Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Wiceminister finansów Ludwik Kotecki (c) PAP
Minister Ludwik Kotecki: To jest dokument porządkujący nasze myślenie w tej sprawie. Oczywiście nie w takich sprawach jak poziom kursu walutowego przy wejściu do strefy euro, czy data…
… co oczywiście byłoby najciekawsze i wszyscy chcieliby to wiedzieć. Natomiast jest tam mowa o kosztach i korzyściach z przyjęcia europejskiej waluty, o kryteriach i o uwarunkowaniach instytucjonalnych. Ten dokument został przyjęty przez Radę Ministrów 26 października. Dodatkowo opublikujemy suplement o tym, jaki jest wpływ kryzysu greckiego na naszą strategię wejścia do strefy euro. Pokazuje on, że Grecja nie dlatego miała kłopoty, że jest w strefie euro, tylko dlatego że nie przeprowadziła w porę potrzebnych działań naprawczych.
Nawet gdy Grecja miała kilkunastoprocentowe rentowności, to w tym czasie Finlandia i Niemcy miały je bardzo niskie. Nawet niższe niż normalnie, dlatego, że kapitał szukający pewnej, bezpiecznej inwestycji, przesunął się do tych „dobrych”. Korzyści wynikające z samego faktu bycia w strefie euro stale istnieją. Może są mniejsze niż były – w tym sensie, że bycie w tej strefie nie wystarcza, aby być chronionym przed karą za złą politykę gospodarczą. Ale to stale jest ogromny i bogaty obszar jednej waluty i obszar „złotowy” nijak nie może z nim konkurować. Bycie w obszarze euro zawsze z tego punktu widzenia będzie atrakcyjne. Ale to prawda – do tej pory samo bycie w strefie załatwiało wszystko, niezależnie od tego czy było się Grecją, czy było się Niemcami. Teraz doszedł drugi warunek – doszła „normalność”, czyli ryzyko konkretnego kraju, jego polityki gospodarczej, długookresowej stabilności itd.
Nie wiem. Nie mam pojęcia. Jest to niemożliwe do precyzyjnego określenia.
Jesteśmy dobrze postrzegani. Popyt na polskie papiery skarbowe pokazuje, że jesteśmy bardzo atrakcyjni. Gdybyśmy byli w strefie euro, to byłoby nam bliżej do Niemiec i Finlandii – może bardzo blisko – niż do Grecji.
By uniknąć tej katastrofy podjęto szereg działań. Przede wszystkim stworzono tymczasowy mechanizm pomocowy krajowi, któremu rynki odmówiły finansowania. Po drugie zaproponowano szereg zmian, czasami daleko idących, w Pakcie stabilności i wzrostu, swoistej konstytucji UE w kwestiach budżetowych, bardzo go wzmacniając.
Jeśli chodzi o spełnienie kryteriów, pełnomocnik zajmuje się monitorowaniem sytuacji i wskazywaniem pożądanych kierunków działań, w szczególności w zakresie polityki fiskalnej. Ale przede wszystkim odpowiada za inicjowanie, koordynowanie i monitorowanie działań organów administracji rządowej w zakresie przygotowań Polski do wprowadzenia euro, bez względu na datę. Data wyznacza jedynie warunki i czas działania, natomiast lista zadań do zdefiniowania, zaplanowania i zrealizowania jest w dużej mierze od niej niezależna. Strategiczne Ramy Narodowego Planu Wprowadzenia Euro, które zostały przyjęte przez rząd, są właśnie realizacją tych zadań postawionych przed Pełnomocnikiem. Ostatecznym dokumentem będzie sam Narodowy Plan – czyli szczegółowy harmonogram działań we wszystkich obszarach wymagających przygotowań i zmian przed zmianą waluty.
To tylko biuro – poza mną jeszcze tylko pięć osób. Świadomie nie rozbudowywałem tej struktury, wiedząc że mamy jeszcze trochę czasu. Członkowie tego biura koordynują pracę ośmiu zespołów ds. wprowadzenia euro, dzięki którym w połowie przyszłego roku powstanie sam Narodowy Plan Wprowadzenia Euro. Czyli bardzo już precyzyjny dokument, który zidentyfikuje wszystkie rzeczy, jakie są do zrobienia i wszelkie zmiany, jakie trzeba będzie wprowadzić. Chociażby takie, że w bardzo wielu ustawach posługujemy się pojęciem złotego. Jest tam także kwestia ochrony konsumenta, z czym wiąże się konieczność określenia listy działań jakie trzeba podjąć, aby przeciwdziałać zaokrąglaniu cen w górę przy wprowadzeniu wspólnej waluty. Musimy razem z Narodowym Bankiem Polskim przygotować całą logistykę – trzeba będzie przecież wybić monety i wydrukować banknoty, a potem je rozwieźć. To będzie ogromna operacja logistyczna, którą trzeba będzie przeprowadzić, aby pierwszego stycznia roku € w bankomacie było euro. Cały ten Narodowy Plan to będzie taki dokument, który określi, że jeśli 1 stycznia roku € mamy wejść do strefy euro, to 36 miesięcy wcześniej powinniśmy to zrobić, 48 miesięcy wcześniej tamto, a 27 i pół miesiąca coś tam innego. I będzie cały katalog działań tak rozpisanych, w którym będzie przewidziane co, kto i kiedy powinien zrobić.
W miarę wczesne rozpoczęcie przygotowań do przyjęcia euro ograniczy ryzyko zaburzeń działalności urzędów czy przedsiębiorstw w wyniku wprowadzenia euro. Co więcej, wczesne rozpoczęcie przygotowań może pozwolić na ograniczenie kosztów przedsięwzięcia poprzez połączenie dostosowania do przyjęcia euro z innymi działaniami – np. z modernizacją systemów IT. Narodowy Plan Wprowadzenia Euro zostanie opracowany, ale oczywiście nie ruszymy od razu ze wszystkimi działaniami, bo rzeczywiście tu nie możemy zrobić falstartu. To będzie dokument uniwersalny, w tym sensie, że duża część działań będzie warunkowa względem daty. Jeżeli w roku „€” wchodzimy do strefy euro, to Narodowy Plan Wprowadzenia Euro określi, że w kwietniu roku „€ minus 1” trzeba zrobić to i to, a w czerwcu roku „€ minus 2” tamto. A w ogóle wszystko trzeba zacząć na przykład w lutym roku „€ minus 3”.
Do tego, by określić tę datę, musimy mieć jasne perspektywy spełnienia kryteriów ekonomicznych. Już w kwietniu 2009 r. przedstawiliśmy „Uwarunkowania realizacji kolejnych etapów Mapy Drogowej Przyjęcia Euro przez Polskę” gdzie jasno określiliśmy warunki ekonomiczne, prawne, organizacyjne i polityczne wyznaczenia tej daty i wprowadzenia euro. Generalnie najpóźniej w czerwcu roku „€ minus 1” powinniśmy być gotowi, co m.in. oznacza, że najpóźniej do czerwca powinniśmy spełnić kryterium kursowe, czyli to kryterium, które prawdopodobnie spełnimy jako ostatnie. Wynika to z faktu, że w ERM II chcemy być maksymalnie krótko, jedynie by wypełnić kryterium kursowe.
Gdybyśmy weszli w czerwcu roku „€-3”, to obowiązkowy dwuletni okres pobytu złotego w europejskim mechanizmie walutowym skończyłby się właśnie w czerwcu roku „€-1”. Przy dobrych wiatrach decyzja o naszej akcesji zapadłaby wtedy w ciągu kilku tygodni, co dałoby nam jeszcze pół roku na bicie monet, a potem na ich dystrybucję, bo 1 stycznia roku „€” wszystko musi być przygotowane w bankomatach, w kasach sklepowych, w bankach. A nie możemy bić monet euro z tą naszą narodową stroną, zanim Rada Europejska nie powie „tak, Polska jest gotowa”.
Wtedy jest najbezpieczniej i najtaniej. Do końca roku zamyka się wszystkie bilanse, kończy się rok budżetowy, rok finansowy…
To jest kwestia bilansu korzyści i kosztów. We wszelkich poważnych badaniach ten bilans jest pozytywny dla Polski. W krótkim okresie pojawią się pewne koszty, w długim są głównie korzyści.
Bardzo dużo i nie zgadzam się. Te 20 mld to jest jakieś 1,5 proc. polskiego PKB, a w innych krajach to było od 0,2 do 0,5 proc. PKB. Więc nie wiem, dlaczego my mamy wprowadzać euro trzy razy, albo i siedem razy drożej niż zrobiła to np. Słowacja. Tym bardziej, że u nas, w większym kraju, powinien zadziałać efekt skali.
Zgodnie z dostępnymi analizami przynajmniej przez pierwszych 10 lat po wejściu do euro wzrost gospodarczy będzie wyższy o ok. 0,7 proc. rocznie. To efekt wielu czynników – redukcji ryzyka kursowego, niższych kosztów transakcyjnych, gdy nie będzie potrzeby wymiany walut, spadku stóp procentowych, a wreszcie wzrostu inwestycji, intensyfikacji wymiany handlowej i integracji rynków finansowych. Do tego dochodzi wzrost stabilności makroekonomicznej i wzrost konkurencji, korzystny przede wszystkim dla konsumenta. Spadną nam też koszty obsługi długu zagranicznego.
Rozmawiał: Ryszard Holzer, współpraca BT