Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Biznes funeralny też ma swoje kłopoty

W 1990 r. na całym świecie zmarło 46,5 mln osób, w 2017 r. już 56 mln. Przyrost zgonów jest wypadkową dwóch czynników: rosnącej liczby ludności, już niebawem będzie nas aż 8 miliardów, oraz dłuższego, statystycznego życia dzięki lepszej higienie, wyżywieniu oraz coraz skuteczniejszemu leczeniu.
Biznes funeralny też ma swoje kłopoty

(©Envato)

Poza oczywistymi zmianami ilościowymi następują zmiany jakościowe – społeczeństwa Europy i Ameryki odchodzą stopniowo od odwiecznych tradycji pogrzebowych. Zmiany nie są przełomowe i wiążą się z duchem czasów. Mają jednak wpływ na branżę pogrzebową. Zaobserwować je można na przykładzie giganta, jakim jest amerykańska Service Corporation International (SCI), mająca w USA i Kanadzie aż 1471 domów pogrzebowych i 482 cmentarze. W 2019 r. uzyskała 3,2 mld dol. przychodów ze sprzedaży i 464 mln dol. zysku przed opodatkowaniem.

Dla klientów ważniejsze od bilansu są referencje. SCI działa m.in. na najsłynniejszym cmentarzu Ameryki – Arlington w Waszyngtonie. W jej „portfolio” są pogrzeby trzech prezydentów: Ronalda Reagana, Geralda Forda i George’a Busha seniora. W należącym do SCI domu pogrzebowym Frank E. Campbell Funeral Chapel na Manhattanie odbywały się pożegnania Nikoli Tesli, Rity Hayworth, Grety Garbo, Jacqueline Kennedy czy Johna Lennona. Takie nazwiska działają, a przecież każdy z nas jest niedorobionym jeszcze nieboszczykiem. W USA w 2019 r. zmarło 2,8 mln osób, SCI zorganizowało ostatnią drogę 319 tys., czyli 12 proc. Średni przychód wyniósł 10 tys. dolarów na jednego zmarłego.

Zasada trzymania dystansu podczas pandemii sprawia, że wiele rodzin decyduje się na kremację i rezygnuje z wystawnych pożegnań, zwłaszcza że nie ma szans pokazania gestu i portfela ani dalszej rodzinie, ani znajomym, ani sąsiadom. Kremacja i prosta uroczystość kosztuje w SCI przeciętnie 3000 dol., natomiast tłumny pogrzeb ze zmarłym w mahoniowej trumnie i furgonetką drogich kwiatów plus wystawny nagrobek – 20 tys. i więcej. Im więcej kremacji, tym mniejsze przychody ze sprzedaży.

Postępujące zmiany zwyczajów pogrzebowych

Zwyczaje pogrzebowe zmieniają się od dłuższego czasu. Jeszcze na początku tego stulecia kremacje stanowiły ok. 30 proc. pochówków. Obecnie ich udział w Stanach przekroczył już 55 proc. Teraz doszły do tego zmiany w rytuale pogrzebowym wymuszone przez pandemię.

Sytuację przedsiębiorców pogrzebowych pogarsza też zmniejszone zainteresowanie tzw. przedsprzedażą miejsc na cmentarzach, która ostatnio przynosiła ponad miliard dolarów wpływów rocznie. SCI zgromadziło z przedsprzedaży ok. 12 mld dol., które zalicza do przychodów dopiero w momencie faktycznego wykonania usługi. W międzyczasie pieniądze są inwestowane na giełdach, w obligacjach i w funduszach private equity, dając dodatkowy, dobry zarobek. Są także świetnym substytutem kredytów obrotowych zaciąganych przez innych do finansowania bieżących operacji swoich firm.

Koszty ponoszone w związku z pandemią (ubiory ochronne, 6 dodatkowych ciężarówek-chłodni do przewożenia i przechowywania ciał) nie mogły wstrząsnąć tak wielką firmą jak SCI. W odpowiedzi na zapotrzebowanie ze strony żałobników niewpuszczanych na cmentarze prowadzone są transmisje radiowe pozwalające śledzić ceremonie z samochodów parkowanych w pobliżu cmentarzy. Organizowane są orszaki pogrzebowe drive-thru, czyli bez wysiadania z samochodu, tym razem nie dla wygody i z lenistwa, a dla bezpieczeństwa żałobników.

Inwestorzy dostrzegli niekorzystne zmiany i wywołali spadki wycen wielkich firm pogrzebowych. W porównaniu z historycznym rekordem w początkach marca 2020 r. wynoszącym 52,83 dolarów, ceny akcji SCI spadły 4 kwietnia 2020 r. do 34,71 dol. Po niecałym miesiącu odbiły się nieznacznie do 35,72 dol. za sztukę. W dłuższym czasie notowania SCI niechybnie urosną, choć wymagało to będzie dostosowania się przez tę firmę do postępujących zmian w obrzędowości pogrzebowej.

U Szwedów mniej tabu

W Szwecji koronawirusa potraktowano jak przybłędę i bez rewerencji w formie pełnego lockdownu. Tam zmiany są już bardzo widoczne . W sierpniu 2019 r. serwis internetowy SVT Nyheter prowadzony przez szwedzką telewizję publiczną zaintrygował użytkowników doniesieniem, że przez dziesięć lat udział pogrzebów „bezceremonialnych” wzrósł z 2 proc. do 8 proc., a w wielkich miastach nawet trochę więcej. W Sztokholmie, Göteborgu czy Malmö ciała co 10 zmarłego są od razu transportowane do krematorium, a prochy rozsypywane lub chowane przez pracowników socjalnych w anonimowych kwaterach w tzw. parkach pamięci. Procedura ta doczekała się już własnej nazwy, po angielsku jest to „direct cremation”.

W próbach wyjaśnienia tego fenomenu podkreślany jest proces sekularyzacji społeczeństwa. W artykule opublikowanym w serwisie Theconversation.com emerytowana profesor historii religii Anne-Christine Hornborg, wykładająca swego czasu na Uniwersytecie w Lundzie, ten właśnie czynnik postawiła na pierwszym miejscu. Podkreśliła, że Szwedzi należą do najbardziej zlaicyzowanych narodów świata.

Ale swoją rolę grają też inne motywy. Niektórzy zmarli zawczasu poinstruowali w testamentach, żeby krewni oszczędzili sobie zachodu, czasu i pieniędzy na zbędne nieboszczykowi celebracje. Niekiedy brak tradycyjnych pogrzebów jest wynikiem sporów rodzinnych po śmierci bliskiej osoby, a czasem po prostu nie ma żadnych krewnych, bo Szwecja to kraj samotników. 40 proc. tamtejszych gospodarstw domowych to gospodarstwa jednoosobowe. W takich warunkach trudno zacieśniać więzi międzyludzkie. Szwedzi lubią też drażnić nieprzestrzeganiem konwenansów. I w ogóle są jacyś inni, bardziej wsobni – cały świat się ugiął i rozpłaszczył przed koronawirusem, a oni pozostali hardzi.

Ludzie z wysoko rozwiniętą potrzebą więzi rodzinnych nie powinni jednak kłopotać się na zapas. Inne społeczeństwa nie chcą iść w ślady Szwedów lub podążają za nimi wolniej. Cztery lata temu, po śmierci Davida Bowie, nie było wielkich ceremonii pogrzebowych z udziałem tysięcy fanów. Artysta wybrał direct cremation. Jego całopaleniu nie towarzyszył nikt z rodziny ani z przyjaciół.

Jednak David Bowie nie znajduje wśród swych brytyjskich rodaków wielu naśladowców. Catherine Powell z domu pogrzebowego Pure Cremation, działającego w Anglii i Walii, na pytanie zadanie w 2016 r. przez BBC News Magazine, odpowiedziała, że pogrzebów w formie direct cremation odbywało się wówczas ok. 2000 rocznie. Niewiele, skoro w tym roku umarło 480 tys. Brytyjczyków.

Nikt nie prowadził badań okoliczności korzystania z direct cremation, ale widać dwa powody. Pierwszy to chęć odłożenia właściwych uroczystości na później, gdy będą bardziej sprzyjające warunki, np. pogodowe, lub gdy da się zorganizować jakiś nietypowy „event” pogrzebowy, np. imprezę na plaży lub przyjęcie w klubie golfowym. Drugi to ograniczenia finansowe. Cały rachunek za direct cremation, w tym za transport ciała i trumnę, to ok. 1600 funtów, natomiast przeciętne koszty tradycyjnego, choć niewystawnego pogrzebu wynoszą przeciętnie 4400 funtów.

W 2019 r. liczba zgonów w Wielkiej Brytanii wyniosła 600 tys. Udział direct cremation, według tamtejszego towarzystwa ubezpieczeniowego Sunlife, jest trochę wyższy niż cztery lata wcześniej, bo wynosi 4 proc., przy czym 44 proc. rodzin organizujących pogrzeby bliskich w ogóle nie wiedziało o takim rozwiązaniu. W tych okolicznościach różnica w podejściu Szwedów i Brytyjczyków jest być może mniejsza, niż sugerują suche dane.

Z każdym rokiem coraz więcej kremacji

Tylko ok. 25 proc. pochówków w Wielkiej Brytanii to złożenie ciała do grobu. Reszta to kremacje. Mniej więcej 70 proc. Brytyjczyków jest zdania, że żywi powinni sami zgromadzić środki na swój pogrzeb. Zdaniem Sunlife wystarczające fundusze gromadzi tylko 37 proc. Taki sam procent nie zostawia nic. Kremacja, połączona z uroczystym pożegnaniem zmarłej osoby, jest tańsza od pogrzebu „do ziemi”, więc zdobyła na Wyspach absolutną przewagę.

W kolejnym wyjątkowo laickim społeczeństwie, czyli w Czechach, udział liczby kremacji w relacji do liczby zgonów przekracza 80 proc. W krajach z absolutną dominacją religii katolickiej, takich jak Włochy czy Irlandia, udziały te nieznacznie przekraczają 20 proc.

Osobny przypadek to Japonia, gdzie kremacja jest praktycznie jedyną formą pochówku. Według wierzeń, tylko ona zapewnia oczyszczenie konieczne jako przygotowanie do następnego życia. Filmy z Hollywood z ceremoniami składania trumien do grobów wprowadzają w błąd, ponieważ w USA kremacje stanowią już ponad połowę praktyk pogrzebowych, w tym – jak podawał w 2018 r. The Economist – 30 proc. to direct cremations.

A jak jest w Polsce? Religia i większe niż na Zachodzie przywiązanie do tradycji sprawiają, że zwyczaje pogrzebowe zmieniają się wolniej. W Polsce od 2010 r. nie prowadzi się ponadto oficjalnej statystyki kremacji, co jest dziwne, bo komu to szkodzi?

Gołym okiem widać jednak, że liczba spopieleń rośnie, przede wszystkim w wielkich miastach. W Polsce w 1999 r., według dwumiesięcznika funeralnego „Memento”, wydawanego przez Polskie Stowarzyszenie Pogrzebowe, wykonano 4691 kremacji. W 2008 r., kiedy jeszcze gromadzono dane, ich liczba wzrosła do 25 tys. W eksperckim opracowaniu z 2019 r. „Branża pogrzebowa w Polsce: diagnoza i wyzwania” podano, że obecnie może ich być ok. 100 tys. rocznie. Wobec liczby zgonów wynoszącej ok. 410 tys. rocznie, udział kremacji może wynosić ok. 25 proc.

Nowe pokolenia, nowe spojrzenia

Śmierć i pogrzeby to sfera objęta swoistym tabu, zwłaszcza w społeczeństwach konserwatywnych, a więc także polskim. Być może zabrzmi to dosadnie, ale – pogrzeby mają też swój rosnący wymiar ekologiczny.

W kulturze zachodniej przez długie tysiąclecia, kiedy na Ziemi było znacznie mniej niż miliard ludzi, czyli do lat 20. – 30. XIX w., pochówki do ziemi nie miały wymiaru środowiskowego. Dziś tylko w Ameryce na cele pogrzebowe zużywa się aż 70 tys. m3 litego drewna (i znacznie więcej sklejki). Skrupulatne skryby policzyły, że z takiej ilości drewna można byłoby postawić 2000 domów jednorodzinnych. Na grobowce w USA idzie 1,6 mln ton dobrego betonu rocznie.

Podczas kremacji najważniejszym surowcem jest gaz, lecz nie jest to proces ekologicznie obojętny, bo spopielenie jednego zmarłego wysyła do atmosfery tyle CO2, ile wydziela się podczas 20-godzinnej jazdy samochodem. Do tego dochodzi rtęć z wypełnień dentystycznych – od 2 do 4 gramów na jedno ciało. Wiarygodnych rachunków doszukać się nie sposób, ale tzw. zdrowy rozum sugeruje, że kremacje są jednak bardziej ekologiczne.

W USA, bo niby gdzie by indziej, stosują już unicestwianie zwłok bez płomieni. W przekazie adresowanym do ekologicznych aktywistów metoda zwana jest zieloną albo wodną. Proces budzi skojarzenia równie przykre co ogień, ale tym razem parzą związki zasadowe czyniące z ciała zawiesinę wodną z kośćmi, które się po wszystkim mieli. Pod względem wydzielania CO2 proces ten jest ponoć siedmiokrotnie mniej rozrzutny niż kremacja.

Coraz więcej Amerykanów w wieku skłaniającym do pierwszych myśli o własnej śmierci, czyli po czterdziestce, rozważa tzw. „zielony pochówek”, bez popularnego balsamowania, w biodegradowalnej trumnie, na parkowej, a nie cmentarnej łące, w lesie, a nie w rządkach i kwaterach pod sznurek, gdzie można rozłożyć koc albo leżak czy pójść na spacer z dziećmi.

W Wielkiej Brytanii jest już ok. 300 takich miejsc. Ci, którzy się nad tym zastanawiali chyba mieli rację, wskazując, że jeśli ktoś przez całe świadome życie segreguje śmieci na co najmniej kilkanaście frakcji, od 20 – 30 lat jeździ wyłącznie toyotą prius i kupuje ubrania w ciucholandzie, nie będzie chciał plastikowej trumny i betonowego grobowca. A co na to nasi zieloni aktywiści?

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Gospodarka Filipin po pandemicznym szoku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Filipiny szybko przezwyciężyły recesję z okresu pandemii. Gospodarka zanotowała wzrost w wysokości 5,5 proc. w 2021 r. mimo ograniczonego programu wsparcia finansowego. Ważnym stymulatorem są inwestycje infrastrukturalne i przyspieszenie cyfryzacji.
Gospodarka Filipin po pandemicznym szoku