Rząd jest przekonany, ze samorządy będą przekształcać podległe im szpitale w spółki prawa handlowego. Za dwa lata nawet 40 proc. obecnie działających ma mieć właśnie taką formę. Takiej pewności nie mają jednak same samorządy. Mimo pomocy państwa w spłacie długów, ich część będą musiały pokryć z własnych środków. Do tego dochodzi problem blokowania przekształceń przez związki zawodowe.
(CC BY Phil and Pam)
Finanse publiczne
Pulpit
Analizy
Szpitale na długiej drodze przekształceń
Rząd jest przekonany, ze samorządy będą przekształcać podległe im szpitale w spółki prawa handlowego. Za dwa lata nawet 40 proc. obecnie działających ma mieć właśnie taką formę. Takiej pewności nie mają jednak same samorządy. Mimo pomocy państwa w spłacie długów, ich część będą musiały pokryć z własnych środków. Do tego dochodzi problem blokowania przekształceń przez związki zawodowe.
Sformułowanie „przekształcenia w ochronie zdrowia” od co najmniej dwóch lat zostało odmienione chyba przez wszystkich we wszystkich możliwych przypadkach. Co nie oznacza, że Polacy dowiedzieli się więcej co naprawdę kryje się pod zamianą formy prawnej przez samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej (SP ZOZ).
Przekształcenia już się dokonują
Można odnieść mylne wrażenie, ze przekształcenia w placówkach publicznych to przyszłość. Nie prawda. One już mają miejsce. Od 1998 roku do 2010 r. w spółki przekształciło się 105 publicznych szpitali. We wszystkich z nich 100 proc. udziałów należy do samorządów. Wszystkie one działają na podstawie kontraktów z NFZ. Spółki mogą również wykonywać działalność komercyjną. Jednak – jak same wskazują – na rzecz pacjentów, którzy płacą z własnych pieniędzy placówki te wykonują nie więcej niż 1 proc. wszystkich świadczeń w ciągu roku.
W tym czasie żaden z samorządów, które podjęły decyzję o przekształceniu, nie zlikwidowały spółki. Udaje im się działać, mimo że mają takie same warunki kontraktowania i dostają tyle samo za oferowane świadczenia z NFZ co ich, często zadłużone publiczne odpowiedniki. W spółkach jednak doszła do głosu ekonomia – spółki musiały uporządkować swoje finanse. Jeżeli zaczęłyby przynosić straty, w ostateczności grozi im zamknięcie, a ich menadżerom odpowiedzialność finansowa.
Zmiana równa się racjonalizacja
Dyrektorzy szpitali-spółek wskazują, że samo przekształcenie nie jest sposobem na radykalną poprawę sytuacji zadłużonych publicznych szpitali. Wskazują, że utrzymanie się w tej formie na rynku wymagało od samorządu: po pierwsze spłaty części długów zaciągniętych przez SP ZOZ; po drugie – przeprowadzenia redukcji zatrudnienia, po trzecie – wprowadzenie zmian w organizacji pracy szpitala. Zlikwidowano część oddziałów deficytowych, na innych zmniejszono liczbę łóżek.
Dla rządu Donalda Tuska powodzenie planu przekształcenia publicznych szpitali w spółki jest szczególnie ważne. Zwłaszcza, że jak na razie nie może pochwalić się zbyt dużymi sukcesami na tym polu. Uruchomiony pod koniec kwietnia 2009 roku tzw. plan B, który miał zachęcić samorządy do zmiany formy prawnej podległych im SP ZOZ okazał się klapą. Na jego realizację do końca tego roku zarezerwowano w budżecie 1,38 mld zł. Do samorządów trafiło jednak niewiele ponad 230 mln zł. Łącznie do 20 sierpnia 2011 r. skorzystało z rządowego programu 48 powiatów.
Dlaczego marchewka pod postacią częściowego oddłużenia szpitala na koszt państwa w zamian za przekształcenie go w spółkę nie okazała się wystarczająco apetyczna?
Problemem okazały się warunki, jakie musiały spełnić samorządy, żeby z planu B skorzystać. Były one tak określone, że program był atrakcyjny, ale tylko dla szpitali, które nie miały poważnych problemów finansowych, albo takich, które miały tylko publicznoprawne zobowiązania – np. wobec ZUS, czy fiskusa. Te samorządy, które wzięły na swoje barki spłatę długów nie mogły liczyć na dodatkowe pieniądze. Nie mogły się o nie starać również te, które swoje zobowiązania publicznoprawne spłaciły, ale nadal miały długi wobec innych swoich kontrahentów (tzw. zobowiązania cywilnoprawne) lub też spłacały bankowe kredyty. W efekcie z planu skorzystały jedynie szpitale w nie najgorszej sytuacji finansowej. Wśród nich tylko co czwarty był poważnie zadłużony, czyli miał zobowiązania sięgające nawet kilkudziesięciu milionów złotych.
Samorządy pod ścianą
W zwiększeniu skali przekształceń ma pomóc rządowi ustawa o działalności leczniczej, która weszła w życie 1 lipca. W efekcie przepisów, które się w niej znalazły, samorządy do tej pory nie przekonane do idei przekształceń będą musiały się na nią zgodzić. Ustawa co prawda nie wprowadza wcześniej zapowiadanej obligatoryjności zmian formy prawnej SP ZOZ, ale zawiera inny straszak. Samorządy będą musiały dokonać wyboru – albo spłacą ujemny wynik finansowy podległych sobie placówek, albo w ciągu roku przekształcą je w spółki prawa handlowego. Na uregulowanie straty będą miały zaledwie 3 miesiące od zaakceptowania sprawozdania finansowego szpitala za poprzedni rok kalendarzowy.
W praktyce oznacza to, że decyzje dotyczące przyszłości SP ZOZ samorządy będą musiały podejmować w połowie 2012 r. Wtedy po raz pierwszy będą zobowiązane do uregulowania straty, jaką ich szpitale zaksięgują na swoich kontach.
Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że już teraz ujemny wynik finansowy SP ZOZ wynosi 910 mln zł. Eksperci podkreślają, że jeżeli ich właściciele spłacą te straty to będą one mogły dalej funkcjonować jako publiczne zakłady opieki zdrowotnej. Brak tej decyzji wymusi przekształcenia. Alternatywą będzie bowiem likwidacja. Wydaje się więc, że presja utrzymania placówki np. w powiecie będzie tak duża, że część organów założycielskich wybierze przekształcenia. Zrobią tak, bo inaczej musiałyby na pokrycie strat brać kolejne kredyty. A na te ich nie stać. Rząd liczy, że w efekcie wprowadzenia nowych rozwiązań do końca 2013 roku przekształconych zostanie nawet 40 proc. z obecnie funkcjonujących SP ZOZ (530 placówek).
Sąd – ostatnia deska ratunku
Mimo tak restrykcyjnych przepisów rządowe plany mogą pokrzyżować związki zawodowe. Te nie kryją swojej niechęci do przekształceń. Ich zdaniem to pierwszy krok do prywatyzacji szpitali. Poza tym związki obawiają się, że spółki ograniczą zakres świadczeń oferowanych pacjentom i skupią się na zabiegach np. komercyjnych. Obawy te wydają się jednak na wyrost jeżeli przyjrzymy się działaniom szpitali już przekształconych w spółki, wszystkie działają na podstawie kontraktu NFZ.
Dlatego związki coraz częściej próbują podważać przed sądami uchwały radnych, które stanowią podstawę do likwidacji SP ZOZ i zmiany ich formy prawnej. Na takie rozwiązanie zdecydowali się np. związkowcy z Siedlec. Skierowali do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego sprawę uchwały radnych o przekształceniu Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w spółkę. Jeżeli Najwyższy Sąd Administracyjny podzieli ich zarzuty to może się okazać, że spółka już działająca nie może leczyć pacjentów wykorzystując do tego sprzęt i aparaturę, jaka została jej aportem przekazana ze zlikwidowanego SP ZOZ. W ślady siedleckich związkowców chcą iść również inni związkowcy. Zaskarżenie uchwały rozważają m.in. związkowcy z warszawskiego szpitala na Bródnie.
Wiele samorządów zwleka z decyzją o przekształceniach. Przyjęcie strategii – nie robić nic a jakoś to będzie – może jednak okazać się błędna. Zwłaszcza, że w tym roku po raz pierwszy od kilku lat ponownie rosną zobowiązania SP ZOZ. Przekroczyły już poziom 10 mld zł.
Katarzyna Woźniak
Sformułowanie „przekształcenia w ochronie zdrowia” od co najmniej dwóch lat zostało odmienione chyba przez wszystkich we wszystkich możliwych przypadkach. Co nie oznacza, że Polacy dowiedzieli się więcej co naprawdę kryje się pod zamianą formy prawnej przez samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej (SP ZOZ).
Przekształcenia już się dokonują
Można odnieść mylne wrażenie, ze przekształcenia w placówkach publicznych to przyszłość. Nie prawda. One już mają miejsce. Od 1998 roku do 2010 r. w spółki przekształciło się 105 publicznych szpitali. We wszystkich z nich 100 proc. udziałów należy do samorządów. Wszystkie one działają na podstawie kontraktów z NFZ. Spółki mogą również wykonywać działalność komercyjną. Jednak – jak same wskazują – na rzecz pacjentów, którzy płacą z własnych pieniędzy placówki te wykonują nie więcej niż 1 proc. wszystkich świadczeń w ciągu roku.
W tym czasie żaden z samorządów, które podjęły decyzję o przekształceniu, nie zlikwidowały spółki. Udaje im się działać, mimo że mają takie same warunki kontraktowania i dostają tyle samo za oferowane świadczenia z NFZ co ich, często zadłużone publiczne odpowiedniki. W spółkach jednak doszła do głosu ekonomia – spółki musiały uporządkować swoje finanse. Jeżeli zaczęłyby przynosić straty, w ostateczności grozi im zamknięcie, a ich menadżerom odpowiedzialność finansowa.
Zmiana równa się racjonalizacja
Dyrektorzy szpitali-spółek wskazują, że samo przekształcenie nie jest sposobem na radykalną poprawę sytuacji zadłużonych publicznych szpitali. Wskazują, że utrzymanie się w tej formie na rynku wymagało od samorządu: po pierwsze spłaty części długów zaciągniętych przez SP ZOZ; po drugie – przeprowadzenia redukcji zatrudnienia, po trzecie – wprowadzenie zmian w organizacji pracy szpitala. Zlikwidowano część oddziałów deficytowych, na innych zmniejszono liczbę łóżek.
Dla rządu Donalda Tuska powodzenie planu przekształcenia publicznych szpitali w spółki jest szczególnie ważne. Zwłaszcza, że jak na razie nie może pochwalić się zbyt dużymi sukcesami na tym polu. Uruchomiony pod koniec kwietnia 2009 roku tzw. plan B, który miał zachęcić samorządy do zmiany formy prawnej podległych im SP ZOZ okazał się klapą. Na jego realizację do końca tego roku zarezerwowano w budżecie 1,38 mld zł. Do samorządów trafiło jednak niewiele ponad 230 mln zł. Łącznie do 20 sierpnia 2011 r. skorzystało z rządowego programu 48 powiatów.
Dlaczego marchewka pod postacią częściowego oddłużenia szpitala na koszt państwa w zamian za przekształcenie go w spółkę nie okazała się wystarczająco apetyczna?
Problemem okazały się warunki, jakie musiały spełnić samorządy, żeby z planu B skorzystać. Były one tak określone, że program był atrakcyjny, ale tylko dla szpitali, które nie miały poważnych problemów finansowych, albo takich, które miały tylko publicznoprawne zobowiązania – np. wobec ZUS, czy fiskusa. Te samorządy, które wzięły na swoje barki spłatę długów nie mogły liczyć na dodatkowe pieniądze. Nie mogły się o nie starać również te, które swoje zobowiązania publicznoprawne spłaciły, ale nadal miały długi wobec innych swoich kontrahentów (tzw. zobowiązania cywilnoprawne) lub też spłacały bankowe kredyty. W efekcie z planu skorzystały jedynie szpitale w nie najgorszej sytuacji finansowej. Wśród nich tylko co czwarty był poważnie zadłużony, czyli miał zobowiązania sięgające nawet kilkudziesięciu milionów złotych.
Samorządy pod ścianą
W zwiększeniu skali przekształceń ma pomóc rządowi ustawa o działalności leczniczej, która weszła w życie 1 lipca. W efekcie przepisów, które się w niej znalazły, samorządy do tej pory nie przekonane do idei przekształceń będą musiały się na nią zgodzić. Ustawa co prawda nie wprowadza wcześniej zapowiadanej obligatoryjności zmian formy prawnej SP ZOZ, ale zawiera inny straszak. Samorządy będą musiały dokonać wyboru – albo spłacą ujemny wynik finansowy podległych sobie placówek, albo w ciągu roku przekształcą je w spółki prawa handlowego. Na uregulowanie straty będą miały zaledwie 3 miesiące od zaakceptowania sprawozdania finansowego szpitala za poprzedni rok kalendarzowy.
W praktyce oznacza to, że decyzje dotyczące przyszłości SP ZOZ samorządy będą musiały podejmować w połowie 2012 r. Wtedy po raz pierwszy będą zobowiązane do uregulowania straty, jaką ich szpitale zaksięgują na swoich kontach.
Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że już teraz ujemny wynik finansowy SP ZOZ wynosi 910 mln zł. Eksperci podkreślają, że jeżeli ich właściciele spłacą te straty to będą one mogły dalej funkcjonować jako publiczne zakłady opieki zdrowotnej. Brak tej decyzji wymusi przekształcenia. Alternatywą będzie bowiem likwidacja. Wydaje się więc, że presja utrzymania placówki np. w powiecie będzie tak duża, że część organów założycielskich wybierze przekształcenia. Zrobią tak, bo inaczej musiałyby na pokrycie strat brać kolejne kredyty. A na te ich nie stać. Rząd liczy, że w efekcie wprowadzenia nowych rozwiązań do końca 2013 roku przekształconych zostanie nawet 40 proc. z obecnie funkcjonujących SP ZOZ (530 placówek).
Sąd – ostatnia deska ratunku
Mimo tak restrykcyjnych przepisów rządowe plany mogą pokrzyżować związki zawodowe. Te nie kryją swojej niechęci do przekształceń. Ich zdaniem to pierwszy krok do prywatyzacji szpitali. Poza tym związki obawiają się, że spółki ograniczą zakres świadczeń oferowanych pacjentom i skupią się na zabiegach np. komercyjnych. Obawy te wydają się jednak na wyrost jeżeli przyjrzymy się działaniom szpitali już przekształconych w spółki, wszystkie działają na podstawie kontraktu NFZ.
Dlatego związki coraz częściej próbują podważać przed sądami uchwały radnych, które stanowią podstawę do likwidacji SP ZOZ i zmiany ich formy prawnej. Na takie rozwiązanie zdecydowali się np. związkowcy z Siedlec. Skierowali do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego sprawę uchwały radnych o przekształceniu Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w spółkę. Jeżeli Najwyższy Sąd Administracyjny podzieli ich zarzuty to może się okazać, że spółka już działająca nie może leczyć pacjentów wykorzystując do tego sprzęt i aparaturę, jaka została jej aportem przekazana ze zlikwidowanego SP ZOZ. W ślady siedleckich związkowców chcą iść również inni związkowcy. Zaskarżenie uchwały rozważają m.in. związkowcy z warszawskiego szpitala na Bródnie.
Wiele samorządów zwleka z decyzją o przekształceniach. Przyjęcie strategii – nie robić nic a jakoś to będzie – może jednak okazać się błędna. Zwłaszcza, że w tym roku po raz pierwszy od kilku lat ponownie rosną zobowiązania SP ZOZ. Przekroczyły już poziom 10 mld zł.
Polska ma dzisiaj już ponad 500 ton złota, a jego udział w rezerwach przekroczył 20 proc. – poinformował Narodowy Bank Polski 24 kwietnia 2025 r. Obecne rezerwy są niemal 5-krotnie wyższe niż siedem lat temu.
Zaczynał mając 43 lat i 20 tys. juanów w ręku. Założona przez niego firma w 2024 r. osiągnęła 8,6 mld dol. zysku i była jednym z najważniejszych graczy na rynku telekomunikacyjnym. A historię o nim i firmie, którą stworzył opowiada napisana przez Li Hongwena książka „Ren Zhengfei & Huawei”.
Kiedyś przeokropna nędza, dziś pieniędzy pod dostatkiem. Miło po wiekach udręki dostać klucze do Sezamu. Mowa o Irlandii, będącej przez stulecia kolonią brytyjską. W połowie XIX w. zmarło tam z głodu milion ludzi. Sto lat potem Dublin stanął z Londynem w biznesowo-finansowe szranki i ma się dziś znakomicie.
W obliczu narastających napięć geopolitycznych pozycja Chin jako kluczowego ogniwa w globalnym łańcuchu dostaw zaczyna się chwiać. Zmusza to międzynarodowe korporacje do rozważenia ewentualnych dodatkowych lokalizacji dla swoich oddziałów. W tych strategiach nie chodzi o alternatywę dla „Made in China”, gdyż taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ale chodzi raczej o dywersyfikację.
Hermès nie sprzedaje torebek, lecz opowieść o klasie, dziedzictwie i kunszcie. Chanel nie oferuje perfum – tylko historię, którą można nosić na skórze. Dior nie proponuje sukienek, lecz emocje zapisujące się w pamięci. Najlepsze luksusowe marki traktują marketing, w tym marketing treści jako wehikuł prestiżu.
Szybki rozwój sztucznej inteligencji może przyczynić się do transformacji gospodarczej porównywalnej z rewolucją przemysłową. Kluczowa jest próba zrozumienia, kiedy i w jaki sposób gospodarka może zostać przekształcona, gdy systemy sztucznej inteligencji będą zmierzać w kierunku opanowania większości lub wszystkich form pracy poznawczej, która może być wykonywana przez ludzi, w tym także nowych zadań, jeszcze nieistniejących.
Prawdopodobieństwo wyginięcia ludzkości przed końcem XXI w. wynosi około 85 proc. – ocenia prof. Jakub Growiec, doradca ekonomiczny w Departamencie Analiz i Badan Ekonomicznych NBP, wykładowca SGH. Jego zdaniem kluczowym zagrożeniem jest niekontrolowany rozwój sztucznej inteligencji ogólnej (AGI), która może przejąć kontrolę nad światem. O losie ludzkości zadecyduje kilka najbliższych lat.
Czy Polska rzeczywiście dokonała gospodarczego cudu? Ostatnie trzy i pół dekady pokazują, że odpowiedź może być tylko jedna – tak. Nowy numer kwartalnika „Obserwator Finansowy” to opowieść o sukcesie, który nie wydarzył się w naszej gospodarce sam, ale był efektem odwagi, determinacji i pracy całego społeczeństwa. A także o wyzwaniach, które dopiero przed nami.
Do wybudowania elektrowni jądrowej na Pomorzu potrzeba m.in. 39 tys. ton stali. Wylewanie tzw. betonu jądrowego w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino rozpocznie się w 2028 r., a pierwszy blok zostanie ukończony w 2035 r.
W ostatnim czasie wiele się mówiło o „metalach ziem rzadkich na terenie Ukrainy”. Wszystko z powodu umowy surowcowej pomiędzy USA a Kijowem. Warto przeanalizować, czym dokładnie są metale ziem rzadkich, jak dużo ich ma Ukraina, a także, dlaczego na tych pierwiastkach tak bardzo zależy Stanom Zjednoczonym.
Pandemia, problemy z łańcuchami dostaw, przemiany klimatyczne, wojna w Ukrainie i napięcia geopolityczne, a także konkurencja technologiczna (zwłaszcza na rynku samochodów elektrycznych i półprzewodników) postawiły pod znakiem zapytania ideę globalnego wolnego handlu. W efekcie coraz więcej państw i organizacji międzynarodowych wdraża rozwiązania interwencjonistyczne – w tym politykę przemysłową.
Kiedy świat wynurzył się z chaosu II wojny światowej, władzę objęli ludzie o przekonaniach makroekonomicznych, ukształtowanych w formacyjnym dla nich doświadczeniu lat 30. XX w.
Cena złota osiągnęła w kwietniu najwyższy poziom w historii. W głównym stopniu przełożyły się na to zakupy dokonywane przez banki centralne, czynniki behawioralne oraz przejściowy wzrost ryzyka geopolitycznego, wynikający z walk na Bliskim Wschodzie.
Mija blisko trzydzieści lat od chwili, gdy Narodowy Bank Polski przeprowadził denominację złotego. Jej przygotowanie było złożonym procesem – należało bowiem wszystko zaplanować, zaprojektować nowe monety i banknoty, zlecić ich produkcję, przygotować całą logistykę, a na koniec przekazać je przy pomocy banków do portfeli wszystkich Polaków.
W ostatnich latach, a szczególnie po rozpoczęciu wojny z Ukrainą, z Rosji płynie nieprzerwany przekaz o sukcesach. Ich skala narasta – gospodarka uodporniła się na sankcje i nawet się rozwija oraz restrukturyzuje, bieda spada, a zamożność rośnie, produkcja krajowa wypiera zaś import. Czy sukcesy mają jednak realny wymiar, czy głównie propagandowomedialny?
Odbudowa gospodarcza kraju i opanowanie chaosu walutowego należały do największych wyzwań, jakie stanęły przed władzami niepodległego państwa polskiego w 1918 r. Sanacja gospodarcza zależała zarówno od skutecznie przeprowadzonych reform finansów publicznych i skarbu państwa, jak również od szybkiego wprowadzenia do obiegu nowej, pełnowartościowej polskiej waluty. A to właśnie dobrze zorganizowany aparat skarbowy, sprawny obieg pieniądza i jego stabilna wartość stanowiły podstawę rozwoju ekonomicznego i społecznego odrodzonej Polski.
Chiny nie są już największą montownią świata, z tanią siłą roboczą, czy producentem tanich produktów codziennego użytku. Kraj stał się eksporterem technologii. Mimo wojny handlowej i nałożonych ograniczeń, Chiny coraz śmielszymi krokami wchodzą ze swoimi rozwiązaniami w świat zachodni. Na milion mieszkańców w 2020 r. przypadało tam 1585 badaczy. Jest to trzykrotny wzrost w czasie zaledwie jednej dekady. Chiny inwestują w technologię, a ta zapewnia im coraz większą dominację na świecie.