Coś z niczego, czyli makroekonomia

W zwodniczym języku stworzonym przez Keynesa trudno opisać co decyduje o sukcesie gospodarki.

Keynes wierzył, że rządy i banki centralne mogą stworzyć coś z niczego i ta idea nie tylko zawładnęła wyobraźnią polityków, ale stała się fundamentem całej dziedziny akademickiej zwanej makroekonomią. Stanowi też uzasadnienie działań rządów i banków centralnych po dziś dzień. Idee Keynesa miały same w sobie poważne wady, ale keynesiści bardzo je jeszcze wypaczyli.

Nie powinno dziwić, że politycy zachwycili się ideami Keynesa. Dawały one nadzieję, że można bezboleśnie zadowolić wyborców i poddanych. Makroekonomia nie ma nic do powiedzenia na temat odpowiedzialności rządzących, demokracji – zagadnień które są kluczowe dla każdego ustroju. Nic dziwnego, że wszyscy, od prawa do lewa, zakochali się w niej. Prawdziwa alchemia.

Nie jest zaskoczeniem również, że akademicy odpowiedzieli na zapotrzebowanie i stworzyli żargon, a także rzekomo „naukowe” modele. Od najdawniejszych czasów władcy i politycy potrzebują uzasadnienia dla swoich decyzji, kiedy wchodzą na niepewny grunt. W tym celu najpierw odwoływali się oni do starszyzny plemiennej, by rzuciła kijkami i kośćmi, potem do kapłanów używających „Urim and Tummim” i wyroczni, później do astrologów, a teraz do bankierów centralnych i rad gospodarczych.

W ten sposób na prawie wiek astrologia stała się „nauką”, a monarchowie nadawali odznaczenia swoim nadwornym astrologom. Podobnie dziś różne organizacje od dziesięcioleci przyznają nagrody „makroekonomistom”. Dzięki subsydiowaniu czasopism naukowych, uniwersytetów i konferencji można dziś łatwo zdobyć tytuł naukowy w każdej dziedzinie. Miejmy nadzieję, że nie trzeba będzie 100 lat żeby odrzucić część z nich. Dotyczy to zwłaszcza makroekonomii.

Taka ocena akademików i ludzi, którzy polegają na ich teoriach nie jest niczym nowym. Wieki temu, główny bohater „Podróży Guliwera” Jonathana Swifta trafia do krainy Laputa, który jest pogrążony w ruinie. Akademicy z tej krainy spokojnie pracują nad „ekstrakcją promieni słonecznych z ogórków”, żeby naprawić sytuację w kraju.

Ale, jak powiadają, nie ma dymu bez ognia. Jak to się stało, że takie uznanie zdobyła idea, że kiedy rząd zacznie więcej wydawać, a banki centralne będą drukowały pieniądze to gospodarka zaraz zacznie toczyć się szybciej?

Teoria ta jest mocniejsza niż alchemia, dlatego że ludzie popełniają mnóstwo błędów a politycy i banki centralne nie są tutaj wyjątkiem. Jeśli potem poprawią któryś ze swoich błędów, efekt jest pozytywny. W czasie ostatniego kryzysu seria błędów w polityce gospodarczej, fatalnych pomyłek po stronie banków i agencji ratingowych, kumulujących się jedna po drugiej, doprowadziła prawie do zablokowania rynków finansowych, systemu płatniczego nie wyłączając. Jeśli system płatniczy przestaje pracować, gospodarka zatrzymuje się w miejscu. Szybka interwencja była potrzebna i Bernanke to właśnie zrobił.

Innego rodzaju interwencje są potrzebne, gdy błędy banków centralnych i rządów doprowadzają do zablokowania rynków finansowych, jak w latach 1930. Hiperinflacja i pomyłki banków centralnych pochłonęły wówczas oszczędności ludzi i spowodowały kryzysy bankowe. Skutecznie zniszczyło to rynki finansowe i siłą rzeczy zmusiło rządy do zastąpienia ich w tej roli.

Koncepcja, że istnieją ogólne reguły według których rządy i banki centralne mogą naprawiać swoje błędy, gdy zaczynają odgrywać rolę rynków finansowych i wyceniać kredyt, nie ma jednak uzasadnienia. Pokazuje to uważne zbadanie historii Wielkiego Kryzysu. Czy poważne błędy mogą zostać skorygowane? Oczywiście, że tak. Czy rządy i banki centralne mogą jeszcze pogorszyć sytuację? Co do tego także nie ma wątpliwości. Mimo, że rozwiązania z lat 30 nie mają dzisiaj zastosowania, Bernanke i makroekonomiści uważają, że jest inaczej.

Po oczyszczeniu prac makroekonomistów z matematyki i żargonu staje się jasne, że u ich podstaw leży pogląd Keynesa, że tylko „szerokie masy” poddają się „zwierzęcym odruchom” – przypadkowym, niczym nie spowodowanym wahaniom między optymizmem i pesymizmem. Makroekonomiści zakładają jednak, że politycy i bankierzy centralni nie podlegają „zwierzęcym odruchom”.

Ben Bernanke wyznaje ten pogląd, pisząc wprost w swojej „Macroecnomics of the Great Depression”, że inwestorzy mogą przechodzić od „optymizmu” do „pesymizmu” bez względu na działania polityków i bankierów centralnych. Ludzie po prostu zaczynają – ot tak po prostu – wyprzedawać walutę w obawie, że zostanie ona zdewaluowana albo, że stanie się coś złego.

Ale czy rzeczywiście banki centralne działają racjonalnie i na podstawie naukowych przesłanek? Być może ktoś mógłby zapytać Bernankego dlaczego nagle obniżył stopę procentową o 75 punktów bazowych zanim otworzyły się rynki 22 stycznia 2008 r? Dzień wcześniej, gdy amerykańskie rynki były zamknięte z okazji Dnia Martina Luthera Kinga, w Europie doszło do krachu na giełdach. Później okazało się, że jeden trader w Societe Generale stracił dziesiątki miliardów euro i bank nagle wyprzedał bardzo wiele aktywów, by pokryć straty. Fed przyznał, że nie widział o tym, gdy obniżał stopy – widział tylko jak załamały się europejskie giełdy i zareagował. Tyle w tym nauki i braku zwierzęcych odruchów.

Lata 1920-te i 1930-te były bardzo niestabilne pod względem politycznym i monetarnym, począwszy od Traktatu Wersalskiego, przez fatalną decyzję Churchilla, by powrócić do standardu złota na przedwojennym parytecie, mimo że w międzyczasie miała miejsce duża inflacja, a skończywszy na runach na banki w Austrii i porzuceniu przez banki centralne reguł, które były wymagane dla utrzymania standardu złota.

Doświadczenia Wielkiej Brytanii prawdopodobnie miały największe znaczenie dla późniejszych wydarzeń, a ich cień sięga na nas po dziś dzień. Powrót do wymienialności funta na złoto po zbyt wysokim przeliczniku spowodował oczywiście deflację i bezrobocie. Kiedy Wielka Brytania naprawiła swój błąd, porzuciła standard złota i zdewaluowała funta, stopniowo zmniejszając bezrobocie, w jej ślady poszły inne kraje, każdy na swój sposób. W ten sposób narodził się mit, że można mieć coś z niczego.

W Stanach Zjednoczonych miał miejsce szczególny zbieg okoliczności. Kiedy Fed uznał, że limit emisji pieniądza został przekroczony (a wówczas pieniądz papierowy musiał mieć 40 proc. pokrycie w złocie), ceny spadły o około 30 proc. a bezrobocie było na poziomie 20 proc. 4 kwietnia 1933 prezydent Roosevelt podpisał rozporządzenie, które zabraniało posiadania depozytów w złocie, złotych monet i kruszcu powyżej kwoty 100 dolarów. Całe złoto w posiadaniu ludności miało zostać przekazane rezerwie federalnej po 20,67 dolarów za uncję.

Następnie 30 stycznia 1934, Kongres, praktycznie bez żadnej debaty, przegłosował „Gold Reserve Act”, który nakazał przekazanie złota z Fedu do Departamentu Skarbu. Banki w zamian otrzymały certyfikaty na złoto. Następnego dnia, 31 stycznia, dolar został zdewaluowany o 69,3 proc. z 1/20,67 do 1/35 uncji złota. Księgi rachunkowe Departament Skarbu, który poprzedniego dnia stał się posiadaczem całego amerykańskiego złota, wykazały że jego wartość zwiększyła się o 2,81 biliona dolarów.

Departament Skarbu nagle mógł wydać tę kwotę bez oficjalnego zwiększania podatków, ani emisji obligacji. Złote dolary były pieniądzem, jakim posługiwali się ludzie i zostały skonfiskowane przy wartości 1/20 uncji złota, a teraz jego wartość spadła do 1/35 uncji. To był ciężki podatek, choć nie nazywano tego w ten sposób. Dzisiejszemu obserwatorowi 2,81 biliona dolarów może nie wydawać się wielką kwotą. Ale wtedy tak nie było. Szacuje się że w 1933 roku PKB Stanów Zjednoczonych wynosił ok. 57 bilionów dolarów a dochody rządu 3 miliardy.

Wszystkie te okoliczności nie są uwzględniane w makroekonomicznych mitologiach, jakie powstały od tamtego czasu. Według tych bredni Fed stworzył pieniądze z czystego powietrza, a rząd je wydał, co spowodowało stopniową poprawę sytuacji. Dziś te „prawdy” mają status niewzruszonych. Są powtarzane, nawet jeśli dziś nie ma złota, które można by skonfiskować i wydać. To „spekulanci” popełniają przypadkowe błędy, nie banki centralne i departamenty skarbu.

Na lata 30-te datują się początki makroekonomii i idei, że rządy i banki centralne mogą stworzyć coś z niczego. Jednak historia pokazuje, że rządy i banki centralne, pod wpływem impulsu – będąc tak samo podatne na zwierzęce odruchy – próbowały skorygować swoje własne wielkie błędy. Tak narodziła się – mocno subsydiowana – teoria i uproszczone modele matematyczne pokazujące, że przez drukowanie i wydawanie pieniędzy może poprawić stan koniunktury. Możliwość popełnienia błędu i to jak go naprawić – takie pojęcia nie występują w słowniku tego światopoglądu.

Jeśli ktoś uważa, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci polityka gospodarcza w ważnych punktach przełomowych była lepsza, niech się zastanowi powtórnie. Paul Volcker w swoich wspomnieniach „Changing Fortunes” opisuje jak także system z Bretton Woods został w 1972 rozmontowany bez większego zastanowienia. To niczym nie różni się od działań Fed i administracji w czasie ostatniego kryzysu. Wystarczy prześledzić deklaracje Fedu i Departamentu Skarbu od 2007 roku by zobaczyć, że przy każdym zwrocie wydarzeń byli zaskoczeni i potem improwizowali.

Ale istnieją lepsze metody. Historyk Friedrich Heer napisał kiedyś, że „wszystkie dyskusje intelektualne są bitwami o język”. Miał rację, choć porzucenie fatalnego języka makroekonomii, który służy do formułowania polityki gospodarczej ma znacznie większe znaczenie niż zwycięstwo w dyskusji. Powinniśmy rozmawiać o tym, jak szybciej poprawiać błędy i uznać, że aby dobrze działa gospodarka potrzebne są tylko i aż cztery rzeczy – talent, kapitał i takie ich dopasowanie, które zapewni odpowiedzialność.

Reuven Brenner jest profosorem zarządzania na McGill University. Niniejszy artykuł po raz pierwszy ukazał się w Forbesie.


Tagi


Artykuły powiązane

Ewolucja podejścia banków centralnych do złota

Kategoria: Instytucje finansowe
Rola złota ulegała znaczącym przemianom wraz z ewolucją międzynarodowego systemu walutowego. Doprowadziło to do stopniowego spadku roli złota w odniesieniu do trzech klasycznych funkcji pieniądza: środka wymiany, jednostki obrachunkowej oraz środka tezauryzacji. Był to proces stopniowej eliminacji tego kruszcu z systemu monetarnego. Należy jednak podkreślić, że okres braku oficjalnej roli złota w systemie monetarnym jest relatywnie krótki w porównaniu z czasem, kiedy pełniło ono wszystkie klasyczne funkcje pieniądza.
Ewolucja podejścia banków centralnych do złota

Banki centralne kontynuują rekordowe zakupy złota

Kategoria: Instytucje finansowe
Banki centralne w 2023 r. kontynuowały politykę zwiększania rezerw złota. Trend ten trwa nieprzerwanie od globalnego kryzysu finansowego, pod wpływem którego nastąpiła decydująca zmiana nastawienia banków do złota.
Banki centralne kontynuują rekordowe zakupy złota

Banki centralne a rynek złota

Kategoria: Instytucje finansowe
Ceny złota osiągnęły rekordowe poziomy w pierwszym tygodniu marca 2024 r., generując tym samym dyskusję na temat zalet inwestowania w ten szlachetny metal. Wbrew pozorom, nie jest to takie oczywiste. Chętnych jednak do kupna złota nie brakuje. Nie bez przyczyny nazywane jest bowiem diabelskim kruszcem płatającym różnego rodzaju figle. Najlepiej przekonał się o tym nie kto inny, jak były premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown.
Banki centralne a rynek złota