Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Inflacja wyniosła w kwietniu 2,4 proc. r/r. Najbardziej podrożały paliwa 17 proc. (c) PAP/Grzegorz Michałowski/
Obserwator Finansowy: Kwietniowa inflacja zgodnie z oczekiwaniami była nieco niższa od marcowej. Nadal najbardziej w porównaniu z ubiegłym rokiem drożały paliwa – o 17 proc., i używki – o 7 proc. Żywność prawie nie drożeje, mniej płacimy za ubrania. Dzisiejsze dane GUS nie przyniosły niespodzianki.
Prof. Jerzy Żyżyński: Bo też nic szczególnego się nie dzieje. Ostatnie wydarzenia w Europie nie wpłynęły specjalnie na naszą sytuację. Polska gospodarka jest stabilna i jak na razie nie widać w niej skutków zawirowań w Grecji. One zresztą są naturalną konsekwencją kryzysu.
Pakiet pomocowy dla Aten przyjęty przez Europę powinien uspokoić sytuację. W moim przekonaniu działa on zresztą głównie psychologicznie. Chodzi o to, żeby Grekom udało się nieco taniej uzyskać pożyczki i żeby stopniowo wychodzili z deficytu budżetowego i kryzysowej sytuacji.
W Polsce na razie nie widać niekorzystnych tendencji, ale specjalnie korzystnych też nie. Jak to w Polsce. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju stagnacją.
Czy również w kolejnych miesiącach spodziewa się Pan takiej małej stabilizacji?
Nie powinno być specjalnych zmian. Nawet kurs złotego zachowuje się w miarę stabilnie. Co prawda przez pewien czas złoty słabł, ale teraz znów się umacnia. Sądzę, że na rynku walutowym utrzyma się dotychczasowa tendencja – dolar będzie się umacniał wobec euro. Podobnie będzie się zachowywał w stosunku do złotego, ale nie będzie to znaczące umocnienie.
Dane płynące ze światowych rynków też nie są jednoznaczne. Z jednej strony mamy oznaki wzrostu w USA, Francji i Niemczech, z drugiej rekordowo wysokie deficyty nie tylko w Irlandii czy Gracji, ale też w USA i Wielkiej Brytanii. Czy stanowią one zagrożenie dla wzrostu gospodarczego w tych krajach?
To naturalne, że po kryzysie mamy do czynienia ze wzrostem deficytu. Rządy, zwiększając deficyty, starały się zminimalizować skutki spowolnienia. To była klasyczna polityka keynesowska. Teraz, w miarę jak gospodarka będzie się ożywiać, kraje zaczną powoli zmniejszać deficyt. Dlatego nie widzę specjalnego zagrożenia.
Pewne obawy mam o Polskę. U nas będzie podobnie jak w Europie Zachodniej czy USA, pod warunkiem, że powróci wysoki wzrost gospodarczy. Aby jednak tak się stało, potrzebne są sektory, które staną się motorami rozwoju. Niestety, nie widzę takich lokomotyw w naszym kraju. A ponieważ ich nie ma, obawiam się, że grozi nam stagnacja.
Byliśmy zielona wyspą dzięki pewnej autonomii względem strefy euro i podtrzymywania wzrostu za pomocą wydatków budżetowych. Ale nie mamy polityki gospodarczej, która pozwoliłaby nam na dłuższą metę utrzymać przewagę nad resztą Europy pod względem tempa wzrostu PKB.
Sądzi Pan zatem, że rząd, prognozując 3 proc. wzrost PKB w 2010 r., patrzy w przyszłość zbyt optymistycznie ?
Mamy dużą szansę toczyć się w tempie bliższym 2 proc. A Polska, żeby gonić kraje starej Unii Europejskiej, potrzebuje wzrostu 5-proc. Taką lokomotywą napędzającą gospodarkę mogłoby być na przykład budownictwo mieszkaniowe. Ale by Polacy kupowali mieszkania, muszą dysponować odpowiednio wysokimi dochodami. Wtedy będą zaciągać kredyty w bankach i je spłacać, ale do tego potrzebna jest polityka wspierająca wzrost dochodów ludności.
Trzeba szukać poprzez budżet prorozwojowych dziedzin gospodarki. Nie wystarczy po prostu zwiększać nakładów na naukę. Ta nauka musi być jeszcze zintegrowana z przemysłem, pracować dla niego, a przemysł musi potrzebować nauki. Do tego niezbędny jest długofalowy program rozwoju kraju, a rząd niestety go nie ma.
Rozmawiał Rafał Pisera