Perspektywy renminbi jako waluty rezerwowej
Kategoria: Instytucje finansowe
Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych
więcej publikacji autora Paweł Kowalewski
(@Getty Images)
Za pomocą nei-juan chińskie władze chcą zastopować zabójczą konkurencję w gospodarce, która skutkuje między innymi pogłębieniem deflacji. Chiński bank centralny będzie jednak bacznie obserwować przebieg tego procesu.
Warto na początku przybliżyć obraz chińskiej gospodarki i jej systemu finansowego. Wiadomo, że jest to druga co do wielkości gospodarka w ujęciu rynkowym oraz pierwsza wtedy, gdy odwołamy się do PKB wyrażonego w parytetcie siły nabywczej. Ponadto, Chiny są w posiadaniu (już od 20 lat) największych rezerw walutowych na świecie. Prezes Ludowego Banku Chin Pan Gongsheng przypomniał, że na koniec pierwszego półrocza 2025 r. łączne aktywa chińskiego systemu bankowego wyniosły 470 bln renminbi, co czyni go największym systemem bankowym na świecie. Z kolei giełda oraz rynek obligacji plasują się na drugim miejscu w rankingu światowym. Jeszcze ciekawsze dane podał Li Yunze, dyrektor tamtejszego organu sprawującego nadzór nad sektorem finansowym, National Financial Regulatory Administration, z których wynikało, że wśród 1000 największych banków na świecie, 143 znajduje się w Państwie Środka. Z kolei, biorąc pod uwagę pierwszą dziesiątkę, to mieści się w niej aż 6 chińskich banków, a 43 z 50 największych banków na świecie mają swoje filie w Chinach. Jeśli chodzi natomiast o towarzystwa ubezpieczeniowe, to z 40 największych aż połowa działa w ChRL.
O wpływie na gospodarkę tak gigantycznego systemu finansowego (a bankowego w szczególności) świadczy wskaźnik o nazwie Aggregate Financing to the Real Economy (AFRE), którego wolumen wynosi ponad 430 bln renminbi (dla porównania agregat monetarny M2 przekracza wartość rzędu 330 bln renminbi). Warto też przypomnieć, że PKB Chin za 2024 r. wyniósł około 135 bln renminbi.
Polityka banku centralnego
Ludowy Bank Chin starał się tak prowadzić swoją politykę, aby w ostatnim dziesięcioleciu doszło do swoistego rodzaju przeprofilowania akcji kredytowej generowanej przez tamtejsze banki. W efekcie tego rodzaju działań, podczas gdy jeszcze w 2016 r. ponad 60 proc. udzielanych kredytów trafiało do sektora nieruchomości i infrastrukturalnego, to w pierwszym kwartale 2025 r. aż 70 proc. trafiało do tzw. przodującej piątki, w skład której wchodzą finanse technologiczne (albo jak kto woli FinTech), zielone finanse, włączenie finansowe (financial inclusion), finanse emerytalne oraz finanse cyfrowe. Wydłuża się do tego zapadalność zaciąganych pożyczek. O ile jeszcze dekadę temu, średnio i długoterminowe pożyczki stanowiły 56 proc. ogółu udzielanych pożyczek, tak teraz ten sam współczynnik wynosi już 67 proc.
Efekty tej transformacji widać gołym okiem. Wystarczy nawet bardzo krótki pobyt w Chinach, aby móc przekonać się o skutkach tego, co można określić mianem skoku technologicznego. Śledząc chociażby przemiany w największych miastach Państwach Środka i inne efekty wyścigu technologicznego z Zachodem, siłą rzeczy nasuwają się analogie z tym, co działo się w Japonii dokładnie cztery dekady temu. To właśnie w drugiej połowie lat 80. XX w. zapanowała w USA psychoza odnośnie do tego, że Kraj Kwitnącej Wiśni zdominuje świat. Tak się nie stało, jednak Chiny to nie Japonia i nie chodzi tu tylko o wymiar geograficzno-gospodarczy. Doskonale to tłumaczy Alicia Garcia-Herrero związana między innymi z Bruegel Institute. A jej opracowanie przedstawia przede wszystkim wzorce oszczędzania oraz inwestowania w obu krajach. Garcia-Herrero koncentruje się na analizie porównawczej nierównowagi makroekonomicznej Japonii w latach 80. oraz nierównowagi Państwa Środka w I dekadzie XXI w., gdy nierównowaga zaczęła narastać. Lektura tego materiału jest bardzo ciekawa i pozwala między innymi lepiej zrozumieć źródła deflacji w obu państwach. A problem deflacji jest o tyle ważny, gdyż wydaje się być obecnie największą bolączką chińskiej gospodarki i głównym powodem kryjącym się za działaniami określanymi mianem nei-juan.
Wnioski z powyższego opracowania nie wydają się szczególnie miłe dla decydentów Ludowego Banku Chin. Garcia-Herrero zarzuca im, że – podobnie jak ich koledzy z Banku Japonii w latach 90. XX w. – zbyt późno zareagowali na pęknięcie w 2021 r. bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Autorka doszukuje się ponadto jeszcze innego wspólnego mianownika dla Japonii końca lat 80. XX w. oraz ChRL sprzed kilkunastu lat, a mianowicie nadmiernego skupienia się na tym, co działo się w sektorach przemysłowych, co jedynie pogłębiało presję deflacyjną, zwłaszcza w zakresie cen hurtowych. Do tego jeszcze dochodzi demografia, gdzie niż demograficzny (delikatnie rzecz ujmując) potęguje procesy deflacyjne w chińskiej gospodarce (podobnie jak zwykł to czynić w Japonii do początku bieżącej dekady).
Jeszcze bardziej krytyczny (chyba aż do przesady) wobec Ludowego Banku Chin niż Garcia-Herrero jest Logan Wright z Rhodium Group, który w swoim opracowaniu, napisanym z okazji dwudziestolecia, jakie upłynęło od uelastycznienia kursu renminbi w 2005 r., analizuje prowadzoną na przestrzeni ostatnich dwóch dekad politykę kursową. Jego zdaniem po szumnej zapowiedzi sprzed 20 lat dotyczącej urynkowienia kursu walutowego niewiele zostało, w efekcie czego została mocno nadszarpnięta reputacja chińskiego banku centralnego. Wright stawia wręcz retoryczne pytania dotyczące tego jak Chińskiej Republice Ludowej mogą powieść się procesy dostosowawcze w krajowej gospodarce w sytuacji, gdy ich władze monetarne wydają się być cały czas zakładnikiem kursu walutowego. Zdaniem autora opracowania, brak zdecydowanego upłynnienia kursu walutowego kryje się za obecnymi problemami gospodarczymi ChRL. Co gorsze, wskazuje on, że zarządzanie ogromnym zadłużeniem Państwa Środka (sięgającym 300 proc. PKB) jest obecnie prawdziwą zmienną niezależną dla chińskich decydentów makroekonomicznych (której zarówno kurs walutowy jak i stopy procentowe zostały już de facto podporządkowane). Na problem tego zadłużenia (a zwłaszcza państwowych przedsięwzięć finansujących inwestycje w tamtejszych prowincjach, czyli Local government financing vehicles – LGFV) wskazuje również Garcia-Herrero. Przyrównuje ona środki wyłożone przez chińskie banki na rzecz LGFV do inwestycji japońskich banków w rodzimy rynek nieruchomości z okresu bańki spekulacyjnej końca lat 80. XX w. (tzw. bubble economy).
Bank Ludowy Chin w świetle coraz silniejszej deflacji w ChRL
Rodzi się pytanie, jak w obliczu ostrej krytyki reaguje Ludowy Bank Chin? Z mojej wiedzy wynika, że bank ten w żaden sposób nie ustosunkował się do tej krytyki i koncentruje się na podjętych już wcześniej działaniach. Czytając różnego rodzaju dokumenty tejże instytucji, moją uwagę zwróciło zastosowane w nich pewne sformułowanie. A mowa tu o chińskiej charakterystyce lub specyfice (Chinese characteristics). W transkrypcji z konferencji prasowej, która odbyła się po podsumowaniu osiągnięć kończącego się w 2025 r. czternastego planu pięcioletniego, można odnaleźć pojęcia w stylu socjalizm z chińską specyfiką (i bazujący na przewodniej myśli prezydenta Xi Jinpinga), rozwój finansowy z chińską specyfiką, modernizacja finansowa z chińską specyfiką, czy nawet nowoczesna formuła polityki pieniężnej z chińską charakterystyką.
Nam Polakom tego rodzaju retoryka kojarzy się jednoznacznie z początkami minionej epoki. Cóż, powinniśmy do tego podejść z dużym dystansem. Jeszcze inni powiedzą, że ta retoryka jest przejawem ogromnej pewności siebie – a nawet pychy, która zawsze kroczy przed upadkiem. Ja proponowałbym jednak spojrzeć na to wszystko z nieco innej perspektywy. Niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie, nie ma drugiego takiego państwa na świecie, które na przestrzeni niespełna ostatnich 50 lat mogłoby pochwalić się tak imponującymi osiągnięciami. Owszem, można się zgodzić z Wrightem, że dynamika upłynnienia kursu RMB zostawia nieco do życzenia. Tylko rodzi się pytanie, czy mamy gwarancję, że nawet pełne upłynnienie kursu uchroniłoby Chiny przed ich bieżącymi problemami? Gdyby zresztą formuła płynnego kursu walutowego była magiczną formułą do przezwyciężania deflacji, to Japonia powinna o deflacji zapomnieć jeszcze pod koniec XX w. (a najpóźniej na początku XXI w.). A tak się nie stało, a wiele walut (w tym również dolar) w latach 1990–2011 straciło ponad 50 proc. swojej wartości względem jena, co jedynie utrudniało Bankowi Japonii przezwyciężenie deflacji.
Oczywiście można się doszukiwać analogii między dzisiejszym Państwem Środka a Krajem Kwitnącej Wiśni sprzed kilkunastu lat, a nawet wzorować się na rozwiązaniach japońskich. Ale pytanie dotyczy tego, do czego taka strategia miałaby prowadzić? Tym bardziej, że jak wykazało opracowanie – „History of Bank of Japan’s More Than Two Decades of Unconventional Monetary Easing with Special Emphasis on the Frameworks Pursued in the Last 10 Years” – Japończycy również lubili powoływać się na swoją szczególną (i jedyną w swoim rodzaju) specyfikę krajowej gospodarki. Byłoby zatem wręcz podejrzane, gdyby Chińczycy nie uwzględniali swojej specyfiki.
Nastała godzina nei-juan…
Co oznacza nei-juan? Nie znając nawet podstaw języka chińskiego jest się skazanym – tak jak ja – na pomoc innych. Pojęcie to tłumaczy na angielski główny ekonomista Deutsche Banku Yi Xiong jako „anti-involution”, czyli coś co ma działać przeciw inwolucji. Przez to ostatnie pojęcie, według słownika języka polskiego, należy rozumieć między innymi wsteczne zmiany w budowie i funkcji tkanek lub narządów czy też powrót narządu do wielkości naturalnej po chorobie lub fizjologicznym powiększeniu czynnościowym. Tym samym dochodzimy do sedna sprawy: za pomocą nei-juan chińskie władze będą chciały zastopować zabójczą konkurencję w gospodarce, która skutkuje między innymi wzrostem deflacji.
Yi Xiong tłumaczy pojęcie inwolucji za pomocą odniesienia się do widowni w teatrze. Jeden z siedzących widzów wstaje tylko po to, aby lepiej widzieć to, co się dzieje na scenie. W ślad za nim jednak wstają wszyscy pozostali widzowie, co prowadzi do dość kuriozalnej sytuacji: wszyscy widzą teraz to samo, co widzieli wcześniej, z jedną zasadniczą różnicą, gdyż o ile poprzednio siedzieli sobie wygodnie, to teraz wszyscy muszą stać. Ekonomista tłumaczy to tak, że inwolucja pociąga za sobą dodatkowy wysiłek, który nie prowadzi do wygenerowania jakiejkolwiek wartości dodanej (albo ujmując to inaczej: do proporcjonalnego zysku). Inwolucja to zatem nic innego jak dodatkowe działania na rzecz zachowania wyjściowej pozycji na rynku. Najłatwiej można dostrzec to zjawisko w chińskim sektorze samochodowym.
Chi Lo z BNP Paribas uzasadnia wprowadzenie inwolucji natężeniem konkurencji, gdy chińscy decydenci postawili na dwutorową (dwubiegową) strategię („Dual circulation” economic strategy). Jej istota sprowadzała się do podtrzymywania dwóch obiegów: obiegu wewnętrznego, bazującego przede wszystkim na krajowym popycie, a także obiegu zewnętrznego (który miał podtrzymywać eksport netto). Chi Lo napisał też, że producenci zaczęli uciekać się do dewizy: „skoro to konkurent posiada, to ja też muszę to mieć i co ważniejsze muszę to pozyskać po niższej cenie”. Trudno sobie wyobrazić lepszy przepis na deflację.
Na początku chińskie władze będą chciały odwoływać się do perswazji (np. w redukowaniu liczby nadgodzin), a jeżeli ona nie poskutkuje, to następnie mają wejść w życie konkretne przepisy zakazujące prowadzenia wyniszczających wojen cenowych. Nie wszyscy są zachwyceni ani też zgodni co do nowego pomysłu władz w Pekinie. Chi Lo twierdzi, że działania z zakresu strony podażowej nie są w stanie rozwiązać problemu deflacji. Dodatkowo, tak jak to w życiu bywa, efektem inwolucji będzie podział na zwycięzców i przegranych. Tym bardziej, że na skutek opisywanej polityki można się spodziewać działań konsolidacyjnych w celu zwiększenia koncentracji wśród kluczowych uczestników rynku. Dlatego przedstawiciel BNP Paribas nawołuje do działań na rzecz stymulowania popytu wewnętrznego.
Nieco łagodniejszy w swojej ocenie jest już Yi Xiong z Deutsche Banku. Jego zdaniem obecne starania Pekinu przypominają zarówno restrukturyzację państwowych przedsiębiorstw (charakteryzujących się przerostem zatrudnienia) z końca lat 90. XX w., jak i działania sprzed dekady, gdy trzeba było zmniejszyć między innymi ówczesny przeinwestowany sektor budownictwa mieszkaniowego. Oczywiście, istnieje szereg różnic między tym, co dzieje się teraz, a tym, co działo się zarówno ponad ćwierć wieku temu, jak i dekadę temu. Mimo tych różnic– zdaniem Yi Xionga – istnieje jeden wspólny mianownik, czyli uniknięcie tego, co określa on mianem naturalnej kreatywnej destrukcji. Oczywiście, nie ma on wątpliwości co do tego, że będą przegrani na skutek przeprowadzanej inwolucji. Dlatego kontrolowane przez rząd działania mają zagwarantować tym przegranym nieco więcej czasu na dokonanie niezbędnego zrestrukturyzowania się po to, aby i oni mogli odnaleźć się w nowych uwarunkowaniach rynkowych.
Wbrew pozorom inwolucja nie jest pojęciem wymyślonym na potrzeby doraźne. Chcąc lepiej zrozumieć pochodzenie tego określenia warto zapoznać się z dorobkiem naukowym Philipa Huang, którego szeroki zakres badań obejmował między innymi rozwój rolnictwa w Państwie Środka na przestrzeni wieków. Już w dawnych Chinach można było spotkać się z układem przypominającym dzisiejszą inwolucję, gdzie nadmierna intensyfikacja nakładów pracy prowadziła do malejących krańcowych zysków pomimo rosnącej całkowitej produkcji przypadającej na jednostkę uprawianej ziemi. W efekcie krańcowy produkt pracy nie był w stanie nawet pokryć dziennej konsumpcji pracownika na poziomie minimum egzystencji. Zdaniem Huanga, nadmierna intensyfikacja wykorzystania pracy powstała jako racjonalna odpowiedź na fakt, że w przeciwieństwie do firmy kapitalistycznej, rodzinne gospodarstwo rolne nie mogło zwolnić swoich własnych członków, nawet jeśli za takim rozwiązaniem przemawiała niska wydajność ich pracy. Dlatego można było mówić o kosztach utopionych, a rozwiązaniem było zmuszenie wspomnianego gospodarstwa do lepszego wykorzystywania wszystkich członków rodziny.
Rozważania na temat inwolucji dotykają dużo szerszego zagadnienia. Otóż, zdaniem Huanga oraz Li-An Zhou mogą być one wstępem do lepszego zrozumienia zarówno specyfiki, jak i złożoności chińskiej gospodarki. To właśnie historia inwolucji i jej wpływu na tę gospodarkę pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego zainicjowana w XIX w. modernizacja nie wygenerowała w Państwie Środka takich samych wyników jak w Japonii w dobie Restauracji Meiji (w historii Japonii polityczna rewolucja z 1868 r., która doprowadziła do ostatecznego upadku szogunatu Tokugawa – rządu wojskowego – red.).
Li-An Zhou oraz Huang dają wyraźnie do zrozumienia, że jest rzeczą niemożliwą zrozumienie dzisiejszej Chińskiej Republiki Ludowej bez należytego wglądu w jej historię i kulturę. Przestrzegają przed oceną procesów gospodarczych w Państwie Środka za pomocą wyłącznie zachodniego sposobu myślenia. Równocześnie zachęcają do szukania filozofii środka, która uwzględniałaby zarówno dorobek naukowy Chin, jak i Zachodu.
Dlatego nawiązanie do dość złożonego pojęcia inwolucji przez władze w Pekinie powinno być doskonałą okazją dla osób interesujących się drugą największą gospodarką na świecie do pogłębienia wiedzy na temat specyfiki tego kraju. Wiedzy daleko wychodzącej poza analizowanie bieżących wskaźników gospodarczych oraz zbyt pochopne wyciąganie na ich podstawie wniosków i konkluzji. Niewykluczone, że wiedza ta pomoże w lepszym zrozumieniu polityki prowadzonej przez Ludowy Bank Chin.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.


