Bez reform Polskę czeka ośla ławka

Nie wiem, czy to nastąpi jeszcze w tym roku, czy dopiero w przyszłym, ale stopniowo Polska, na skutek zaniechania reform, będzie degradowana z roli lidera wzrostu w Unii Europejskiej, którym jest teraz, do roli jednego z kilku państw, które się nie reformują.
Bez reform Polskę czeka ośla ławka

(c) PAP Prof. Krzysztof Rybiński

Obserwator Finansowy: Pańskie wypowiedzi w mediach w ostatnich tygodniach sprawiają, że wyrasta Pan na jednego z najbardziej zagorzałych krytyków rządu Donalda Tuska. Skąd ta niechęć ?

Krzysztof Rybiński: Wygląda na to, że obecnie jedynym celem rządu jest utrzymanie się przy władzy. Jeszcze rok temu rządzący mówili, że podwyżka podatków nie będzie konieczna, że oszczędzamy i będziemy mieli tanie państwo, co wręcz pozwoli na obniżkę podatków.

Tymczasem z danych GUS i ze sprawozdania rządu z wykonania budżetu za 2009 rok wiadomo, że w ciągu minionego roku zatrudniono 26 tys. nowych urzędników, a wydatki wzrosły o 10 proc. i podnosi się podatki. To doprowadzi do zapaści w finansach publicznych w ciągu kilku lat.

Nie wiem, czy to nastąpi jeszcze w tym roku, czy dopiero w przyszłym, ale stopniowo Polska, na skutek zaniechania reform, będzie degradowana z roli lidera wzrostu w Unii Europejskiej, którym jest teraz, do roli jednego z kilku państw, które się nie reformują. Za jakiś czas być może zostanie jedynym krajem, który się nie reformuje, i wówczas spadnie do roli ucznia, który siedzi w oślej ławce. To będzie oznaczało wzrost kosztów obsługi długu, a wówczas naprawić finanse publiczne będzie bardzo trudno.

Skąd ten pesymizm? Przecież  wzrost gospodarczy przyspiesza, produkcja rośnie, a bezrobocie lekko spada.

Sytuacja w polskich finansach staje się dramatyczna. Tego jeszcze przeciętny Polak nie widzi. Dla ekspertów, którzy zajmują się tym problemem od lat, jest to jednak oczywiste. Drugi rok z kolei deficyt sektora finansów publicznych przekracza 7 proc. PKB. Szykuje nam się trzeci rok z takim deficytem. To oznacza potężny skok długu publicznego w warunkach, gdy w Polsce nie było recesji. Moim zdaniem dług publiczny z pewnością  przekroczy 55 proc. PKB, a zapewne i 60 proc. Chyba że dojdzie do zasadniczej zmiany polityki gospodarczej rządu, na którą się na razie nie zanosi.

Dlaczego przekroczenie progu 55 proc., czy nawet 60 proc. ma być  dla Polski takie groźne, skoro w Unii Europejskiej są  kraje o znacznie wyższym długu?

To, że bogate kraje Unii mają wyższy dług publiczny, nie jest dla nas żadnym pocieszeniem. Deficyt strukturalny Polski należy do pięciu największych w krajach OECD, co pokazuje, że będzie bardzo trudno zahamować wzrost długu. Będziemy mieli do czynienia z poważnym wzrostem kosztów obsługi zadłużenia i konieczne stanie się podniesienie VAT do 25 proc. A to oznacza niski wzrost gospodarczy – na poziomie 3 proc. Bardzo wysokie podatki, przy niskim wzroście i przy wysokich wydatkach rządu, to przepis na to, co Michał Boni nazwał kiedyś dryfem rozwojowym – niskim wzrostem, dużo poniżej możliwości i aspiracji Polaków. Może jeszcze jakimś psim swędem uda się zahamować wzrost oprocentowania naszych obligacji do wyborów 2011 roku, ale potem jeżeli nie będzie reform, to powtórzy się scenariusz węgierski, a potem grecki.

Co w takim razie Pan zrobiłby na miejscu premiera ?

Premier powinien zmienić  politykę gospodarczą ministra finansów i zacząć postępować  uczciwie. Przestać mówić w mediach, że sytuacja jest bardzo dobra i nie trzeba oszczędzać, bo to jest fałszywy obraz sytuacji. Realizowana do tej pory strategia medialna zielonej wyspy obraca się  przeciw nam. Jeżeli jest zielona wyspa, to zatrudniajmy nowych urzędników, po co ograniczać koszty. Kontynuacja takiej polityki jest bardzo groźna, a w perspektywie kilku kwartałów zostanie zweryfikowana przez zachowanie rynków finansowych. Jest możliwe, że stanie się to jeszcze przed wyborami. Zobaczymy to w postaci wzrostu rentowności bonów i obligacji skarbowych.

Gdzie, Pana zdaniem, tkwią  rezerwy, które rząd mógłby wykorzystać, by obniżyć  wydatki ?

Za dwa lata trzeba będzie potwornych wyrzeczeń. Ale dziś Polska jeszcze szczęśliwie nie jest w sytuacji Grecji. Jest bardzo wiele kategorii, które można natychmiast zlikwidować i to bez żadnych wyrzeczeń.

Przede wszystkim trzeba zatrzymać transfery socjalne do tych, którzy nie są biedni. Należałoby otrzymywanie tych transferów uzależnić od kryterium dochodowego, a najlepiej majątkowego. Te pieniądze powinny trafiać  wyłącznie do 20 proc. najbiedniejszych. Są to stypendia naukowe dla studentów z bogatych rodzin, dopłaty do leków refundowanych kupowanych przez bogatych, ulga rodzinna, becikowe, ulgi remontowe, dopłaty do kredytów. To są transfery z których korzystają bogaci i średniozamożni, a w znacznie mniejszym stopniu ludzie biedni. Oni nie modernizują systemów grzewczych w domu i kupują znacznie mniej leków.

To potężny strumień pieniędzy, którego ograniczenie nie będzie miało negatywnego wpływu na konsumpcję, a zatem na wzrost gospodarczy, bo bogaci rzadko uzależniają swoje zakupy od państwowych dopłat. Co więcej podjęcie takich działań mogłoby poprawić notowania partii rządzącej, bo oznacza racjonalizację wydatków, która likwiduje absurd transferowania pieniędzy od biednych do bogatych.

Trzeba zatrzymać także absurd, który odkryłem parę miesięcy temu, badając dane o zatrudnieniu w administracji publicznej. Od 2004 roku do 31 marca br. zatrudniono ok. 100 tys. nowych urzędników na wszystkich szczeblach administracji publicznej. O kilkadziesiąt procent wzrosła liczba pracowników służby cywilnej. To jest armia, której koszt utrzymania wynosi ok. 5 mld zł rocznie.

Takie reformy można przeprowadzić  natychmiast i większość z nich będzie raczej budowała popularność partii rządzącej, może poza wąską grupą zagrożonych urzędników.

A jakie reformy rząd powinien podjąć w dłuższej perspektywie?

Należy wyprowadzić z KRUS rolników, którzy prowadzą przedsiębiorstwa rolne i tych którzy udają rolników. Nie wiem, ile miliardów można na tym zaoszczędzić, bo tego nikt uczciwie dotąd nie policzył, ale sądzę, że mogą to być 2-3 mld natychmiastowych oszczędności.  Tylko, że w tym przypadku trzeba by podjąć decyzję polityczną niewygodną dla współkoalicjanta, czyli PSL.

Druga sprawa to wydłużenie wieku emerytalnego i wyeliminowanie przywilejów emerytalnych. Nie może być tak, że urzędnik, który siedzi za biurkiem w mundurze, ma inne prawa niż urzędnik, który za takim samym biurkiem siedzi bez munduru. Dlatego choć to niepopularne, trzeba zmierzać  w kierunku likwidacji przywilejów służb mundurowych.

Polska jest też krajem, w którym ciągle jest podejrzanie dużo rent. Kiedyś mieliśmy 2 razy więcej rencistów niż w przeciętnym kraju OECD. To znak, że system był bardzo skorumpowany. Teraz trudniej uzyskać rentę, ale sądzę, że ciągle wiele rent wypłaca się osobom, które mogłyby pracować.

Ogłoszenie takiego pakietu zmian, byłoby początkiem rzeczywistych reform, których nie widzieliśmy w Polsce od ogłoszenia zielonej księgi reform Jerzego Hausnera.

Wyliczył  Pan listę działań, o których mówi się od lat. Co powstrzymuje rządzących przed reformami?

Po pierwsze brakuje przywództwa. Główną troską premiera jest utrzymanie wysokich słupków popularności, a nie troska o skuteczność państwa i pomyślność jego obywateli. Donald Tusk i jego otoczenie działają w interesie własnym i własnej partii, a nie w interesie Polski, bo nie jest interesem Polski, żeby jakaś partia wygrała wybory, ale żeby kraj się szybko rozwijał, a państwo było silne i sprawne, ale niezbyt drogie. Niestety prawdopodobnie zdaniem rządzących te cele są sprzeczne.

Drugą przeszkodą  jest wspomniany przeze mnie rozrost administracji. Stała się  ona tak wielka, że sama sobie generuje pracę. Wysyła sobie pisma, opiniuje je wzajemnie, uzgadnia stanowiska. Potrzeba coraz więcej urzędników, żeby obsłużyć dotychczasowych urzędników. Do tego dochodzi brak kompetencji ludzi, którzy są ministrami. Oni po prostu nie potrafią zarządzać dużymi zespołami. Nie potrafią  tak kierować pracą organizacji, by podnosić efektywność pracowników. Dlatego według danych OECD wydajność pracy w administracji publicznej w Polsce szybko się obniża od wielu lat.

Kolejnym problemem jest biegunka legislacyjna parlamentu. Nie można wydalać z siebie ustaw w tak ogromnej liczbie i tak niskiej jakości jak te, które trafiają  do administracji. Na początku lat 90. dziennik ustaw z całego roku miał grubość 20 cm, dziś ponad 2 metry. Administracja musi te ustawy przerobić. Może po prostu na jakiś czas trzeba przestać uchwalać ustawy w Polsce. Może na rok niech sobie posłowie wezmą na wstrzymanie, bo nieustanne poprawianie wszystkiego pogarsza tylko sytuację.  Według raportu Banku Światowego jesteśmy na 72. miejscu pod względem jakości otoczenia regulacyjnego, a kilka lat temu byliśmy na miejscu 50. na świecie.

W jaki sposób pokonać  te bariery?

Rezerwy są proste i łatwe do uruchomienia, ale ministrowie powinni zająć się organizacją pracy podległych im resortów, zamiast interesować się  głównie polityką i bywaniem w mediach. Premier powinien dawać  przykład, inspirować, a czasami zmuszać do tego, żeby ministrowie robili to, czego on oczekuje. Na przykład mógłby ograniczyć zatrudnienie w swojej kancelarii o 10-15 proc. i jednocześnie poprawić  jakość jej pracy. To można zmierzyć choćby odpowiednim badaniem ankietowym. Dać odpowiednie narzędzia zarządcze ministrom i egzekwować od nich przeprowadzenie zmian w resortach.

Takim narzędziem budowy taniego państwa mógł być budżet zadaniowy. Gdyby został  wprowadzony w sposób metodologicznie poprawny, dawał szansę  na znaczne ograniczenie zatrudnienia w administracji publicznej. Analizując zadania, które wykonuje administracja, od razu odnaleziono by te procesy, które są zbędne, nie generują żadnej wartości dodanej bądź są bez znaczenia dla klientów administacji, a zatem można je spokojnie usunąć.

Tego niestety nie zrobiono, tylko zapytano urzędników od dołu do góry, co oni robią, i wyszedł z tego potwór, który powoduje dalszy wzrost kosztów, bo pojawiła się dodatkowa praca dla urzędników. Twórcy tego potwora sami przyznali się do porażki, pisząc, że dziękują tysiącom urzędników za to, że poświęcili setki tysięcy godzin na pracę nad budżetem zadaniowym. Nie można mówić, że podnosimy podatki, bo nam koszty wzrosły, tylko trzeba szukać sposobów na to, jak te koszty zmniejszyć. Trzeba skupić się na jakości administracji.

Rozmawiał: Rafał Pisera

Krzysztof Rybiński jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

(c) PAP Prof. Krzysztof Rybiński

Tagi


Artykuły powiązane

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?