Fundusze private equity – paliwo wzrostu czy korporacyjny flipping
Kategoria: Analizy
Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.
więcej publikacji autora Piotr Rosik
Okładka książki
Swego czasu funkcjonował – popularny w USA – internetowy magazyn sportowy, znany z bezczelnego dziennikarstwa. Przejął go fundusz private equity z Bostonu. Nowi właściciele podejmowali tak brawurowe – i jednocześnie dziwaczne oraz błędne – decyzje, że w kilka miesięcy później większość doświadczonego zespołu redakcyjnego odeszła. W pięć lat po przejęciu, portal został sprzedany za grosze podrzędnemu maltańskiemu serwisowi informacyjnemu.
Mowa o portalu sportowym Deadspin. Jego była redaktor naczelna Megan Greenwell – zszokowana tą historią z życia, która osobiście ją dotknęła – postanowiła zagłębić się w meandry branży private equity. Odsłonił się przed nią świat wielkich firm posiadających zarówno szpitale, jak i sieci supermarketów. To co zobaczyła w trakcie swojego „śledztwa” opisała w książce „Bad Company: Private Equity and the Death of the American Dream” (Dey Street Books, 2025).
„Potwór” żyjący dla zysku…
Blackstone, Carlyle Group, Apollo Global Management, KKR, Cerberus Capital Management. To nazwy tylko kilku z wielu gigantycznych i rosnących w siłę firm private equity – czyli takich, które inwestują w spółki niepubliczne, a więc nie notowane na giełdach by zwiększyć ich wartość poprzez zarządzanie lub restrukturyzację, a następnie sprzedać z zyskiem. To właśnie takie firmy i ich działania trafiły pod lupę Greenwell. Wynikiem tego „śledztwa” jest książka z dynamiczną narracją, będąca czymś na pograniczu reportażu i publikacji ekonomicznej, pokazująca jak branża private equity przekształciła nieodwracalnie amerykańską gospodarkę.
Fundusze private equity – paliwo wzrostu czy korporacyjny flipping
Obecnie około 12 mln Amerykanów pracuje dla firm należących do private equity – to około 8 proc. siły roboczej USA. „Osiem procent prywatnych szpitali należy do funduszy private equity. Produkcja ropy, gazu i węgla w Ameryce jest w coraz większym stopniu zdominowana przez fundusze private equity, które w ciągu nieco ponad dziesięciu lat zainwestowały co najmniej 1,1 biliona dolarów – dwukrotnie więcej niż łączna wartość rynkowa Exxon i Shell. Cztery z pięciu największych sieci przedszkoli komercyjnych należą do funduszy private equity. Kontrolują sieci supermarketów, sklepy zoologiczne, producentów maszyn do głosowania, lokalne gazety, operatorów domów opieki, gabinety weterynaryjne, łowiska, kliniki leczenia niepłodności, gabinety terapii autyzmu, składy drewna, firmy hydrauliczne, luksusowe domy mody i dostawców usług więziennych. Fundusz private equity jest właścicielem Cirque du Soleil i praw do pierwszych sześciu albumów Taylor Swift. Branża ta zarządza autostradami, miejskimi systemami wodociągowymi, strażą pożarną i pogotowiem ratunkowym w miastach w całym kraju, a także posiada coraz większą część nieruchomości komercyjnych i mieszkalnych” – wylicza Greenwell. Uff, to rzeczywiście robi wrażenie.
Autorka „Bad Company” pokazuje społeczne skutki działań branży private equity, opowiadając historie czterech pracowników, których życie zostało wywrócone do góry nogami – po przejęciach ich firm przez fundusze private equity. Historie tych osób są do siebie podobne: po akwizycji pojawiają się obietnice i nadzieje, a potem przychodzi wielkie rozczarowanie. Każda z opisanych osób jest przykładem „ofiary”, która podjęła walkę z branżą private equity.
Jedna z postaci w „Bad Company” była kierowniczką piętra w Toys „R” Us, gdy legendarny sprzedawca zabawek został przejęty przez firmę Bain Capital. Inny bohater książki prowadził praktykę medyczną na wsi w stanie Wyoming, gdy private equity przejęło jego szpital i ograniczyło świadczone przez placówkę usługi. Trzecia z opisanych osób pracowała dla lokalnych gazet ukazujących się pod szyldem Gannett, gdy firma private equity zredukowała ponad połowę personelu. Czwarta poszkodowana wyprowadziła się z pachnącego stęchlizną budownictwa komunalnego tylko po to, by trafić do… zagrzybionego i pełnego gryzoni kompleksu mieszkaniowego w północnej Wirginii – należącego, a jakże by inaczej, do firmy private equity.
Greenwell podaje w swojej publikacji, że w porównaniu z innymi firmami te przejęte przez fundusze private equity są dziesięć razy bardziej narażone na bankructwo. Oczywiście, to nie jest zaskakujące, bo private equity specjalizuje się w próbach ratowania podupadłych firm, a nie ma stuprocentowej skuteczności. Problem polega jednak na tym, że jeśli firma przejęta przez private equity zostanie uratowana, zyskują wszyscy, ale najbardziej właśnie fundusz, natomiast jeśli stanie się inaczej – zarządzający funduszem nie muszą na tym stracić. Autorka wskazuje też w książce, że: „Upadłość nie przeszkadza firmom private equity w zarabianiu pieniędzy dla siebie. Transakcje private equity zazwyczaj opierają się na strukturze znanej jako 2 i 20: kiedy inwestorzy zewnętrzni angażują swoje środki w fundusz private equity, zobowiązują się do przekazania 2 proc. całkowitej kwoty inwestycji jako rocznej opłaty na rzecz firmy zarządzającej. Firma pobiera również 20 proc. wszystkich zysków z transakcji powyżej określonego progu. Dodatkowe opłaty dotyczą monitorowania spółki portfelowej, a także transakcji takich jak fuzje lub refinansowanie. Chociaż uzyskanie 20 proc. wymaga od spółki osiągnięcia zysku, opłaty nie są uzależnione od wyników”.
Greenwell przekonuje, że firmy private equity są właścicielami przedsiębiorstw średnio przez siedem lat i starają się je sprzedać z zyskiem, a nie rozwijać działalność przez dziesiątki lat. Inwestowanie w badania i rozwój, ulepszanie produktów lub usług, intensyfikacja strategii sprzedaży – to wszystko procesy trwające wiele lat i rzadko który fundusz private equity się na to decyduje. Podkreśla również, że redukcja kosztów przynosi za to niemal natychmiastowe efekty, a badania pokazują, że zatrudnienie w firmach kontrolowanych przez private equity spada średnio o 4,4 proc. w ciągu dwóch lat po wykupie lewarowanym i o 12,6 proc., gdy firma była wcześniej notowana na giełdzie, ale została z niej zdjęta.
…oplata USA swoimi mackami
Wszystkie historie opisane w książce pełne są niuansów. To nie są jednostronne, jednowymiarowe opowieści o nieszczęściu. Czasami aż trudno uwierzyć, że wydarzyły się jednak naprawdę. Gdy Liz Marin zaczęła pracować w Toys „R” Us w 2012 r., private equity było właścicielem firmy handlującej zabawkami od siedmiu lat, która już wtedy była „maszyną do spłacania długów” z wypracowywanych zysków. Gdy przedsiębiorstwo działające na rynku zabawek chyliło się ku bankructwu, czołowi menedżerowie… otrzymali po 16 mln dol. premii za wypełnienie celów zapisanych w kontraktach, mimo że chwilę potem około 33 tys. szeregowych pracowników po prostu zwolniono i spółka upadła. Fundusze zaspokoiły za to swoje interesy, sprzedając nieruchomości należące do Toys „R” Us.
Z kolei Natalia Contreras od nastolatki marzyła o karierze w mediach. Od dziecka lubiła rozmawiać z ludźmi i była ciekawa świata. Do tego miała wygląd młodej Cindy Crawford, więc była przekonana, że wielka kariera stoi przed nią otworem. Urodziła się w 1989 r. w mieście Tampico w meksykańskim stanie Tamaulipas. Miała trudne dzieciństwo, bo rodzice się rozwiedli, gdy była mała. Nie lubiła szkoły, ale wchłaniała informacje jak gąbka. Gdy była w gimnazjum, jej mama poznała mężczyznę z Corpus Christi, miasta nad Zatoką Meksykańską w Teksasie. Wyprowadziły się do USA i Natalia zaczęła uczyć się angielskiego. Potem rozpoczęła obiecującą karierę dziennikarską. Na drodze do spełnienia młodzieńczych marzeń stanął jednak fundusz, który zredukował jej stanowisko pracy…
Oczywiście, błędy w zarządzaniu pociągają za sobą nie tylko dramaty ludzkie. Przecież im większa jest firma, tym jest ważniejszą częścią rynku i społeczności lokalnej, a także tym istotniejszym płatnikiem. Zmniejszenie przychodów przedsiębiorstw czy też ich upadek, pociąga za sobą mniejsze wpływy do budżetów gmin i hrabstw. To często kasacja niezwykle ważnych usług – jak w przypadku świadczeń położniczych w historii o lekarzu z Wyoming.
Obraz namalowany przez Greenwell jest więc nieco przerażający. Daje wizję branży, która działa w dużej mierze w cieniu, hojnie wspiera zarówno Demokratów, jak i Republikanów w Kongresie w celu ochrony swoich interesów, zaś znacząco przyczyniła się do „wyjałowienia” amerykańskiego snu. Zdaniem Greenwell, private equity to jeden z wynaturzonych „potworów”, jakie zrodził system kapitalistyczny.
„Centralna filia Biblioteki Publicznej w Nowym Jorku, szkoła informatyczna na MIT, powstające centrum nauk humanistycznych w Oksfordzie oraz centrum sztuk performatywnych w Yale noszą imię współzałożyciela Blackstone, Stephena Schwarzmana – najbogatszego człowieka w branży, którego majątek netto magazyn Forbes szacuje na 49 miliardów dolarów, a który jest również wpływowym darczyńcą Trumpa. Współzałożyciel KKR Henry Kravis zasiadał w zarządach Metropolitan Museum of Art i Mount Sinai Hospital, gdzie szpital dziecięcy i centrum kardiologiczne zostały nazwane jego imieniem. Współzałożyciel Apollo Global Management Leon Black był przewodniczącym zarządu Museum of Modern Art, dopóki dziennikarze nie podnieśli kwestii 158 milionów dolarów, które zapłacił Jeffreyowi Epsteinowi. Dziesiątki osób przeszły z branży private equity do polityki lub odwrotnie, w szczególności współzałożyciel Bain Capital Mitt Romney, ale także co najmniej jeden członek gabinetu każdego z ostatnich sześciu prezydentów Stanów Zjednoczonych” – napisała autorka na kartach „Bad Company”.
Każda stronica książki Greenwell zdaje się krzyczeć, że firmy private equity istnieją wyłącznie po to, by zarabiać pieniądze dla udziałowców, bez względu na to, co to oznacza dla posiadanych przez nie firm. Przekonuje też, że zysk jest jedynym celem, bez względu na koszty, i jako cel uświęca środki.
„Kiedy jedyną wartością lokalnego sklepu spożywczego, gazety lub szpitala są krótkoterminowe zyski, jakie mogą one generować, firma staje się tylko swego rodzaju kopalnią, z której czerpie się pieniądze. Firmy, które kiedyś były filarami społeczeństwa, upadają, a środki, które kiedyś płynęły przez samorządowe budżety, są przekierowywane do lśniącego wieżowca biurowego na Manhattanie. W najgorszym przypadku sklepy spożywcze, gazety i szpitale znikają całkowicie. Pracownicy tracą pracę bezpowrotnie. Klienci tracą usługi, na których polegali przez lata. Drużyny sportowe tracą sponsorów. Społeczności tracą swoje instytucje, na których się opierały. Wygrywa tylko prywatny kapitał. Wygrywa tylko private equity” – uważa Greenwell.
Czy tak jest w istocie? A może cztery opisane przypadki to za mało, by postawić taką tezę? Jakieś wypaczenia zdarzają się w każdym systemie, nie ma bowiem świata idealnego nie było bowiem i nie będzie rozwiązań idealnych, a znając historię – ich poszukiwanie właściwie już na samym początku drogi wydaje się groźne.
W każdym razie „Bad Company” to dobrze napisany zbiór reportaży z ekonomią w tle. Po tę publikację powinni jednak sięgnąć tylko społeczni nadwrażliwcy oraz ci zainteresowani branżą private equity oraz amerykańską gospodarką. Reszta szybko się znudzi.


