Autor: Zsolt Zsebesi

Jest zastępcą redaktora działu krajowego w węgierskim dzienniku Népszava.

Nowy podatek na Węgrzech

Media zostały na Węgrzech obciążone nowym podatkiem od przychodów reklamowych. Stracą na tym przede wszystkim telewizje komercyjne. Parlament węgierski zdecydował ukarać je w ten sposób za programy, które według rządu szkodzą zdrowemu rozwojowi młodzieży.
Nowy podatek na Węgrzech

Nowy podatek ma pomóc zmienić rynerk medialny (CC BY-NC by emagdi)

Nowa danina jest swoistym podatkiem od wyrządzonej szkody, w zamyśle podobnym do podatku za np. treści pornograficzne. Premier Viktor Orbán zdradził również pozostałe powody wprowadzenia nowego obciążenia: ma ono służyć równoważeniu dochodów z wydatkami budżetowymi i sprzyjać zmianom struktury własnościowej rynku medialnego na korzyść rodzimych właścicieli. Premier chciałby, żeby ponad połowa mediów działających na Węgrzech była w rękach węgierskich. Takie samo zadanie wcześniej postawił sobie w związku z sektorem bankowym.

Konstrukcja podatku

Podatek jest skonstruowany w taki sposób, że najbardziej uderza w te spółki medialne, które czerpią z reklam najwięcej wpływów. Cel legislacji fiskalnej określić można jeszcze dokładniej – najwięcej straci węgierska stacja telewizyjna luksemburskiego koncernu RTL, która ma 15-proc. udział w całości przychodów reklamowych na Węgrzech, ale zapewni niemal połowę planowanych 10 mld forintów rocznie z nowego podatku. Przy przychodach reklamowych o wartości do 500 mln forintów (około 6,65 mln zł) stawka jest zerowa, w przedziałach: 500 mln – 5 mld forintów wynosi 1 proc., 5 mld – 10 mld – 10 proc., 10 mld – 15 mld – 20 proc., 15 – 20 mld – 30 proc., a powyżej 20 mld forintów (około 270 mln zł) aż 40 proc.

Podatek obejmuje naturalnie nie tylko prasę, radio i telewizję, lecz również reklamę uliczną na bilbordach, a nawet zwykłych płotach. Są plany, żeby jeszcze w tym roku rozszerzyć jego zasięg na reklamy internetowe, a więc objąć nim takie firmy jak np. Google. Podatek obejmuje także autopromocję firm medialnych.

Media protestują, władza działa

Jak można się było spodziewać, pomysł podatku reklamowego wzbudził jak najgwałtowniejsze reakcje tutejszych mediów. Protestowano na różne sposoby. Stacje radiowe nadawały np. w umówionym czasie wyłącznie komunikaty, telewizje straszyły w tym samym momencie czarnymi ekranami, a prasa drukowana występowała dla odmiany na biało, zostawiając część stron niezadrukowanych, a na innych publikując odezwy oskarżające rząd o zamach na wolność prasy.

Zdało się to na nic, bo parlament sprawnie uchwalił ustawę z jedną tylko drobną zmianą. Wprowadzono mianowicie przepis, że te media, które na rok przed uchwaleniem podatku nie miały zysków, mogą odpisywać od podatku reklamowego połowę swoich strat. Przez tę furtkę prasa nazwała natychmiast nowe prawo „ustawą TV 2”, ponieważ została ona uchylona dla tej właśnie stacji – największego konkurenta RTL kupionego niedawno przez węgierskich biznesmenów stojących blisko rządzącej partii Fidesz. Oburzenie na tę manipulację było tak wielkie, że protestowały nie tylko zainteresowane firmy medialne. Na ulice Budapesztu wyszedł kilkutysięczny tłum demonstrujący przeciw ograniczaniu wolności prasy.

Oliwy do ognia dolało odwołanie redaktora naczelnego największego internetowego portalu informacyjnego ORIGO. Nastąpiło to krótko po tym, jak portal ujawnił milionowe wydatki na hotele Jánosa Lázára, ministra, kierownika biura premiera, który natychmiast po publikacji zwrócił kwestionowane pieniądze do urzędowej kasy. Na krótko przedtem właściciel ORIGO, którym jest Węgierski Telekom, siostrzana firma Deutsche Telekom, podpisał z rządem umowę o wartości 300 mld forintów. W związku z tym tutejsza prasa i opinia publiczna żywi podejrzenie, że zwolnienie redaktora naczelnego w ciągu jednego dnia i bez podania wiarygodnego uzasadnienia jest rezultatem nacisku rządowego na telekom. Pomstujący manifestanci przeszli więc także pod siedzibę firmy, redakcję opuścił w proteście ponad tuzin najlepszych dziennikarzy, a Węgierski Związek Firm Reklamowych i podmiot najbardziej dotknięty, czyli RTL Club, zwrócili się do prezydenta Węgier o niepodpisywanie ustawy.

W przeciwieństwie do banków, firm telekomunikacyjnych czy sieci handlowych wcześniej już obciążonych podobnymi nadzwyczajnymi podatkami, RTL Club natychmiast ogłosił, że nie składa broni, podejmuje rękawicę i nie wycofa się z Węgier pod naciskiem rządu. W ciągu jednego dnia po uchwaleniu podatku stacja zmieniła charakter swojego apolitycznego dotychczas dziennika. Zaledwie kilka dni zajęło jej np. przygotowanie reportażu o burmistrzu miejscowości Felcsút, gdzie urodził się Viktor Orbán. Dzięki zamówieniom rządowym burmistrz stał się w parę lat jednym z najbogatszych Węgrów. Niedługo potem stacja przypuściła atak na ojca premiera, który jako właściciel licznych kamieniołomów mógł się w 2013 roku pochwalić miliardowym zyskiem. Reportaż ten wywołał ostrą pisemną reakcję rządu. Na razie widocznym skutkiem walki RTL z rządem jest poprawa ogólnej jakości programu stacji. Możliwe też, że RTL Club zaniecha produkcji niektórych kontrowersyjnych, bardzo lubianych przez publiczność, ale też kosztownych bubli telewizyjnych.

Nadzwyczajne – normalne

Od wygrania wyborów w 2010 r. i uzyskania bezwzględnej większości konstytucyjnej w parlamencie (ponad 2/3 posłów) pod hasłem, że zamiast ludności, trzeba obciążać firmy, przede wszystkich zagraniczne i te najbardziej dochodowe, rząd Orbána wprowadził około 30 nowych podatków nadzwyczajnych. Charakterystyczne jest dla nich to, że nie są powiązane z dochodem, tylko oblicza się je od obrotu czy od wartości bilansowej firmy, więc są płacone niezależnie od tego, czy firma przynosi dochód, czy straty, co może prowadzić do jej upadku.

W tym samym okresie około 40 razy zmieniano, zazwyczaj podwyższając, już istniejące podatki, oraz anulowano blisko pół tuzina podatków obciążających towary i dobra luksusowe, np. jachty czy awionetki. Zniesiony został podatek spadkowy, a pod hasłem popierania rodzimych przemysłowców wykluczono spod jego działania nie tylko nieruchomości, lecz także udziały w firmach.

Rewolucja podatkowa zaczęła się od podatku od dochodów osobistych wraz z wprowadzeniem w 2010 r. jednej stawki w wysokości 16 proc., czyli zastosowania tzw. podatku liniowego. Zmiana ta wywołała lawinę nowych podatków, bo spowodowała w budżecie wyrwę na 500 mld forintów (według obecnego kursu około 6,65 mld zł), równą 1,5 proc. rocznego PKB Węgier. Wprawdzie stawka jest jedna, ale obejmuje także wynagrodzenia minimalne, które były do tej pory wyłączone z PIT.

Rząd wykopał dziurę w budżecie i znalazł się w ciężkiej sytuacji. Stąd właśnie podatki nadzwyczajne, które – zgodnie z zapewnieniami – miały być wprowadzane na przejściowy okres dwóch, najwyżej trzech lat. Jako szef trzeciego już rządu Viktor Orbán zmienił jednak zdanie i podkreślił w tych dniach, że dopóki rządzi jego partia, dopóty żaden nadzwyczajny podatek nie będzie zniesiony. Premier zapowiedział jednocześnie, że jego rząd dalej będzie zmniejszał wymiar PIT. Ogłosił, że jeszcze w tej kadencji, czyli do 2018 r., zamierza zejść ze stawką podatku od dochodów osobistych poniżej 10 proc. Warunkiem jest jednak tempo wzrostu gospodarczego powyżej 4 proc.

Płacą i tak ludzie

Podstawą filozofii podatkowej rządów Fideszu jest obniżenie podatków bezpośrednich obciążających dochody ludności i rozszerzenie zasięgu podatków związanych z konsumpcją oraz obrotem, a także akcyzy. Są już tego owoce. W 2009 r., czyli przed objęciem władzy przez Fidesz, mieszkańcy kraju uiścili podatki bezpośrednie (głównie PIT) na łączną kwotę 2020 mld forintów, a w roku 2013, choć liczba zatrudnionych wzrosła, było to już tylko 1654 mld forintów. Z kolei wartość podatków związanych z konsumpcją wyniosła w 2009 r. 3070 mld forintów (największy był tu udział VAT, którego stawka została przez Fidesz podniesiona do 27 proc.), natomiast w 2013 r. osiągnęła już 4286 mld forintów. Wpływy do budżetu z CIT (podatek dochodowy od osób prawnych) nie uległy w tym czasie istotnej zmianie, bo wzrosły jedynie z 1017 mld w roku 2009 do 1152 mld forintów w roku 2013.

Drugi charakterystyczny wątek w polityce podatkowej rządu Fideszu to starania o przekształcenie składek, np. zdrowotnych czy emerytalnych, w regularne podatki. Na Węgrzech składki te zbierane są przez urzędy skarbowe. W konsekwencji brak wpłat składek pociąga za sobą takie same restrykcje, jak nieuregulowanie podatków.

Jest jeszcze inny, przykry dla obywateli aspekt tej sprawy. Tzw. „podatki socjalne” trafiają do jednego skarbowego worka i rząd nie ma de facto obowiązku wydawania ich na cele, na które są ściągane.

Wprawdzie władze argumentują, że podatki nadzwyczajne dotykają dostawców, a nie konsumentów usług bankowych (podatek transakcyjny od każdego przelewu, wpłaty/wypłaty przy kasie lub pobrania gotówki w bankomacie) czy telekomunikacyjnych (podatek od rozmów telefonicznych i SMS-ów), jednak w rzeczywistości firmy odbijają to sobie w opłatach i cenach. Realne obciążenie ludności wynikające z kształtu systemu podatkowego jest zatem znacznie wyższe od wykazywanego w statystykach.

Polityka podatkowa ma również barwy sektorowe. Sektory dzielą się na… lubiane, średnio lubiane i nielubiane. Do tej pory najbardziej po macoszemu potraktowane zostały najważniejsze i najnowocześniejsze gałęzie tutejszej gospodarki – podatkami nadzwyczajnymi obciążono najmocniej przemysł energetyczny, telekomunikacyjny, handel detaliczny, bankowość i ochronę środowiska. Są to zazwyczaj obszary, w których warunkiem rozwoju i nowych inwestycji jest wysoka rentowność. Wolny od podatków nadzwyczajnych jest natomiast m.in. przemysł motoryzacyjny, w którym działają wyłącznie firmy zagraniczne, przede wszystkim niemieckie. Nie jest to przypadek, bowiem Viktor Orbán często i głośno podkreśla, że jest zdania, że na poparcie rządu zasługują tylko te gałęzie, które coś produkują, w przeciwieństwie do takich, które świadczą jedynie jakieś tam usługi.

Nowy podatek ma pomóc zmienić rynerk medialny (CC BY-NC by emagdi)

Otwarta licencja


Tagi