Wzrost podaży pieniądza a gwałtowny wzrost inflacji po pandemii: Aktualizacja dowodów
Kategoria: Instytucje finansowe
Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.
więcej publikacji autora Piotr RosikOkładka książki
Inflacja to wzrost ogólnego poziomu cen towarów i usług w gospodarce w określonym czasie, co prowadzi do spadku siły nabywczej pieniądza. Mierzy się ją zazwyczaj za pomocą wskaźników, takich jak CPI (Consumer Price Index) lub PPI (Producer Price Index). Inflacja może być spowodowana m.in. gwałtownym wzrostem popytu, rosnącymi kosztami produkcji, niefrasobliwą polityką pieniężną (np. zwiększoną podażą pieniądza) lub zakłóceniami podażowymi.
Tak brzmi mniej więcej książkowa definicja inflacji. Autorzy „Inflation: A Guide for Users and Losers” (W. W. Norton & Company, 2025) chyba jednak niepotrzebnie komplikują sprawę. Ale kim oni są? Mark McGann Blyth to szkocko-amerykański politolog. Wykładowca spraw międzynarodowych na Uniwersytecie Browna. Kieruje też Centrum Ekonomii Międzynarodowej i Finansów im. Williama R. Rhodesa w Instytucie Watsona ds. Międzynarodowych i Publicznych. Nicolo Fraccaroli to z kolei ekonomista Banku Światowego, wykładający na Uniwersytecie Browna, skupiający się na zagadnieniach związanych z bankowością centralną.
Inflacja to zjawisko monetarne… czy jednak nie?
Inflacja. Postrach bankierów centralnych. Zjawisko proste i złożone zarazem. Proste, bo polega na wzroście cen, czyli słabnięciu siły nabywczej pieniądza. Złożone, bo istnieje wielka różnorodność okoliczności, które zazwyczaj odpowiadają za jej pojawienie się. W Europie w 2022 r. wystąpiła z powodu kryzysu energetycznego, ale może się także pojawić w rezultacie innego rodzaju szoku podażowego, załamania wartości wybranej waluty krajowej na rynkach czy też na skutek – co jest na szczęście już właściwie niespotykane – nieodpowiedzialnej polityki pieniężnej.
Jak to zjawisko tłumaczą autorzy „Inflation”? Zaczynają ab ovo. Według nich kluczową kwestią do zrozumienia jest to, że inflacja nie dotyczy tego, jak relatywnie drogie są rzeczy, ale tego, jak się zmieniają ich ceny. Mówimy o inflacji, gdy ceny rosną, a o deflacji, gdy spadają. Jeśli roczna inflacja wynosi 10 proc., to oznacza, że jeśli w poprzednim roku płaciłeś 1 dolara za kawę, to w tym roku prawdopodobnie zapłacisz 1,10 dol. „Skupiając się na zmianach, inflacja daje nam obraz naszej siły nabywczej, która w przypadku tej kawy właśnie spadła o 10 proc. […] Krótko mówiąc, kiedy mówimy o inflacji, najważniejsze jest to, jak bardzo, jak szybko i jak szeroko zmieniają się ceny. Jak bardzo odnosi się do skali zmiany. Możemy nawet nie zauważyć, jeśli ceny wzrosną o 1–2 procent z roku na rok, ale na pewno będziemy się martwić, jeśli ceny podwoją się w ciągu roku. Zwracamy uwagę na to, jak szybko inflacja rośnie w stosunku do naszych pensji” – twierdzą Blyth i Fraccaroli. I – w tych technicznych fragmentach książki, napisanych z gracją – trudno się z nimi nie zgodzić.
W pewnym momencie „puszczają nawet oczko” w kierunku wielbicieli kina. Inflacja ma bowiem ich zdaniem trzy twarze – jest niczym Dobry, Zły i Brzydki (ach, ten Sergio Leone). „Inflacja może być korzystna, czyli dobra, jeśli jest umiarkowana. Umiarkowanie wyższe ceny są zwykle oznaką rozwijającej się gospodarki, w której pensje, przynajmniej w teorii, rosną zgodnie z produktywnością pracowników. W takim świecie, nawet jeśli ceny rosną, pensje nadążają za nimi, a ludzie mogą pozwolić sobie na taką samą ilość towarów, jeśli nie więcej. […] Zła inflacja wynika z negatywnych szoków podażowych, które podnoszą ceny i hamują gospodarkę. Z taką mieliśmy do czynienia w świecie po pandemii i ataku Rosji na Ukrainę. […] Teoretycznie inflacja staje się problematyczna, brzydka, gdy – używając języka ekonomii – oczekiwania inflacyjne stają się niezakotwiczone” – wyjaśniają Blyth i Fraccaroli.
Niegdyś Milton Friedman ukuł piękną definicję inflacji. Napisał, że „inflacja to zawsze i wszędzie zjawisko monetarne”, bo polega ona na tym, iż „zbyt dużo pieniędzy pokrywa zbyt mało towarów”. Monetarna teoria inflacji sięga co najmniej 500 lat wstecz i można ją znaleźć w XVI-wiecznych pismach naszego Mikołaja Kopernika oraz francuskiego prawnika Jeana Bodina. Właściwie nigdy nie było okresu inflacji, któremu nie towarzyszyłby ponadprzeciętny wzrost podaży pieniądza, nawet jeśli – jak się wydaje – głównym „zapalnikiem” jest jednak coś innego.
Czytając książkę Marka Blytha i Nicolò Fraccaroliego można dojść do wniosku, że historycznie potwierdzona teoria monetarna w zakresie inflacji jest przez nich właściwie ignorowana. Zawsze wskazują na inne czynniki lub okoliczności obdarzone absolutną mocą przyczynową w zakresie inflacji. Odwołują się do Friedmana i tłumaczą: „Wszyscy uczymy się, że zbyt duża ilość pieniędzy w obiegu powoduje inflację. Okazuje się jednak, że stara maksyma Miltona Friedmana o tym, że inflacja zawsze i wszędzie jest zjawiskiem monetarnym, jest prawdziwa tylko w takim sensie, w jakim strzelaniny zawsze i wszędzie są zjawiskiem balistycznym. Oczywiście nie może być strzelaniny bez kul, ale to nie wyjaśnia, dlaczego do niej doszło ani kto prawdopodobnie zostanie postrzelony”.
Jak nietrudno się domyślać ostatni okres wysokiej inflacji autorzy publikacji wyjaśniają w kategoriach szoku podażowego wywołanego pandemią COVID-19 i rosyjską inwazją na Ukrainę w 2022 r., która była przyczyną krótkotrwałej chociaż dynamicznej zwyżki cen energii. Problem w tym, że to już grali, to już było. Friedman obserwując na żywo dwa szoki naftowe z lat 70. XX w. stwierdził, że nie mogłyby one doprowadzić do powszechnej wysokiej inflacji bez poluzowania polityki pieniężnej przez banki centralne. Gdyby podaż pieniądza była stała w ich trakcie, nastąpiłoby przesunięcie cen względnych – wyższych dla energii i niższych dla większości innych towarów – ale nie wzrost ogólnego poziomu cen. Monetarny pogląd na inflację pojawia się dopiero w połowie „Inflation”, ale jest totalnie lekceważony, a nawet delikatnie obśmiewany.
Komunikacja Fed dla wszystkich, ale zrozumiana przez niewielu
Blyth i Fraccaroli bardzo szeroko omawiają kwestię windowania cen produktów i usług przez korporacje – jest to zjawisko określane często jako „greedflation”, czyli „inflacja chciwości”. Według nich, ono również odegrało kluczową rolę w trakcie ostatniego okresu podwyższonej inflacji. I prawdą jest to, że korporacje mają wielką przestrzeń do dyktowania cen. Autorzy twierdzą, że ekonomia jest językiem władzy, a kto zdefiniuje, co jest „efektywne” lub co jest „kosztem”, ten ustala reguły gry dla wszystkich innych. Czy to nie jest jednak efekt, a nie przyczyna? Bo może dynamicznie rosnące zyski korporacji to pochodna efektu Cantillona? A może to rosnąca podaż pieniądza – jak pamiętamy przed pandemią mieliśmy dekadę ultraniskich stóp procentowych – wywindowała zyski korporacji, a z opóźnieniem również płace pracowników?
Twórcy „Inflation” są równie mało zainteresowani fiskalnym, co monetarnym pochodzeniem inflacji. A przecież pandemii koronawirusa towarzyszyły niezwykle podwyższone deficyty fiskalne, a przy zachowaniu specyficznych warunków – one zwiększają zyski korporacji. I do dziś w wielu krajach nie uporano się z deficytami, to dziedzictwo COVID-19. Za pojawienie się hiperinflacji w Zimbabwe autorzy obwiniają jednak nieudaną reformę rolną, a za to samo zjawisko w Argentynie – zbyt wielkie zadłużenie w amerykańskiej walucie. No i sięgają również do historii, obwiniając za epicką inflację w Niemczech niechęć rządu weimarskiego do płacenia reparacji po I wojnie światowej. We wszystkich tych przypadkach Blyth i Fraccaroli wskazują na osłabienie waluty jako główną przyczynę inflacji.
A wystarczy przypomnieć, że Rudolf Havenstein, prezes Reichsbanku, na początku lat 20. XX w. również twierdził, że załamanie inflacyjne w Niemczech było spowodowane spadkiem wartości marki na rynkach zagranicznych, a nie tym, że maszyny drukarskie pracowały bez przerwy. Wszyscy, którzy interesują się ekonomią, pamiętają te słynne czarno-białe zdjęcia: mężczyzna pchający taczki wypełnione markami lub dzieci puszczające latawca ze sklejonych marek. No dużo było tego papieru w obrocie.
Autorzy „Inflation” starają się też przekonać czytelnika, że „nie istnieje jedna ponadczasowa i prawdziwa historia o inflacji”. Twierdzą, że chcą pokazać, iż niektóre wyjaśnienia są lepsze od innych w określonych przypadkach i okresach. „Można argumentować, że ceny wzrosły z powodu wydatków rządowych lub zysków korporacji, ale to może być tylko ogon lub noga inflacyjnego słonia. Każda z opowieści o inflacji jest cząstkowa” – uważają Blyth i Fraccaroli.
Stopy do lamusa?
Fakt, że autorzy lekceważą monetarne pochodzenie inflacji, ma swoje daleko idące następstwa. Zgodnie z tą logiką, krytykują próby banków centralnych w zakresie powstrzymania inflacji poprzez podnoszenie stóp procentowych. Sugerują, że zaostrzenie polityki pieniężnej przez Paula Volckera w latach 1979–1980 było niepotrzebne, bo inflacja właściwie odchodziła już w niebyt, a jego ruch doprowadził do recesji. Oczywiście intencją Volckera było powstrzymanie niekontrolowanego wzrostu podaży pieniądza, a nie niszczenie miejsc pracy, zaś stopy podnosił on niechętnie w 1980 r., gdy inflacja znów zaczęła rosnąć po krótkim okresie przerwy.
Skoro autorzy krytykują podwyżki stóp, to co proponują w zamian? Coś, co nazywają „monetarną surowością”: kontrolę cen, podatki od nadmiernych zysków i dotacje rządowe. Przecież historia kontroli cen uczy, że to narzędzie nie działa. Nigdy i nigdzie nie zadziałało prawidłowo – choć starają się udowadniać, że jest inaczej. Kontrola cen dotyczy natomiast objawów inflacji (rosnących cen), a nie jej przyczyny (wzrostu podaży pieniądza). To tak jakby lekarze proponowali człowiekowi z gorączką tylko zażywanie ibupromu, bez badań, bez dociekania i leczenia przyczyny wysokiej temperatury ciała.
„Dlaczego tego nie widzieliśmy?” – tak brzmi tytuł jednego z rozdziałów. Według Blytha i Fraccaroliego większość ekonomistów głównego nurtu nie przewidziała ostatniego szoku inflacyjnego. Jeśli przyjrzymy się natomiast wypowiedziom liberalnych ekonomistów z lat 2020–2021, to znajdziemy wiele prognoz dotyczących tego, że inflacja jest tuż za rogiem i że właściwie jest tak pewna, jak to, iż po nocy następuje dzień. Kilka przykładów? Larry Summers, były sekretarz skarbu USA, w marcu 2021 r. ostrzegał, że pakiet stymulacyjny o wartości 1,9 bln dol. – tak zwany American Rescue Plan – może spowodować przegrzanie gospodarki i prowadzić do trwałej, wysokiej inflacji, krytykując politykę fiskalną jako zbyt ekspansywną. Podobnie czynił Olivier Blanchard, były główny ekonomista MFW, a także Joseph Gagnon, ekonomista z Peterson Institute for International Economics.
Taka postawa Blytha nie może zatem dziwić, przez lata bowiem fascynował się on ekonomistami postkeynesowskimi. Jego książka z 2013 r. „Austerity: The History of a Dangerous Idea” to właściwie rzecz pisana z perspektywy marksistowskiej. Co prawda ceniony jest on za swoje zdolności komunikacyjne, za interesujące wykłady, jednak jego – mówiąc potocznie – lewicowość bardzo mocno zaburza spojrzenie na zjawisko inflacji. Na łamach omawianej książki wielokrotnie pada właściwie pytanie: kto traci, a kto zyskuje na inflacji? Owszem, zawsze ktoś traci i ktoś zyskuje, ale czy można postrzegać inflację jako… oręż do walki klasowej? Blyth próbuje udowodnić, że tak, ale średnio mu to wychodzi.
„Inflation” to książka przystępna, nie będąca przy tym uproszczoną. W bardzo klarowny i obrazowy sposób, wyjaśnia czym jest inflacja oraz jak się ją mierzy – w tym czysto technicznym, narzędziowym wymiarze jest bardzo udana (szczególnie interesujący jest fragment wyjaśniający czemu tak trudno zmierzyć inflację cen domów i mieszkań). Jest też właściwie niezwykle interesującą podróżą przez historię inflacji, pod warunkiem, że czyta ją doświadczony ekonomista uodporniony na marksizm – i tylko takim osobom można ją polecić.