Czy Polsce opłaca się wejście do strefy euro?

Dla rozsądnej Polski oferta wejścia do strefy euro staje się coraz mniej atrakcyjna. Przyczyniają się do tego dywagacje jej członków na temat wykupu długów Grecji. Dlaczego Polacy mieliby być obarczani problemami utracjuszy?

Który z 27 krajów Unii Europejskiej jako jedyny zanotował w ubiegły roku wzrost gospodarczy, nie wpadając w recesję? Zaskakująca odpowiedź brzmi: Polska.

Od kilku tygodni Grecja regularnie trafia na czołówki gazet jako podręcznikowy przykład złej polityki fiskalnej. Tragedia grecka zagraża stabilności strefy euro i może wywołać ogólnoeuropejski kryzys finansowy. Nie jest tajemnicą, dlaczego Grecja znalazła się w finansowych tarapatach – jej politycy wydają więcej, niż państwo dostaje z podatków. Ciekawsze pytanie brzmi, co takiego dobrego zrobiła Polska, że udało się jej uniknąć recesji. I czy opłaca się jej przystępować do strefy euro.

Polska szybciej niż Grecja podąża w stronę wolności gospodarczej i powoli ją dogania pod względem dochodu per capita. Generalnie skromny, wolnorynkowy premier Polski Donald Tusk powiedział w ubiegłym miesiącu: – Kto by pomyślał, że doczekamy dnia, kiedy o gospodarce polskiej będzie się mówiło z większym szacunkiem niż o niemieckiej.

Polakom daleko jeszcze do niemieckiego poziomu zamożności, ale najwyraźniej uczą się na błędach innych – przede wszystkim trzymają wzrost wydatków publicznych pod kontrolą. Autorzy Indeksu Wolności Gospodarczej (publikowanego przez Heritage Foundation i „Wall Street Journal”) piszą, że „Polska stale ulepsza swoje środowisko gospodarcze i w 2010 r. znalazła się wśród 15 krajów, które najbardziej poprawiły swój wynik”. Mimo że Polska w ciągu minionych pięciu lat zdecydowanie poprawiła swoje prawodawstwo i odniosła znaczące sukcesy na polu walki z korupcją, pozostało jeszcze bardzo wiele do zrobienia. W przeciwieństwie do Grecji Polska wciąż musi się zmagać z dziedzictwem czterdziestu lat komunizmu.

Polska musi przede wszystkim obniżyć koszty i uciążliwości związane z założeniem firmy, zmniejszyć górne stawki podatkowe, ograniczyć wydatki publiczne w stosunku do PKB, lepiej chronić własność prywatną i zliberalizować rynek pracy.

Przy wszystkich niedociągnięciach Polska zmierza we właściwym kierunku, ale nie można tego samego powiedzieć o Grecji. Reformy gospodarcze – eliminacja korupcji, obniżenie podatków i prywatyzacja, stanęły w miejscu. Należy w dużym stopniu zliberalizować rynki finansowe i rynek pracy, a przede wszystkim ograniczyć wydatki publiczne.

Europejczycy, a zwłaszcza kraje strefy euro stoją przed trudnym dylematem. Zwróćmy uwagę, że członkowie unii walutowej zobowiązali się do nieprzekraczania określonych limitów deficytu budżetowego i długu publicznego. Grecy i kilka innych krajów strefy euro narusza swoje zobowiązania traktatowe. Jeśli bardziej odpowiedzialne kraje, takie jak Niemcy, wspomogą Grecję finansowo, czy nie stworzy to precedensu, który zechcą wykorzystać takie kraje, jak Belgia, Portugalia, Hiszpania i Włochy? Niemieccy, holenderscy, francuscy i inni podatnicy nie byliby w stanie – i raczej nie mieliby ochoty – ratować wszystkich tych krajów. Na razie Niemcy próbują wymusić na Grekach – jako warunek akcji ratunkowej – drakońskie cięcia wydatków, które mogą okazać się nie do przełknięcia dla greckich związków zawodowych i polityków, ale mogą posłużyć za ostrzeżenie dla innych nieodpowiedzialnych krajów strefy euro, że powinny zrobić porządek ze swoimi finansami.

Podobny dramat, tylko na mniejszą skalę, rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Fiskalnie nieodpowiedzialne stany, takie jak Kalifornia chcą pomocy federalnej, ale jej koszty spadłyby na podatników ze wszystkich stanów. Dlaczego Teksańczycy mieliby bardziej się zadłużać i płacić wyższe podatki na rozrzutnych Kalifornijczyków? Rządy Kalifornii i Grecji nie mogą wydostać się z tarapatów metodą inflacyjną, ponieważ nie drukują własnego pieniądza. Co ciekawe, gdyby Polska była nieodpowiedzialna fiskalnie, mogłaby skorzystać z tej metody, ponieważ nadal drukuje własny pieniądz (straci taką możliwość, kiedy wejdzie do eurolandu).

Polacy wstąpili na drogę do unii walutowej (członkami Unii Europejskiej i NATO są już od wielu lat). Jeśli euroland stworzy precedens wspomagania finansowego swoich nieodpowiedzialnych członków – a tym samym obarczania odpowiedzialnych krajów długami utracjuszy, to dlaczego odpowiedzialni Polacy mieliby wstępować do takiego klubu?

Dr Richard Rahn – amerykański ekonomista. Był wiceprezydentem i głównym ekonomistą Amerykańskiej Izby Handlowej. W latach 80 był w zespole doradców ds polityki monetarnej prezydenta Ronalda Reagana. Był doradcą ds ekonomicznych prezydenta George`a W. H. Busha w czasie jego kampanii prezydenckiej. A następnie został powołany przez niego do Quadrennial Social Security Advisory Council. Był redaktorem naczelnym prestiżowego periodyku Journal of Economic Growth. Dr Rahn wykładał m.in. na George Washington University i University of New York. Dr Rahn był doradcą rządu litewskiego, bułgarskiego i węgierskiego. Jest autorem zasady o optymalnej wielkości rządu.


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu