Złota rezerwa na trudne czasy
Kategoria: Polityka pieniężna
Kiedyś był to biznes niszowy. Teraz to już przemysł. Niestety, prywatyzowanie konfliktów zbrojnych oznacza brak demokratycznej kontroli.
CC BY-NC 2.0
Na początku 1995 r. rząd Sierra Leone znalazł się na krawędzi upadku w wyniku wojny domowej. Jednak kilka miesięcy później sprawy przybrały inny obrót: władza rządu została wzmocniona, rebelianci osłabieni, koniec końców państwo odzyskało kontrolę nad najważniejszymi zasobami ekonomicznymi kraju. Wszystko dzięki prywatnym najemnikom z Executive Outcomes.
Obecnie niemal każde narzędzie potrzebne do prowadzenia wojny można kupić: wsparcie w walce, włączając w to zdolność do przeprowadzania operacji na wielką skalę, jak i operacji „chirurgicznych”; wsparcie operacyjne, czyli trening i usługi wywiadowcze; wsparcie ogólne, czyli transport i służby paramedyczne. Sumaryczny przychód tego przemysłu to obecnie powyżej 100 mld dolarów rocznie. Prywatyzacja konfliktów to już nie trend, to norma.
Tyle, że przemysł ten nie ma jednolitych regulacji prawnych. Zamiast międzynarodowej współpracy prawnej, każde państwo samo sobie rzepkę skrobie, co pozwala koncernom militarnym obchodzić przepisy. Poza tym, że państwa powinny pozamykać te luki prawne, powinny także monitorować firmy świadczące usługi militarne i karać je, jeżeli łamią prawo. Dotąd przecież nie skazano nikogo za zbrodnie popełnione choćby w więzieniu w Abu Ghraib.
Cały artykuł na stronie Guardiana.