowana większość wstrzymała się z większymi podwyżkami, do których masowo dochodziło w Polsce wcześniej, w poprzednich latach. Tak, jakby te firmy się obawiały, że Państwo na takie podwyżki się nie zgodzą, jakby to był efekt wprowadzenia państwowego regulatora cen wody i odbioru ścieków.

To możliwe. Tym bardziej, że w 249. przypadkach wystąpiliśmy o obniżenie przedstawionych nam do zatwierdzenia stawek, najczęściej ze względu na to, że znalazły się w nich koszty, które nie powinny być doliczane do taryfy. Proszę jednak pamiętać, że my, jako regulator, nie mamy wpływu na koszty firm wodociągowo-kanalizacyjnych. Możemy jedynie sprawdzić, czy w taryfie nie znalazły się jakieś koszty, które nie powinny być – zgodnie z przepisami – do niej wliczane. To np. koszty reklamy.

Firmy wodociągowo-kanalizacyjne się reklamują? Mimo, że nie jest im to potrzebne – jako naturalnym monopolom.

Tak, dochodzi do takich sytuacji. Promują np. wodę z kranu, zachęcając do jej picia, a niektóre samorządy decydują się budować „markę” swej kranówki. Zdarzało się też, że firmy wodociągowo-kanalizacyjne chciały wzrostu swych cen, bo planowały jakieś inwestycje, choć nie było ich w gminnym planie modernizacji i rozwoju sieci wodociągowo-kanalizacyjnej zatwierdzanym przez radę gminy. Tymczasem według obowiązującego prawa każda z planowanych przez te firmy inwestycja musi znajdować się w takim planie. Np. w Otwocku nie przyjęto takiego planu, a mimo to wykonano dużą inwestycję i zaciągnięto na nią zobowiązanie.

I w związku z tym podniesiono ceny?

Tak, bo wzrosły chociażby koszty amortyzacji. Zatwierdzając taryfy, mogliśmy przyjrzeć się, jak funkcjonują przedsiębiorstwa wodociągowe w Polsce. Na szczęście, znakomita większość, zwłaszcza duże przedsiębiorstwa z dużych miast, to bardzo dobre firmy, dobrze zarządzane, z sensownymi planami rozwoju, zatrudnienia i funkcjonowania. To przekłada się na ceny wody i odbioru ścieków, bo dzięki temu jest ona tam tańsza. Choć oczywiście trzeba uwzględnić, że duże miasta korzystają z czegoś, co w ekonomii nazywa się korzyściami skali, dającymi niższe koszty jednostkowe. Dzięki nim mogą mieć ceny niższe aniżeli mniejsze miejscowości. Niemniej jednak woda i odbiór ścieków powinny wszędzie kosztować tyle, żeby ludzie byli w stanie za to zapłacić. Z tym bywa bardzo różnie. Jednak, jak już powiedziałam, nie możemy wnikać w koszty zatrudnienia, amortyzacji czy koszty księgowe. My nie możemy ich weryfikować. To jest sprawa właściciela.

Zatwierdzając taryfy, mogliśmy przyjrzeć się, jak funkcjonują przedsiębiorstwa wodociągowe w Polsce. Znakomita większość, zwłaszcza duże przedsiębiorstwa z dużych miast, to bardzo dobre firmy.

Czyli w zdecydowanej większości do samorządów, bo to do nich należy ponad 90 proc. zakładów wodociągowo-kanalizacyjnych w Polsce. Mówi się jednak np., że w wielu tych przedsiębiorstwach, działających wciąż często nie w formie spółki, ale np. zakładu budżetowego, albo jest przerost zatrudnienia, albo np. płace są zbyt wysokie, jedne z najwyższych w porównaniu do innych branż. Pytanie, czy tu nie ma jakichś rezerw do obniżek cen lub przynajmniej hamowania ich wzrostu?

My, jako regulator, nie możemy na to wpływać. O tym decyduje, jak już wspominałam, właściciel, który decyduje przecież też, kto zarządza jego spółką wodociągowo-kanalizacyjną. Natomiast mogę powiedzieć tak: jeśli mamy do czynienia z dużym przedsiębiorstwem wodociągowo-kanalizacyjnym, które dostarcza wodę do bardzo dużej liczby osób, gdzie jest i ryzyko i duża odpowiedzialność, jest dużo zadań i są one skomplikowane, gdzie jest nowoczesna, skomplikowana infrastruktura, to tam potrzebujemy wysokiej klasy specjalistów, np. do obsługi automatyki, o których trzeba konkurować z rynkiem. Myślę, że my z tym jako regulator nie mamy problemu.

Problem zaczyna się w tych małych miejscowościach, gdzie niektóre koszty wydają się być rzeczywiście bardzo przerośnięte. Mamy np. zakład dostarczający wodę do 300 mieszkańców, jego kierownik ma trzech pracowników oraz księgową i zarabia 17,5 tys. brutto miesięcznie. Tu się pojawia pytanie, jaki jest nadzór właścicielski gminy nad tym, co się dzieje w jej zakładzie. My, niestety, nie możemy na to wpływać, na wysokość wynagrodzeń, choć oczywiście rozmawialiśmy o tym z władzami gminy.

Jedynym, co powinno kierować w tym przypadku decyzjami właścicielskimi, to zdrowy rozsądek i faktyczne ryzyka, obciążenia i odpowiedzialność, jakie wiążą się z danym stanowiskiem.

Powołanie regulatora miało jednak związek z tym, że wcześniej taryfy za wodę i ścieki zatwierdzała rada gminy, ale miała zbyt ograniczoną wiedzę i kompetencje, by dobrze zweryfikować, czy te taryfy nie są zawyżone. Miało się też wrażenie, podobnie jak w innych branżach komunalnych czy firmach państwowych, że to ogon macha psem, a nie pies ogonem. To znaczy, że w takich firmach w Polsce to nie zarząd spółki słucha właściciela, ale właściciel zarządu. Jeśli np. zarząd mówi, musimy to i to zrobić, to właściciel uważa, że zarząd wie najlepiej i zgadza się na jego propozycje czy decyzje. Z drugiej strony ceny wody i ścieków wydają się być „polityczne”, co powinno powściągać samorządy przed ich zbyt dużym wzrostem.

Mimo to te ceny są wysokie, a gdzieniegdzie bardzo wysokie. I np. wybory nie miały na to wpływu. Choć zdarzało się, że wójtowie czy burmistrzowie składali do nas odwołania na taryfy zaproponowane przez ich spółkę wodociągowo-kanalizacyjną. Było takich odwołań około 50. Moim zdaniem mielibyśmy ich znacznie mniej, gdyby samorządy sprawowały lepiej swój nadzór właścicielski nad tymi podmiotami.

Prostym wskaźnikiem, który pokazuje, czy wójt, burmistrz czy prezydent miasta, radzi sobie z tym zadaniem, jest właśnie to, ile woda kosztuje. Choć może być oczywiście tak, że odziedziczył jakieś problemy po poprzedniku. Jeśli jest się właścicielem takiej spółki, to można podjąć szereg działań związanych choćby z optymalizacją kosztów. Trzeba też pamiętać, że to rada gminy akceptuje wieloletni plan rozwoju i modernizacji urządzeń wodociągowych i kanalizacyjnych. I to ma ogromne znaczenie dla przyszłych kosztów przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjnego oraz jego cen. Około 30 proc. kosztów takich firm stanowią koszty amortyzacji, a kolejne 30 proc. to wynagrodzenia.

Koszty amortyzacji są tak duże, bo infrastruktura wodociągowo-kanalizacyjna jest droga, a w ostatnich latach samorządy, korzystając ze środków unijnych, bardzo dużo inwestowały w jej rozbudowę i modernizację. Były też do tego zmuszone unijnymi wymogami. To jednak sprawiło, że opłaty za wodę i odbiór ścieków bardzo podrożały.

Koszty płac i amortyzacji mają największy wpływ na wysokość stawek za wodę i odbiór ścieków. Koszty amortyzacji bardzo wzrosły, bo wcześniej używana infrastruktura, przed wejściem Polski do UE, była na ogół stara, zdekapitalizowana i już zamortyzowana.

Dlaczego potrzebne było powołanie regulatora cen wody i ścieków? Czy tacy regulatorzy działają też w innych krajach rozwiniętych?

W większości takich krajów jest to standard. Tacy regulatorzy w różnej postaci, czasem np. na poziomie regionalnym, działają w 16 krajach UE, m.in. w Holandii, Francji, Belgii i Niemczech, choć u naszego zachodniego sąsiada regulacja opłat za wodę i ścieki jest zróżnicowana w zależności od landu. W Niemczech bardzo pilnuje się cen wody. Podczas spotkania, na którym rozmawialiśmy o przyszłości infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej, o przewidywanych nakładach inwestycyjnych, przedstawiciele Niemiec powiedzieli, że planowane przez nich inwestycje w tym sektorze mogłyby doprowadzić do wzrostu opłat za wodę i ścieki o 17 euro rocznie na mieszkańca i że taka cena mogłaby być społecznie nieakceptowalna. Tymczasem my dostaliśmy np. do zatwierdzenia taryfę, z gminy Ślemień w powiecie żywieckim, w wysokości 47,8 zł za metr sześcienny. W Warszawie to ponad 10 razy mniej.

Z czego wzięła się tak wysoka cena w Ślemieniu?

Jak wynikało z przedstawionego przez gminę wniosku, takie mają koszty dostarczania wody. Proszę pamiętać, że taki podmiot jest naturalnym monopolistą, nie ma konkurencji. Jeśli jednak dochodzi do sytuacji, w których woda tak dużo kosztuje, to mamy odpowiedź, dlaczego potrzebny jest regulator jej ceny.

Skąd jednak bierze się bardzo duże zróżnicowanie cen wody i ścieków pomiędzy różnymi miastami i gminami w Polsce?

Ważny jest, o czym już mówiłam, efekt skali, dzięki któremu duże miasta mają niższe koszty jednostkowe niż małe miejscowości. Jeśli inwestycja jest duża, a odbiorców mało, co ma często miejsce w mniejszych miejscowościach, to efekt łatwo przewidzieć.

Ceny wody i odbioru ścieków zależą od wielu czynników i nie powinniśmy ich ze sobą porównywać, bo każda firma funkcjonuje w innych lokalnych warunkach. Np. inne ceny za odbiór ścieków mogą być w górach, gdzie można wykorzystać grawitację i dzięki temu nie trzeba przepompowywać ścieków do oczyszczalni, a wtedy jest zdecydowanie taniej niż na terenach nizinnych, gdzie przepompownie są koniecznością. Specyficzne są też gminy turystyczne, które muszą mieć oczyszczalnie ścieków, obliczone na duży napływ turystów w sezonie. Ale poza sezonem te oczyszczalnie wykorzystują tylko niewielką część swej przepustowości. To też podnosi cenę, bo większa oczyszczalnia to większe koszty budowy i utrzymania. Bardzo duże znaczenie ma rozproszenie zabudowy. Im bardziej rozproszona, tym większe koszty dostarczania wody i odbioru ścieków.

W jednym miejscu woda wymaga większych nakładów na jej uzdatnienie, w innym – mniejszych. To samo dotyczy jej poboru i transportowania. Są gminy, które nie mają własnych ujęć wody i muszą ją sprowadzać z sąsiednich gmin, co zwiększa koszty jej dostarczenia.

Jednak takich przypadków, gdzie ceny wody i odbioru ścieków są drastycznie wysokie, można powiedzieć za wysokie, jest więcej. To nie tylko wymieniony już przez Panią Ślemień. Z drugiej strony w ostatnich latach było w Polsce niemało przypadków budowy „przewymiarowanej” lub nie uwzględniającej prognoz demograficznych i spadku liczby mieszkańców infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej, w tym oczyszczalni ścieków. Czy to też nie jest przyczyna bardzo wysokich cen wody i ścieków w niektórych gminach?

Czasem takie ceny rzeczywiście wynikają z nieprzemyślanych inwestycji. Jest np. taka firma, która ma dwie oczyszczalnie. Jedną wykorzystuje w połowie, a druga oczyszczalnia obsługuje 30 odbiorców. I gmina, w której działa ta firma, ogłasza, że pozyskała środki na budowę oczyszczalni przydomowych. To po co tam budowano wcześniej dwie większe oczyszczalnie? To jest zadanie radnych, żeby do takich sytuacji nie dopuszczali. Większość samorządów jednak działa w tej dziedzinie racjonalnie i z sensem. Niektóre faktycznie budowały na wyrost, ale np. dlatego, że zakładały, że będą się rozwijać, że będzie im przybywać mieszkańców. A tak się niestety nie dzieje.

Duże znaczenie ma również wzrost kosztów dostarczania wody i odbioru ścieków wynikający z rozlewania się miast i wsi, ze zwiększającego się rozproszenia zabudowy. Trzeba też zadać pytanie, czy każdy dom w takiej rozproszonej zabudowie należało podłączyć do kanalizacji, tak, jak gdzieniegdzie to się robi? Czy te najbardziej oddalone od istniejącej sieci kanalizacyjnej i oczyszczalni nie mogłyby pozostać przy szambie, szczelnym i regularnie opróżnianym, lub wybudować przydomową oczyszczalnię? To tak samo dobre, a czasem tańsze rozwiązanie niż kanalizacja. Bywa też np. tak, że samorząd sprzedaje deweloperowi grunt lub dopuszcza do inwestycji deweloperskiej w miejscu bardzo oddalonym od istniejącej infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej. Dużo więc kosztuje doprowadzenie jej tam, a potem utrzymanie.

A zwiększone w ten sposób koszty gminnej infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej przerzuca się na wszystkich mieszkańców, bo na poziomie miejscowości czy gminy stawki za wodę i ścieki są te same. Wyliczając je, firmy wodociągowo-kanalizacyjne uśredniają swoje koszty. Czy da się coś z tym zrobić?

To też jest w gestii samorządów, my nie możemy w to ingerować. We wnioskach o dotacje unijne na budowę infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej trzeba było uwzględniać zdolność mieszkańców do ponoszenia przyszłych, zwiększonych z powodu tych inwestycji, opłat za wodę i ścieki. Zakładano w nich, że te opłaty nie będą stanowić więcej niż 4 proc. rozporządzalnego dochodu netto na gospodarstwo domowe. Dziś już wiemy, że w wielu miejscach w Polsce to na pewno jest powyżej 4 proc.

W wielu miejscach w Polsce opłaty za wodę i ścieki stanowią powyżej 4 proc. rozporządzalnego dochodu netto na gospodarstwo domowe.

Czy mimo to ceny wody i odbioru ścieków nadal będą rosnąć?

Ceny będą wciąż rosnąć, bo samorządy dalej rozbudowują swą infrastrukturę wodociągowo-kanalizacyjną. Trzeba też spłacać koszty budowy już powstałej infrastruktury. Dotacje unijne pokryły je tylko w części, resztę – gminy czy ich zakłady musiały same sfinansować, często zaciągając na ten cel kredyty. Poza tym w wielu gminach spada sprzedaż wody, a więc maleje także ilość odbieranych ścieków. Dzieje się tak dlatego, bo ubywa tam mieszkańców, a do tego wiele starszych osób, mających niskie emerytury, bardzo oszczędza wodę, żeby mniej za nią i za ścieki płacić. To obniża wpływy firm wodociągowo-kanalizacyjnych, przy tych samych kosztach utrzymania infrastruktury, co także ma wpływ na ceny.

Droga woda? Będzie droższa

Jak samorządy i ich przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjne mogą hamować wzrost opłat za wodę i ścieki?

Mogą to robić np. poprzez optymalizację zatrudnienia. Wiemy, że w tych największych przedsiębiorstwach wodociągowo-kanalizacyjnych już to się robi, m.in. tworząc i wykorzystując system branżowych benchmarków. Np. licząc i porównując liczbę zatrudnionych na kilometr zarządzanej sieci. Te duże przedsiębiorstwa są już zarządzane nowocześnie, rozumieją swoją rolę na rynku, że muszą zapewnić wodę dobrej jakości po jak najniższej cenie. One w związku z tym zarządzają kosztami i je optymalizują. Są już miasta w Polsce, w których spada zużycie wody, co oznacza wzrost kosztów jednostkowych, a mimo to te miasta indeksują ceny wody tylko o wskaźniki inflacyjne. To jest kwestia tego, kto zarządza i jakości kadry zarządzającej. I tu wracamy do kwestii wynagrodzeń.

W mniejszych miejscowościach jest z tym trudniej, ale z drugiej strony mogą one chociażby nie dopuszczać do dalszego rozlewania się zabudowy, mieć właściwe planowanie przestrzenne. Należy przemyśleć wiele elementów, co w małych miejscowościach nie jest łatwe, brakuje tam takiego całościowego, holistycznego podejścia do tego problemu. Są wprawdzie gminy wiejskie, które mają bardzo niską cenę wody, ale tam z kolei pojawia się pytanie, czy one przy tej cenie mają środki na inwestycje w infrastrukturę wodociągową, czy ją odtwarzają. W przypadku tej infrastruktury trzeba inwestować cały czas. Na wysokie ceny wody i odbioru ścieków jest jeszcze jeden sposób. Przepisy przewidują bowiem, że samorząd może dokonywać dopłaty do nich. Tę dopłatę otrzymuje przedsiębiorstwo wodociągowo-kanalizacyjne i w związku z tym obniża swe taryfy.

Są samorządy w Polsce, które już to stosują?

Tak, to m.in. gmina Ślemień, o której wcześniej wspominałam i w której gminna dopłata kilkakrotnie obniża tamtejszą cenę wody. Ale koszty związane z tymi dopłatami mogą być tak duże, że gminy nie będzie stać na potrzebne inwestycje w infrastrukturę wodociągowo-kanalizacyjną. Rozwiązaniem mogłaby być też konsolidacja firm wodociągowo-kanalizacyjnych. One są w Polsce bardzo rozdrobnione. Może być jednak tak, że część mieszkańców na tym straci. Już dziś są projekty, które realizuje duże miasto z sąsiednimi gminami. To np. budowa oczyszczalni. Ale bywa, że po jej wybudowaniu mieszkańcy tego miasta płacą dużo mniej za odbiór ścieków niż sąsiednie gminy, np. dlatego, że mają one dalej do tej oczyszczalni, co zwiększa tam koszty transportu ścieków. Choć gdyby była jedna taryfa na cały obszar, można by to uśrednić i skompensować.

Rozwiązaniem mogłaby być konsolidacja firm wodociągowo-kanalizacyjnych. One są w Polsce bardzo rozdrobnione.

W praktyce to byłoby trudne. Ten większy na ogół może dyktować warunki i chętnie z tego korzysta. A już na pewno nikt nie chce do nikogo dopłacać.

Trzeba pamiętać o jednym: znakomita większość polskich samorządów stanęła na wysokości zadania, jeśli chodzi o rozwój i modernizację infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej. Mamy dziś bez porównania lepszą jakość wody niż kilkanaście lat temu. To samo dotyczy oczyszczalni ścieków. Dzięki ich wybudowaniu przez samorządy i ich spółki na ujściu Wisły i Odry ładunek zanieczyszczeń, takich, jak azot i fosfor, spadł o połowę. Mamy dużo czystsze rzeki, jeziora, Bałtyk, mamy dużo lepszą wodę w kranach. I to też powinniśmy uwzględnić, oceniając funkcjonowanie firm wodociągowo-kanalizacyjnych w Polsce.

Rozmawiał Jacek Krzemiński

Joanna Kopczyńska, zastępca prezesa PGW Wody Polskie (fot. PGW WP)

Otwarta licencja


Tagi