Przywódca Tatarów krymskich Mustafa Dżemilew. (CC By NC MSZ)
Wywołany przerwaniem linii energetycznych łączących okupowany Krym z kontynentalną Ukrainą blackout pokazał, że przez półtora roku od zajęcia półwyspu Rosja ani trochę nie zadbała o inwestycje w elementarną infrastrukturę zaanektowanego półwyspu, mimo że zgodnie z Konwencją genewską o ochronie osób cywilnych podczas wojny z 1949 r. odpowiedzialność za zapewnienie normalnego funkcjonowania zajętych terenów spoczywa na okupancie.
„Jesteśmy przygotowani na przerwanie dostaw, nasze własne moce wystarczają, by zapewnić normalne funkcjonowanie mieszkańcom” – zapewniały władze okupacyjne za każdym razem, kiedy w Kijowie pojawiały się głosy o konieczności odcięcia przez Ukrainę dostaw energii elektrycznej na zajęty przez Rosję półwysep i zaprzestania wspierania agresora przez ukraiński rząd.
Zerwanie 21 listopada wszystkich czterech linii energetycznych łączących Krym z kontynentalną Ukrainą pokazało, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości – Krym pogrążył się w niemal całkowitych ciemnościach (patrz: relacja).
Energomost nie pomoże
Potrzeby Krymu szacowane są na około 1000 MW (tyle zazwyczaj pobierają wszyscy odbiorcy energii elektrycznej na półwyspie), prognozy zużycia na 2016 r. to już 1320 MW, (wzrost zapotrzebowania wynika głównie z rozbudowy infrastruktury wojskowej – pod rosyjską okupacją Krym zamienia się w gigantyczną bazę wojenną oraz ze związanego z tym faktem napływu ludności – Rosja, tak jak wielokrotnie w historii Krymu robiła zasiedla go lojalną sobie ludnością, od początku okupacji na półwysep przyjechało ok. 100 tys. urzędników, wojskowych i ich rodzin) tymczasem istniejące na półwyspie elektrownie wytwarzają zaledwie 350 MW – resztę do tej pory dostarczała Ukraina.
Okupacyjne władze półwyspu zapewniają, że dostawy prądu z Rosji rozpoczną się już 22 grudnia 2015 r. Na tę datę wyznaczono uruchomienie pierwszej nitki energomostu łączącego wybrzeże Rosji z okupowanym półwyspem. Tym samym ma się (przynajmniej częściowo) zakończyć energetyczna zależność Krymu od kontynentalnej Ukrainy.
Rosyjskie firmy nie były sobie w stanie poradzić z ułożeniem podwodnego kabla energetycznego. Dopiero jesienią zaczął to robić ściągnięty z Chin specjalistyczny statek należący do Shanghai Foundation Engineering Group Co Ltd. Pierwszy kabel ma jednak zdolność projektową 220kV, w rzeczywistości będzie w stanie przesyłać mniej. Po zaplanowanym na 2016 rok uruchomieniu drugiej linii (220kV) realna łączna zdolność przesyłowa obu wyniesie mniej więcej 330 kV – to i tak za mało, żeby mówić o realnej poprawie sytuacji.
Nawet w Rosji przyznają, że sam kabel to nie wszystko – trzeba jeszcze mieć go do czego podpiąć, a z tym będzie krucho. Kercz, w rejonie którego znajdzie się krymski koniec energomostu przez cieśninę Kerczeńską, trzeba połączyć z resztą Krymu a do tego potrzebne są solidne inwestycje w infrastrukturę.
Według rosyjskich planów sieć energetyczna łącząca Rosję z Krymem docelowo ma się składać z 500-km. linii energetycznej 500kV łączącej elektrownię atomową w Rostowie z Tamanią (koszt budowy oszacowano na 21,9 mld rubli), 126-km. linii 500kV Kubań – Tamań oraz linii 220kV Tamań (Rosja) – Kafa (Teodozja, Autonomiczna Republika Krymu) i Tamań – Kamysz-Buruńska (Kercz, Autonomiczna Republika Krymu) z kosztem budowy 18,1 mld rubli, a także linii 330kV (planowany przesył 220kV) Kafa – Symferopol za 1,8 mld rubli. W sumie kosztorys robót mających uniezależnić okupowany Krym od dostaw energii z kontynentalnej Ukrainy opiewa na 47 mld rubli.
Planowany termin oddania do użytku obiektów infrastruktury energetycznej to jednak dopiero listopad 2017 r., a w przypadku linii łączącej elektrownię atomową w Rostowie z Kubaniem 2020 r.
Ratowanie okupanta
Natychmiast po przerwaniu dostaw energii na okupowany Krym ukraiński rząd podjął działania mające przełamać opór Tatarów pilnujących, by nikt nie naprawił wysadzonych w powietrze słupów i zerwanych kabli linii. Przeciwko uczestnikom blokady wysłano uzbrojony po zęby oddział specjalny milicji kierowany przez jednego z zeszłorocznych pacyfikatorów kijowskiego Majdanu. Kiedy próba siłowego rozwiązania się nie powiodła, Ministerstwo Energetyki zaczęło przekonywać, że z powodu nierealizowanego kontraktu na dostawy Ukraina będzie musiała zapłacić ogromne kary umowne, pola na pograniczu obwodu chersońskiego i Krymu nie będą nawadniane, a w domach nie będzie światła, wreszcie że lada moment dojdzie do katastrofy w elektrowni atomowej w Zaporożu, z której energia elektryczna szła na Krym. Remedium na te wszystkie plagi ma być według ministerstwa jedno: trzeba jak najszybciej wznowić dostawy na okupowane terytorium.
Ani ministerstwo, ani podległe mu służby nie wyjaśniają, dlaczego system nawadniania nie może być zaopatrywany z podstacji znajdujących się w kontynentalnej części Ukrainy, światła w domach mieszkańcom graniczących z Krymem rejonów mimo alarmujących informacji ministerstwa nikt nie wyłączył, a elektrownia atomowa po prostu – jak zwykle, kiedy nie ma zapotrzebowania na energię – ograniczyła produkcję
Forsowany przez Ministerstwo Energetyki i podpisany w atmosferze skandalu w grudniu 2014 roku kontrakt na dostawy energii z Ukrainy na Krym określa okupowany półwysep zgodnie z rosyjską terminologią mianem Krymskiego Okręgu Federalnego. Krytycy zarzucają rządowi, że nie tylko faktycznie uznaje on aneksję Krymu przez Rosję, lecz jest też skrajnie niekorzystny finansowo – na podstawie tej umowy Ukraina sprzedaje okupantowi energię po cenie niższej niż rynkowa. Korzystają ekonomiczne odnoszą jedynie działający na Krymie pośrednicy, a polityczne – Kreml.
Jeszcze ciekawiej wygląda sytuacja z karami umownymi. Zgodnie z kontraktem za każdy dzień przerwy w dostawach strona ukraińska powinna płacić około 160 tys. dol. kary. Tymczasem dzienny koszt utrzymania w ruchu 13 mobilnych elektrowni ściągniętych przez Rosję na Krym, by choć trochę poprawić bilans energetyczny, to koszt rzędu 1 mln dol. dziennie. Nawet przyjmując, że Ukraina zapłaci kary umowne, blokada przynosi Rosji liczone w milionach dolarów realne straty już tylko z tytułu konieczności uruchomienia mobilnych elektrowni. Jeśli dodać do tego całkowite wstrzymanie działalności przemysłowej na okupowanym półwyspie i utrudnienia dla rosyjskiej infrastruktury wojskowej, jest oczywiste, że Ukraina na blokadzie nie tylko nie traci, lecz ogromnie korzysta.
Powiązani z prezydentem
Gigantyczne koszty ponosi okupująca Krym Rosja i… biznesowe otoczenie ukraińskiego prezydenta-oligarchy Petra Poroszenki. Jak uważa Andrij Lewus, szef podkomitetu do spraw bezpieczeństwa państwa w ukraińskim parlamencie, to interesy związanych z ukraińskim prezydentem rosyjskich oligarchów Konstantina Grigoryszyna i Aleksandra Babakowa – kontrolujących Krymenergo i Sewastopolenergo, czyli główne firmy energetyczne półwyspu, i spijających śmietankę z kontraktu na dostawy ukraińskiej energii na Krym – stoją za nerwową reakcją ukraińskiego rządu na obywatelską blokadę energetyczną. „Dostawy energii elektrycznej na okupowany Krym poprzez brak przejrzystości, ukraińskiej kontroli i półlegalne mechanizmy stały się opłacalnym biznesem. Prawie 12 proc. akcji Krymenergo należy do Garensia Enterprises Limited Grigoryszyna. Po tak zwanej nacjonalizacji Krymenergo Grigoryszyn faktycznie otrzymał pełnię wpływu na przedsiębiorstwo. Babakow nadal kontroluje Sewastopolenergo” – napisał Lewus na swoim blogu.
Ze strony władzy na rzecz tego biznesu lobbuje minister energetyki Wołodymir Demczyszyn i Jurij Kasicz, wiceprezes Ukrenergo. Obaj mają związki z Grigoryszynem. Pracując w prowadzącej inwestycje Petra Poroszenki firmie Inwestycyjny Kapitał Ukraina, Demczyszyn obsługiwał przejęcie przez rosyjskiego oligarchę jednej z firm energetycznych w Ługańsku, a Kasicz przez kilka lat był menedżerem w firmach Grigoryszyna – przekonuje deputowany.
„Oprócz tego Grigoryszyn ma wielki wpływ na państwowa firmę Enerhorynok i Państwową Komisję Regulacji Energetyki i Usług Komunalnych. Babakow i Grigoryszyn władają 19 obwodowymi koncernami energetycznymi. To prawdziwa gospodarcza okupacja. Właśnie dlatego idea blokady energetycznej Krymu i Donbasu wywołuje szalony opór urzędników i polityków. Rzecz w wielkich pieniądzach, dla których urzędnicy kupieni przez Grigoryszyna już uznali okupowany Krym za okręg federalny – komentuje szef podkomitetu do spraw bezpieczeństwa państwa.
O biznesowym partnerstwie Petra Poroszenki i Konstantina Grigoryszyna sięgającym korzeniami 2005 r. jeszcze latem informowało Radio Swoboda. Za czasów prezydentury Wiktora Juszczenki Poroszenko jako sekretarz Rady Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony miał pomagać rosyjskiemu koledze w jego interesach w ukraińskiej energetyce.
„Poroszenko i Grigoryszyn są partnerami biznesowymi. Między innymi są właścicielami spółki Przedsiębiorstwo Kijów, które dzierżawi 6,4 ha ziemi w samiusieńkim centrum Kijowa – obok Ławry Kijowsko-Peczerskiej. Tam nawet kijowskie biuro firmy Grigoryszyna Energetyczny Standard jest rozlokowane razem z Międzynarodowym Bankiem Inwestycyjnym, który należy do Poroszenki” – informowało Radio Swoboda.
Grube miliony dolarów traci też na blokadzie inny z partnerów Petra Poroszenki – oligarcha Dmitro Firtasz, który oczekuje w Wiedniu na ostateczną decyzję austriackiego wymiaru sprawiedliwości w sprawie ekstradycji do USA (amerykańska prokuratura zarzuca mu korupcję). Broniąc się przed sądem pierwszej instancji, oligarcha ujawnił zawarcie z Petrem Poroszenką przed zeszłorocznymi wyborami prezydenckimi umowy, na mocy której którą w protegowany Firtasza – uważany za jednego z faworytów w zeszłorocznych ukraińskich wyborach prezydenckich mistrz bokserski Witalij Kliczko – wycofał swoją kandydaturę przenosząc swoje poparcie na Poroszenkę.
Krymski Tytan ważniejszy niż ukraiński Krym
Wołodymir Demczyszyn nawet specjalnie nie ukrywał przed rosyjskimi mediami, że za naciskami na uczestników blokady stoją m.in. interesy Dmitra Firtasza. Oświadczył, że uszkodzenie słupów linii energetycznej w obwodzie chersońskim doprowadziło do problemów z dostarczaniem energii elektrycznej u ukraińskich odbiorców i niesie zagrożenia dla przedsiębiorstw z niebezpieczną produkcją.
– Jest zagrożenie dla konkretnych specyficznych przedsiębiorstw, w szczególności przemysłu chemicznego – powiedział rosyjskiej agencji TASS.
Jedynym zakładem chemicznym w tym rejonie jest Krymski Tytan znajdujący się w Armiańsku, tuż za granicą okupowanego Krymu i obwodu chersońskiego – największy w Europie Wschodniej producent dwutlenku tytanu. Jego formalnym właścicielem jest należący do Firtasza i zarejestrowany w Niemczech koncern Ostchem Germany GmbH. W rzeczywistości Firtasz kontroluje zakłady przez stworzoną przez siebie rosyjską firmę Tytanowe Inwestycje, której je wydzierżawił jesienią 2014 roku. Faktycznie więc przedstawiciel ukraińskiego rządu wystąpił w interesach niemieckiej firmy płacącej podatki do budżetu rosyjskiego okupanta i stanu konta oligarchy, wykazując, że w sporze między prywatnymi interesami oligarchów a suwerennością Ukrainy wygrywają te pierwsze.
Pomocną dłoń do dotkniętych energetyczną blokadą okupantów Krymu wyciągnął także rząd Niemiec. Ministerstwo Spraw Zagranicznych tego kraju zażądało od Ukrainy niezwłocznego wznowienia dostaw. Jak komentują w Kijowie, to kontynuacja polityki Angeli Merkel, która niedawno wystąpiła publicznie ze stwierdzeniem, że Ukraina ma się zadowolić „suwerennością bez Krymu”.