Siła i słabość gospodarki Niemiec
Kategoria: Analizy
Departament Edukacji i Wydawnictw NBP
więcej publikacji autora Mateusz Guzikowski
(@Getty Images)
W Księdze Rodzaju, Józef – sprzedany przez braci do Egiptu – dokonuje interpretacji znanego snu faraona o siedmiu krowach tłustych i chudych: „(…) nadejdzie siedem lat obfitości wielkiej w całym Egipcie. A po nich nastanie siedem lat głodu; i pójdzie w niepamięć cała ta obfitość w Egipcie, gdy głód będzie niszczył kraj. Nie będą już wiedzieli o obfitości w tym kraju wskutek głodu, który potem nadejdzie, bo będzie to głód bardzo ciężki” (Rdz 41, 29–31). Owa przemienność okresów – obfitości i niedostatku – towarzyszy człowiekowi od zawsze. Przez tysiąclecia wpływ na nią miały jedynie czynniki biologiczne (przyrodnicze, klimatyczne i chorobowe) oraz polityczne (wojny). Dla zdynamizowania rozwoju gospodarczego świata przełomowy (choć nie do tego stopnia co rewolucja przemysłowa) okazał się okres odkryć geograficznych. Zintensyfikowaniu uległ wtedy handel międzynarodowy, co nie byłoby możliwe, gdyby nie zmieniono podejścia do wykorzystania pieniądza w gospodarce. Bogacenie się jako ludzkie działanie – po odrzuceniu Arystotelesowskiej etyki i moralnej wykładni średniowiecznych scholastyków – zapoczątkowało przemiany, które pod koniec XVIII w. umożliwiło wejście niektórych krajów na ścieżkę szybkiego wzrostu, co zwykło nazywać się rewolucją przemysłową.
Równocześnie, w dziejach gospodarczych świata, począwszy od końca XV w., przeplatają się okresy większej i mniejszej ingerencji aparatu państwa w handel zagraniczny. Przypomina to swoiste wahadło, którego wychylenie w jedną stronę jest – z czasem – kompensowane wychyleniem w przeciwnym kierunku. Takie uproszczenie jest uprawnione, ale wyłącznie wtedy kiedy przyjmiemy dostatecznie duży poziom ogólności.
Zatem, w historii myśli ekonomicznej, upraszczająco, zidentyfikowalibyśmy okres skrajnego protekcjonizmu handlowego (merkantylizm – od włoskiego il mercante, oznaczającego kupca), po którym nastał okres liberalizacji handlu (fizjokratyzm, liberalizm schyłku XVIII i XIX w., doktryna szkoły neoklasycznej aż do wybuchu wielkiego kryzysu w 1929 r.). Od lat 30. XX w. postępuje jednak ponowna radykalizacja, która kończy się wraz z II wojną światową. I oto, gdy wydaje się, że z upiorami merkantylistycznych narzędzi udało nam się ostatecznie rozprawić, druga dekada XXI w. zostaje trwale naznaczona powrotem do wojen celnych.
Bez wątpienia okresy protekcjonizmu miały zróżnicowaną długość, nie obejmowały też całego świata. Wcześniej rozwój gospodarczy był na zdecydowanie niższym poziomie, więzy handlowe były słabsze, a gospodarki nie aż tak znaczące, aby którakolwiek z nich mogła spowodować znaczące perturbacje dla funkcjonowania pozostałych. Zawsze jednak po ograniczeniu wymiany handlowej, następowała jej intensyfikacja, która nie byłaby możliwa, gdyby nie odwrót od narzędzi protekcjonistycznych.
Bez wątpienia żyjemy w latach niezwykle turbulentnych, naznaczonych wieloma kryzysami o zróżnicowanej skali i zasięgu. Wszystko wskazuje na to, że po wojnach handlowych ogłoszonych przez amerykańską administrację, nastąpi okres bez nich, jednak pewności mieć nie można. Być może czeka nas nowa handlowa „zimna wojna”, która będzie wymuszała podejmowanie rozsądnych działań przezornościowych – niezależnie od miejsca, czasu i fazy wojny. Chciałbym w tym tekście skupić się na – rzadko przywoływanym w kontekście wojen celnych – narodowym wymiarze merkantylizmu.
O dobrobyt (tylko własnej) ojczyzny
Sen faraona nie odnosi się do całego świata. Traktuje wyłącznie o Egipcie, kraju wówczas dobrze, choć surowo, zarządzanym i bezsprzecznie bogatszym niż biblijna ziemia Izraela. Interpretacja snu, jakiej dokonuje Józef, również odnosi się wyłącznie do Egiptu. To właśnie tam nastanie klęska i to właśnie tam faraon musi wykazać się przezornością. Wiemy – z dalszego fragmentu – że faraon władzę administracyjną powierzył Józefowi, ponieważ przypuszczał, że właśnie on we właściwy sposób będzie w stanie zadbać o przyszłość mieszkańców swojej przybranej ojczyzny.
I chyba każdemu „merkantyliście” możemy przypisać taką właśnie motywację – dobro własnej ojczyzny. Zasadniczo nie ma w tym nic złego, ale między patriotyzmem a nacjonalizmem przebiega nieostra granica. Począwszy od końca XV w. istotę merkantylizmu można było sprowadzić do stwierdzenia: mój kraj bogaci się kosztem innych. Przy założeniu, że bogactwo na świecie zasadniczo się nie zmieniało, bogacenie jednego kraju było tożsame z ubożeniem drugiego. Odzwierciedleniem sukcesu gospodarczego kraju, świadczącym o skuteczności merkantylnej polityki gospodarczej, było – wyrażone w pieniądzu kruszcowym – dodatnie saldo bilansu handlowego. Oznaczało ono, że wartość eksportowanych dóbr przekracza wartość dóbr pochodzących z importu. W takiej sytuacji do kraju napływał kruszec. Z tego właśnie względu wczesną fazę merkantylizmu zwykło się nazywać bulionizmem, od ang. słowa bullion, które oznaczało kruszec szlachetny (złoto, srebro) w sztabach. Doktrynalnie należało dążyć do sytuacji, w której różnica między eksportem a importem będzie największa, ponieważ tylko w ten sposób jeden kraj uszczuplał bogactwo innego w największy możliwy sposób. Kraj z uszczuplonym bogactwem stawał się nie tylko biedniejszy, ale też słabszy – gospodarczo, finansowo i politycznie. Początkowo modus operandi było – znowu normatywnie postrzegane – posiadanie dodatniego salda handlowego z każdym partnerem handlowym. W miarę intensyfikacji wymiany handlowej zadanie to okazało się jednak bardzo trudne w realizacji. Postulat złagodzono zatem w XVII w. Stwierdzono wtedy, że wystarczy, aby dodatnie saldo bilansu handlowego zostało osiągnięte jako wypadkowa relacji handlowych ze wszystkimi partnerami. Koncepcję tę zwykło się nazywać dynamicznym bilansem handlowym. Wciąż zatem – per saldo – napływ kruszcu utożsamiano z bogaceniem jednego kraju kosztem ubożenia „reszty świata”.
Dojrzały merkantylizm, począwszy od połowy XVII w., wspierał produkcję proeksportową. Aby stosować dumpingowe (używając współczesnej terminologii) ceny, należało redukować ich podstawę, dzięki czemu można było ten sam towar sprzedawać taniej, niż inne kraje. W tym celu rządy merkantylistów nierzadko prowadziły do głębokiej pauperyzacji pracowników najemnych. Lapidarnie, i brutalnie prawdziwie, ustrój ten określił autor słynnej „Bajki o pszczołach” – Bernard de Mandeville, który stwierdził, że merkantylizm to bogactwo osiągnięte dzięki masie pracujących biedaków. Ograniczanie płac było więc podstawą obniżenia cen i uczynienia z nich narzędzia walki konkurencyjnej na polu międzynarodowym. Ponadto ograniczanie wzrostu płac hamowało wzrost cen wytwarzanych dóbr ze względu na ograniczony popyt wewnętrzny, co – dodatkowo – ograniczało wpływ wysokich cen na spadek konkurencyjności międzynarodowej.
Z czasem, zwłaszcza w XVII i XVIII w. do arsenału narzędzi merkantylistów doszło wspieranie powstających pod kuratelą władców manufaktur, cieszących się przywilejami i niższymi cłami eksportowymi i importowymi. Blokowanie napływu tańszych towarów z zagranicy było z kolei możliwe dzięki stosowaniu wysokich (zaporowych) ceł importowych. Ograniczanie kosztów produkcji, a także dostępu do krajowego rynku zbytu oraz wspieranie krajowej wytwórczości – oto narzędzia, którymi szczycił się absolutystyczny dwór monarszy w przededniu rewolucji przemysłowej.
Myśl merkantylistyczna nie była w pełni skrystalizowana – nie było teorii merkantylizmu, jako zbioru prawideł będących rezultatem naukowej analizy, jak w przypadku późniejszych szkół ekonomicznych. Był to raczej zestaw praktycznych wskazówek, co robić, aby dany kraj stał się bogaty i bogacił się dalej kosztem rywali. Stało się tak dlatego, że autorami traktatów poświęconych zagadnieniom ekonomicznym najczęściej byli kupcy, handlowcy lub bankierzy. Opisywali własne doświadczenia, odżegnując się od etycznej oceny działań, właściwej poprzednikom (scholastykom) i formułowali pewne praktyczne wskazówki, jak ułatwiać funkcjonowanie przedsiębiorstw handlowych w coraz bardziej komplikującej się rzeczywistości.
Cechą charakterystyczną merkantylizmu było zatem to, w jakich warunkach działali jego zwolennicy i jakie narzędzia – adekwatne do sytuacji gospodarczej danego kraju i jego aspiracji – rekomendowali. W istocie zatem merkantylizm był swego rodzaju mainstreamem ówczesnej polityki gospodarczej; polityki nastawionej na konflikt, a nie na współpracę. Dlatego też trudno było oderwać politykę gospodarczą od polityki w ogóle. Wskazywał na to Antoine de Montchrétien, autor pojęcia ekonomia polityczna, oznaczającego sztukę właściwego zarządzania gospodarką państwa
Postawy podkreślania prymatu interesów narodowych nad interesami innych państw i dążenia – za pomocą zakumulowanego kruszcu – do stania się krajem bogatszym niż sąsiedzi zawsze bazowały na tlącym się (ukrytym) lub – zwłaszcza w XIX i XX w. – jawnym nacjonalizmie. Takie narodowe resentymenty zrodziły „narodowe odmiany” merkantylizmu: francuski, niemiecki, włoski czy angielski.
Każda z nich funkcjonowała niejako w oderwaniu od pozostałych (choć rekomendacje były podobne), a jej przedstawiciele koncentrowali się wyłącznie na bogactwie własnego kraju. Najlepszymi – pod względem skuteczności osiąganych rezultatów – przykładami takich „narodowych” merkantylizmów były kolbertyzm (we Francji) i kameralizm (w Niemczech). O ile we Francji po pokoju westfalskim kończącym wojnę trzydziestoletnią kluczowe stało się zbudowanie potencjału gospodarczego przewyższającego zagraniczny, o tyle sprawy w upokorzonych i rozbitych dzielnicowo Niemczech (Świętym Cesarstwie Rzymskim) wyglądały inaczej. Tam w pierwszej kolejności należało odbudować zdziesiątkowaną populację, rolnictwo i rzemiosło.
Kolbertyzm, którego nazwa pochodzi od nazwiska Jeana-Baptiste’a Colberta – ministra finansów w czasach Ludwika XIV – opierał się na kilku prostych zasadach: ochronie przemysłów raczkujących do momentu sprostania przez nie konkurencji zagranicznej, rozwoju floty handlowej, budowie silnej armii, silnym propagowaniu i instytucjonalnym wspieraniu zakładania manufaktur, rozbudowie systemu i aparatu podatkowego, kolonializmie oraz zakazie emigracji. Wspierano również rozwój tych gałęzi produkcji, które mogłyby dostarczać na rynek krajowy substytuty dóbr importowanych. Taka strategia – nazywana substytucją importu – nawet w XX w. będzie bezskutecznie stosowana w niektórych krajach jako narzędzie służące wyrwaniu się z błędnego kręgu ubóstwa. Wreszcie ochrona sektorów francuskiej gospodarki, rolnictwa i przemysłu – przyjmująca znamienną nazwę protekcjonizmu wychowawczego – miała być właściwą filozofią uczynienia z Francji najpotężniejszego – militarnie, a więc i gospodarczo – kraju.
Kameralizm zaś na pierwszym miejscu stawiał rewanżyzm – kolejną wojnę można było wygrać tylko pod warunkiem posiadania dostatecznie dużej populacji, dającej wojsku rekruta i aprowizację. W taki właśnie sposób potęgę gospodarczą Niemiec widział Johann Joachim Becher (1635–1682). Postulował on zarówno aktywną politykę ludnościową, która skutkowałaby wzrostem dzietności (w przyszłości zatem skutkowałaby wzrostem produkcji rolnej i liczby rekrutów), jak i organizację procesów gospodarczych według kolegiów handlowych i urzędów podatkowych zarządzających dobrami lokalnego władcy i zajmujących się ściąganiem podatków (niem. die Kammer – izba). Do tego rewanżyzmu nawiążą przedstawiciele niemieckiego romantyzmu ekonomicznego i niemieckiej szkoły narodowej w pierwszej połowie XIX w.
We Włoszech stanowczo zabraniano wywozu kruszcu, z zazdrością patrząc na dostęp Hiszpanii i Portugalii do kopalń Nowego Świata. Jeden z bardziej znanych przedstawicieli włoskiego nurtu merkantylizmu – Antonio Serra (1580–1617) – postulował oparcie eksportu na wysokoprzetworzonych wyrobach przemysłowych, a więc na tym, co odpowiadało charakterowi republik kupieckich – Genui, Wenecji, Raguzie – i innych bogatych miast. Jego zdaniem należało również eksportować nadwyżki produktów rolnych ponad wielkość spożycia krajowego oraz wykorzystywać dogodne położenie geograficzne, aby intensyfikować obroty handlowe.
Z kolei w Anglii główny przedstawiciel merkantylizmu – Thomas Mun (1571–1641) – stwierdzał w „Bogactwie Anglii w handlu zagranicznym”: „Zwykłym przeto środkiem, jakim możemy pomnożyć nasze bogactwo i zapas gotówki, jest handel zagraniczny, w którym musimy zawsze przestrzegać tej zasady: sprzedawać obcym corocznie więcej, niż warte są ich dobra, które my sami spożywamy”. Opowiadał się przy tym za obniżeniem ceł na import surowców i wyrobów nieprzetworzonych oraz aktywną polityką wspierania eksportu. Tym samym rekomendował – podobnie jak przedstawiciele merkantylizmu w innych krajach – eksport towarów wysokoprzetworzonych. Przestrzegał jednak przed podejmowaniem działań wymierzonych w kupców zagranicznych, które mogłyby skutkować działaniami odwetowymi. Opowiadał się ponadto za wzrostem liczby ludności, dzięki czemu ograniczeniu ulegałaby presja płacowa, oraz intensyfikacją nakładów na edukację rzemieślniczą i kupiecką.
Rewolucja liberalizmu
Nim jednak nadeszły czasy rewolucji przemysłowej, oto na arenę walki ideologicznej wkroczyli fizjokraci – nieliczna grupa zwolenników zerwania ze „starym porządkiem” nie tylko w handlu, ale i w organizacji systemu gospodarczego. Postulowali oni silniejsze oparcie produkcji na krajowych zasobach (głównie surowcach naturalnych i produktach związanych z ziemią i przyrodą) i uwolnienie eksportu zboża, co miało zwiększyć opłacalność jego produkcji na rynku francuskim. Upraszczając system podatkowy, chcieli także dogłębnie zreformować system celny w kierunku jego większej liberalizacji. Żywot ich idei, choć słusznych, był krótkotrwały – w 1776 r. palmę pierwszeństwa w głoszeniu konieczności odejścia od protekcjonizmu przejął founding father liberalizmu, Adam Smith. Nie on jednak, a jeden z późniejszych przedstawicieli szkoły klasycznej – David Ricardo – przedstawił teoretyczne uzasadnienie dla istnienia korzyści z wymiany handlowej, które przypadają nie jednemu krajowi kosztem drugiego, lecz mogą stać się udziałem obu. Odwołując się do różnic w kosztach względnych, uzasadnił – przy kilku założeniach pomocniczych (m.in. nieuwzględnieniu kosztów transportu), że warto, aby kraje nie były autarkiami i nie produkowały bezmyślnie wszystkiego, lecz specjalizowały się w produkcji jednego dobra, a specjalizacja ta miała wynikać z porównania kosztów produkcji między partnerami handlowymi. Innymi słowy, jeśli produkcja odzieży jest tańsza w Anglii, a wina w Portugalii, warto aby kraj, w którym za jednostkę odzieży otrzymuje się mniej wina niż za granicą, produkował tekstylia z myślą o zaspokojeniu popytu krajowego i eksporcie części produkcji. Odwrotnie zaś – kraj, w którym za jednostkę wina otrzymuje się mniej odzieży, powinien produkować je z myślą o krajowych nabywcach i eksporcie. W ten sposób jeden kraj (Anglia) powinien specjalizować się w produkcji odzieży, a drugi (Portugalia) – w produkcji wina. Ricardo dowodził, że w ten sposób nie tylko wzrośnie produkcja krajowa – odpowiednio – odzieży i wina, ale że specjalizacja ta doprowadzi do sytuacji, w której produkcja światowa odzieży i wina będzie większa, niż w przypadku braku specjalizacji wynosiłaby produkcja obu dóbr w obu gospodarkach. W ten sposób wzrost produkcji w obu krajach byłby tożsamy ze wzrostem produkcji gospodarki światowej.
Mając teoretyczne uzasadnienie dla specjalizacji produkcji, handel światowy mógł się w pełni rozwinąć. Bez wątpienia służyła mu liberalizacja wzajemnych obrotów handlowych w krajach uprzemysłowionych. Nie było przecież nic dziwnego w tym, że klub krajów rozwiniętych traktuje siebie z wzajemnością. W ten sposób handel – również towarami przemysłowymi – miał służyć rozwojowi gospodarczemu tej części świata, kosztem pozostałych państw. Nie dziwi zatem, że kraje, które „spóźniły się” na pociąg rewolucji przemysłowej, były zmuszone do przyjęcia innej strategii rozwoju. Jeśli zatem w obrotach handlowych między krajami bogatymi sprawdzał się liberalizm, to aby dołączyć do tej grupy należało wdrażać takie narzędzia, które ułatwiłyby krajowym produktom konkurencję na rynkach krajów bogatszych.
Kontrrewolucja (neo)merkantylizmu
Taką politykę wdrożyły – jeszcze niezjednoczone – Niemcy. Było to podejście właściwe rodzącej się szkole historycznej, a zwłaszcza okresowi ją poprzedzającemu, który zwykło się nazywać romantyzmem ekonomicznym. Uzasadniano wówczas, że polityką, która może sprzyjać wyjściu Niemiec z zacofania gospodarczego, będzie…protekcjonizm. Dwaj główni przedstawiciele romantyzmu ekonomicznego – Johann Gottlieb Fichte (1762–1814) oraz Adam Heinrich Müller (1779–1829) – dali temu wyraz w opublikowanych traktatach naukowych. Pierwszy z nich, w pracy „Zamknięte państwo handlowe” (1800, Der geschlossene Handelsstaat) opowiadał się za autarkią oraz ochroną gospodarki przed liberalizmem i indywidualizmem, czemu służyć miała pełna kontrola państwa. Drugi, w pracy „Elementy nauki o państwie” (1809, Die Elemente der Staatskunst) poszedł w swoich rozważaniach o krok dalej. Definiując państwo jako duchową wspólnotę, łączącą pierwiastki religijne, moralne, estetyczne, ekonomiczne i polityczne, stwierdzał, że gospodarka – jako jego część – nie ma samoistnych celów, ale ma służyć interesom wspólnoty narodowej i państwa. Z tego względu należało odrzucić liberalizm i zastąpić go narodowym protekcjonizmem. „Narodowy” w tym znaczeniu odnosił się do specyfiki danego kraju. W ten sposób każdy naród, wybierając i stosując środki służące własnemu rozwojowi, wystawiał się na olbrzymie ryzyko działań odwetowych. Dwa narody nie mogły przecież działać harmonijnie na rzecz rozwoju obu z nich – co służyło rozwojowi jednego, szkodziło drugiemu, i odwrotnie. Nic więc dziwnego, że Fichte opowiadał się za autarkią, która minimalizowała ryzyko gospodarczej reakcji odwetowej ze strony silniejszego partnera handlowego. Przeczyło to jednak wnioskom Ricardo.
Szermierzem narodowego systemu gospodarczego okazał się jednak przedstawiciel kolejnego pokolenia – Friedrich List (1789–1846) – który w monumentalnym, nieukończonym dziele „Narodowy system ekonomii politycznej” (1841, Das nationale System der politischen Ökonomie) przedstawił zasady polityki gospodarczej służące wprowadzeniu Niemiec do wąskiego grona najbardziej rozwiniętych państw świata. List stwierdzał, że kraje wysoko rozwinięte (znajdujące się według jego typologii w stadium rolniczo-przemysłowo-handlowym) – USA, Wielka Brytania i bliska zaliczenia do tego grona Francja – mogą pozwolić sobie na multilateralną lub co najmniej bilateralną liberalizację obrotów handlowych. Kraje średnio rozwinięte (stadium rolniczo-przemysłowe), aspirujące do grona najbogatszych – m.in. Królestwo Prus i Cesarstwo Austriackie, czy też szerzej: Związek Niemiecki – powinny wykorzystywać narzędzia polityki protekcjonizmu. Kraje słabo rozwinięte (stadium pasterstwa, stadium rolnicze) mogły prowadzić wymianę handlową z podobnymi sobie, odwołując się również do liberalizmu obrotów handlowych. Innymi słowy, List upatrywał możliwość awansu gospodarczego Niemiec wyłącznie we wdrożeniu protekcjonizmu wychowawczego w przemyśle (niem. industrielle Erziehung). Jako działania uzupełniające rekomendował dodatkowo intensywny rozwój kolei, dróg żeglugowych, kolonizację oraz rozbudowę armii. Miały to być wewnętrzne silniki wzrostu gospodarki niemieckiej. Stosunkowo szybko przystąpiono do realizacji przedsięwzięć infrastrukturalnych, by wymienić m.in. Pruską Kolej Wschodnią, Kolej Górnośląską, Kolej Dolnośląsko-Marchijską, liczne kanały żeglugowe o mniejszym znaczeniu, ułatwiające transport rzeczny, rozwinięte budownictwo dróg bitych. Z kolei militaryzacja i – wykorzystanie, z konieczności, siły zbrojnej – zostały wprowadzone w życie nieznacznie później: wojna prusko-austriacka (1866) i upadek Związku Niemieckiego (1866), powstanie Związku Północnoniemieckiego pod hegemonicznym przywództwem Królestwa Prus (1866), wojna francusko-pruska (1870–1871), zjednoczenie Niemiec pod berłem Prus (1871), I wojna światowa (1914–1918).
Z perspektywy czasu nie dziwi założenie Lista mówiące o tym, że na świecie żyją pod jednym niebem narody bogatsze i biedniejsze, i że te pierwsze narzucają swoje panowanie tym drugim. Szokuje jednak rekomendacja dla niemieckiej polityki gospodarczej, w której List opowiadał się za tym, aby rozwój gospodarczy Niemiec i wzrost ich potęgi przemysłowej był osiągnięty dzięki zewnętrznemu silnikowi wzrostu, tj. zapleczu surowcowemu i rolnemu biedniejszych krajów Europy Wschodniej. Dziewięć dekad później Hitler urzeczywistni ten plan w praktyce…
Zeitgeist
Niemiecki protekcjonizm był swoistym statycznym punktem pośród świata, który tkwił już na dobre w wirze liberalizacji handlu. Czas na chwilę zatrzymał się w 1929 r. Liberalizmem zachwiał w posadach wielki kryzys 1929 r., który stanowił punkt wyjścia do wzrostu interwencjonizmu, a z czasem do postępujących przygotowań do wybuchu kolejnej wojny światowej. Z tym jednak zastrzeżeniem, że w latach 30. odwrót od narzędzi polityki gospodarczej zdyskredytowanej szkoły (neo)klasycznej stanowił normę. Był to swoisty duch ówczesnych czasów – trend ogólnoświatowy, taki sam jak po zakończeniu II wojny światowej, lecz o odmiennym wektorze.
Każdorazowo jednak, niezależnie od miejsca i czasu, narzędzia polityki merkantylistycznej stanowiły instrumentarium nacechowane nacjonalistycznie. Taki zresztą był ich cel – służyć jednemu krajowi, kosztem innych. I zasadniczo nic pod tym względem się nie zmieniło od XV w. – bogactwo jednych wzrasta, kiedy uszczuplane jest bogactwo innych. Być może narzędzia są współcześnie bardziej finezyjne, ale jest to raczej następstwo złożonych relacji handlowych i powiązań finansowych, niż ich wymyślnej konstrukcji. Wszakże ich oddziaływanie nie uległo zasadniczej zmianie.
Od czasów kryzysu subprime borykamy się, każdy kraj z osobna, z coraz to nowymi wyzwaniami – są one nieprzewidywalne co do momentu wystąpienia i długości trwania, nieidentyfikowalne ex ante co do skutków i nieznane co do następstw, jakie wywołają.
Nie wiemy, czy wprowadzenie ceł przez administrację amerykańską, które spotkały się z reakcją odwetową, będzie skutkowało odwrotem od tej polityki czy jej pogłębieniem. Nie wiemy, czy wojny handlowe nie stanowią preludium do konfliktu politycznego o charakterze pełnoskalowej wojny globalnej. Trudno też przewidzieć, jak będzie wyglądał świat po tych wydarzeniach… Po siedmiu latach chudych niekoniecznie nastąpi kolejnych siedem lat obfitych. Jednak na pewno, tak jak miało to miejsce w 2007 r., świat nie będzie już taki sam. Pytanie, które możemy jednak sformułować, brzmi: czy po epoce protekcjonizmu wahadło wychyli się ponownie w stronę liberalizmu, czy może wypadki potoczą się w taki sposób, że nie będzie miało się już co wychylać?
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.
Artykuł pochodzi z 21.wydania kwartalnika „Obserwator Finansowy” – czerwiec-sierpień 2025 r.


