Nowe dowody na przestrzenne nierówności płacowe w Ameryce Północnej i Europie Zachodniej
Kategoria: Trendy gospodarcze
Dr nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii i finansów; dziennikarz i publicysta.
(@Getty Images)
Uderzającym przejawem nierówności społecznych jest wzrost liczby najbogatszych. W 2024 r. było ich na świecie 2769 – o 204 więcej niż rok wcześniej. Oznacza to, co potwierdza Oxfam International w raporcie opublikowanym 20 stycznia 2025 r., że niemal co tydzień przybywało czterech nowych miliarderów.
Miliarderzy rosną w siłę – czy czeka nas era bilionerów?
Z raportu wynika, że łączna wartość majątku miliarderów w skali globalnej w samym tylko 2024 r. wzrosła z 13 bln dol. do 15 bln dol. To drugi pod względem szybkości roczny wzrost w historii. 10 najbogatszych zwiększało majątek o prawie 100 mln dol. dziennie – nawet gdyby stracili 99 proc. swojego bogactwa, wciąż pozostawaliby miliarderami. Jeśli tempo to się utrzyma, to w ciągu 10 lat na świecie będzie aż pięciu pierwszych bilionerów.
Oxfam alarmuje: 60 proc. fortun miliarderów to efekt monopoli, dziedziczenia i politycznych układów – a nie innowacji i przedsiębiorczości. Tymczasem liczba ludzi żyjących w biedzie od trzech dekad niemal się nie zmienia.
Europa: kontynent równości?
Dynamika globalnych nierówności różni się jednak w zależności od regionu. Jak podaje World Inequality Database (listopad 2024 r.), Europa pozostaje pod tym względem kontynentem stosunkowo równym, choć różnice między krajami są wyraźne. Na jednym biegunie znajdują się Czechy i Słowacja. W tych państwach udział 10 proc. osób o najwyższych dochodach nie przekracza 30 proc. całości dochodu narodowego. Na drugim zaś krańcu plasują się Rumunia i Bułgaria, gdzie 10 proc. najlepiej zarabiających zgarnia 40 proc. dochodu. Od lat 80. XX w. nierówności rosną także w Wielkiej Brytanii. A we Francji, kojarzącej się raczej z podejściem socjalnym, utrzymują się one obecnie na jednym z najwyższych poziomów od II wojny światowej.
Zobacz również:
Nierówności zagrożeniem dla globalnego pokoju?
Od USA do Azji
Liderem nierówności wśród krajów rozwiniętych są Stany Zjednoczone. Najbogatsze 10 proc. kontroluje tam 47 proc. dochodów, podczas gdy w 1980 r. było to 34 proc. To efekt deregulacji, niskich podatków korporacyjnych i hossy giełdowej napędzanej dodrukiem pieniędzy.
Jeszcze większe nierówności obserwuje się w Indiach. W 2023 r. górne 10 proc. przejęło tam 58 proc. dochodów, a najlepiej zarabiający 1–23 proc. To więcej niż w czasach, gdy kraj ten był brytyjską kolonią. Indie stały się mekką sektora usług, który niestety często przybiera postać nisko opłacanego outsourcingu. Nierówności w tym kraju wynikają nie tylko z pozostałości po kolonializmie i systemie kastowym, lecz również z dość powszechnego zaniedbywania kształcenia na poziomie podstawowym. Dla porównania: w kapitalistyczno-komunistycznych Chinach udział 10 proc. najlepiej zarabiających w całości dochodu narodowego nie przekracza 45 proc.
A co z resztą świata?
Jednym z najbardziej nierównych regionów świata pozostaje Bliski Wschód. W 2023 r. najbogatszy 1 proc. przejął tam niemal jedną czwartą wszystkich dochodów (23,7 proc.), a górne 10 proc. zgarnęło aż 56,8 proc.
Z kolei nowe dane administracyjne pozwoliły dokładniej uchwycić skalę nierówności w Ameryce Łacińskiej. Brazylia, Chile, Peru, Kolumbia i Meksyk to jedne z najbardziej rozwarstwionych państw świata – najlepiej zarabiające 10 proc. społeczeństwa zgarnia tam aż 60 proc. dochodu narodowego, pozostawiając resztę daleko w tyle.
Znaczne rozwarstwienie to problem występujący także w Afryce Subsaharyjskiej. 10 proc. o największych zarobkach inkasuje tu 55 proc. dochodu narodowego. W Republice Południowej Afryki podział jest jeszcze głębszy – 65 proc. dochodu trafia do kieszeni zaledwie jednej dziesiątej społeczeństwa. Na tym tle kraje Afryki Zachodniej, takie jak Nigeria, Liberia czy Benin, wypadają lepiej – tam górne 10 proc. przejmuje około 40 proc. dochodów. To poziom zbliżony do najbardziej rozwarstwionych krajów UE – Rumunii czy Bułgarii.
Sytuacja w naszym kraju
A jak na tym tle wypada Polska? Nie tak najgorzej, gdyż znajdujemy się w środku stawki pod względem nierówności – współczynnik Giniego wynosi 0,28, czyli mniej niż w USA (0,41) oraz we Francji i w Niemczech (0,32), ale więcej niż np. w Czechach (0,26). Na Węgrzech zaś jest nieco niższy – 0,29.
Pod względem zarobków nie żyjemy jednak w egalitarnym raju. Najbogatszy 1 proc. Polaków zarabia 14,9 proc. całości dochodów. Na biedniejszą połowę przypada natomiast jedynie 19,5 proc. całości dochodu (jeszcze w 1990 r. było to 28 proc.).
Zobacz również:
Nagroda Nobla z ekonomii w 2024 r.
Dysproporcje występujące w Polsce to w lwiej części skutek nierówności szans. Według raportu Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju oraz Banku Światowego (publikacja w 2024 r.), niemal połowa różnic w dochodach wynika z czynników od nas niezależnych.
Przyczyną aż 77 proc. nierówności szans w Polsce jest pochodzenie rodziców – ich wykształcenie, branża, w której pracowali, a nawet liczba przeczytanych i posiadanych książek. Miejsce urodzenia (wieś lub miasto) odpowiada za 18 proc., a płeć za pozostałe 5 proc. W badaniu analizowano jedynie gospodarstwa domowe, a nie poszczególne jednostki, co znacznie zaciemnia obraz w kwestii nierówności między mężczyznami a kobietami.
Ten ostatni problem widać wyraźnie choćby obserwując udział kobiet na najważniejszych stanowiskach decyzyjnych w spółkach notowanych na GPW. Deloitte podał, że choć między latami 2021 a 2023 wzrósł on o 2 pkt proc., to jednak wynosi tylko 17 proc.
Jeśli chodzi o odsetek członków zarządu – jedynie 14 proc. z nich to kobiety. Funkcję przewodniczącej zarządu (CEO) panie pełnią jedynie w 5 proc. spółek, a przewodniczącej rady nadzorczej – w 12 proc.
Klasa wyższa w Polsce
Jak wynika z opublikowanego w 2024 r. raportu Eurostatu Developments in income inequality and the middle class in the EU, w Polsce do grupy osób o wysokich dochodach zalicza się 7 proc. populacji.
To odnoszący sukcesy przedsiębiorcy, najlepiej opłacani specjaliści, a nawet dziedzice rodzinnych fortun. Problemem polskiego biznesu jest jednak dominacja spółek z udziałem Skarbu Państwa. O ile niekiedy jest ona uzasadniona strategicznie (choćby koniecznością troski o bezpieczeństwo energetyczne), o tyle w pewnych przypadkach stanowi barierę dla rozwoju klasy wyższej z prawdziwego zdarzenia.
Czy zatem w Polsce da się osiągnąć sukces w biznesie bez państwowych dotacji i koneksji? Przykład InPost pokazuje, że tak. Gdy w 2006 r. spółka powstawała jako prywatna firma kurierska, mało kto wierzył, że stanie się ona realnym konkurentem dla Poczty Polskiej. Gdy w 2009 r. stawiała pierwsze paczkomaty, sceptycy nie dawali przedsięwzięciu szans – przekonani, że Polacy nigdy nie zrezygnują z dostawy do domu. Inwestorzy byli ostrożni, a państwowa poczta nadal tkwiła w XX-wiecznych standardach.
Dziś firma ta nie tylko zdominowała polski e-commerce, ale również dynamicznie się rozwija na rynkach w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Francji. To dzięki niej Polska zyskała miano „paczkomatolandu”. Jej przychody rosną w zawrotnym tempie, a kapitalizacja giełdowa na amsterdamskim parkiecie przekroczyła 8 mld euro. Spółka nie korzystała ani z państwowych dotacji, ani z kontraktów rządowych. Sukces zbudowała na precyzyjnej analizie zachowań klientów, innowacyjnej technologii i ekspansji międzynarodowej.
Historia ta pokazuje, że sukces w polskim biznesie jest więc możliwy, choć wymaga pomysłu, żelaznej dyscypliny i odwagi. Prawdziwa wartość tkwi jednak w firmach faktycznie ułatwiających życie ludziom. Majątek ich założycieli jest zasłużony, a związane z tym nierówności – uzasadnione.
Klasa średnia w Polsce – mit czy rzeczywistość?
Ludzie wchodzący w skład klasy średniej przyczyniają się do spójności społecznej, a zgodnie z niektórymi teoriami zwiększają stabilność systemu demokratycznego. Ale kogo tak naprawdę można do tej grupy zaliczyć? Wszystko zależy od metodologii. Jeśli przyjmiemy tę autorstwa OECD (do klasy średniej należą osoby zarabiające od 75 proc. do 200 proc. mediany dochodów w danym państwie), to nasz kraj nie wypada najgorzej.
Zobacz również:
Redystrybucja budżetowa dochodów a poziom rozwoju
Jak wynika z raportu Eurostatu („Developments in income inequality and the middle class in the EU”), w Polsce do tak rozumianej klasy średniej zalicza się 68 proc. społeczeństwa. To piąty wynik w Europie, ex aequo z pięcioma innymi krajami. Unijna średnia to 64 proc.
Sytuacja nie wygląda jednak już tak różowo, gdy weźmiemy pod uwagę nie tyle średniaków, co odsetek osób zbliżających się do finansowej niezależności (cechy klasy średniej z prawdziwego zdarzenia). Do takowej niezbędne są nie tylko dochody, ale i kapitał. Tymczasem w 2023 r. jedynie 23 proc. Polaków dysponowało oszczędnościami większymi niż 20 tys. zł.
W Polsce świadomość dotycząca rynku kapitałowego i zasad inwestowania jest niewielka. Tymczasem to właśnie rozsądne i długofalowe nabywanie współwłasności spółek pozwala na uczestnictwo w gospodarce rynkowej; na bycie nie tylko pracownikiem, lecz również minikapitalistą. Ponadto, słabość tradycji dziedziczenia kapitału sprawia, że wielu zaczyna budowanie majątku od zera – w przeciwieństwie do krajów zachodnich, gdzie przekazywanie fortun jest normą.
Aby myśleć o wejściu na drogę klasy średniej niezbędne jest także wyrobienie w sobie nawyku oszczędzania. Tymczasem w 2024 r. 43 proc. Polaków nie udało się zaoszczędzić żadnych środków. Niepokojący jest znaczący spadek – aż o 15 pkt proc.– w porównaniu z 2023 r., co wynika z raportu firmy Tavex „Polaków nie stać na oszczędzanie?”. Zgodnie z nim w 2025 r. tylko co drugi nasz rodak planuje odłożyć jakiekolwiek środki.
Ubóstwo – system, który nie działa?
Ubóstwo, przynajmniej to skrajne, oznacza u nas walkę o przetrwanie. Dla przykładu, w IV kwartale 2023 r. granica ubóstwa skrajnego dla jednoosobowego gospodarstwa to 913 zł. Według GUS w tymże roku odsetek osób żyjących w skrajnej biedzie wzrósł z 4,6 proc. do 6,6 proc., obejmując 2,5 mln Polaków. To mniej więcej tyle co liczba mieszkańców Warszawy i Krakowa razem wziętych.
Od lat bieda w naszym kraju dotyka tych samych grup. W 2023 r. najbardziej narażeni na nią byli bezrobotni, rolnicy i osoby utrzymujące się z niskich świadczeń społecznych. Skrajne ubóstwo dotknęło 17,9 proc. osób utrzymujących się „głównie z innych niż emerytura i renta, niezarobkowych źródeł utrzymania”; 14,1 proc. rolników i 6,4 proc. pracujących na etatach. Dla porównania, wśród osób prowadzących własny biznes wskaźnik ten wynosił 3,8 proc.
Niepełnosprawność i miejsce zamieszkania nadal odgrywają istotną rolę w poziomie ubóstwa. W gospodarstwach z osobą z takim orzeczeniem, skrajna bieda dotknęła 9 proc. osób, w porównaniu z 6,1 proc. w pozostałych domach. Najgorsza jest sytuacja na wsi, gdzie skrajne ubóstwo sięga 11,5 proc., podczas gdy w miastach jest to 3,3 proc., a w metropoliach liczących powyżej 500 tys. mieszkańców – 1,6 proc.
Nie jest też zaskoczeniem, że zarówno w 2022 r., jak i 2023 r. skrajna bieda rzadziej dotykała rodziny, w których głowa domu miała wyższe wykształcenie. Im większa wiedza i lepsze umiejętności, tym lepsza odporność na nędzę. To nie przypadek – kompetencje wciąż pozostają jedną z najskuteczniejszych tarcz chroniących przed skrajnym ubóstwem.
Z kolei EAPN Polska („Poverty Watch 2024, monitoring ubóstwa i polityki społecznej przeciw ubóstwu w Polsce 2023–2024”) zwraca uwagę, że w skrajnym ubóstwie żyje w Polsce 7,6 proc. najmłodszych (522 tys.) i 5,7 proc. seniorów (430 tys.). Do tego narasta problem bezdomności wśród dzieci.
To w znacznej mierze skutek wad polskiego systemu pomocy społecznej. Zdaniem autorów raportu stanowi on labirynt pełen chaosu i sprzeczności. Próg dochodu uprawniający do zasiłków z pomocy społecznej jest niższy niż granica skrajnego ubóstwa. Absurd polega na tym, że część osób żyjących w skrajnej biedzie zarabia „za dużo”, by kwalifikować się do pomocy. Jednocześnie zasiłki mieszkaniowe i żywnościowe mogą trafiać do osób z wyższymi dochodami. Jedne świadczenia są bowiem waloryzowane, a inne nie. W efekcie mamy system, w którym wsparcie nie zawsze trafia tam, gdzie jest najbardziej potrzebne.
Problem nadmiernych dysproporcji społecznych w skali globalnej i lokalnej niewątpliwie wymaga szczególnej uwagi. Ważne jednak jest to, aby lekarstwo nie stało się gorsze od choroby. Zakrojone na szeroką skalę programy redystrybucji dochodu mogą przynieść zarówno korzyści, jak i negatywne skutki. Jak choćby marnotrawienie środków przez rozbudowany aparat biurokratyczny, lobbing czy przejmowanie funduszy przez osoby niepożądane (np. lokalnych watażków w przypadku pomocy międzynarodowej dla krajów rozwijających się).
Zobacz również:
Prosty przepis na sukces finansowy – inwestowanie pasywne i długofalowe
Skandynawowie pokazali jednak, że da się budować spójne społeczeństwo bez duszenia gospodarki. Z kolei Korea Południowa udowodniła, że inwestowanie w edukację i innowacje pozwalają całemu społeczeństwu wspinać się po drabinie dochodowej. W Polsce głównym problemem nie są same nierówności, ale brak kapitału i niski poziom indywidualnych inwestycji. Można to zmienić poprzez edukację finansową, unikanie długów, naukę podstaw przedsiębiorczości oraz inwestowania – choćby przez tanie fundusze indeksowe. Pamiętajmy jednak, że w gospodarce chodzi nie tylko o podział tortu, lecz także o to, by ten tort powiększać.
Warto też pamiętać, że choć nierówności powyżej pewnego poziomu są niepożądane, gdyż niszczą spójność społeczną, to również przymusowy egalitaryzm budzi poczucie niesprawiedliwości. Krzywdzi bowiem pracowitych i ambitnych. Nierówności mogą być siłą napędową postępu lub pułapką bez wyjścia. Istotne pytanie brzmi: czy Polska będzie państwem dziedziczenia statusu i układów, czy krajem talentu, pracy i innowacyjności?