Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Warto przeczytać: Z chińską ekspansją poradzą sobie tylko silni

Czy gdyby Unia Europejska miała wspólną walutę, byłaby bardziej konkurencyjna, szczególnie wobec narastającej chińskiej fali? Być może, ale apel szefa Komisji UE o upowszechnienie euro został skrytykowany przez większość ekonomistów.
Warto przeczytać: Z chińską ekspansją poradzą sobie tylko silni

Chińskie zagrożenie gospodarcze nie jest problemem tylko Ameryki czy Donalda Trumpa. Derek Scissors z American Enterprise Institute opisuje w obszernej analizie, jak w zorganizowanym kolektywnym wysiłku Chiny próbują przejąć amerykańską technologię – zarówno przez tworzone narodowe fundusze, jak i przez kupowanie indywidualnych przedsiębiorstw, co fundusze wspierają. Chińczycy kupują coraz więcej przedsiębiorstw w każdym sektorze, ale skupiają się na technologii, energii (także nieruchomościach, choć to nie jest związane z tematem analizy). Co jest grą nie fair na wolnym rynku.

Nie jest to problem tylko Stanów Zjednoczonych. The Economist w wydaniu dla świata przedstawia w głównym tekście, na czym polega chińskie zagrożenie dla architektury światowej gospodarki. Firmy na całym świecie coraz bardziej odczuwają zagrożenie chińską konkurencją. Nie byłoby to złe (spadałaby ceny, na przykład telewizory staniałyby o ponad 90 proc.), gdyby nie to, że konkurencja ta jest nie tylko intensywna, ale często również nielegalna i nieuczciwa. Co niesie niebezpieczeństwo, że świat zdominuje gospodarka, która gra nie fair. Zjawisko chińskiego szpiegostwa biznesowego zdaje się zmniejszać, ale nieuczciwa konkurencja pociąga za sobą coraz trudniejsze wyzwania. Na przykład takie jak żądanie chińskiego rządu, aby zagraniczne firmy płaciły za dostęp do rynku Kraju Środka udostępnianiem technologii. Firmy mogą bronić się w sądach przed nieuczciwymi praktykami, ale zdaniem tygodnika wskazana byłaby też wspólna polityczna akcja Ameryki, Europy i dużych krajów azjatyckich, która mogłaby ograniczyć chińskie hulanki, oraz akcje odwetowe wobec chińskiego eksportu i zagranicznych inwestycji.

Chińskie zagrożenie może zrównoważyć wzrost gospodarki Indii, która ma podobną populację, czyli 1,5 mld osób. Ekonomiści z Deloitte LLP uważają, że Indie wysuną się na pozycję gospodarczego lidera dzięki młodej populacji. Chiny i azjatyckie tygrysy borykają się z problemem starzejących się społeczeństw. Liczba osób powyżej 65. roku życia w Azji wzrośnie z 365 milionów obecnie do ponad pół miliarda za 10 lat. Siła robocza w Indiach natomiast wzrośnie w ciągu 20 lat z 885 milionów obecnie do ponad 1 miliarda osób. Co pozwoli Indiom prowadzić trzecią wielką falę gospodarczego wzrostu Azji (po Japonii i Chinach).

Większość ekonomistów ocenia negatywnie sugestię szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera, że przyjęcie euro powinno być obowiązkowe dla członków Unii Europejskiej, jak wynika z badania opinii przeprowadzonego przez Centre for Macroeconomicjs i Centre for Eocnomic Policy Research. Czterech ekonomistów z London School of Economics i jeden z Oxfordu zebrało wypowiedzi na temat tego, dlaczego przemówienie „State of the Union” Junckera nie ma sensu. Chodzi w nich głównie o to, że jest dobrze, kiedy gospodarka jest gotowa na przyjęcie euro. Poza tym różnice w strukturze gospodarek, cyklach ekonomicznych i instytucjach między krajami Unii nie bardzo sprzyjają jednej walucie. Krótki przegląd opinii o kosztach i zyskach przyjęcia euro przechyla się jednak na stronę zysków, zwłaszcza dla dużych krajów. Jest też opinia greckiego ekonomisty z uniwersytetu w Leicester wspierającego apel Junckera, który uważa, że dla dalszej integracji Europe wspólna waluta jest nieodzowna. Oczywiście jeśli chce się integrację pogłębiać, co jest obecnie podstawowym pytaniem w Unii. Propozycję Junckera krytykuje także niemiecki ekonomista Hans-Werner Sinn, nazywając ją „mapą do europejskiej katastrofy”.

Ukraina zrobiła świetne postępy w redukcji deficytu fiskalnego i otworzeniu dla gospodarki drogi do silnego wzrostu. W kwietniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewidywał, iż dług publiczny kraju będzie wynosił 91 proc. PKB na koniec 2017 roku, a obecnie wynosi już tylko 81 proc. Wydatki rządu w 2014 roku wynosiły 53 proc. PKB, ale w 2016 roku już tylko 40 proc. Deficyt budżetowy został zmniejszony z 10 proc. PKB w 2015 roku do jedynie 2 proc. obecnie i ma wynosić nie więcej niż 3 proc. w najbliższych latach. Hrywna stała się także o 6 proc. silniejsza wobec dolara. Wszystko wygląda zatem dobrze. Postęp może być jednak podważony przez typowy dla postkomunistycznych krajów w okresie przejściowym problem korupcji, pisze Anders Aslund z Rady Atlantyckiej w Waszyngtonie.

Wygląda na to, że jedynie Bank Japonii pozostanie przy polityce luzowania ilościowego, jak zapowiedział w minionym tygodniu. Federalna Rezerwa natomiast ogłosiła definitywny koniec tej polityki, czyli jak określili to autorzy Bloomberga – nową kropkową dalszą politykę. Kropkową, bo przedstawioną na interaktywnym wykresie pełnym zielonych kropek, które prezentują, jak duże poparcie głosujących członków Rezerwy ma każda z rozlicznych możliwych wersji wydarzeń. Problem jednak w tym, że tzw. forward guidance, czyli wytyczne przyszłej polityki banku centralnego, szczególnie te mówiące o utrzymaniu niskich stóp procentowych, są używane jako obietnica, której zadaniem jest stymulacja obecnych zachowań na rynku. W praktyce wytyczne te przedstawiają według jednego określenia „puzzle”, a według innego „odyseję”. Do tego taka odyseję, która zawiera w sobie paradoks, jak dowodzi dwóch ekonomistów z Banku Anglii. Mianowicie, aby obietnice były wiarygodne, politycy banku powinni jak Odyseusz oprzeć się pokusom śpiewających syren, czyli zmianie kursu. Nie ma jednak masztu, do którego mogliby się przywiązać, a więc wytyczne nie są wiarygodnym zobowiązaniem.

Ciekawa obserwacja na temat spadku produkcji w zaawansowanych krajach poczyniona przez amerykańskich ekonomistów ze Stanford i Massachusetts Institute of Technology. Podczas gdy optymiści mają nadzieję na czwartą rewolucję przemysłową, a pesymiści lamentują, że szczyt produktywności i produkcji mamy już za sobą, problem leży w drastycznie podniesionych kosztach nowych idei produkcyjnych. I to – zgodnie z badaniami autorów – we wszystkich sektorach produkcyjnych. W USA potrzeba dziś dwudziestokrotnie więcej badaczy, aby wygenerować taki wzrost produkcji jaki 80 lat temu generowała praca jednego badacza.

Rosną ceny na giełdach i wiele wskazuje na to, że nadal będą rosły. Rośnie bowiem zapotrzebowanie na inwestycje. Pokazuje to przykład największego na świecie norweskiego państwowego funduszu majątkowego, którego wartość pobiła w minionym tygodniu rekord i osiągnęła 1 bln dolarów. Fundusz otrzymał pierwsze wpłaty z zysków kraju z eksportu ropy naftowej 21 lat temu i obecnie z powodu swojej wielkości ma problem ze znalezieniem kolejnych rynków dla inwestowania pieniędzy. Średnio posiada już 1,3 proc. akcji każdej firmy notowanej na każdej giełdzie na świecie. Co więcej, nie jest jedynym molochem na świecie — japoński rządowy fundusz emerytalny ma wartość ok. 1,3 bln dolarów, Chiny mają 3 bln dolarów rezerw walutowych, zasoby pieniężne posiadają także firmy zarządzające nimi, jak amerykańskie BlackRock (5,7 bln dolarów w portfelu) czy Vanguard Group (4,4 bln dolarów).

Są jednak również ekonomiści, którzy uważają, że za moment na amerykańskich giełdach zacznie się rynek niedźwiedzi. Noblista Robert Shiller z Yale przedstawia historyczne dane, które wskazują, iż ceny na amerykańskich giełdach są w takim momencie jak wtedy gdy w przeszłości poprzedzały nawet  13-letnią bessę.

Kontrowersyjnym bigoteryjnie politycznym problemem w USA jest płynna granica między polityką a wielkimi pieniędzmi na Wall Street. Tak zwane obrotowe drzwi skutkują tym, że byli politycy znajdują zatrudnienie przy reprezentowaniu interesów wielkich pieniędzy. Donald Trump w kampanii wyborczej przyrzekł osuszyć bagno, ale problem ten leży na sercu bardziej Demokratom niż Republikanom. Do tego stopnia, że Hillary Clinton, która jako była już  pobierała sowite wynagrodzenia od banków z Wall Street za odczyty, straciła z tego powodu wielu wyborców tradycyjnie głosujących na demokratycznych kandydatów. Były prezydent Barack Obama nie może po raz kolejny kandydować na urząd prezydenta, niemniej fakt, że w sierpniu wystąpił z prelekcją w Nowym Jorku dla klientów Northern Trust Corp. za gażę 400 tysięcy dolarów, wzbudził pośród purytańskich Demokratów krytykę.

Otwarta licencja


Tagi