Autor: Zsolt Zsebesi

Jest zastępcą redaktora działu krajowego w węgierskim dzienniku Népszava.

Dlaczego węgierski premier nie opowiada się za Ukrainą

Podobnie jak w gospodarce czy w swoistym rozumieniu demokracji, także w sprawie Ukrainy Viktor Orbán prezentuje stanowisko odmienne niż większość polityków Unii Europejskiej i USA. Ujmując to eufemistycznie, nie spieszy się dołączyć do głosów poważnego oburzenia w sprawie Krymu i naruszania suwerenności terytorialnej Ukrainy przez Rosję.
Dlaczego węgierski premier nie opowiada się za Ukrainą

Viktor Orban (CC BY Európa Pont)

Tłumaczenie jego powściągliwości w tej sprawie tym, że kilka tygodni temu węgierski premier podpisał w Moskwie porozumienie o strategicznej współpracy z Rosją w energetyce atomowej, co oznacza budowę przez Rosjan nad Dunajem nowej elektrowni jądrowej za 10 mld euro do pokrycia z rosyjskiego kredytu, byłoby zbytnim uproszczeniem. Gdy Europa i USA debatują o sankcjach, kiedy rozwija się najniebezpieczniejszy konflikt międzynarodowy od czasów wojny bałkańskiej końca XX w., wybór jeszcze ściślejszego związku energetycznego z Moskwą nie jest oczywiście najszczęśliwszy.

W obliczu obecnych wydarzeń nie byłoby więc niczym nadzwyczajnym, gdyby Orbán zdecydował się np. na przetasowanie kart, przewartościowanie swojej polityki energetycznej i zawieszenie projektu budowy tej elektrowni, a przynajmniej udziału w niej Moskwy. Gorąco zaleca mu to opozycja, która pod wpływem wydarzeń na Ukrainie skutecznie wybija sprawę na główny wątek kampanii przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się 6 kwietnia.

Otwarcie na Wschód

Nie chodzi jednak wyłącznie o kwestie energetyczne, lecz raczej o całe tzw. otwarcie Węgier na Wschód, czyli podążanie w kierunku Rosji i Chin. Zbliżanie to ma w zamyśle tworzyć przeciwwagę do Unii Europejskiej, w której nie jest mile widziana kwestionująca wspólne wartości europejskie polityka Viktora Orbána, które premier Węgier uważa za przestarzałe, nieefektywne, bo niekonkurencyjne w relacjach z resztą świata, a także nieprzydatne w zwalczaniu kryzysu ekonomicznego.

Viktor Orbán szuka nowych rozwiązań „wschodnich” nie tylko w polityce gospodarczej, ale także w modelu państwa. Uważa, że polityczny system chiński czy rosyjski lepiej służy interesom narodowym i rozwojowi kraju niż nadmiernie rozbudowana demokracja na wzór zachodni. Odwrócenie się teraz od Moskwy byłoby zatem przyznaniem się do klęski całej filozofii politycznej Orbána i Fideszu, w tym koncepcji otwarcia na Wschód.

Węgierska mniejszość

To nie wszystko. Węgry mają jedną z największych w Europie populacji rodaków żyjących poza granicami kraju ojczystego. Jej liczebność szacowana jest na 2 mln, podczas gdy liczba mieszkańców Węgier wynosi poniżej 10 mln. Niemal 1,5 mln Węgrów mieszka w Rumunii. Wszyscy oni przebywają na byłych terenach węgierskich – ich miejsca zamieszkania nie zmieniły się od wieków, zmieniły się tylko granice.

W ostatnich latach dzięki finansowej pomocy udzielanej przez rząd Viktora Orbána rosną w siłę polityczne emanacje tych węgierskich społeczności, coraz śmielej formułując żądania dotyczące autonomii kulturalnej, a nawet terytorialnej. Budapeszt traktuje tak daleko idące postulaty z przymrużeniem oka. W oficjalnych stanowiskach węgierskie władze podkreślają, że granice są w Europie nienaruszalne, ale nieoficjalnie czołowi politycy nie wykluczają „spokojnej” zmiany granic. Na tym tle charakterystyczna jest szybkość, z jaką Węgry uznały Kosowo, gdzie zdarzył się precedens utworzenia przez mniejszość narodową własnego państwa na terenie innego państwa (Serbia) z naruszeniem jego integralności terytorialnej.

Jeszcze bardziej znamienne było wystąpienie komentatora stojącej blisko Fideszu telewizji Echo TV z początku marca. Dziennikarz powiedział wręcz, że Węgry powinny być przygotowane na to, że Ukraina się rozpadnie, a Rosja zaoferuje Węgrom przygraniczne tereny zakarpackie, gdzie mieszka 150 tys. Węgrów.

– Na taką ofertę będziemy musieli odpowiedzieć „tak” – stwierdził.

Ze strony rządu nie było do dzisiaj żadnej reakcji na tę wypowiedź. Gábor Széles, właściciel stacji, jest głównym organizatorem i finansującym tzw. pochodów pokojowych, na których pod hasłem „Nie będziemy kolonią” ponad 100 tys. zwolenników Orbána demonstruje regularnie swoje poparcie dla antyunijnej polityki Fideszu. Niedawno w takim pochodzie wzięło udział – na znak solidarności – tysiące Polaków. Takie właśnie jest tło stosunku Viktora Orbána do wydarzeń na Krymie.

Jawne i ostre ich potępienie ze strony węgierskiego rządu byłoby sprzeczne z doktryną Fideszu w sprawie mniejszości węgierskiej poza granicami kraju. Nie spotkałoby się również ze zrozumieniem u ponad 10 tys. rumuńskich Węgrów (Szeklerów), którzy 10 marca, w tzw. Dniu Wolności Szeklerów, manifestowali pod auspicjami tzw. Szeklerskiej Narodowej Rady w Târgu Mureş (Marosvásárhely) poparcie dla autonomii terytorialnej. Zgromadzeni owacyjnie przyjęli wiadomość, że rząd węgierski będzie brał jako strona udział w postępowaniu przed międzynarodowym trybunałem w Luksemburgu w toczącej się tam sprawie o przyznanie Szeklerom autonomii terytorialnej. Sprawa ta wywołuje rzecz jasna zdecydowany sprzeciw władz rumuńskich.

Premier Węgier ma jednak jeszcze silniejsze argumenty za tym, żeby nie dołączać pospiesznie do płynących z Europy i Ameryki głosów na temat Ukrainy i postępowania Rosji. Organizacja zrzeszająca żyjących na Ukrainie Węgrów miała wyjątkowo dobre stosunki z władzami Wiktora Janukowycza. Jej przedstawiciel – należący do Partii Regionów – był członkiem rządu i przemawiał podczas manifestacji organizowanych na rzecz poparcia Janukowycza.

Obserwując tamtejsze wydarzenia przez okulary praw mniejszości narodowych, węgierski rząd i Węgrzy mieszkający na Ukrainie przyjęli z wielkim rozczarowaniem pierwszą (zawetowaną później przytomnie) ustawę przegrupowanego parlamentu w sprawie ograniczenia używania języka rosyjskiego, ale także węgierskiego. W przychylnych władzom mediach węgierskich, a przychylna im jest teraz większość, mocno lansowana jest teza, że węgierski rząd nie powinien opowiadać się ani po jednej, ani po drugiej stronie, a na uwadze winien mieć jedynie interes węgierskich mniejszości narodowych żyjących poza granicami kraju. Wiedząc o tym, łatwiej zrozumieć, dlaczego węgierskie radio państwowe od samego początku demonstracji w Kijowie nazywało manifestantów terrorystami strzelającymi do policjantów.

A wybory już wkrótce

Najważniejszy jednak być może argument skłaniający Viktora Orbána do niezajmowania jednoznacznego stanowiska w sprawie Ukrainy to zbliżające się wybory parlamentarne. Będą te siódme wybory od zmiany ustroju na Węgrzech. Odbędą się według nowej ordynacji wyborczej, zostaną przeprowadzone w nowych okręgach i zdecydują o składzie parlamentu zmniejszonego aż o połowę. Najważniejsza zmiana polega jednak na tym, że w wyborach wezmą również udział członkowie węgierskiej mniejszości narodowej żyjący poza granicami kraju, którzy w przyśpieszonym tempie otrzymali węgierskie obywatelstwo, nie rezygnując jednocześnie z obywatelstwa rumuńskiego, serbskiego, słowackiego czy chorwackiego (Węgrzy z Ukrainy i z Słowacji otrzymali obywatelstwo węgierskie potajemnie i bez rozgłosu. Prawo ukraińskie nie uznaje podwójnego obywatelstwa, a władze Słowacji pozbawiają wręcz obywatelstwa słowackiego tych mieszkających tam Węgrów, którzy przyjęli obywatelstwo węgierskie). I tu zaczynają się problemy. Z uwagi na ochronę przed ewentualnymi represjami lista tych wyborców będzie tajna, a więc nie do zweryfikowania.

Opozycja sprzeciwia się także nowej możliwości głosowania korespondencyjnego, uważając że utrudni to weryfikację autentyczności oddanych w ten sposób głosów. W jeszcze bardziej kontrowersyjnym rozwiązaniu osoby, które wyjechały z kraju za pracą, będą mogły głosować wyłącznie osobiście i wyłącznie w budynkach zagranicznych przedstawicielstw Węgier, podczas gdy Węgrzy z państw sąsiednich będą mogli oddać głos nawet listownie. Kalkulacja jest prosta. Ktoś, kto otrzymał właśnie obywatelstwo od Fideszu, będzie skłonny zagłosować na tę partię, a ktoś, kto musiał opuścić kraj „za chlebem” już niekoniecznie.

Viktor Orbán potrzebuje głosów tych nowych obywateli, bo chce nie tylko wygrać, co jest już więcej niż pewne, lecz także obronić większość 2/3 także w nowym parlamencie (co też jest w jego zasięgu). Podporządkowując wszystko temu celowi, premier Węgier – przynajmniej do 6 kwietnia – będzie chciał tworzyć wśród swoich zwolenników w Rumunii, Słowacji, Serbii czy Chorwacji wrażenie, że byłby gotów zrobić dla nich to samo, co robi na swoich południowych rubieżach Władimir Putin.

OF

Viktor Orban (CC BY Európa Pont)

Otwarta licencja


Tagi