Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Chińczycy potrzebują ludzi

Chiny przestały być tylko biorcą kapitału i zaczynają aktywnie inwestować za granicą. Coraz więcej chińskich firm będzie pojawiać się w USA i Europie. Jesteśmy im potrzebni, a dokładniej: utalentowani pracownicy. Konieczne jest podpisanie porozumienia w sprawie wzajemnych inwestycji zagranicznych, bo otwartość Chin na kapitał z Zachodu jest mniejsza niż Zachodu na chiński – mówi Thilo Hanemann z Rhodium Group.
Chińczycy potrzebują ludzi

Thilo Hanemann (fot. TH)

Obserwator Finansowy: Chińskie agencje podają, że w 2012 r. inwestycje zagraniczne tamtejszych firm były o 30 proc. większe niż rok wcześniej. W tym roku mają wzrosnąć o kolejne 15 proc. Czy jesteśmy świadkami początku globalnej ekspansji chińskiego kapitału?

Thilo Hanemann: Proces regularnego zwiększania poziomu inwestycji zagranicznych przez chińskie koncerny trwa już od połowy zeszłej dekady, a więc ok. 7 lat. Wcześniej Chiny tylko przyjmowały zagranicznych inwestorów, same wiele nie inwestując.

Skąd więc ta nagła zmiana?

Z potrzeby. Chińską gospodarkę pędzącą w tempie 10 proc. rocznie trzeba było czymś dopalać. Skądś trzeba było brać surowce dla przemysłu. Tak więc pierwsze inwestycje zagraniczne Chin służyły pozyskaniu udziałów w wydobyciu ropy, gazu, rud żelaza, miedzi i innych tego typu zasobów. Własne udziały w kopalniach, czy rafineriach w długim okresie obniżają koszty pozyskiwania tych zasobów. Cel inwestycji zagranicznych wypływających z Kraju Środka zaczął się zmieniać mniej więcej w roku 2008. Są nim teraz zachodnie firmy dysponujące nowoczesnymi technologiami, albo mające doświadczenie w branży detalicznej.

Rozumiem, że tak zadecydowali liderzy partii komunistycznej. Pamiętam, że na przełomie mileniów zaczęto wdrażać plan „Going Global”, który miał właśnie doprowadzić do zwiększania chińskich inwestycji zagranicznych.

Wyobrażenie, w którym najważniejsze gospodarcze decyzje w Chinach pozostają wciąż w rękach scentralizowanego aparatu władzy i narzuca się je dekretem jest kuszące, zwłaszcza dla tych, którzy Chin nie znają lub nie lubią. Jest też jednak fałszywe. Zmiana w sposobie inwestowania, o której mówię, wynika z bodźców, które chińskim firmom dostarcza gospodarka Chin. Przez lata nie miały w ogóle powodów, czy też impulsów do inwestowania za granicą. Żeby się rozwijać, wystarczało skupić się na produkcji u siebie i eksporcie. Tyle, że czasy się zmieniły.

Chińska gospodarka przechodzi obecnie transformację z opartej o eksport na opartą o innowację i wewnętrzną konsumpcję. Ten proces rozpoczął się kilka lat po zaprezentowaniu strategii „Going Global” i to on wymusza inwestowanie zagraniczą, a nie jakiś rządowy program. Żeby utrzymać się na chińskim rynku, nie wystarczy już produkować, trzeba będzie wejść w branżę handlową, dotrzeć do klienta – chińskiego klienta – z dobrymi produktami i usługami, bo teraz to sektory handlowy i usługowy będą najbardziej rentowne. Żeby to zrobić, żeby zachować konkurencyjność, chińskie firmy muszą pozyskać zachodni know-how. Najlepszym na to sposobem są właśnie bezpośrednie inwestycje zagraniczne.

Czyli zalew chińskich inwestycji to po prostu naturalna pochodna większego trendu, to jest chińskich zmian strukturalnych. Dobrze rozumiem?

Tak. Chiny znalazły się w pułapce średniego dochodu. Wzbogaciły się, ale aby rosnąć dalej potrzebują nowego modelu wzrostu. Ten azjatycki model się wyczerpał. Praca nie jest już taka tania, koszt pozyskania kapitału wzrósł, podobnie, jak koszt regulacji środowiskowych. Nie można już brudzić, ile się chce. Chińskie firmy poczuły presję, bo koszty działalności wzrosły, a przychody niekoniecznie. Dodatkową presję wywierają zagraniczne koncerny, które w ciągu ostatnich dwóch dekad zainstalowały się w Chinach. One sobie z kosztami radzą, a dodatkowo dzięki temu, że oferują oryginalne innowacyjne produkty, są bardziej konkurencyjne niż ich chińskie odpowiedniki. Tak więc chińskie firmy muszą inwestować za granicą, żeby przeżyć.

Czy Stany Zjednoczone i Europa są wystarczająco otwarte na chińskie inwestycje?

Jeśli mówimy o ramach prawnych, to tak. Każdy chiński koncern może bez przeszkód inwestować w Europie, czy w USA. Wystarczy, że jakaś chińska firma pojawi się w dowolnym kraju Unii Europejskiej, a już ma pełny dostęp do wszystkich pozostałych krajów. Tym, co utrudnia Chińczykom inwestowanie są raczej nieformalne kwestie. Wokół ich inwestycji politycy populistyczni tworzą wiele mitów. Było już kilka przypadków poważnych napięć politycznych, gdy chińskie koncerny przejmowały zachodnie firmy. Ta sytuacja wynika z braku wiedzy o chińskich firmach i z pewnych stereotypów, któe wokół nich narosły. Chińczycy także nie mają wiedzy o nas i popełniają błędy, związane z nieznajomością nie tylko gospodarki, lecz także kultury Zachodu. Po prostu jeszcze się nie znamy, ale się powoli poznajemy.

I naprawdę nie ma się czego bać, jeśli chodzi o absorpcję chińskich inwestycji? Mówi Pan, że potrzebują know-how, naszych technologii. Innymi słowy: chcą wykupić to, co myśmy stworzyli, żeby konkurować z naszymi firmami.

Oczywiście istnieją pewne zagrożenia związane z obecnością Chińczyków w Europie. Niektóre z nich opierają się właśnie na tym, o czym pan mówi, czyli na strachu o kradzież naszego dorobku intelektualnego. Przyjadą Chińczycy, wykupią firmy, pozamykają i zabiorą ze sobą tajemnice technologiczne. Tylko, czy to jest realne niebezpieczeństwo? Doświadczenia z chińskimi inwestycjami w Europie nie dają na to dowodów. Wręcz przeciwnie. Gdy Chińczycy kupują jakąś europejską fabrykę, to raczej zwiększają, a nie zmniejszają zatrudnienie. Nowych pracowników rekrutują raczej z lokalnego rynku, nie przywożą ze sobą tabunu swoich rodaków.

Gdy mówimy, że Chińczykom potrzeba dostępu do nowych technologii, do know-how, to być może zbytnio komplikujemy sprawę. Bo nowe technologie i know-how są w głowach naszych ludzi. Chińczykom potrzeba po prostu dostępu do utalentowanych i doświadczonych ludzi z Europy i Stanów Zjednoczonych. Nie da się tajemnicy sukcesu wykraść fizycznie, bo ona nie jest nigdzie zapisana.

Jednak są jeszcze takie sektory gospodarki, jak energia, które uznaje się za strategicznie ważne dla bezpieczeństwa narodowego. Tutaj także należy wpuszczać Chińczyków?

Każdy kraj ma prawo definiować, co uważa za strategicznie ważne sektory. Nie sądzę, że z inwestycjami Chińczyków może wiązać się tutaj jakieś realne zagrożenie, natomiast jestem świadomy, że politycy postrzegają te sprawy inaczej. Dlatego w Europie konieczne jest ujednolicenie myślenia o sektorach gospodarczych strategicznie ważnych dla gospodarki. Być może potrzeba jakiegoś wspólnego katalogu zasad dla wszystkich państw członkowskich, żeby zagraniczny inwestor z Chin, czy jakiegokolwiek innego kraju wiedział, czego się może po UE spodziewać.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o Chiny, to konieczne jest też podpisanie ogólnego porozumienia w sprawie wzajemnych inwestycji zagranicznych. Zapewne firmy z UE także chciałyby inwestować w Chinach i dobrze byłoby zlikwidować bariery, które napotykają.

Ze strony Chin?

Tak. Otwartość Chin wobec kapitału z Zachodu jest mniejsza niż Zachodu wobec kapitału z Chin. Mowa o barierach prawnych. Takie porozumienie mogłoby także zapewnić wzajemnym inwestycjom bezpieczeństwo i stabilność oraz uniezależnić je od mocy populistycznych polityków.

Pomówmy o trendach. Gdzie Chińczycy inwestują obecnie najchętniej? Czy w związku z tym, że już nie szukają tak intensywnie udziału w wydobyciu surowców naturalnych, Afryka nie jest już dla nich tak ważna, jak była w ostatnich latach?

Chińczycy są obecni w Afryce i będą tam obecni ze względu na olbrzymią rentowność afrykańskich inwestycji, ale rzeczywiście już nie są nią zainteresowani aż tak bardzo. Częściowo z powodów, o których Pan wspomina, a częściowo dlatego, że na bazie sytuacji w Libii, czy Sudanie dokonali reewaluacji ryzyka politycznego, jakie wiąże się z inwestowaniem na Czarnym Lądzie. Szukają stabilniejszych celów inwestycyjnych. Stąd zainteresowanie USA i Kanadą na przykład. Niedawno Chińczycy zainwestowali w jednego z największych producentów wieprzowiny w USA, a także w dużą sieć kin. Bardzo mocno dywersyfikują więc swój kapitał. W tym roku wartość chińskich inwestycji w USA przekroczy 10 mld dolarów. To już znaczna kwota.

Jeśli chodzi o Unię Europejską, to tutaj Chińczycy ukochali sobie inwestowanie w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Na Wyspach inwestują w sektor finansowy i w nieruchomości, w Niemczech w fabryki, ale pojawiają się także we Włoszech, gdzie inwestują na rynku mody, czy we Francji, gdzie inwestują na rynku wina, czy wysublimowanej żywności.

Czy kraje takie, jak Polska są dla Chińczyków atrakcyjne?

W mniejszym stopniu, ale tak. Chińscy producenci mogą chcieć zakładać w Polsce i w ogóle w Europie Centralnej fabryki. Mają tam dostęp do rynku, gdzie siła robocza jest wciąż dość tania, ale jednocześnie bardzo dobrze wykształcona.

Jak będzie wyglądać obecność chińskiego kapitału w Europie i USA za 3-5 lat?

Chiny są obecnie na takim samym etapie, na którym znajdowała sie Japonia w latach 80. Wtedy na Zachodzie trochę się obawiano Japończyków, a jednak w końcu ich zaakceptowano. Tak samo będzie z Chinami. Początkowa nieufność przerodzi się w akceptację, a być może Chińczycy będą wręcz inwestorami pożądanymi.

I wtedy będzie można zrealizować marzenie o nowym Jedwabnym Szlaku łączącym Azję z Europą…

Wtedy tak, choć szczerze mówiąc koncepcja budowy jedwabnego szlaku obecnie chyba jeszcze nie jest przez samych Chińczyków traktowana szczególnie poważnie. Wiara, że szumnie ogłaszane przez partyjnych dygnitarzy plany są tak superkonsekwentnie i natychmiast realizowane jest, jak już powiedziałem, wiarą osób nieznających Chin. Chińskimi firmami i inwestycjami, nawet jeśli podlegają wpływom polityków, rządzi już przede wszystkim rynek i handel.

Rozmawiał: Sebastian Stodolak

Thilo Hanemann – dyrektor badań w Rhodium Group, amerykańskiej firmie zajmującej się analizą globalnych trendów gospodarczych i politycznych z naciskiem na Chiny i Indie.

 

O reaktywacji Jedwabnego Szlaku przeczytasz w Spot On:

 

spot-on-5

OF

Thilo Hanemann (fot. TH)
spot-on-5
spot-on-5

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach

Kategoria: Sektor niefinansowy
Chiny to rynek trudny, dla polskich przedsiębiorców bardzo egzotyczny, jednak aby się na nim znaleźć trzeba go dobrze poznać – wynika z książki Radosława Pyffela „Biznes w Chinach”.
Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach