Kto jest kim i jakie ma zasługi

Wszyscy mamy tendencję do idealizowania postaci, które w znaczący sposób wpłynęły na nasz światopogląd i z których ideami się utożsamiamy. Z okazji setnej rocznicy urodzin noblisty Miltona Friedmana pojawiło się sporo tekstów przypominających jego dorobek naukowo-publicystyczny. Bardzo często jednak gruntowne odkrycia dokonywane są za sprawą lub dzięki inspiracji innych, co sprawia, że przypominając zasługi tylko jednego, pozostali spychani są niejako na „boczny tor”, choć ich wkład jest równie cenny.

Próbę rozprawienia się z takim podejściem podjęła Katarzyna Kozłowska w artykule Jeśli wspominamy Friedmana, nie zapomnijmy o Hayeku. Autorka słusznie zauważa, że na działalność Friedmana miały wpływ osoby takie jak Anna Schwartz i Fryderyk von Hayek, który – używając jej słów – „przeciwstawia się wszelkim formom mieszania się państwa do wolnego rynku”. Jest to jednak co najmniej uproszczenie.

Patrząc przez pryzmat stopnia ingerencji współczesnych państw w gospodarkę, Hayek faktycznie może uchodzić za wielkiego zwolennika wolnego rynku. Nie do przecenienia jest także jego teoretyczny wkład w wykazanie niewykonalności socjalizmu (słynny problem braku dostatecznej wiedzy). Daleki był jednak od tego, by postulować odebranie państwu wszelkich jego kompetencje na rzecz rynku, czemu dał dowód w „Konstytucji wolności” oraz „Law, Legislation and Liberty”. Jan Hoppe w pracy „Dlaczego Mises, a nie Hayek” wylicza, że Hayek przyznawał państwu wiele prerogatyw, zarówno takich, pod jakimi podpisałby się klasyczny zwolennik państwa minimum, oraz takich, które wychodzą daleko poza te ramy.

Nie da się ukryć, że Friedman i Hayek mieli bardzo podobne poglądy odnośnie polityki gospodarczej państwa. Zupełnie inaczej było jednak w przypadku polityki monetarnej. W tej kwestii Hayek był par excellence wolnorynkowcem, w przeciwieństwie do wspomnianej dwójki pozostałych ekonomistów: Anny Schwartz i Miltona Friedmana. Wystarczy wspomnieć, że krytykowali oni FED za to, że w 1930 roku, podczas runu na banki, nie zwiększył wystarczająco ilości pieniądza. Można powiedzieć, że pod tym względem, z jednej strony Schwartz i Friedman, a z drugiej Hayek, stoją na zupełnie przeciwnych biegunach. Przypomnijmy, co pisał Friedman (wraz z żoną) w „Wolnym wyborze”:

„[System Rezerwy Federalnej] zamiast aktywnie zwiększać podaż pieniądza o większą niż zazwyczaj kwotę, aby wyrównać kurczenie się gospodarki, pozwolił w ciągu całego roku 1930 na powolny spadek jego ilości”.

I faktycznie tak było. Na przestrzeni całego roku łączna podaż pieniądza nieznacznie spadła, z 73,52 mld dolarów do 73,27 mld dolarów. Stało się tak dlatego, że rynek wykazywał tendencje deflacyjne (w kierunku ograniczania podaży pieniądza), ponieważ banki, zagrożone kryzysem, musiały zawęzić akcję kredytową. Działo się tak, mimo że rząd skłaniał się ku działaniom na rzecz inflacji, rozbudowując program łatwego pieniądza (jak podaje Murray Rothbard w „Wielkim kryzysie w Ameryce”: „Stopy redyskontowe w Nowojorskim Banku Rezerwy Federalnej spadły z 4,5 proc. w lutym do 2 proc. pod koniec roku”).

Mówiąc wprost: działania organów państwa wymierzone były przeciwko rynkowemu procesowi dostosowawczemu, a według Friedmana te działania nie tylko nie były złe, ale wręcz niewystarczające. Pisze: „System Rezerw był w stanie zagwarantować znacznie lepsze rozwiązanie, angażując się na wielką skalę w kupno na otwartym rynku obligacji rządowych”.

Innymi słowy, Friedman postulował wpuszczenie do obiegu pieniądza bez pokrycia i, jak sam przyznaje, na wielką skalę. Zakup na otwartym rynku to główne narzędzie służące do tworzenia pieniędzy ex nihilo, czego dowodzi Rothbard w swoim tekście „Inflacja i cykl koniunkturalny: krach paradygmatu keynesowskiego”.

Zupełnie inne podejście prezentował Hayek, który wraz z Ludwikiem von Misesem sformułował austriacką teorię cyklu koniunkturalnego (za co dostał Nobla w 1974 roku). Dowiedli oni, że kryzysy powodowane są inflacyjną działalnością państwa: wpuszczeniem na rynek kredytowy dodatkowych środków, co zaniża stopę procentową poniżej jej rynkowego poziomu i zachęca przedsiębiorców do angażowania się w nieopłacalne inwestycje. Struktura kapitałowa gospodarki zmienia się, środki przesuwane są do bardziej oddalonych od konsumpcji etapów produkcji. Ponieważ jednak zmiany te nie są oparte na realnych oszczędnościach, a ludzie wcale nie chcą konsumować mniej, szybko okazuje się, że poczynione inwestycje są w rzeczywistości marnotrawstwem kapitału. Dochodzi do masowych bankructw i zwolnień.

Jak opisuje Huerta de Soto w „Szkole Austriackiej”, według Hayeka (i innych ekonomistów austriackich) recesja jest nie tylko nieuniknionym następstwem ekspansji kredytowej, ale powrotem do zdrowia całej gospodarki, okresem, kiedy kapitał przesuwa się tam, gdzie rzeczywiście jest najbardziej potrzebny, dlatego też dalsze działania proinflacyjne wcale nie pomagają, ale wręcz przedłużają kryzys, nie pozwalając na odpowiedni transfer kapitału.

Skąd brały się te różnice? Nie możemy zapomnieć, że obaj ekonomiści posługiwali się inną teorią ekonomii i inną metodologią. Głębokie różnice metodologiczne musiały skutkować w diametralnie różnych wizjach walki z kryzysem i polityki monetarnej, co widzimy powyżej. Co możemy powiedzieć o metodach obu ekonomistów?

Hayek uważał za uzasadniony dualizm metodologiczny – pogląd stanowiący, że różniąca się specyfika nauk przyrodniczych i nauk społecznych wymaga odrębnego podejścia do każdej z tych dziedzin. Ekonomię traktował, zgodnie z misesowską klasyfikacją przedstawioną w „Ludzkim Działaniu”, jako część szerszej nauki dotyczącej właśnie ludzkiego działania (prakseologii), tym samym zaliczając ją do nauk społecznych. Prakseologia z kolei opiera się na indywidualizmie metodologicznym (działać może tylko jednostka, a nie grupa – jednostka może jednak działać w imieniu grupy) i subiektywizmie. Jak wyjaśnia to Mises we wspomnianym dziele: Ostateczne cele wybrane przez działającego człowieka traktuje ona [ekonomia] jako dane. Jest wobec nich neutralna i powstrzymuje się od sądów wartościujących. Ocenia jedynie to, czy wybrane środki są właściwe z punktu widzenia zamierzonego celu. Jeśli dla eudajmonizmu tym celem jest szczęście, a dla utylitaryzmu i ekonomii użyteczność, to musimy interpretować te terminy w sposób subiektywistyczny, jaki nadaje im działający człowiek, ponieważ to z jego punktu widzenia cele to są pożądane. Dlatego też wyjaśnić złożone zjawiska ekonomiczne można tylko i wyłącznie poprzez odwołanie się do wyborów pojedynczych ludzi.

Dlaczego metody nauk przyrodniczych, na przykład badania eksperymentalne, empiryczne, nie przystają do ekonomii? Ponieważ rynek z natury jest organem bardziej skomplikowanym, w którym nie da się ująć w sposób matematyczny wszystkich zmiennych, mających wpływ na dane zjawisko. Nie da się wyizolować tylko jednego czynnika i zmienić jego natężenia, by sprawdzić, do czego to doprowadzi, bo nie da się zagwarantować, że pozostałe czynniki pozostaną niezmienione (stan rynku zależy od subiektywnych preferencji wszystkich jego uczestników, jest dynamiczny, podlega ciągłym zmianom i niemożliwe jest matematyczne uwzględnienie wszystkich danych, co Hayek starał się pokazać w swoim wykładzie, „Pozory wiedzy”, wygłoszonym przed komitetem noblowskim).

Inaczej w naukach przyrodniczych, na przykład w chemii, gdzie jesteśmy w stanie w warunkach laboratoryjnych powtarzać wielokrotnie to samo doświadczenie, koncentrując się tylko na wpływie określonego przez nas samych bodźca, na przykład temperatury. Obserwując, jak zmiana temperatury (i tylko i wyłącznie temperatury) wpływa na resztę składników (np. homogenicznych atomów) możemy dojść do określonych wniosków.

Pozytywista Friedman prezentował stanowisko inne, nazywane przez Hayeka scjentyzmem, który polega właśnie na kopiowaniu metod stosowanych w naukach przyrodniczych do ekonomii. Przejawiało się to w jego niezachwianej wierzę w statystyczny wskaźnik ogólnego poziomu cen, którego stabilność miałaby świadczyć o stabilności gospodarki. Dlatego też, według Friedmana, władze monetarne powinny czuwać nad stabilizacją „koszyka” cen (cen wybranych produktów), na co zwraca uwagę dr Machaj w artykule „Nadchodzi kolejna lekcja”. Stąd zapewne wynika friedmanowski postulat utrzymywania niskiej inflacji, a w czasie załamania: wpuszczenia do obiegu dużej ilości pieniądza.

W kolejnym artykule („Selektywny przegląd dorobku Miltona Friedmana”) dr Machaj w następujący sposób streszcza metodologiczną zasadę, której zwolennikiem był Friedman: ekonomista powinien systematyzować swój własny model, a następnie konfrontować go z wąsko rozumianym doświadczeniem konkretnego miejsca i czasu. Widać tutaj przywiązanie do empiryzmu i próbę weryfikacji w oparciu o wybrane zdarzenie historyczne. Jest to stanowisko nie do pogodzenia z prakseologią. Dwa zdarzenia nigdy nie będą dokładnie identyczne (choć mogą być podobne), dlatego nie da się na ich podstawie formułować stałych praw historycznych.

Jak ujmuje to Rothbard w swoim tekście o wiele mówiącym tytule „Prakseologia – metoda Szkoły Austriackiej”, każde wydarzenie historyczne jest zatem heterogeniczne, a co za tym idzie nie może zostać wykorzystane do tworzenia praw historii, zarówno tych ilościowych czy jakichkolwiek innych. Możemy umieścić każdy atom miedzi w tożsamej (podobnej) klasie atomów miedzi; nie możemy jednak uczynić tego samego z wydarzeniami z ludzkiej historii. W świetle przedstawionych powyżej różnic, nic dziwnego, że Hayek krytykował Friedmana za podejście empiryczne, a jego myśl ekonomiczną podsumował w ten sposób: Miltonowski monetaryzm i keynesizm mają ze sobą więcej wspólnego niż ja z którymkolwiek z nich (wypowiedź ta przytoczona jest m.in. w książce „Free Minds and Free Markets” pod redakcją Roberta Poola i Virginii Postrel).

Katarzyna Kozłowska twierdzi, że Hayek i Mises wywodzili swoje teorie od Adama Smitha, uważanego w mainstreamowej ekonomii za ojca tej nauki. Nie jest to do końca prawda – chociaż Austriacy doceniają wkład Smitha w opis procesu podziału pracy, to rdzeń ich ekonomii — teoria wyceny — ma inne źródło (niniejszą uwagę zawdzięczam Mateuszowi Benedykowi). Smith reprezentował ekonomię klasyczną, podczas gdy Hayek i Mises byli reprezentantami szkoły austriackiej (z kolei Friedman i Schwartz – chicagowskiej). Jeśli mielibyśmy szukać prekursorów Austriaków, to raczej należałoby wskazać katolickich scholastyków hiszpańskiego Złotego Wieku, m.in. Juan de Lugo, Juan de Salas, Luis de Molina, Azpilcueta Navarro, jak robi to m.in. Huerta de Soto w cytowanej wcześniej książce. To właśnie oni położyli podwaliny pod koncepcje rozwijane później przez właściwą szkołę austriacką, na przykład Diego de Covarrubias y Levya wyłożył subiektywistyczną teorię wartości, a Karol Menger (założyciel szkoły austriackiej) doprowadził to podejście do logicznych konsekwencji, twierdząc na przykład, że na dobrowolnej wymianie zawsze korzystają obie jej strony.

Hiszpańscy scholastycy i Austriacy dowodzili, że to nie koszty determinują ostateczną cenę dobra (jak zakłada teoria kosztowa), ale odwrotnie. Dla porównania klasycy, z Adamem Smithem na czele, posługiwali się właśnie kosztową teorią wartości, która została zresztą później przejęta przez marksistów (na ten niuans zwraca uwagę m.in. Murphy w „Błędach klasycznej teorii wartości”), opierających na niej swoje twierdzenia o wyzysku robotników przez kapitalistów. Teoria ta pokutuje zresztą do dzisiaj: na palcach jednej ręki zliczyć można ludzi, którzy uważają, że w przypadku podniesienia na przykład VAT, przedsiębiorcy nie odbiją sobie straty na cenie towaru, podnosząc ją o wartość nowego podatku.

Smith, Friedman, Hayek – wszyscy są powszechnie uważani za propagatorów wolnego rynku i z tego powodu bardzo często wrzucani do jednego worka. Należy jednak pamiętać, że bazowali na innych założeniach teoretycznych. We wstępie wspomniałem, że jedno odkrycie może mieć wielu ojców, i żeby samemu nie odstawiać części z nich na boczny tor, chciałbym na zakończenie wspomnieć raz jeszcze o najwybitniejszym – moim zdaniem – ekonomiście w historii, Ludwiku von Misesie.

To właśnie on stał za noblowskim sukcesem Hayeka, dokonał czegoś, czego nie zrobił nikt inny (może prócz Schumpetera), bez czego poprawne wyjaśnienie fenomenu cykli koniunkturalnych byłoby niemożliwe: udało mu się zintegrować teorię cyklu z ogólną teorią ekonomii, co przypomina Rothbard już na początku „Wielkiego kryzysu w Ameryce”. Odpowiedzialny jest również za rozwinięcie rozumowania prakseologicznego, którym inspirował się Hayek. Myślę, że Mises jest jednym z najbardziej niedocenianych ekonomistów, jakich zna świat i to on, a nie Hayek, jest tym, o którym zawsze się zapomina, dlatego polecam wszystkim czytelnikom zapoznanie się z jego dorobkiem.

Otwarta licencja


Tagi