Finansyzacja – fatum współczesnej gospodarki
Kategoria: Instytucje finansowe
Analityk makroekonomiczny i publicysta, jego zainteresowania dotyczą polityki pieniężnej i fiskalnej oraz rynków finansowych.
więcej publikacji autora Kamil Goral(©Envato)
Świat finansów od dziesiątek, jeśli nie od setek lat budzi zainteresowanie, któremu towarzyszą niemałe emocje. Część z nich wiąże się ze znanym pojęciem, jakim jest spekulacja finansowa. Prawdopodobnie mniejsza ekscytacja towarzyszy inwestowaniu. Każde z nich wymaga wyjaśnienia, bo chociaż oba odnoszą się do lokowania kapitału na rynku finansowym, to pod wieloma względami znaczą coś zupełnie innego. Podane przeze mnie wyjaśnienia i definicje nie mają charakteru apodyktycznego. Z pewnością niejeden czytelnik nie ze wszystkim się zgodzi, ale są one także wrażliwe na wyjątki. Liczę jednak też na to, że wielu uzna, iż mają one sens i oddają kluczowe cechy obu grup: spekulantów i inwestorów.
Sam termin spekulacja jest w Polsce dobrze znany, jednak nie wynika to z dużego zainteresowania rynkami aktywów w polskim społeczeństwie, ale z doświadczeń… PRL-u. W Polsce Ludowej, gdzie państwową ideologią był marksizm, ludzi, którzy parali się prywatną przedsiębiorczością nazywano pogardliwie właśnie „spekulantami”. Określenie to miało konotacje negatywne, a wskazywanie kogoś jako spekulanta, w propagandowej nomenklaturze miało podkreślać, że człowiek ten robi coś złego, prawdopodobnie wyzyskuje innych, jest kimś podejrzanym oraz niegodnym zaufania. Siatka pojęciowa związana z ekonomią wolnorynkową praktycznie nie występowała, a o inwestowaniu na giełdzie nie mogło być mowy, bo nie było aktywów finansowych, którymi można by obracać, nie wspominając zaś o istnieniu samej giełdy papierów wartościowych. Sytuacja uległa zmianie na początku lat 90. XX w., gdy po upadku żelaznej kurtyny, m.in. w Polsce zaczęły się pojawiać instytucje gospodarki wolnorynkowej, w tym giełda. A co za tym idzie także giełdowa literatura oraz pierwsi polscy spekulanci.
Zobacz również:
Inwestowanie czynnikowe – inteligentny sposób na nieprzeciętne zyski?
Chodzi o czas
Wciąż jednak nie bardzo wiadomo, kim właściwie jest ten „spekulant” i czym się różni od inwestora? Sprawa ma nie tylko wymiar definicyjny czy semantyczny, ale może mieć także implikacje dotyczące samej istoty funkcjonowania rynku finansowego i zachodzących na nim zjawisk. Nie będzie chyba budzić kontrowersji, jeśli powiemy, że pierwsza różnica między spekulantami a inwestorami wiąże się z horyzontem czasowym. To kluczowa kwestia, ponieważ z niej wynikają także pozostałe różnice między nimi. Spekulant to zatem ktoś, kto lokuje kapitał na krótki okres: może to być kilka dni, może być kilka godzin, niekiedy są to tylko minuty. Najczęściej aktywność taka wiąże się z tzw. day tradingiem, czyli otwieraniem i zamykaniem pozycji w ciągu jednego dnia. Inwestor z kolei zamraża swoje środki na dłużej. Mogą to być nawet lata albo dekady. Różnica jest zatem znacząca. Wynikają z niej także metody analityczne, jakimi posługują się obie grupy. Spekulant ma mało czasu na podjęcie decyzji. Nie może ich zatem podejmować wczytując się w analityczne raporty, sprawozdania finansowe czy inne materiały, których lektura – według niego – trwa zbyt długo. Jego głównym narzędziem jest badanie wykresów obrazujących zmianę ceny danych aktywów, czyli analiza techniczna. Jest wiele podejść do czytania wykresów giełdowych. Powstały opasłe tomy poświęcone analizie technicznej i warto przy tym odnotować, że ma ona także swoich zagorzałych przeciwników, którzy uważają, że jest bezużyteczna i nie przydaje się do zarabiania pieniędzy na rynku. Taka opinia występuje również wśród ludzi, którzy sami siebie uznaliby za spekulantów. Trzeba jednak podkreślić, że ktoś, kto chce się zajmować day tradingiem będzie miał o analizie technicznej pojęcie. Jest ona o tyle wygodna, że samo spojrzenie na wykres i próba odczytania co przedstawia, zajmuje dosłownie chwilę. Nie mówiąc już o dostępności różnych programów, przeznaczonych właśnie do wyciągania wniosków na podstawie tej metody.
Inwestor to z kolei ktoś, kto skorzysta raczej z badania dokumentów źródłowych. W zależności od tego, jaką klasę aktywów preferuje, będzie się wczytywał w sprawozdania finansowe, raporty i komunikaty banków centralnych czy materiały analityczne profesjonalnych instytucji finansowych. Sięgnie do danych makroekonomicznych publikowanych przez urzędy statystyczne, przeczyta uważnie wywiad prezesa firmy, której akcje posiada, a także sprawdzi jaki sektor najlepiej rokuje na kolejne lata. Dopiero potem podejmie decyzję czy kupić, czy sprzedać, a może jeszcze się wstrzymać z decyzją. Nie działa bowiem impulsywnie. Nie musi. Pośpiech nie jest wyznacznikiem jego inwestycyjnej polityki. Może przeczekać chwilowe wzburzenie rynku, nie podda się panice i nie zadziała nerwowo. Jego horyzont czasowy pozwala zachować większy spokój. Spekulant to zatem przeważnie analityk techniczny, inwestor zaś skupia się na wskaźnikach ekonomicznych i finansowych, ocenie sektora i sytuacji w wymiarze makro. Wykorzystuje analizę fundamentalną.
Dźwignia i bez dźwigni
Mamy już zatem dwie różnice: horyzont czasowy i metodę analityczną. Teraz pora na kolejny trzeci element, a mianowicie określenie, w co lokują swoje środki obie grupy. Spekulanci działają szybko. W krótkim bowiem czasie trudno zaś liczyć na wahania ceny, które pozwolą dużo zarobić, chyba, że wykorzystuje się instrumenty pochodne, dzięki którym ruch cenowy na aktywach bazowych jest znacznie zwielokrotniony dzięki efektowi dźwigni finansowej. To oczywiście potęguje ryzyko, bo potencjalne zyski mogą się okazać rzeczywistymi stratami. Stosowanie instrumentów pochodnych w celach spekulacyjnych tak jednak wygląda. Spekulant raczej nie kupuje akcji czy obligacji itp., on wybiera oparte na nich derywaty (tzw. instrumenty pochodne – red). Inwestor z kolei będzie postępował inaczej. On właśnie kupuje akcje, obligacje czy waluty. Być może zastosuje te instrumenty pochodne, ale raczej nie po to, aby zarobić na krótkoterminowych zmianach notowań, ale aby ubezpieczyć swój portfel przed niekorzystnymi ruchami cen.
Zobacz również:
Światowe rynki kapitałowe w świetle ryzyka geopolitycznego
Czwartą różnicą, która wynika z trzech poprzednich, jest podejście do ryzyka. Spekulant musi się liczyć z tym, że ryzyko, które podejmuje jest bardzo duże. Odpowiadają za to krótki interwał czasu i wykorzystanie instrumentów pochodnych. Oczywiście stratę ponieść może też inwestor. Niemniej chodzi o prawdopodobieństwo, spekulant może zostać wyrzucony z rynku praktycznie w mgnieniu oka, jeśli nie ma środków na uzupełnienie depozytu w swoim rachunku maklerskim, po prostu zostaje zmieciony z planszy. Dlatego spekulacją finansową zawodowo parają się ludzie o bardzo mocnych nerwach, a na rynku księgarskim popularne są publikacje o tym, jak sobie radzić z potężnym stresem związanym z tego typu podejściem do zarabiania pieniędzy. Spekulanci często podkreślają, jak absorbujące jest to zajęcie – co potwierdza ich ogromne emocjonalne obciążenie, związane z tym, co robią. Interwał czasowy na jaki kupują lub sprzedają jest krótki, ale gdy pozycja jest już zajęta, myśl o tym, w którą stronę poszedł rynek nie daje im spokoju. To praca niemal 24 godziny na dobę, przynajmniej, jeśli chodzi o zaangażowanie psychiczne. Inwestor za to nie musi co godzinę sprawdzać jak na jego portfel wpływa bieżąca sytuacja gospodarcza, bo gdy ma się wieloletni horyzont, nie ma potrzeby się zamartwiać, że akurat dziś na giełdzie dominowała czerwień, ani wpadać w euforię, że więcej jest zieleni. Jego psychika nie jest zatem wystawiona na tak wielkie przeciążenia. Nie znaczy to, że ich nie ma. Zasadniczo są jednak zdecydowanie mniejsze. Podstawową jest tutaj wartość danych aktywów wnikająca z czynników fundamentalnych, nie zaś chaotyczne wahania, jakie przydarzają się rynkom, często pod wpływem znacznych emocji.
Definicyjne wyzwanie
Można podać jeszcze więcej cech odróżniających spekulanta od inwestora. Dla przykładu, jeden może zarabiać także na spadkach, tak jak spekulant, zaś inwestor to ktoś kto realizuje zyski głównie wtedy, gdy są wzrosty. Moim zdaniem powyższe cztery cechy wystarczą, aby zrozumieć, dlaczego spekulacja i inwestowanie to nie to samo oraz na czym polega zasadnicza różnica w obu podejściach. Te definicje nie są zatem ani ostateczne, ani bezdyskusyjne. Wynikają z subiektywnej oceny tego, co o obecności na rynku się mówi i pisze. W internecie można znaleźć wiele ujęć tego tematu. Ktoś, kto się nie zgadza z zaproponowanym przeze mnie opisem ma do tego prawo, bo być może jego własna propozycja będzie lepsza i pełniejsza. Nie wydaje mi się jednak, abym popełnił w swoim podejściu jakiś zasadniczy błąd. To jasne, że można sobie wyobrazić inwestora, który w swoich decyzjach finansowych bierze pod uwagę analizę techniczną, albo spekulanta, który przed zajęciem pozycji na rynku wczytuje się w dane makroekonomiczne czy kontekst geopolityczny. Zapewne dzieje się tak bardzo często. W prezentacji zjawisk społecznych trzeba się jednak posługiwać uogólnieniami, w przeciwnym razie pozostałoby nam tylko głuche milczenie. Tymczasem definicje są potrzebne. Mimo ułomności, pomagają nam lepiej zrozumieć rzeczywistość. To samo dotyczy spekulacji i inwestowania. Odmienne ujęcia mogą się różnić w pewnych kwestiach, jednak to, że spekulant to ktoś, kto szybo zamyka i otwiera pozycję na rynku raczej nie budzi poważniejszych wątpliwości. Tak samo jak to, że dla inwestora nie dni, ale miesiące i lata wyznaczają horyzont zamrożenia kapitału.
Autor wyraża własną opinię, a nie oficjalne stanowisko instytucji.