PKB powinien być środkiem, a nie celem

Podaż w świecie zachodnim to złoty róg obfitości, ale nie nadąża za nią popyt. Zabijają go nierówności, bo bogaci są obkupieni, a biednych nie stać. Dlatego ważne są nowe koncepcje kształtowania popytu, co ścisłe łączy się z polityką społeczną – uważa prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
PKB powinien być środkiem, a nie celem

Prof. Elżbieta Mączyńska (Fot. PTE)

Obserwator Finansowy: Po globalnym kryzysie finansowym ekonomia głównego nurtu była bardzo krytykowana. Podkreślano zawodność dotychczasowych teorii i oderwanie  od rzeczywistości gospodarczej. Mamy kryzys w ekonomii?

Elżbieta Mączyńska: W ekonomii doszło do paru negatywnych zjawisk pod wpływem doktryny neoliberalnej i dominacji nurtu neoklasycznego, który cechuje fundamentalizm rynkowy, czyli że rynek wszystko świetnie rozwiązuje, łącznie z etyką. Wobec tego rola państwa powinna być zminimalizowana; jak określił to Ferdinand Lassalle, choć stwierdzenie to błędnie przypisywane jest intelektualnemu ojcu ekonomii i liberalizmu, Adamowi Smithowi: państwo w roli stróża nocnego. Oznacza to, że państwo rezygnuje ze swojej aktywnej roli  w kształtowaniu polityki społecznej.

Problem zmian w ekonomii rzeczywiście nasila się. Globalny kryzys finansowy w 2008 roku wzbudził nawet bunt wśród studentów ekonomii na tle rozmijania się przyswajanej przez nich teorii z praktyką. Studenci z Uniwersytetu Manchester podczas jednego z protestów mówili nawet coś takiego: „Uczymy się, że gospodarka jest zrównoważona, rynek likwiduje wszelkie nierównowagi, a tymczasem wybucha najpoważniejszy kryzys w okresie powojennym i nikt nam na uczelni tego nie wyjaśnia. Czego właściwie nas uczą? – modeli, wykresów, zależności matematycznych, a nie wyjaśniają przyczyn tych zjawisk?”.

Czyli ekonomia i jej teorie muszą się zmienić?

W wywiadzie dla Obserwatora Finansowego sześć lat temu mówiłam, że nie ma jedynie słusznych teorii i to przekonanie tylko się nasiliło. Ekonomia tworzy teorie stanowiące syntezę dokonujących się zjawisk społecznych. Jeżeli nawet trzymamy się jednego modelu, to musi on być dostosowywany do zmieniającej się rzeczywistości. Powołam się tu na ważną książkę „Pomyśleć ekonomię od nowa. Przewodnik po głównych nurtach ekonomii heterodoksyjnej” (Wydawnictwo Heterodox). Pozycja ta jest praktycznie wynikiem pracy wspomnianych zbuntowanych studentów, którzy założyli międzynarodowe stowarzyszenie na rzecz heterodoksji w ekonomii i opracowali manifest nawołujący do identyfikacji i  podejmowania przez ekonomistów nowych obszarów badawczych. Przedstawionych jest tu kilka alternatywnych nurtów teorii ekonomii np. ekonomia ekologiczna, instytucjonalna, neokeynesizm, keynesizm, nawet marksizm. I każda z tych teorii może być w jakiejś części przydatna do objaśniania rzeczywistości.

To jak heterodoksja w ekonomii może pomóc nam w zrozumieniu zjawisk i w praktyce gospodarczej?

Podam przykład. Jeżeli utożsamiamy rozwój tylko ze wzrostem gospodarczym, to umykają nam dwa filary: społeczny i ekologiczny. Jakie są tego następstwa? W transformacji ustrojowej  w naszym kraju  przez prawie trzy dekady dochodziło do zaniedbań społecznych i ekologicznych. Obecnie na świecie nie bez przyczyny pojawiają się takie koncepcje jak bezwarunkowy dochód podstawowy. Wymienię tu świetną książkę na ten temat Macieja Szlindera.

Kraje eksperymentują z bezwarunkowym dochodem podstawowym na razie w sposób bardzo ograniczony. I na pewno jest jeszcze za wcześnie, aby wdrażać tę koncepcję całościowo. Trzeba jednak to przemyśleć, bo problemem współczesnego świata jest problem popytu, a nie podaży. Stąd te nowe koncepcje kształtowania popytu, jak wspomniany bezwarunkowy dochód podstawowy.

Ale czy to zgodne z etyką  pracy?

Istnieją opinie, że to rozdawnictwo i zachęcanie do niepracowania. Jednak z drugiej strony, nie brakuje opinii, że jest to technologiczna dywidenda, należna ludziom, bo całe pokolenia przecież pracowały na to, aby dojść do takiego poziomu rozwoju technologicznego, jaki mamy. Niech ludzie coś z tego mają. A co mogą mieć? Chociażby krótszy czas pracy. Już o tym pisał w swoim eseju z 1930 r. (Economic Possibilities for our Grandchildren) J.M Keynes, który przewidywał w przyszłości skrócenie czasu pracy do 15 godzin tygodniowo. Nadal jest to wprawdzie traktowane jako niemożliwe do zrealizowania w takim wymiarze, ale są przeprowadzane eksperymenty w tym kierunku. Przykładowo – w Göteborgu skrócili próbnie czas pracy i okazało się, że ludzie pracują wydajniej, i w tym krótszym czasie wykonują dokładnie tyle samo pracy, co w dłuższym. Ożywiła się miejscowa gospodarka – kawiarnie, biblioteki i różne usługi. Podobne rezultaty odnotowano w innych, eksperymentujących w tej dziedzinie, krajach i firmach.

Niedługo możemy nie mieć możliwości sprawdzenia czasu pracy wielu osób, skoro wiele z nich pracuje w domu czy nawet w kawiarni przy laptopie.

Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem prokrastynacji w biznesie. Pisze o tym Ethan Tussey w swojej książce „The Procrastination Economy” (polskie wydanie: „Prokrastynacja – kto zarabia na twojej przerwie”). Coraz bardziej zaciera się granica między pracą a niepracą. Rewolucja cyfrowa i oferowane przez nią nowe technologie, umożliwiające niebywały, zwizualizowany, zwirtualizowany rozwój komunikacji społecznej, sprawiają, że coraz bardziej zacierają się granice między pracą a odpoczynkiem i życiem rodzinnym czy towarzyskim. Coraz częściej w czasie wolnym, korzystając z wirtualnej komunikacji medialnej, z Internetu Rzeczy, świadomie lub nieświadomie wpływamy na funkcjonowanie rozmaitych obszarów biznesowych i naszego życia. Wystarczy zainteresowanie się jakimś produktem, wystarczy wymiana opinii na jego temat w sieci społecznościowej, żeby biznes z tego korzystał. Sprawia to, że nierzadko zajmujemy się – i to dobrowolnie – wszystkim, tylko nie tym, co w danym czasie pilne i ważne. Istnieją nawet przypadki rozwodów na tym tle, gdy jedna ze stron spędza zbyt dużo czasu w internecie i zaniedbuje rodzinę. Mamy także tzw. stres prokrastynacyjny, kiedy odkładamy nasze zadania do wykonania na później, bo przykładowo pojawiają się przeszkody w sieci.

Jak radzą sobie z tymi problemami ekonomiści? Jeśli np. trudno zmierzyć czas pracy, to jak prawidłowo zmierzyć PKB?

Jesteśmy w fazie przesilenia cywilizacyjnego. Obecne miary dokonań społeczno-ekonomicznych, nie wystarczają w czasach rewolucji przemysłowej 4.0. Ta rewolucja łączy potencjał techniczny, potencjał komputera z potencjałem cyfrowym i potencjałem biologicznym. Potencjał cyfrowy umożliwia szybkie, niemal natychmiastowe gromadzenie danych i rozprzestrzenianie informacji. To już nie tylko big data, lecz global data.

Kevin Kelly w książce „Nieuniknione. Jak inteligentne technologie zmienią naszą przyszłość” uważa, że tempo zmian obecnie jest tak wielkie, że nie sposób się do nich należycie przygotować. W tym sensie wszyscy jesteśmy nowicjuszami. Nowe modele biznesu, firmy ułatwiające dostęp konsumentów do usług i towarów, np. największa na świecie firma taksówkowa Uber bez taksówek, Alibaba bez sklepów, portalizacja, aplikacje, każą inaczej spojrzeć na pomiary. Produkcja wyrobów może obecnie rosnąć w sposób niemal nieograniczony i w dodatku nierzadko przy spadających niemal do zera kosztach krańcowych, natomiast problemem staje się popyt. Jednocześnie świat doświadcza osłabienia tempa wzrostu. W świecie zachodnim mówi się nawet o rosnącym ryzyku sekularnej stagnacji, czyli stagnacji na zawsze. Powstaje pytanie, po pierwsze – dlaczego tak jest, a po drugie – czy to na pewno jest stagnacja. Czy my na pewno umiemy to mierzyć.  Po II wojnie światowej PKB jako miara osiągnięć gospodarczych stał się niemal fetyszem, stał się głównym celem w polityce społeczno-gospodarczej. Stało się tak, mimo, że PKB to nie cel sam w sobie, lecz środek do realizacji celu jakim powinien być dobrobyt społeczny. PKB to nie jest miara dobrobytu, choć często tak jest traktowana. Warto przypomnieć, że jest to miara, która nie była stosowana przed wojną.

Produkcja może rosnąć w sposób niemal nieograniczony i nierzadko przy spadających niemal do zera kosztach krańcowych, natomiast problemem staje się popyt

Są lepsze miary niż PKB?

PKB wyraża wartość nowo wytworzoną, ale tylko rynkową. To w największym uproszczeniu suma zysków z kapitału i płac. Obejmuje przy tym amortyzację. Ale np. prace domowe nie wchodzą w skład PKB. Ta miara nie uwzględnia też wielu dóbr, które mogą tworzyć bogactwo, np. nakłady pracy związane z samodzielnym budowaniem domu. Natomiast do PKB wliczane jest to, co nie jest społecznie korzystne, np. od 2014 roku, decyzją UE wliczana jest prostytucja i handel narkotykami. Pozytywnie na wzrost PKB wpływa też rozwój więziennictwa. Przy tym PKB mierzy wyłącznie transakcje rynkowe, i to wszystkie, bez względu na to, jaka jest ich użyteczność społeczna. Im więcej wytwarzanych, nawet niepotrzebnych dóbr, tym większy PKB. A rewolucja cyfrowa sprawia przy tym, że stopniowo przechodzimy od etapu własności do etapu dostępu. Czyli liczy się dostęp, np. to, że niektóre wykłady na Harvardzie są dostępne w internecie na całym świecie wpływa na dobrostan społeczny i rozwój edukacji, natomiast nie jest wliczane do PKB.

Czy nowe efektywne miary rozwoju już istnieją, czy ekonomiści nad nimi dopiero pracują?

Stanowczo już nie wystarcza jedna miara. Np. autorzy raportu OECD „Poza PKB. Mierzmy to, co ma znaczenie dla rozwoju społeczno-gospodarczego” – Joseph E. Stiglitz, Jean-Paul Fitoussi i Martine Durand – proponują stosowanie w szerszym zakresie  dodatkowych miar, jak  indeks rozwoju społeczno-gospodarczego czy też indeks szczęścia, indeks sprawiedliwości, indeks innowacyjności. To musi być kompleks miar.

Ale PKB jako miara wzrostu gospodarczego wciąż pozostaje ważnym punktem odniesienia?

Co innego wzrost gospodarczy – tutaj PKB jest użytecznym miernikiem, a co innego rozwój społeczno-gospodarczy. W tym drugim przypadku obraz jest bardziej złożony. Na trwały, harmonijny rozwój społeczno-gospodarczy składają się bowiem trzy filary. Postęp gospodarczy, czyli wzrost PKB; postęp społeczny, czyli to, czy my ludzie mamy lepszą jakość życia, mniej kłopotów z pracą, mniej kłopotów ze zdrowiem i postęp ekologiczny. Wzrost gospodarczy, który nie prowadzi do postępu społecznego i ekologicznego, to dziki wzrost gospodarczy.

Wzrost gospodarczy, który nie prowadzi do postępu społecznego i ekologicznego, to dziki wzrost gospodarczy

Potrzebne byłoby zatem połączenie różnych miar?

Tak. Z mierzenia PKB nie można zrezygnować, bo to miara odzwierciedlająca rozmiar i dynamizm gospodarki rynkowej. Ale PKB nie mierzy spraw całościowo, może zakłócać obraz całości i stwarzać pozory poprawy, podczas gdy może mieć miejsce pogorszenie sytuacji społeczno-ekonomicznej czy ekologicznej. Gdyby rozwijał się sektor domów publicznych, PKB by rosło. Tylko, czy to by było społecznie korzystne i pożądane?

Czy za tymi zjawiskami nadąża teoria ekonomii?

Z pewnością w teorii ekonomii konieczne jest podejmowanie prac nad nową syntezą i na pewno nie jeden nurt, tylko wiele nurtów będzie miało zastosowanie do objaśniania rzeczywistości.  Istotny jest zwłaszcza nurt ukierunkowany na wartości społeczne. Coraz większego znaczenia nabierają takie kwestie jak ochrona konsumentów, czynniki kształtowania i zmian popytu, globalny rozkład bogactwa i nierówności społeczne. Problemem współczesnego świata jest bowiem przede wszystkim problem popytu a nie podaży. Podaż w świecie zachodnim to jest złoty róg obfitości, półki się uginają, handlowcy zażarcie walczą o każdego klienta, a my – konsumenci – jesteśmy dręczeni reklamami. Ale popyt nie rośnie tak, jak może rosnąć podaż. I w związku z tym pojawia się konieczność nowych koncepcji kształtowania popytu.

A jak praktyka gospodarcza świata odpowiada na te zmiany – coraz większym otwarciem czy większym protekcjonizmem, tak jak ostatnie działania USA wobec Chin czy UE?

Globalizacji nie da się zatrzymać. Oczywiście chwilowo cła czy inne blokady mogą ograniczyć wymianę handlową czy łańcuchy dostaw, ale im bardziej będziemy zamykać drzwi, tym bardziej one za moment szeroko się otworzą.

Niezależnie od tych globalnych ustaleń, na poziomie państw ważnym czynnikiem rozwoju jest budżet. Czy jego rozumienie zmieni się, a budżet podąży za zmianami, o których Pani mówiła?

O tym można napisać grubą książkę. Problem dla budżetu jest ogromny. System wymyka się prostemu pomiarowi. Np. dwaj nobliści, Shiller i Akerlof, autorzy książki „Złowić frajera. Ekonomia manipulacji i oszustwa” wskazują, że aby przeciwdziałać owym oszustwom niezbędne są zarówno działania państwa, jak i działania obywatelskie. To zaś łączy się z koniecznością zmian w systemach edukacyjnych. Istotne jest należyte uwzględnianie współzależności między sferą publiczną a prywatną. Od kiedy zaczęła dominować doktryna neoliberalna, czyli od lat 70. XX wieku, głównym przekazem było to, że wszystko, co prywatne jest dobre, a to, co publiczne – złe. Ludzie nierzadko przestali widzieć związek między podatkami a jakością życia, jakością gospodarki. Chyba tylko kraje skandynawskie obroniły się przed zerwaniem wiedzy o tych współzależnościach.

Obecnie wiele wskazuje na to, że będzie musiało wzrastać znaczenie roli państwa w dwóch obszarach: w kreowaniu regulacji i wspieraniu różnych obywatelskich działań na rzecz porządku społecznego i publicznego. Wiele wskazuje na to, że zarazem zwiększy się np. rola budżetów obywatelskich. Doświadczenie krajów skandynawskich pokazuje, że państwo powinno być tu aktywne. Również  niezbywalną rolę państwo ma w zadbaniu o nowoczesną edukację obywateli. Dostosowaną do nowych warunków. Istotne jest np. przeciwdziałanie analfabetyzmowi cyfrowemu obywateli, a w sumie my wszyscy jesteśmy po trosze analfabetami w kontekście dynamicznego rozwoju rewolucji cyfrowej. Państwo przy tym musi oczywiście zadbać o szeroko rozumianą infrastrukturę cyfrową. Niezbywalną rolą państwa jest dbałość o infrastrukturę transportowo- komunikacyjną, środowisko naturalne itp.

Skąd pieniądze na te cele? Większe podatki?

Trzeba znaleźć sposób, żeby podatki były płacone stosownie do zakresu prowadzonej działalności, a  przede wszystkim – z uwzględnieniem kosztów i efektów zewnętrznych, np. ochrony środowiska. Wiele analiz wskazuje, że gdyby np. McDonald musiał pokryć wszystkie zewnętrzne koszty produkcji Big Maca (zdrowotne, środowiskowe i inne), to musiałby on kosztować kilka razy więcej.

Czyli – nie maksymalizacja zysku, a rozwój zrównoważony?

Czyli – PKB powinien być środkiem, a nie celem. Ekonomia nie jest chrematystyką. Chrematystyka to nauka o zarabianiu pieniędzy, a ekonomia jest nauką o ludziach w procesie gospodarowania i dla ludzi, żeby poprawić jakość ich życia.

Ta postawa przyświecała komitetowi Banku Szwecji, który przyznał w tym roku nagrodę Nobla w ekonomii trojgu badaczom, którzy analizują zasady przyznawania ukierunkowanej bezpośredniej pomocy ludziom w skrajnym ubóstwie?

Powtórzę, że problemem w krajach wysokorozwiniętych nie jest podaż tylko popyt. W krajach rozwiniętych występuje syndrom marnotrawnej gospodarki nadmiaru, ale rozkład bogactwa jest asymetryczny. A im bardziej jest on asymetryczny, tym większe są ograniczenia, bariery  popytu. Bogaty jest obkupiony, czyli ma do czynienia z malejącą krańcową użytecznością dochodu. I nie chodzi tylko o nierówności dochodowe, ale również – majątkowe i społeczne. Te nierówności zabijają popyt. Bogaci są obkupieni, a biednych nie stać. I dlatego chwała komitetowi noblowskiemu za tę nagrodę i za zwrócenie uwagi na nędzę. I za pokazanie, jak bardzo przeciwdziałanie nędzy sprzyja gospodarce.

– Rozmawiali Ewa Rzeszutek i Maciej Danielewicz

 

W dniach 28-29 listopada br. odbędzie się w Warszawie X Kongres Ekonomistów Polskich organizowany przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Hasło obecnego Kongresu to „Ekonomiści dla rozwoju”.

Prof. Elżbieta Mączyńska (Fot. PTE)

Otwarta licencja


Tagi