Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych
Eric Maskin (Fot. Christian Flemming/ Lindau Nobel Laureate Meetings)
To, że globalizacja redukuje nierówności, szczególnie w biedniejszych krajach było jednym z założeń teorii przewagi komparatywnej spopularyzowanej 200 lat temu przez Davida Ricardo. Podczas piątego spotkania noblistów z ekonomii w Lindau świetnie wytłumaczył ją prof. Eric Maskin. Co prawda tylko po to żeby zaraz ją obalić, ale po kolei.
Wyobraźmy sobie, że handlu międzynarodowego nie ma, ale są dwa kraje – jeden bogaty i pełen wykwalifikowanych pracowników, który obok oprogramowania komputerowego musi produkować ryż, bo nie ma go skąd sprowadzić. I kraj drugi, w którym z tych samych powodów masa niewykwalifikowanych ludzi pracuje przy ryżu, ale jakaś ich część musi zająć się też produkcją oprogramowania. W obu przypadkach zasoby wykorzystywane są nieoptymalnie.
Na scenę wkracza jednak globalizacja i powoduje, że w bogatszym kraju wszyscy zajmują się oprogramowaniem, a ryż sprowadzają. W biedniejszym natomiast wszyscy sadzą ryż i sprzedają go tyle, że stać ich na import oprogramowania. W przypadku biedniejszego kraju niesie to za sobą pozytywne skutki w postaci zmniejszenia nierówności. Przy zwiększeniu produkcji ryżu zwiększa się bowiem popyt na niewykwalifikowanych pracowników, a co za tym idzie rosną ich pensje. Wynagrodzenia tych, którzy mimo wszystko nadal produkują oprogramowanie spadają.
I tak to faktycznie działa, a raczej działało we wszystkich poprzednich globalizacjach. W obecnej niewykwalifikowani pracownicy z ubogich krajów są najbardziej poszkodowaną grupą, bo internacjonalizacja produkcji zabrała im wykwalifikowanych kolegów, od których się uczyli, co przekładało się też na ich wyniki i wysokość wynagrodzenia.
Maskin wprowadza cztery kategorie pracowników – wykwalifikowani w bogatych krajach (A), niewykwalifikowani w bogatych krajach (B), wykwalifikowani w biednych krajach (C) oraz niewykwalifikowani w biednych krajach (D). Istota obecnego procesu polega na tym, że grupa C pracuje teraz z grupą B, a nie jak dotychczas z D.
Czyli np. studenci z Indii mówiący po angielsku nie pomagają już rolnikom w swoim kraju w szukaniu bardziej wydajnych rozwiązań uprawy pól, ale za wyższe pieniądze pracują w call-center, z gorzej wykształconymi Amerykanami albo Brytyjczykami. Najwięcej traci jak już wspomniano grupa D – nożyce między niewykwalifikowanymi w ubogich krajach, a wykwalifikowanymi (C) rozwierają się. Wszystko przez globalizację, która sprawiła, że komunikacja z pracownikami z grupy C stała się bardzo tania.
Maskin nie twierdzi jednak, że globalizacja jest zła. Przeciwnie – uważa, że przyczyniła się do sukcesu takich krajów jak Chiny i Indie, których PKB mocno wzrosło. Globalizacja wyrównuje różnice między krajami, ale już nie wewnątrz nich. Nawet wskaźnik PKB per capita nie oddaje bowiem tego na jakie grupy społeczne ten wzrost przypada. I temu należałoby się przyjrzeć. Eric Maskin wraz ze współautorem teorii – Michaelem Kremerem nie mają jeszcze gotowego modelu, ale noblista zapewniał, że cząstkowe dane na razie potwierdzają jego przypuszczenia.
Ciekawe w tej teorii jest to, że nie dotyczy ona tylko krajów ubogich. Także w Stanach Zjednoczonych daje się zaobserwować segregację miejsc pracy ze względu na kwalifikacje. Jeszcze pokolenie temu w firmach takich jak General Motors i Ford pracownicy na taśmie (czyli B w klasyfikacji Maskina) współpracowali z inżynierami (grupa A), dzięki czemu ich wydajność i płace rosły. Dziś duże firmy dzielą się na takie, gdzie pracują tylko wykwalifikowani pracownicy (Apple, Microsoft, Google) i takie zatrudniające niemal wyłącznie niewykwalifikowanych (McDonald’s, Walmart). Rezultatem są rosnące nierówności dochodów.
Oczywiście Maskin nie jest pierwszym, który zauważył ten problem. Już w 2007 roku inny noblista prof. Edmund Phelps wydał książkę „Rewarding work”, w której postulował system dotacji dla najgorzej płatnych miejsc pracy w USA. Rząd miałby zwracać np. 3 dolary z 4 dolarowej stawki za godzinę, aby bezrobocie wśród najgorzej wykwalifikowanych spadło, a stawki godzinowe wzrosły. W długim okresie miałoby to przyczynić się do rozwoju gospodarczego i mniejszych wydatków socjalnych. Zapytałem co o tym pomyśle sądzi prof. Maskin.
– Nierówności w Stanach Zjednoczonych są rzeczywiście duże, powróciliśmy do poziomów z końca XIX wieku, dlatego każdy projekt, który proponuje ich złagodzenie, w tym subsydiowanie nisko płatnych miejsc pracy jest godny przemyślenia. Jest wielu ekonomistów, którzy wolą subsydiowanie od płacy minimalnej. Problem z nią polega na tym, że wiąże się z ryzykiem spadku zatrudnienia, podczas gdy subsydiowanie tego nie powoduje – odpowiedział na pytanie Obserwatora Finansowego.
Maskin sceptycznie patrzy jednak na globalny podatek majątkowy, który jest jednym z rozwiązań wspominanych w głośnej książce Thomasa Piketty’ego „Capital in the Twenty-First Century” – Majątek jest bardzo ciężki do zmierzenia, przychód łatwiejszy.
– Wolałbym więc przerobić skalę podatku dochodowego w USA na bardziej progresywną – powiedział Maskin. Nie powinno to jednak polegać na rzucaniu w biednych pieniędzmi, ale raczej na otworzeniu im samym możliwości zarabiania przez polepszanie ich umiejętności i wykształcenia.
Tą samą radę Maskin ma zresztą dla niewykwalifikowanych pracowników z ubogich krajów. Globalizacja sprawiała bowiem, że nie rywalizują oni o pracę tylko ze swoimi sąsiadami, ale muszą się odnaleźć na globalnym rynku, do czego jedyną drogą są programy szkoleniowe, w które powinno zaangażować się państwo.
Prof. Eric S. Maskin – laureat Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w 2007 roku wspólnie z Leonidem Hurwiczem i Rogerem Myersonem za stworzenie podwalin do „mechanism design theory”. Urodził się w 1950 roku w Nowym Jorku, obecnie wykłada na Uniwersytecie Princeton.