Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
David Lipton z MFW sugerując Chinom terapię szokową za przykład postawił Polskę. (CC By NC ND IMF)
Wnioski ekspertów MFW po ostatniej wizycie w Chinach i rundzie rozmów z przedstawicielami instytucji gospodarczych nie są dla Chin jednoznacznie pozytywne, a jednak odbiły się w lokalnych mediach sporym echem. To sygnał, że raport MFW nie został przez władze całkowicie odrzucony. Ale też nie ze wszystkimi sugestiami Funduszu władze ChRL zamierzają się zgodzić.
Tezy wyjściowe ekspertów MFW zgadzają się z tym, co od ponad roku mówi sama strona chińska: ChRL przechodzi do nowego modelu rozwojowego – od gospodarki opartej na eksporcie i ekspansji ku mechanizmom opartym na bogatym i rozległym rynku wewnętrznym i silnej klasie średniej o większej niż dotychczas sile nabywczej. Założenia obecnej pięciolatki (2016–2020) są jeszcze ambitniejsze – Chiny mają przejść od ilości do jakości, a to jest zawsze trudne.
W raporcie podkreśla się, iż „jak potwierdziły wydarzenia minionego roku, Chiny wkroczyły w trudny, a chwilami wyboisty (…) okres transformacji”. Mają jednak tego pełną świadomość, a także dobre rozpoznanie najpoważniejszych problemów.
Wśród nich na pierwszym miejscu stawia się kwestię zagregowanego długu publicznego. Według referatu wygłoszonego w Shenzhen przez Davida Liptona, pierwszego zastępcy dyrektora wykonawczego MFW, przedstawia się on następująco: łącznie stanowi 225 proc. PKB, z czego po 40 proc. (a więc stosunkowo niewiele) liczą dług rządowy oraz gospodarstw domowych. Prawdziwy problem tkwi w długu korporacyjnym – 145 proc. PKB – co już jest wysokim wskaźnikiem jak na międzynarodowe standardy. A jeszcze większym obciążeniem dla gospodarki staje się dług przedsiębiorstw państwowych, który sięga 55 proc. długu korporacyjnego, podczas gdy zakłady te zapewniają tylko 22 proc. produkcji przemysłowej.
>>więcej o długach chińskich firm
Tu w rzeczywistości mamy do czynienia z dwoma newralgicznymi kwestiami już od pewnego czasu spędzającymi sen z powiek chińskich ekspertów i będącymi przedmiotem ożywionej debaty.
Pierwszy problem jest znany a deklarowana odgórnie przez obecne władze piątej generacji przywódców z Xi Jinpingiem na czele polityka oszczędności, ograniczenia rozpasania inwestycyjnego i przeniesienia środków przeznaczanych na inwestycję na konsumpcję napotyka powszechny opór.
Na własne oczy widziałem, jak podczas Globalnego Forum Gospodarczego w Mandżurii prowadzący panel na temat chińskiej gospodarki wicegubernator prowincji Jilin po prostu zdjął słuchawki, gdy członek gabinetu w Gibraltarze zaczął się głośno upominać o zastopowanie pewnych inwestycji na rzecz ochrony środowiska i zielonej gospodarki.
Przewodniczący obrad nie chciał i nie mógł słuchać takich – w jego przekonaniu – andronów.
Nie był i nie jest w swym podejściu odosobniony, bowiem cały aparat partyjny jeszcze do niedawna był chwalony za wzrost jako miernik efektywności, a nie za jakość prowadzonych inwestycji czy prac. To zabieg na mentalności społeczeństwa i aparatu władzy i jako taki jest bodaj najtrudniejszy do zmiany, co eksperci MFW też wychwycili.
Problem wewnętrznego zadłużenia i długu publicznego wymusił także dyskusję o roli przedsiębiorstw państwowych, których jest za dużo, a część z nich jest po prostu nieefektywna. Eksperci z MFW uznają tę kwestię za jedną z newralgicznych, a David Lipton w Shenzhen zdobył się nawet na porównanie do Polski z początków lat 90. XX w., a więc opowiedział się (choć nie wprost) za terapią szokową i szybkim zamykaniem nierentownych przedsiębiorstw.
Jest niemal pewne, że Chińczycy tej sugestii nie wprowadzą w życie. Mają bowiem w pamięci doświadczenia bodaj najbardziej rzutkiego chińskiego reformatora gospodarczego ostatnich dekad „epoki reform”, byłego premiera Zhu Rongji, który pod koniec XX w. masowo zamykał zakłady pracy, nie licząc się z kwestiami ubocznymi, jak bezrobocie czy brak środków do życia części zwolnionych pracowników i ich rodzin.
Dzisiaj, w kontekście odgórnie promowanych programów, zgodnie z którymi wzrost gospodarczy ma być zrównoważony, a przy tym oparty na rosnącej w siłę klasie średniej (konsumentów) i odbudowie zrujnowanej w czasach Zhu Rongji siatki świadczeń socjalnych, takie rozwiązanie i powtórzenie poprzedniego manewru nie jest możliwe. Stąd bierze się wyraźny rozdźwięk między ekspertami chińskimi a zagranicznymi.
Ci drudzy opowiadają się za szybkim, śmiałym i bezkompromisowym działaniem, ci pierwsi są o wiele bardziej wstrzemięźliwi, szczególnie po doświadczeniu trzech krachów giełdowych (lipiec i sierpień 2015 r. oraz styczeń 2016 r.), w wyniku których miliony chińskich obywateli straciły majątek, nierzadko dorobek całego życia. Socjalnie Chiny są i tak podminowane, więc tworzenie nowych napięć o tym charakterze, a takim przecież byłby wzrost bezrobocia (dzisiaj niskiego, około 4-proc.), byłoby zdecydowanie niewskazane.
Mniej kontrowersji budzi inne spostrzeżenie, a zarazem zalecenie eksportów MFW: Chinom potrzebne jest lepsze zarządzanie, głównie na niższych szczeblach – w prowincjach, powiatach, a nawet poszczególnych przedsiębiorstwach, głównie państwowych molochach, w których nadal nie obowiązują zasady „twardych ograniczeń budżetowych”, czyli ścisłego nadzoru nad wydatkami. Lipton zauważył, że Chiny mają już w tej kwestii odpowiednie przepisy, ale „problem tkwi w stosowaniu w życiu istniejących kodeksów i uregulowań prawnych”.
Wydaje się, że pod tym akurat względem – podobnie jak z zachęcaniem obywateli do szczodrego wydawania i mającej ożywić rynek konsumpcji – władze mają przed sobą kolejny Długi Marsz, tym bardziej że (tu ponownie zgadzają się eksperci obu stron) łączenie organizmów słabych z silniejszymi i efektywniejszymi, czego już próbowano, nie jest dobrym rozwiązaniem, bo zazwyczaj prowadzi do osłabienia lepszego i wydajniejszego.
Nikt nie uważa natomiast za wielki problem notowanego ostatnio spowolnienia gospodarki chińskiej. Eksperci po obu stronach wprost wykluczyli możliwość twardego lądowania i nawet nie wspominają o pułapce średniego dochodu, o czym w minionych miesiącach, w kontekście krachów na chińskich giełdach i spadku wzrostu PKB do 7 proc., tak głośno było w zachodnich mediach, a nawet ośrodkach analitycznych.
W raporcie końcowym stwierdzono wprost, że „jest to naturalny efekt dokonywanej, a koniecznej transformacji” (z ilości na jakość i z eksportu na wewnętrzną konsumpcję). Dlatego MFW przewiduje, że chiński PKB w 2017 r. wzrośnie o około 6 proc. i podobnie będzie w następnych latach obecnej pięciolatki.
Za kolejny poważny problem uznano efektywność i przejrzystość chińskiego systemu finansowego, który „wymaga działań na wielu frontach”. Chodzi przede wszystkim o brak koordynacji pomiędzy bankami i instytucjami finansowymi, w tym szczególnie banku centralnego oraz prowincjonalnych, nadal zbyt szczodrze udzielających kredytów. Do tego dodano konieczność uporządkowania i ujednolicenia bankowych regulacji w państwie, a także – w świetle niedawnych bolesnych i kosztownych krachów na giełdach (nawet według oficjalnych chińskich danych strata wyniosła ponad 1 bln dol.) – wprowadzenia mechanizmów zabezpieczających banki i instytucje finansowe przed „zbyt łatwym sięganiem po zasoby i fundusze”. Jest tak nadal, mimo pochwalanego dużego postępu w dostępie do danych i przejrzystości całego systemu.
Wniosek końcowy raportu ekspertów MFW wart jest przytoczenia w dłuższym fragmencie. „Chiny znajdują się teraz w kluczowym momencie swojej drogi rozwojowej. Biorąc pod uwagę sukces reform ostatnich trzech i pół dekady oraz głębokie przekonanie władz do konieczności wprowadzenia w życie szerokiej agendy ambitnego programu reform, jesteśmy przekonani, że Chiny raz jeszcze znajdą właściwe rozwiązanie wśród piętrzących się przed nimi wyzwań. Życzymy im wszystkiego najlepszego w tych staraniach” – piszą eksperci MFW.
Nagłośnienie raportu w chińskich mediach to jednoznaczny sygnał, że w dużej mierze jest zgodny z ocenami chińskich władz, które raz jeszcze wkroczyły na trudne i nieznane pola gospodarczych i finansowych eksperymentów. Mają one ponownie zmienić Państwo Środka, nadając mu tym razem już nie tyle oblicze głodnego i agresywnego tygrysa polującego na obcych rynkach, ile statecznej, zadowolonej z siebie, dojrzałej pandy cieszącej się zarazem z zielonej gospodarki czy alternatywnych źródeł energii i wszelkich wymiarów nowoczesności. O to tak naprawdę teraz toczy się gra na chińskiej scenie wewnętrznej, co wnikliwi obserwatorzy z MFW nie tylko dostrzegli, ale też właściwie ocenili.
Oczywiście, co też widać, ani w Chinach, ani w MFW nikt nie wie, czym się zakończy ambitny eksperyment. Jedno wydaje się pewne już dziś: jeśli się im nie powiedzie, to i Chiny, i my wszyscy będziemy mieli kłopoty, a jeśli im się uda, to już u progu następnej dekady będziemy mieli do czynienia z nowoczesnymi i technologicznie zaawansowanymi Chinami bardziej przypominającym sprawny i wydajny Singapur niż borykające się z chronicznymi bolączkami i niedomogami państwo Trzeciego Świata. To jest stawka, o którą teraz toczy się gra.