Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych
Infografika: Patrycja Stalewska
MXN USD – ten symbol przez ostatnie miesiące wpisywali w wyszukiwarkę nie tylko traderzy, ale i komentatorzy polityczni. Kurs hiszpańskiego peso do dolara amerykańskiego traktowano bowiem jako barometr szans kandydata Republikanów w starciu z Demokratką – Hillary Clinton. Kiedy rósł oznaczało to, że Donald Trump zaliczył jakąś wpadkę i Meksykanie przestali wymieniać swoją walutę na pewniejszego dolara. Kiedy spadał FBI interesowało się skasowanymi mejlami Hillary Clinton i szanse Trumpa na prezydenturę rosły.
Jak to było już w przypadku brytyjskiego referendum – najbardziej wzrosły w nocy po podliczeniu wyników z kluczowych stanów, często innych niż sondaże przedwyborcze. Kiedy stało się jasne, że większość głosów elektorskich zdobędzie jednak Donald Trump peso straciło do dolara nawet 12 proc. W południe polskiego czasu strata spadła poniżej 8 proc., co i tak na rynku walutowym jest zmiennością nadzwyczajną.
Meksykanie nie boją się Donalda Trumpa tylko z powodu haseł o budowie muru odgradzającego Meksyk od USA, ale i z powodów bardziej merytorycznych. Trump zapowiadał przecież również wprowadzenie ceł i zaostrzenie polityki wizowej tak jakby układ NAFTA nie obowiązywał.
Złoto z około 1275 dolarów za uncję na koniec 8 listopada kosztowało 9 listopada w szczycie aż 1334 dolary. W pierwszej reakcji dolar gwałtownie stracił też do japońskiego jena i franka szwajcarskiego. To trio – złoto, jen i frank szwajcarski rośnie zawsze gdy na rynkach panuje niepewność.
Największa niepewność panuje teraz chyba w samych Stanach Zjednoczonych, bowiem Donald Trump nie jest zawodowym politykiem i nie wiadomo co ze swoich obietnic przedwyborczych zechce zrealizować, a co było tylko retoryką. Jego pierwsze przemówienie niewiele wyjaśniło. Trump przypomniał, że całe życie był biznesmenem, a ze spraw gospodarczych zapowiedział odbudowę infrastruktury, przy której zatrudnienie ma znaleźć „miliony ludzi”.
Rynki reagują więc emocjonalnie na podstawie zdań wypowiedzianych jeszcze w kampanii wyborczej. Dlatego rano taniała ropa naftowa (bo Trump mówił, że jest zwolennikiem zwiększenia wydobycia w USA), ale całość strat odrobiła w kilka godzin.
Co ciekawe mimo początkowo taniejącej ropy nieźle ma się rubel i giełda rosyjska. Indeks największych tamtejszych spółek – RTS otworzył się co prawda poniżej wczorajszego zamknięcia, ale bardzo szybko wystrzelił do góry zyskując ponad 2 proc. Można to wyjaśnić nadzieją na to, że prezydentura Trumpa będzie Moskwie bardziej przychylna niż byłaby prezydentura Clinton.
Polski indeks największych spółek – WIG20 także otworzył się luką spadkową, ale tylko 1,2 proc. a potem systematycznie piął się do góry. Świeczka, którą narysował indeks nie wyróżnia się specjalnie na wykresie, w przeciwieństwie do tej z 24 czerwca, kiedy okazało się, że czeka nas Brexit.
Przyszłość jak zawsze pozostaje niewiadomą. W gorącym komentarzu noblista prof. Paul Krugman ostrzegł, że wygrana Trumpa może oznaczać utratę niezależności przez Fed i „globalną recesję bez widoków na koniec”.
Najbardziej znany polski zwolennik cykli – Wojciech Białek, analityk domu maklerskiego Pekao – przez analogię do poprzednich przypadków, kiedy to Republikanin zastępował Demokratę w Białym Domu spodziewa się zaś spadków na amerykańskiej giełdzie do lata 2018 roku.