Przez następny rok japońskie firmy będą mogły skorzystać z tanich pożyczek, które miałyby służyć przekuciu ok. 100 mld dolarów z rezerw walutowych Nipponu na przejęcia firm za granicą oraz na inwestycje surowcowe na obcych ziemiach. To niekonwencjonalna próba wykorzystania zasobów w obliczu nieudanych interwencji na rynku walutowym.
(CC BY RodrigoFavera)
Jen mocny, czy tak go malują
Przez następny rok japońskie firmy będą mogły skorzystać z tanich pożyczek, które miałyby służyć przekuciu ok. 100 mld dolarów z rezerw walutowych Nipponu na przejęcia firm za granicą oraz na inwestycje surowcowe na obcych ziemiach. To niekonwencjonalna próba wykorzystania zasobów w obliczu nieudanych interwencji na rynku walutowym.
4 sierpnia br. Japonia sprzedała na rynku walutowym 4,6 biliona jenów (60,09 mld dolarów), jen na chwilę osłabł, żeby za kilka dni znów zacząć się piąć.
W tych dniach za jednego dolara można dostać tylko ok. 75 jenów, co w ujęciu nominalnym jest szczytem w całym okresie po II wojnie światowej. A bywały przecież długie lata, kiedy było to sporo ponad 100. Po porażkach na globalnym rynku walutowym japoński rząd i jego Ministerstwo Finansów poszli po rozum do głowy. Jeśli waluta rośnie i rosnąć przestać nie chce, to z tej przykrej dla gospodarki sytuacji (eksport ma coraz bardziej pod górę) trzeba próbować wyciągać jakieś korzyści. Za silniejszego jena można kupić więcej dolarów, a za dolary fabryki i firmy za granicą oraz dostęp do surowców, których na Honsiu, Kiusiu, czy Hokkaido jak na lekarstwo. W trzewiach pomysłu dominuje zatem aspekt kupiecki, ale walutowy istnieje także. Pieniądze zaczną opuszczać Japonię i będą to dolary, a nie jeny, zatem pojawi się długookresowy czynnik (to nic, że o niewielkiej mocy) sprzyjający osłabianiu jena.
Nikt nie spodziewa się po tym cudów (co to jest 100 mld dolarów, jeśli mowa o japońskiej gospodarce), ale inicjatywa została odnotowana z życzliwością, a autorowi Yoshihiko Noda pomogła zapewne wygrać rywalizację z konkurentami i parę dni potem zamienić krzesło ministra finansów na fotel premiera. Kręgi wielkiego biznesu (Keidanren) oraz reprezentanci wielkiego tłumu średnich i małych japońskich przedsiębiorstw będą nadal nalegały, żeby rząd zrobił coś zdecydowanego ze zbyt mocnym jenem, walczył z deflacją i tworzył warunki do wzrostu gospodarczego, choć wiedzą, że z powodu braku skutecznych narzędzi, to po dużej części puste gadanie.
Skąd siła jena?
Recesja japońskiej gospodarki i do tego marcowe trzęsienie ziemi wraz z tsunami spowodowały straty rzędu 210 -330 mld dolarów, spadek eksportu rok do roku o około 5 proc. (głównie z powodu zniszczeń i przerw w łańcuchach dostaw) i zadłużenie rządu dochodzące do 230 proc. PKB (wszystkie pozostałe bogate państwa Zachodu poza Włochami nie przekraczają 100 proc.). A mimo to kurs jena rósł jak na drożdżach.
W codziennym obrocie są w świecie waluty o wartości ok 4 bilionów dolarów. Na koniec dnia pieniądze te muszą gdzieś zacumować. W bardzo niepewnych czasach nabrały powabu waluty Australii, Kanady i Szwajcarii. Dla znękanych inwestorów są w miarę bezpieczną przystanią, w której można przeczekać nawałnice. Kłopot polega na tym, że te „porty” są malutkie w porównaniu z amerykańskimi lub europejskimi, które dziś nie dają dobrego schronienia. W tych okolicznościach nawet jen może stanowić alternatywę dla waluty USA i euro. Najciekawsze jest zaś to, że prawie nikt nie rozumie dlaczego Japonia – choć siedzi pod względem wskaźników na oślej ławce od już niemal 30 lat – to nieźle sobie radzi, zaś jej waluta silna jest jak podobno nigdy dotąd.
Japońskie giganty od dawna moszczą się za granicą. Najbardziej znany przykład to liczne fabryki japońskich samochodów w USA. Ekspansja jest coraz silniejsza. Według firmy Dealogic, Japończycy zamknęli w okresie styczeń-sierpień tego roku 415 transakcji fuzji i przejęć (tzw. M&A) o łącznej wartości ok. 50 mld dolarów. Pod względem aktywności na polu fuzji i przejęć Japonia ustępuje w tym roku jedynie USA i Wielkiej Brytanii, a Dealogic dodaje, że od 1995 roku, kiedy firma zaczęła zbierać dane na temat M&A, Japonia nigdy nie zaszła tak wysoko w zestawieniach, jak teraz.
Inwestycje zagraniczne to jeden z dobrych powodów, dla których mimo plag ekonomicznych i naturalnych Japonia nie garbi się, a trzyma się prosto. Transfery z zagranicy mają dla rachunku obrotów bieżących Japonii znaczenie większe niż bilans handlowy, który po raz drugi od 2008 roku jest ujemny i wynosi obecnie ok. minus 500 mld jenów (6,6 mld dolarów). Mimo takiego dyshonoru, można spokojnie prognozować, że w tym roku rachunek obrotów bieżących kraju zamknie się nadwyżką.
Japończycy i japońskie firmy śpią na pieniądzach. Same tylko gospodarstwa domowe dysponują aktywami finansowymi o wartości 1470 bilionów jenów (16 000 mld dolarów, czyli więcej niż wynosi PKB Stanów Zjednoczonych, albo dwa razy tyle ile potrzeba do wykupienia wszystkich obligacji japońskiego rządu). Oszczędności sektora przedsiębiorstw to równowartość ok. 8 proc. japońskiego PKB. Ich rozmiary niemal zatem równoważą deficyt budżetowy, który wyniesie w tym roku jakieś 10,5 proc. PKB.
Jak to możliwe, żeby napychać portfele w warunkach nieustającej od paru dekad stagnacji lub recesji? Japońska gospodarka dziś się kurczy, PKB spada już trzeci kwartał z rzędu. Wyjaśnienie tkwi w słowie deflacja. Kiedy niemal wszędzie w świecie ceny rosną, przynajmniej o te marne 2 proc. rocznie, to w Japonii maleją. Wg opublikowanych 6 września danych OECD, w lipcu 2011 roku poziom cen konsumpcyjnych (bez żywności i energii) w Japonii wynosił 97 proc. cen z 2005 roku. Dla porównania ten sam wskaźnik dla całego obszaru OECD wyniósł 111,4 proc. Wszędzie w bogatym świecie ceny zatem rosły, a jedynie w Japonii ludziom żyło się łatwiej.
A co z japońskim papierami dłużnymi? Dają w ciągu roku nominalnie jeden od stu, a więc zarobek jest niewielki, ale jeśli przypomnieć sobie o deflacji i rosnącym kursie jena zaczyna być ciekawiej. Tak jak już zostało to powiedziane: jen to nie jest towar najwyższej jakości, ale w obliczu niskiej podaży znacznie lepszych znajduje nabywców. Stawia to Japończyków w pełnej ambiwalencji: dług znajduje nabywców – OK, winduje to kurs jena – nie OK.
Jakie są krótkie perspektywy? Niby wszystko jest prawie jasne, jednak gdy dokładnie przyjrzeć się trendowi okazuje się, że dziś jen nie jest wcale taki mocny, jak go malują. W ujęciu nominalnym jak najbardziej, ale realnie ułożył się właśnie wzdłuż przeciętnej 20-letniej.
Jan Cipiur
Czwartego sierpnia tego roku Japonia sprzedała na rynku walutowym 4,6 biliona jenów (60,09 mld dolarów), jen na chwilę osłabł, żeby za kilka dni znów zacząć się piąć.
W tych dniach za jednego dolara można dostać tylko ok. 75 jenów, co w ujęciu nominalnym jest szczytem w całym okresie po II wojnie światowej. A bywały przecież długie lata, kiedy było to sporo ponad 100. Po porażkach na globalnym rynku walutowym japoński rząd i jego Ministerstwo Finansów poszli po rozum do głowy. Jeśli waluta rośnie i rosnąć przestać nie chce, to z tej przykrej dla gospodarki sytuacji (eksport ma coraz bardziej pod górę) trzeba próbować wyciągać jakieś korzyści. Za silniejszego jena można kupić więcej dolarów, a za dolary fabryki i firmy za granicą oraz dostęp do surowców, których na Honsiu, Kiusiu, czy Hokkaido jak na lekarstwo. W trzewiach pomysłu dominuje zatem aspekt kupiecki, ale walutowy istnieje także. Pieniądze zaczną opuszczać Japonię i będą to dolary, a nie jeny, zatem pojawi się długookresowy czynnik (to nic, że o niewielkiej mocy) sprzyjający osłabianiu jena.
Nikt nie spodziewa się po tym cudów (co to jest 100 mld dolarów, jeśli mowa o japońskiej gospodarce), ale inicjatywa została odnotowana z życzliwością, a autorowi Yoshihiko Noda pomogła zapewne wygrać rywalizację z konkurentami i parę dni potem zamienić krzesło ministra finansów na fotel premiera. Kręgi wielkiego biznesu (Keidanren) oraz reprezentanci wielkiego tłumu średnich i małych japońskich przedsiębiorstw będą nadal nalegały, żeby rząd zrobił coś zdecydowanego ze zbyt mocnym jenem, walczył z deflacją i tworzył warunki do wzrostu gospodarczego, choć wiedzą, że z powodu braku skutecznych narzędzi, to po dużej części puste gadanie.
Skąd siła jena?
Recesja japońskiej gospodarki i do tego marcowe trzęsienie ziemi wraz z tsunami spowodowały straty rzędu 210 -330 mld dolarów, spadek eksportu rok do roku o około 5 proc. (głównie z powodu zniszczeń i przerw w łańcuchach dostaw) i zadłużenie rządu dochodzące do 230 proc. PKB (wszystkie pozostałe bogate państwa Zachodu poza Włochami nie przekraczają 100 proc.). A mimo to kurs jena rósł jak na drożdżach.
W codziennym obrocie są w świecie waluty o wartości ok 4 bilionów dolarów. Na koniec dnia pieniądze te muszą gdzieś zacumować. W bardzo niepewnych czasach nabrały powabu waluty Australii, Kanady i Szwajcarii. Dla znękanych inwestorów są w miarę bezpieczną przystanią, w której można przeczekać nawałnice. Kłopot polega na tym, że te „porty” są malutkie w porównaniu z amerykańskimi lub europejskimi, które dziś nie dają dobrego schronienia. W tych okolicznościach nawet jen może stanowić alternatywę dla waluty USA i euro. Najciekawsze jest zaś to, że prawie nikt nie rozumie dlaczego Japonia – choć siedzi pod względem wskaźników na oślej ławce od już niemal 30 lat – to nieźle sobie radzi, zaś jej waluta silna jest jak podobno nigdy dotąd.
Japońskie giganty od dawna moszczą się za granicą. Najbardziej znany przykład to liczne fabryki japońskich samochodów w USA. Ekspansja jest coraz silniejsza. Według firmy Dealogic, Japończycy zamknęli w okresie styczeń-sierpień tego roku 415 transakcji fuzji i przejęć (tzw. M&A) o łącznej wartości ok. 50 mld dolarów. Pod względem aktywności na polu fuzji i przejęć Japonia ustępuje w tym roku jedynie USA i Wielkiej Brytanii, a Dealogic dodaje, że od 1995 roku, kiedy firma zaczęła zbierać dane na temat M&A, Japonia nigdy nie zaszła tak wysoko w zestawieniach, jak teraz.
Inwestycje zagraniczne to jeden z dobrych powodów, dla których mimo plag ekonomicznych i naturalnych Japonia nie garbi się, a trzyma się prosto. Transfery z zagranicy mają dla rachunku obrotów bieżących Japonii znaczenie większe niż bilans handlowy, który po raz drugi od 2008 roku jest ujemny i wynosi obecnie ok. minus 500 mld jenów (6,6 mld dolarów). Mimo takiego dyshonoru, można spokojnie prognozować, że w tym roku rachunek obrotów bieżących kraju zamknie się nadwyżką.
Japończycy i japońskie firmy śpią na pieniądzach. Same tylko gospodarstwa domowe dysponują aktywami finansowymi o wartości 1470 bilionów jenów (16 000 mld dolarów, czyli więcej niż wynosi PKB Stanów Zjednoczonych, albo dwa razy tyle ile potrzeba do wykupienia wszystkich obligacji japońskiego rządu). Oszczędności sektora przedsiębiorstw to równowartość ok. 8 proc. japońskiego PKB. Ich rozmiary niemal zatem równoważą deficyt budżetowy, który wyniesie w tym roku jakieś 10,5 proc. PKB.
Jak to możliwe, żeby napychać portfele w warunkach nieustającej od paru dekad stagnacji lub recesji? Japońska gospodarka dziś się kurczy, PKB spada już trzeci kwartał z rzędu. Wyjaśnienie tkwi w słowie deflacja. Kiedy niemal wszędzie w świecie ceny rosną, przynajmniej o te marne 2 proc. rocznie, to w Japonii maleją. Wg opublikowanych 6 września danych OECD, w lipcu 2011 roku poziom cen konsumpcyjnych (bez żywności i energii) w Japonii wynosił 97 proc. cen z 2005 roku. Dla porównania ten sam wskaźnik dla całego obszaru OECD wyniósł 111,4 proc. Wszędzie w bogatym świecie ceny zatem rosły, a jedynie w Japonii ludziom żyło się łatwiej.
A co z japońskim papierami dłużnymi? Dają w ciągu roku nominalnie jeden od stu, a więc zarobek jest niewielki, ale jeśli przypomnieć sobie o deflacji i rosnącym kursie jena zaczyna być ciekawiej. Tak jak już zostało to powiedziane: jen to nie jest towar najwyższej jakości, ale w obliczu niskiej podaży znacznie lepszych znajduje nabywców. Stawia to Japończyków w pełnej ambiwalencji: dług znajduje nabywców – OK, winduje to kurs jena – nie OK.
Jakie są krótkie perspektywy? Niby wszystko jest prawie jasne, jednak gdy dokładnie przyjrzeć się trendowi okazuje się, że dziś jen nie jest wcale taki mocny, jak go malują. W ujęciu nominalnym jak najbardziej, ale realnie ułożył się właśnie wzdłuż przeciętnej 20-letniej.
Na początku sierpnia przez rynki finansowe przeszło tornado, które doprowadziło do gwałtownych spadków zarówno na giełdach jak i rynkach walutowych. Wszystko to za sprawą jednej decyzji podjętej przez Bank Japonii, a dotyczącej podniesienie oprocentowania w Kraju Kwitnącej Wiśni zaledwie o 15 punktów bazowych. Dlaczego tak mała podwyżka wywołała tak dużą wyprzedaż?
Japonia jednych fascynuje i zachwyca, a innych odstrasza swoją specyfiką oraz odmiennością. Na pewno jedni i drudzy mają argumenty do podtrzymania reprezentowanego przez siebie stanowiska. Niezależnie jednak od wszystkiego Kraj Kwitnącej Wiśni wraz z upływem czasu jednak się zmienia.
Od czasu globalnego kryzysu finansowego Chiny podejmują działania mające na celu zwiększenie międzynarodowego wykorzystania renminbi. Działania te wynikają w znacznej mierze z rosnącej roli Państwa Środka w gospodarce światowej i z niezaspokojonych ambicji. Wiąże się to również z przekonaniem, że znaczenie Chin w międzynarodowym systemie walutowym jest nieproporcjonalnie małe w stosunku do pozycji tego kraju w realnej sferze gospodarki światowej. Z drugiej strony wspieranie umiędzynarodowienia renminbi wynika również z dążenia do zmniejszenia zależności od dolara amerykańskiego, co wypływa nie tylko z przyczyn ekonomicznych, lecz w coraz większym stopniu jest pochodną uwarunkowań geopolitycznych.
Na październikowym posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej (RPP) obniżyła stopy procentowe NBP o 0,25 pkt. proc. w tym referencyjną do 4,50 proc. Co dalej? „Członkowie Rady widzą przestrzeń do obniżek, ale kiedy to nastąpi jeszcze nie wiedzą” - poinformował prof. Adam Glapiński.
Nie istnieje jedna ponadczasowa i prawdziwa historia o inflacji; ceny potrafią rosnąć z różnych powodów, a podnoszenie stóp procentowych to nie jedyne remedium – o czym starają się przekonywać Mark McGann Blyth i Nicolo Fraccaroli w „Inflation: A Guide for Users and Losers”.
Waluty cyfrowe powiązane z pieniądzem fiducjarnym, czyli stablecoins, mierzą się z nieuniknionym w ich sytuacji napięciem pomiędzy wiarygodnością a konkurencyjnością – czyli „paradoksem stablecoina". By go lepiej zrozumieć, w artykule analizujemy konkurencyjne strategie USA i Chin.
Przez ostatnie lata rynki wschodzące zmagały się z silnym kursem dolara i zdominowanym przez Wall Street rynkiem kapitałowym. Dziś, w obliczu zmian strukturalnych w światowej gospodarce, a także nastawienia Fed oraz ich własnego rozwoju, kraje rozwijające się stają się nie tylko motorem globalnego wzrostu, ale i magnesem dla kapitału, sygnalizując koniec ery „amerykańskiej wyjątkowości”.
Regulacje tworzone w dobrej wierze czasem stają się jednak dla firm biurokratycznym ciężarem. Unijna dyrektywa CSRD jest tego przykładem – zmusza duże przedsiębiorstwa do raportowania danych ESG, czyli informacji o wpływie na środowisko, społeczeństwo i ład korporacyjny. Ratunkiem dla spółek coraz częściej okazuje się sztuczna inteligencja.
O obronie gotówki jako ważnego środka płatniczego w obrocie gospodarczym i roli państwa w tej wojnie mówił w rozmowie z „Obserwatorem Finansowym“ Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich.
Sztuczna inteligencja może nie tylko przejąć wiele zadań wykonywanych przez ludzi, ale też radykalnie zmienić fundamenty globalnego ładu. W optymistycznym scenariuszu oznaczać to może „w pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm”. Jednak jeszcze bardziej prawdopodobne są mroczne wizje: podział ludzkości na kasty, neokolonializm technologiczny, ekstremalne nierówności czy cyfrowe dyktatury zarządzane przez ogólną sztuczną inteligencję. Utopia może łatwo przerodzić się w dystopię – przestrzega prof. Jakub Growiec, doradca ekonomiczny w Departamencie Analiz i Badań Ekonomicznych NBP i wykładowca SGH.
Unia Europejska jako pierwsza na świecie wdrożyła kompleksowe przepisy regulujące sztuczną inteligencję. Czy AI Act wystarczy, by zapewnić bezpieczeństwo obywatelom, a jednocześnie nie zahamować innowacji? – Na pewno to dobry krok, ale wciąż brakuje nam technologicznego przywództwa – mówi dr Michał Nowakowski, radca prawny i ekspert ds. etyki AI.
Marketing miejsc długo uchodził za luksusowy dodatek – „ładne hasła i logotypy”. Dziś to narzędzie zniuansowanej rywalizacji o mieszkańców, inwestorów i turystów – mówi dr Jarosław Górski, adiunkt na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW.
Kiedyś skomplikowane operacje w sieci dla anarcho-kapitalistów, wkrótce forma aktywów inwestycyjnych dla amerykańskich emerytów dostarczana przez miliarderów z Wall Street – bitcoin przez prawie 17 lat przeszedł długą drogę.
Potrzebny jest nowy sposób myślenia o ekonomii politycznej, który odrzuca dychotomię „rynek kontra rząd”, zastępując ją wizją dotyczącą tego, w jaki sposób przedsiębiorczy liderzy mogą wykorzystać siłę rynków do osiągania celów politycznych i społecznych – przekonuje Chris Hughes w książce „Marketcrafters”.
Polska chce zablokować umowę o wolnym handlu z krajami Ameryki Południowej. Powodem są głównie obawy rolników o konkurencyjność ich produktów. W jaki sposób realizacja umowy z Mercosur może wpłynąć na unijne rolnictwo i jakie mogą być też jej inne skutki?
Czy Polska rzeczywiście dokonała gospodarczego cudu? Ostatnie trzy i pół dekady pokazują, że odpowiedź może być tylko jedna – tak. Nowy numer kwartalnika „Obserwator Finansowy” to opowieść o sukcesie, który nie wydarzył się w naszej gospodarce sam, ale był efektem odwagi, determinacji i pracy całego społeczeństwa. A także o wyzwaniach, które dopiero przed nami.
Rosnące napięcia geopolityczne, demontaż globalnych łańcuchów dostaw, protekcjonizm, wojny handlowe i ekspansja sztucznej inteligencji coraz mocniej kształtują nowy, wielobiegunowy ład gospodarczy. Najnowszy numer kwartalnika Narodowego Banku Polskiego stawia pytania o przyszłość światowej gospodarki.