Bohaterem sierpnia był bez wątpienia frank szwajcarski, którego kurs pobił kolejny rekord. Przy okazji kilka banków wycofało ze swojej oferty kredyty hipoteczne we franku, inne zaproponowały produkty strukturyzowane oparte o jego kurs. Pod koniec miesiąca weszła zaś w życie ustawa umożliwiająca spłatę kredytu bezpośrednio we frankach.
(CC BY-NC s_falkow)
Bankowość
Pulpit
Analizy
Trudniej o kredyt, zachęty dla depozytów
Bohaterem sierpnia był bez wątpienia frank szwajcarski, którego kurs pobił kolejny rekord. Przy okazji kilka banków wycofało ze swojej oferty kredyty hipoteczne we franku, inne zaproponowały produkty strukturyzowane oparte o jego kurs. Pod koniec miesiąca weszła zaś w życie ustawa umożliwiająca spłatę kredytu bezpośrednio we frankach.
700 tys. polskich rodzin w ubiegłym miesiącu, zamiast śledzić losy bohaterów telewizyjnych seriali, z napięciem oglądało ekonomiczny dreszczowiec o franku szwajcarskim. Kurs tej waluty kolejny miesiąc szedł ostro do góry i w szczytowym momencie, 9 sierpnia, przekroczył nawet na chwilę poziom 4 zł.
Osoby, które następnego dnia płaciły ratę kredytową boleśnie odczuły to w swoim portfelu. Posiadacz kredytu w wysokości 300 tys. zł, na 30 lat, zaciągniętego trzy lata temu, kiedy frank był po 2 zł, jeszcze w lipcu płacił ratę w wysokości 1830 zł. To o 300 zł więcej niż w momencie zaciągania kredytu. Sierpniowa rata, zapłacona tuż po rekordzie franka, była jednak jeszcze droższa, bo sięgnęła aż 2150 zł.
Budżety kredytobiorców zostały więc mocno nadszarpnięte. Na szczęście kolejne tygodnie przyniosły uspokojenie i kurs się obniżył. Jest więc szansa, że spłacalność kredytów hipotecznych we franku wyraźnie się nie pogorszy. Banki mają jednak jeszcze jeden powód do niepokoju, a mianowicie wzrost całkowitego zadłużenia ich klientów. Kredyt walutowy jest bowiem przeliczany na złote po dużo wyższym kursie, więc zadłużenie dynamicznie rośnie.
Znikające oferty we franku
A to oznacza, że coraz rzadziej nieruchomość, która jest przedmiotem zabezpieczenia, ma wartość wystarczającą na pokrycie długu. Według szacunków Open Finance przy kursie 3,80 zł ponad połowa kredytów z lat 2006-2008 osiąga wartość przekraczającą wycenę nieruchomości. W takich przypadkach, jeśli odpowiednie zapisy znajdują się w umowie, bank może od klienta zażądać dodatkowego zabezpieczenia, na przykład w postaci ubezpieczenia niskiego wkładu.
Kredyty we franku przeżywały swoje złote czasy na kilka lat przed wybuchem kryzysu w 2008 roku. Teraz stanowią już margines oferty, jednak ostatnie zawirowania skłoniły kolejne instytucje do ich wycofania. Kredytu w CHF do niedawna można było szukać w siedmiu bankach, ale z tego grona wykruszyły się mBank, MultiBank i Alior Bank. Wśród pozostałych banków jest jeszcze PKO BP, który ma zaporową marżę dla kredytów w CHF, więc jest to w zasadzie martwa oferta. W praktyce kredyt w CHF mogą więc udzielić już tylko 3 instytucje: BPH, Nordea i Deutsche Bank, choć ten ostatni ogranicza się do klientów private banking. Widać, więc że kolejne instytucje nie chcą ryzykować zwiększania liczby kredytów, w przypadku których zabezpieczenie w postaci nieruchomości może szybko stać się niewystarczające.
Nowe struktury
Frank znika z oferty kredytowej, ale coraz częściej pojawia się w inwestycyjnej. Kilka banków zaproponowało swoim klientom produkty strukturyzowane powiązane z kursem franka. Jak podaje portal Structus.pl na początku sierpnia można było w nie zainwestować w Kredyt Banku, mBanku i Raiffeisen Banku. Wcześniej podobny produkt miał ING Bank, a pod koniec sierpnia BNP Paribas. Oferowane przez te banki struktury mają przynieść zysk w przypadku spadku kursu szwajcarskiej waluty. Nie są więc dobrym produktem dla posiadaczy kredytów w CHF, którzy powinni raczej szukać produktów stawiających na wzrost kursu CHF. W takiej sytuacji zabezpieczają się bowiem przed ryzykiem kursowym. Jeśli stracą na kredycie, to zarobią chociaż na produkcie strukturyzowanym.
Los posiadaczy kredytów we franku nie pozostał obojętny politykom, którzy w szybkim przedwyborczym trybie uchwalili ustawę antyspreadową. Jest ona swego rodzaju poprawką do rekomendacji S II Komisji Nadzoru Finansowego, zalecającej bankom umożliwienie klientom spłaty kredytów bezpośrednio w walucie kredytu. Rekomendacja weszła w życie dwa lata temu, ale banki wymagały od klientów, którzy chcieli skorzystać z nowej możliwości spłaty, aneksów do umów kredytowych. Część banków ustawiła zaporowe ceny tych aneksów, co spowodowało, że spłata kredytu frankami, czy euro kupionymi w kantorze, nie stała się popularnym rozwiązaniem. W nowych przepisach jest jednak zapis mówiący, że banki nie mogą pobierać żadnych dodatkowych opłat za przejście na spłatę kredytu bezpośrednio w walucie.
Teoretycznie nowe rozwiązanie może spowodować spadek spreadów w bankach, które będą wolały zmniejszyć nieco przychody z tytułu obrotu walutą, niż stracić je całkowicie. W praktyce jednak wiele zależeć będzie od klientów banków. Dopiero jeśli zaczną oni masowo korzystać ze spłaty w walucie, to wywrą presję na banki. W największym stopniu będzie to dotyczyło klientów tych banków, gdzie spread jest najwyższy, i gdzie potencjalne oszczędności są największe.
Rodzinie dalej do swojego
Istotnym wydarzeniem dla rynku kredytów hipotecznych są również zmiany w programie „Rodzina na swoim”, które ograniczają dostęp do kredytów z rządowymi dopłatami. Od początku września zmieniły się współczynniki służące do obliczania maksymalnej ceny nieruchomości, która kwalifikuje się do programu. Pojawiło się również ograniczenie wiekowe, bo osoba starająca się o dopłatę nie może mieć więcej niż 35 lat, a jeśli jest to małżeństwo, to limit wiekowy dotyczy młodszej osoby. Przy okazji dotykamy zmiany na korzyść klientów, a mianowicie włączenia do programu tzw. singli.
Spadek wspomnianych współczynników jest na tyle dotkliwy, że bardzo poważnie ogranicza liczbę mieszkań spełniających wymagani programu. Limit cen na rynku wtórnym spadł o 42 proc., a na rynku pierwotnym o 28 proc. To początek wygaszania „Rodziny na swoim”, i widać już pierwsze reakcje banków, bo z programu wycofał się Deutsche Bank. Jak do tej pory „Rodzina na swoim” była motorem rynku kredytów hipotecznych, gdyż jej udział w rynku wzrósł w ciągu ostatniego roku z 15,6 proc. do ponad 23 proc. Teraz jednak przejdzie ona na margines rynku, więc można się spodziewać, że niebawem grono instytucji oferujących preferencyjne kredyty jeszcze się pomniejszy. Póki co można je znaleźć w ofercie dwudziestu banków.
Dla banków ograniczenia w „Rodzinie na swoim” mogą oznaczać zmniejszenie skali kredytowania hipotek. Oczywiście amatorzy niedrogich kredytów mogą szukać alternatywy w postaci kredytów w euro, ale tu z kolei dostęp utrudniają działania Komisji Nadzoru Finansowego, której rekomendacje skutecznie powstrzymują zbyt dynamiczną sprzedaż ryzykownych kredytów walutowych. Można się więc spodziewać spadku sprzedaży kredytów hipotecznych w najbliższych miesiącach.
Depozyty antypodatkowe przetrwały
Ciekawa rzecz wydarzyła się w ostatnim miesiącu na rynku depozytów. Do grona banków oferujących produkty z dzienną kapitalizacją, czyli pozwalające omijać podatek Belki, dołączył PKO BP. Trzeba jednak pamiętać, że to instytucja z dominującym udziałem Skarbu Państwa. Bank będzie więc wykorzystywał lukę w prawie, którą jego główny właściciel chciał załatać. Z drugiej strony, skoro reszta banków wykorzystuje ten mechanizm na potęgę, to może nie warto by PKO BP poddawał się konkurencji i pozwalał wyciągać od siebie depozyty.
Pozostałe banki cały czas podnoszą oprocentowanie lokat, wykorzystując wzrost stóp procentowych i odroczenie wyroku na depozyty antypodatkowe. Miały one zostać zlikwidowane od początku 2012 roku, ale parlament obecnej kadencji już się tą sprawą nie zajmie, więc ich usunięcie nie jest już 100-proc. pewne. Wzrost oprocentowania lokat widać szczególnie po najlepszych ofertach, które przekraczają już poziom 8 proc. w skali roku. A to oznacza, że powoli zbliżamy się do rekordowych poziomów z czasów wojny na lokaty, która wybuchła w drugiej połowie 2008 roku. Trudno się jednak spodziewać, że i tym razem doczekamy się lokat na 10 proc. w skali roku.
Mateusz Ostrowski
Około 700 tys. polskich rodzin w ubiegłym miesiącu, zamiast śledzić losy bohaterów telewizyjnych seriali, z napięciem oglądało ekonomiczny dreszczowiec o franku szwajcarskim. Kurs tej waluty kolejny miesiąc szedł ostro do góry i w szczytowym momencie, 9 sierpnia, przekroczył nawet na chwilę poziom 4 zł.
Osoby, które następnego dnia płaciły ratę kredytową boleśnie odczuły to w swoim portfelu. Posiadacz kredytu w wysokości 300 tys. zł, na 30 lat, zaciągniętego trzy lata temu, kiedy frank był po 2 zł, jeszcze w lipcu płacił ratę w wysokości 1830 zł. To o 300 zł więcej niż w momencie zaciągania kredytu. Sierpniowa rata, zapłacona tuż po rekordzie franka, była jednak jeszcze droższa, bo sięgnęła aż 2150 zł.
Budżety kredytobiorców zostały więc mocno nadszarpnięte. Na szczęście kolejne tygodnie przyniosły uspokojenie i kurs się obniżył. Jest więc szansa, że spłacalność kredytów hipotecznych we franku wyraźnie się nie pogorszy. Banki mają jednak jeszcze jeden powód do niepokoju, a mianowicie wzrost całkowitego zadłużenia ich klientów. Kredyt walutowy jest bowiem przeliczany na złote po dużo wyższym kursie, więc zadłużenie dynamicznie rośnie.
Znikające oferty we franku
A to oznacza, że coraz rzadziej nieruchomość, która jest przedmiotem zabezpieczenia, ma wartość wystarczającą na pokrycie długu. Według szacunków Open Finance przy kursie 3,80 zł ponad połowa kredytów z lat 2006-2008 osiąga wartość przekraczającą wycenę nieruchomości. W takich przypadkach, jeśli odpowiednie zapisy znajdują się w umowie, bank może od klienta zażądać dodatkowego zabezpieczenia, na przykład w postaci ubezpieczenia niskiego wkładu.
Kredyty we franku przeżywały swoje złote czasy na kilka lat przed wybuchem kryzysu w 2008 roku. Teraz stanowią już margines oferty, jednak ostatnie zawirowania skłoniły kolejne instytucje do ich wycofania. Kredytu w CHF do niedawna można było szukać w siedmiu bankach, ale z tego grona wykruszyły się mBank, MultiBank i Alior Bank. Wśród pozostałych banków jest jeszcze PKO BP, który ma zaporową marżę dla kredytów w CHF, więc jest to w zasadzie martwa oferta. W praktyce kredyt w CHF mogą więc udzielić już tylko 3 instytucje: BPH, Nordea i Deutsche Bank, choć ten ostatni ogranicza się do klientów private banking. Widać, więc że kolejne instytucje nie chcą ryzykować zwiększania liczby kredytów, w przypadku których zabezpieczenie w postaci nieruchomości może szybko stać się niewystarczające.
Nowe struktury
Frank znika z oferty kredytowej, ale coraz częściej pojawia się w inwestycyjnej. Kilka banków zaproponowało swoim klientom produkty strukturyzowane powiązane z kursem franka. Jak podaje portal Structus.pl na początku sierpnia można było w nie zainwestować w Kredyt Banku, mBanku i Raiffeisen Banku. Wcześniej podobny produkt miał ING Bank, a pod koniec sierpnia BNP Paribas. Oferowane przez te banki struktury mają przynieść zysk w przypadku spadku kursu szwajcarskiej waluty. Nie są więc dobrym produktem dla posiadaczy kredytów w CHF, którzy powinni raczej szukać produktów stawiających na wzrost kursu CHF. W takiej sytuacji zabezpieczają się bowiem przed ryzykiem kursowym. Jeśli stracą na kredycie, to zarobią chociaż na produkcie strukturyzowanym.
Los posiadaczy kredytów we franku nie pozostał obojętny politykom, którzy w szybkim przedwyborczym trybie uchwalili ustawę antyspreadową. Jest ona swego rodzaju poprawką do rekomendacji S II Komisji Nadzoru Finansowego, zalecającej bankom umożliwienie klientom spłaty kredytów bezpośrednio w walucie kredytu. Rekomendacja weszła w życie dwa lata temu, ale banki wymagały od klientów, którzy chcieli skorzystać z nowej możliwości spłaty, aneksów do umów kredytowych. Część banków ustawiła zaporowe ceny tych aneksów, co spowodowało, że spłata kredytu frankami, czy euro kupionymi w kantorze, nie stała się popularnym rozwiązaniem. W nowych przepisach jest jednak zapis mówiący, że banki nie mogą pobierać żadnych dodatkowych opłat za przejście na spłatę kredytu bezpośrednio w walucie.
Teoretycznie nowe rozwiązanie może spowodować spadek spreadów w bankach, które będą wolały zmniejszyć nieco przychody z tytułu obrotu walutą, niż stracić je całkowicie. W praktyce jednak wiele zależeć będzie od klientów banków. Dopiero jeśli zaczną oni masowo korzystać ze spłaty w walucie, to wywrą presję na banki. W największym stopniu będzie to dotyczyło klientów tych banków, gdzie spread jest najwyższy, i gdzie potencjalne oszczędności są największe.
Rodzinie dalej do swojego
Istotnym wydarzeniem dla rynku kredytów hipotecznych są również zmiany w programie „Rodzina na swoim”, które ograniczają dostęp do kredytów z rządowymi dopłatami. Od początku września zmieniły się współczynniki służące do obliczania maksymalnej ceny nieruchomości, która kwalifikuje się do programu. Pojawiło się również ograniczenie wiekowe, bo osoba starająca się o dopłatę nie może mieć więcej niż 35 lat, a jeśli jest to małżeństwo, to limit wiekowy dotyczy młodszej osoby. Przy okazji dotykamy zmiany na korzyść klientów, a mianowicie włączenia do programu tzw. singli.
Spadek wspomnianych współczynników jest na tyle dotkliwy, że bardzo poważnie ogranicza liczbę mieszkań spełniających wymagani programu. Limit cen na rynku wtórnym spadł o 42 proc., a na rynku pierwotnym o 28 proc. To początek wygaszania „Rodziny na swoim”, i widać już pierwsze reakcje banków, bo z programu wycofał się Deutsche Bank. Jak do tej pory „Rodzina na swoim” była motorem rynku kredytów hipotecznych, gdyż jej udział w rynku wzrósł w ciągu ostatniego roku z 15,6 proc. do ponad 23 proc. Teraz jednak przejdzie ona na margines rynku, więc można się spodziewać, że niebawem grono instytucji oferujących preferencyjne kredyty jeszcze się pomniejszy. Póki co można je znaleźć w ofercie dwudziestu banków.
Dla banków ograniczenia w „Rodzinie na swoim” mogą oznaczać zmniejszenie skali kredytowania hipotek. Oczywiście amatorzy niedrogich kredytów mogą szukać alternatywy w postaci kredytów w euro, ale tu z kolei dostęp utrudniają działania Komisji Nadzoru Finansowego, której rekomendacje skutecznie powstrzymują zbyt dynamiczną sprzedaż ryzykownych kredytów walutowych. Można się więc spodziewać spadku sprzedaży kredytów hipotecznych w najbliższych miesiącach.
Depozyty antypodatkowe przetrwały
Ciekawa rzecz wydarzyła się w ostatnim miesiącu na rynku depozytów. Do grona banków oferujących produkty z dzienną kapitalizacją, czyli pozwalające omijać podatek Belki, dołączył PKO BP. Trzeba jednak pamiętać, że to instytucja z dominującym udziałem Skarbu Państwa. Bank będzie więc wykorzystywał lukę w prawie, którą jego główny właściciel chciał załatać. Z drugiej strony, skoro reszta banków wykorzystuje ten mechanizm na potęgę, to może nie warto by PKO BP poddawał się konkurencji i pozwalał wyciągać od siebie depozyty.
Pozostałe banki cały czas podnoszą oprocentowanie lokat, wykorzystując wzrost stóp procentowych i odroczenie wyroku na depozyty antypodatkowe. Miały one zostać zlikwidowane od początku 2012 roku, ale parlament obecnej kadencji już się tą sprawą nie zajmie, więc ich usunięcie nie jest już 100-proc. pewne. Wzrost oprocentowania lokat widać szczególnie po najlepszych ofertach, które przekraczają już poziom 8 proc. w skali roku. A to oznacza, że powoli zbliżamy się do rekordowych poziomów z czasów wojny na lokaty, która wybuchła w drugiej połowie 2008 roku. Trudno się jednak spodziewać, że i tym razem doczekamy się lokat na 10 proc. w skali roku.
Polska ma dzisiaj już ponad 500 ton złota, a jego udział w rezerwach przekroczył 20 proc. – poinformował Narodowy Bank Polski 24 kwietnia 2025 r. Obecne rezerwy są niemal 5-krotnie wyższe niż siedem lat temu.
Zaczynał mając 43 lat i 20 tys. juanów w ręku. Założona przez niego firma w 2024 r. osiągnęła 8,6 mld dol. zysku i była jednym z najważniejszych graczy na rynku telekomunikacyjnym. A historię o nim i firmie, którą stworzył opowiada napisana przez Li Hongwena książka „Ren Zhengfei & Huawei”.
Kiedyś przeokropna nędza, dziś pieniędzy pod dostatkiem. Miło po wiekach udręki dostać klucze do Sezamu. Mowa o Irlandii, będącej przez stulecia kolonią brytyjską. W połowie XIX w. zmarło tam z głodu milion ludzi. Sto lat potem Dublin stanął z Londynem w biznesowo-finansowe szranki i ma się dziś znakomicie.
W obliczu gwałtownego wzrostu taryf celnych i dużej niepewności politycznej Międzynarodowy Fundusz Walutowy oczekuje, że globalny wzrost gospodarczy spadnie w tym i przyszłym roku, ale światowa gospodarka nie wpadnie w recesję.
W obliczu narastających napięć geopolitycznych pozycja Chin jako kluczowego ogniwa w globalnym łańcuchu dostaw zaczyna się chwiać. Zmusza to międzynarodowe korporacje do rozważenia ewentualnych dodatkowych lokalizacji dla swoich oddziałów. W tych strategiach nie chodzi o alternatywę dla „Made in China”, gdyż taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ale chodzi raczej o dywersyfikację.
Ogłoszony przez Komisję Europejską pakt dla czystego przemysłu – ku pewnemu zaskoczeniu – łączy konkurencyjność z celami klimatycznymi. To jest pewne, ale na szczegóły trzeba będzie poczekać.
Prawdopodobieństwo wyginięcia ludzkości przed końcem XXI w. wynosi około 85 proc. – ocenia prof. Jakub Growiec, doradca ekonomiczny w Departamencie Analiz i Badan Ekonomicznych NBP, wykładowca SGH. Jego zdaniem kluczowym zagrożeniem jest niekontrolowany rozwój sztucznej inteligencji ogólnej (AGI), która może przejąć kontrolę nad światem. O losie ludzkości zadecyduje kilka najbliższych lat.
Czy Polska rzeczywiście dokonała gospodarczego cudu? Ostatnie trzy i pół dekady pokazują, że odpowiedź może być tylko jedna – tak. Nowy numer kwartalnika „Obserwator Finansowy” to opowieść o sukcesie, który nie wydarzył się w naszej gospodarce sam, ale był efektem odwagi, determinacji i pracy całego społeczeństwa. A także o wyzwaniach, które dopiero przed nami.
Do wybudowania elektrowni jądrowej na Pomorzu potrzeba m.in. 39 tys. ton stali. Wylewanie tzw. betonu jądrowego w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino rozpocznie się w 2028 r., a pierwszy blok zostanie ukończony w 2035 r.
W ostatnim czasie wiele się mówiło o „metalach ziem rzadkich na terenie Ukrainy”. Wszystko z powodu umowy surowcowej pomiędzy USA a Kijowem. Warto przeanalizować, czym dokładnie są metale ziem rzadkich, jak dużo ich ma Ukraina, a także, dlaczego na tych pierwiastkach tak bardzo zależy Stanom Zjednoczonym.
Pandemia, problemy z łańcuchami dostaw, przemiany klimatyczne, wojna w Ukrainie i napięcia geopolityczne, a także konkurencja technologiczna (zwłaszcza na rynku samochodów elektrycznych i półprzewodników) postawiły pod znakiem zapytania ideę globalnego wolnego handlu. W efekcie coraz więcej państw i organizacji międzynarodowych wdraża rozwiązania interwencjonistyczne – w tym politykę przemysłową.
Kiedy świat wynurzył się z chaosu II wojny światowej, władzę objęli ludzie o przekonaniach makroekonomicznych, ukształtowanych w formacyjnym dla nich doświadczeniu lat 30. XX w.
Cena złota osiągnęła w kwietniu najwyższy poziom w historii. W głównym stopniu przełożyły się na to zakupy dokonywane przez banki centralne, czynniki behawioralne oraz przejściowy wzrost ryzyka geopolitycznego, wynikający z walk na Bliskim Wschodzie.
Mija blisko trzydzieści lat od chwili, gdy Narodowy Bank Polski przeprowadził denominację złotego. Jej przygotowanie było złożonym procesem – należało bowiem wszystko zaplanować, zaprojektować nowe monety i banknoty, zlecić ich produkcję, przygotować całą logistykę, a na koniec przekazać je przy pomocy banków do portfeli wszystkich Polaków.
W ostatnich latach, a szczególnie po rozpoczęciu wojny z Ukrainą, z Rosji płynie nieprzerwany przekaz o sukcesach. Ich skala narasta – gospodarka uodporniła się na sankcje i nawet się rozwija oraz restrukturyzuje, bieda spada, a zamożność rośnie, produkcja krajowa wypiera zaś import. Czy sukcesy mają jednak realny wymiar, czy głównie propagandowomedialny?
Odbudowa gospodarcza kraju i opanowanie chaosu walutowego należały do największych wyzwań, jakie stanęły przed władzami niepodległego państwa polskiego w 1918 r. Sanacja gospodarcza zależała zarówno od skutecznie przeprowadzonych reform finansów publicznych i skarbu państwa, jak również od szybkiego wprowadzenia do obiegu nowej, pełnowartościowej polskiej waluty. A to właśnie dobrze zorganizowany aparat skarbowy, sprawny obieg pieniądza i jego stabilna wartość stanowiły podstawę rozwoju ekonomicznego i społecznego odrodzonej Polski.
Chiny nie są już największą montownią świata, z tanią siłą roboczą, czy producentem tanich produktów codziennego użytku. Kraj stał się eksporterem technologii. Mimo wojny handlowej i nałożonych ograniczeń, Chiny coraz śmielszymi krokami wchodzą ze swoimi rozwiązaniami w świat zachodni. Na milion mieszkańców w 2020 r. przypadało tam 1585 badaczy. Jest to trzykrotny wzrost w czasie zaledwie jednej dekady. Chiny inwestują w technologię, a ta zapewnia im coraz większą dominację na świecie.