Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Iran chce sprzedawać ropę za złoto, a jak nie to za rupie

W odpowiedzi na zachodnie embargo Iran szuka pomysłu na to, jak dotychczasowych odbiorców ropy zastąpić nowymi. W globalnej sieci międzynarodowych powiązań pole manewru ma ograniczone. Krótka lista morskich ubezpieczycieli blokuje transport ropy. A sprzedaż baryłek za złoto to mrzonka, ze względu na skromne zapasy tego kruszcu i ich alokację.
Iran chce sprzedawać ropę za złoto, a jak nie to za rupie

(CC BY covilha)

Konfrontacja USA z Iranem trwa już ponad trzy dekady, lecz ostatnie kilkanaście miesięcy to czas mocnej eskalacji. Zachodnie embargo na jedyny cenny towar z Iranu sprawiło, że cena ropa niemal codziennie testuje, czy może da się skoczyć jeszcze wyżej.

Z wydobyciem ponad 200 mln ton rocznie Iran to czwarty – piąty (pospołu z Chinami), producent ropy w świecie, który zarabiał ostatnio na jej eksporcie 70 – 80 mld dol. rocznie. Zatkanie tak dużego źródła musiało się odbić na cenach światowych i nastrojach. W niektórych rejonach USA cena galona benzyny (ok. 3,78 litra) przekroczyła 4 dolary i nie ma Amerykanina, dla którego nie byłby to skandal.

Kluby Ochrony i Kompensaty

Ropa jest wprawdzie płynna, ale popyt na nią jest teraz niemal sztywny. To zaś może skłaniać do wniosku, że amerykańskie i unijne embargo na zakupy irańskiej ropy niekoniecznie musi być dla Teheranu dotkliwe. Lukę po zachodnich kupcach Iran może teoretycznie szybko wypełnić nowymi kontraktami z wielkimi konsumentami ropy z Azji, zwłaszcza gdyby zaproponował im hojne upusty od cen światowych. To uspokoiłoby nastroje i światowe ceny ropy. Za sprawą skomplikowania współczesnego biznesu scenariusz ten nie ma jednak szans na realizację. Blokuje go choćby sprawa ubezpieczenia ładunków.

Po morzach świata pływa obecnie ponad 85 tys. statków handlowych o łącznym tonażu brutto ponad 1 mld GT (miara pojemności statku). Transport morski najeżony jest różnymi rodzajami ryzyka. Ładunki i same statki są chronione przez tradycyjne firmy ubezpieczeniowe. Pozostaje jednak jeszcze potencjalna odpowiedzialność przewoźników wobec osób trzecich – np. z tytułu śmierci członków załogi, zanieczyszczeń środowiska, niedostarczenia ładunku itp.

Od połowy XIX wieku ryzyka te są domeną stowarzyszeń ubezpieczeń wzajemnych. W zamian za składkę armatorzy przynależą do jednego z 13 „Klubów Ochrony i Kompensaty” (Protection and Indemnity Club, w skrócie P&I Club). Kluby konkurują ze sobą i z regularnymi towarzystwami ubezpieczeniowymi oraz innymi organizacjami ubezpieczeń wzajemnych, ale pomyślały rozsądnie o wzajemnej reasekuracji. Zajmuje się nią zrzeszenie wszystkich 13 klubów znane jako International Group of P&I Clubs. Organizacja ta ma pod swoją pieczą m.in. 90 proc. światowego tonażu tankowców i bierze na siebie roszczenia osób trzecich wobec armatorów w przedziale od 8 mln do 7 mld dol.

Działalność IGP&I ma zaś wiele wspólnego z sankcjami naftowymi wobec Iranu. Siedziba organizacji mieści się w Londynie więc IGP&I podlega prawu unijnemu, którego elementem są owe sankcje, obejmujące także ubezpieczanie przewozów irańskiej ropy. Transport wprawdzie nie zamarł, ale zamieszanie zrobiło się duże. Dwaj najwięksi armatorzy tankowców Frontline i Teekay Tankers z siedzibami na zależnych od Wielkiej Brytanii Bermudach zapowiedzieli w lutym, że wstrzymują swoje naftowe interesy z Iranem. Japoński Mitsui O.SK. Tankers stwierdził, że nie podejmie się przewozów, jeśli nie zdoła ich ubezpieczyć. Podobnych oświadczeń było więcej.

W sumie okazało się, że sprzedać ropę do Azji zamiast USA i Europy można, ale znacznie  trudniej ją tam dowieźć. W dodatku ubezpieczenia morskie to tylko przystawka do „głównego dania”. Oddziaływanie sankcji stanie się niezwykle silne dopiero po 1 lipca, kiedy wejdą w życie wszystkie postanowienia Unii w sprawie Iranu.

Zamknięte konto walutowe w Dubaju

Sieć międzynarodowych powiązań biznesu zacisnęła się wokół Iranu także za sprawą banków, a ściślej jednego – Noor Islamic Bank w Dubaju. Działa on od 2007 r., ale na stronie internetowej próżno szukać dostępu do jego sprawozdań finansowych.

Szefem Światła (noor po arabsku to światło) jest syn władcy dubajskiego Emiratu utrzymującego sojusznicze relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Mówi się wśród wtajemniczonych, że przez ten właśnie bank jeszcze w ostatnich miesiącach 2011 r. przechodziło do 60 proc. irańskich należności w walutach z tytułu sprzedaży ropy.

Noor nie uczestniczył w antyzachodnim, czy proirańskim spisku. Więzy Zjednoczonych Emiratów Arabskich z Iranem mają charakter naturalny. Są one największym partnerem handlowym Persów. Oficjalne obroty dwustronne wynosiły przed sankcjami 10 – 15 mld dol. rocznie. Po ich wprowadzeniu spadły do 7 mld dol. Do tych wielkości trzeba jednak dodawać co roku po kilka miliardów w fakturach zliczanych w urzędach celnych.

Ok. 10 proc. ludności ZEA to diaspora irańska licząca ok. 450 tys. osób. W Emiratach żyje też mnóstwo osób przybyłych z Pakistanu i Indii. Popularny w Dubaju jest dowcip o szejku, który w obliczu suszy wzywa wszystkich mieszkańców do modłów o deszcze, dla ich „ukochanego kraju”. Następnego dnia obfite opady nawiedzają Pakistan i Indie. Skonfundowany władca koryguje swój apel i prosi o deszcz dla „ukochanej Ojczyzny”, co skutkuje natychmiast ulewami w Iranie.

Federalne władze Emiratów, z politycznym centrum w Abu Dhabi, są jednak bardzo silnie związane z USA, przede wszystkim z obawy przed nuklearnymi ambicjami Iranu. Wskutek perswazji Amerykanów, w połowie grudnia, kanał transferowy walut z Noor Islamic Bank do Iranu został zablokowany.

Oficjalnym pretekstem do zamknięcia operacji było obłożenie irańskich banków Saderat i Melli sankcjami USA i UE. Saderat oznacza „Bank Eksportowy Iranu” zaś Melli to „Narodowy Bank Iranu”, ale wbrew nazwie jest to komercyjny bank detaliczny, bowiem bankiem centralnym jest „Bank Markazi Jomhouri Islami Iran”. Kontrolowany „przeciek” w tej sprawie nastąpił dopiero w ostatnim dniu lutego tego roku i wyjaśnił sporo ze zdarzeń politycznych i procesów gospodarczych w Iranie z paru ostatnich miesięcy.

Zerwanie „kanału przerzutowego” poprzez Noor okazało się bardzo dotkliwe. Objawiło się niemal natychmiastową dewaluacją irańskiej waluty – riala o ok. 12 proc. W tydzień po zaprzestaniu transferów walutowych z banku w Dubaju, kurs irańskiej waluty spadł z 13 700 riali za dolara najpierw do ponad 15 000 riali, a potem jeszcze bardziej. Według danych oficjalnych, inflacja wynosi teraz w Iranie nieco ponad 20 proc. rocznie, lecz są też opinie ekonomistów, że w rzeczywistości jest dwa razy wyższa.

W marcu odbyły się w Iranie wybory parlamentarne. Jeśli wierzyć „persologom”, ich wyniki osłabiły pozycję prezydenta Ahmadineżada. Po raz pierwszy od rewolucji 1979 r. już na pierwszej sesji parlamentarzyści odważyli się wziąć prezydenta na spytki. Poszło, rzecz jasna, o gospodarkę.

Mahmud Bahmani chciałby jak Donald Trump

O sile ciosu zamykającego Iranowi dopływ walut wymienialnych najwięcej jednak mówi oświadczenie szefa banku centralnego Iranu Mahmuda Bahmani. Przekazał on 29 lutego 2012 r. światu do wiadomości, że za irańską ropę można płacić w złocie. Na razie nie ma informacji by ktoś z tej opcji skorzystał. Może dlatego, że to dość skomplikowane przedsięwzięcie.

Złote natchnienie Bahmani wydaje się czerpać ze światowej prasy ekonomicznej, głównie amerykańskiej. We wrześniu 2011 r. doniosła ona, że Donald Trump – nabab z amerykańskiego sektora nieruchomości – zgodził się przyjąć kaucję w złocie za biura do wynajęcia w jego wieżowcu na Wall Street numer 40. Sprowadziła się tam firma Apmex, działająca na rynku złota. Uzyskawszy zgodę Trumpa, zamiast czeku na 176 tys. dolarów, jej szef wręczył mu trzy jednokilogramowe sztaby kruszcu. Ruch Trumpa był w części polityczną demonstracją – okazją do przyłożenia prezydentowi Obamie i powiedzenia w wywiadach prasowych, że to smutny dzień dla niego, ale przede wszystkim dla „amerykańskiego dolara, który ze strony prezydenta nie doświadcza żadnej ochrony”.

Trudno przy warszawskim biurku ocenić, czy to jedynie zbieg okoliczności, ale w kilka dni po newsie o Trumpie komunikat prasowy wydała firma Scoach, dysponująca platformą transakcyjną dla tzw. strukturyzowanych produktów finansowych na szwajcarskiej giełdzie SIX w Zurychu. Scoach ogłosiła, że będzie przyjmowała w złocie zapłaty za nabywane dla klientów papiery wartościowe. Ogłosiła też w triumfalnym tonie, że „złoto to nowa waluta” zapewniając sobie sporą reklamę. Scoach to nie żaden ogryzek, a joint venture między SIX Group, która jest właścicielem szwajcarskiej giełdy i Deutsche Börse AG.

A Kahre staje przed sądem

Prezes Apmex, Scott Thomas oraz szefowie Scoach mieli świetny PR-owy pomysł, Donald Trump wyżył się na nielubianym przez niego prezydencie. Jednak to inny Amerykanin, Robert Kahre z Nevady, poszedł na całość.

W maju 2003 r. na jego biura w Las Vegas policja zrobiła najazd. Przez parę godzin trzymała go i dwadzieścia innych osób skutych, w pełnym słońcu i na muszkach. Wyszła z tego afera „łotrzykowska”, która zaczęła się wtedy, gdy biznesmen Kahre zwrócił uwagę na coś, co ludziom gromadzącym złote monety najczęściej umyka, czyli na różnicę między nominalną a realną wartością pieniędzy.

Takie np. „Dubletowe Orły” (Double Eagles) mają nominał 20 dolarów, a ważą 30 gramów, czyli prawie uncję w złocie. Dzisiejsza cena jednej takiej monety w firmie Apmex to ok.1650 dol. W obrocie były i są jeszcze całe Orły (10 dol.), Półorły (5 dol.) i Ćwierćorły (2,5 dol.).

O ile carskie „świnki” (złote pięciorublówki o wadze 4,3 g jedna) to nazwy potoczne, o tyle „Orły” to urzędowe nazwy nadane ustawami Kongresu z 1792 r. i 1849 r. i 1985 r. Do połowy XIX najwyższym złotym nominałem i najcięższą złotą monetą był 10-dolarowy „Orzeł”. W 1849 r. po raz pierwszy wprowadzono do obiegu złotą 20-dolarówkę, która miała wartość dwa razy większą od Orła i dlatego nazwano ją „Orłem Dubeltowym”.

Na podstawie kolejnej ustawy z 1985 r. wprowadzone zostały cztery nowe „Amerykańskie Złote Orły” (American Gold Eagles) o nominałach: 5 dolarów i wadze 1/10 uncji, 10 dolarów (1/4 uncji), 25 dolarów (1/2 uncji) i 50 dolarów (1 uncja). Zgodnie z prawem, złote monety są w USA legalnym środkiem płatniczym (legal tender).

W późniejszych rozprawach przed sądami w Las Vegas wyszło na jaw, że Robert Kahre płacił swym pracownikom i kontrahentom w złotych (używał 50–dolarówek) i srebrnych monetach dolarowych. Ci zaś w swych zobowiązaniach podatkowych z tego tytułu liczyli je po nominałach, a nie po ciężarze i rynkowej wartości otrzymanych monet.

Prokuratura obliczyła, że w trakcie tego procederu Kahre wypłacił w kruszcach wynagrodzenia w wysokości nie mniejszej niż 114 mln dol. Jednym z dowodów, zabezpieczonych w trakcie owego policyjnego nalotu, był rulon z monetami wartymi, według nominałów, 40 tys. dol. Miały one stanowić wypłatę 8 mln dol. pensji. Trik był wulgarnie prosty – Robert Kahre nie kłopotał sobie głowy podatkiem od wynagrodzeń, twierdząc potem, że złote i srebrne monety nie były w sensie prawno–podatkowym pensją, a rozliczeniami w relacjach między jego biznesami, a jednoosobowymi firmami jego pracowników, czy kontrahentów.

W pierwszej rozprawie, która odbyła się dopiero po 4 latach i trwała cztery miesiące oskarżono Roberta Kahre i osiem innych osób. Pięć osób zostało uniewinnionych, a w odniesieniu do Kahre i trzech współoskarżonych ława przysięgłych nie była w stanie wydać werdyktu. Taki przypadek nazywa się w Stanach hung jury i kończy się powtórnym procesem. Dwa lata później oskarżeni wywodzili, że sam Kongres nadał im prawo wiary w moc nominałów wybitych na monetach. Wsparcia udzielił im biegły Wayne Paul, który wskazał, że to Kongres stworzył dualny system, w którym banknoty papierowe i monety są wymieniane jedne na drugie, i to właśnie podług nominałów. O biegłym też wspomnieć warto, bo jego brat rodzony Ron Paul ubiega się właśnie o nominację Republikanów w wyborach na głównego lokatora Białego Domu.

Przysięgli i sędzia nie dali się przekonać. Robert Kahre został uznany winnym wszystkich 57 przestępstw i skazany na 15 lat więzienia. Pozostała trójka została uwolniona od części oskarżeń. Sprawa jest w USA dość głośna i budzi duże kontrowersje, więc nie tylko Kahre czeka na apelację.

Na sankcje clearing

Iran złoty pomysł kupił, ale szansa na to, że ominie sankcje jest żadna. Skala za duża, kruszcu za mało. W lutym br. Teheran sprzedawał zagranicznym odbiorcom ok. 2 mln baryłek ropy dziennie. Taki ładunek waży ok. 270 tys. ton, cena – licząc po upustach – to 100 dolarów za baryłkę. Gdyby zapłata miała być w złocie, to byłoby go 3,6 tony, a należność za cały miesiąc miałaby wagę 108,6 tony (obecna cena za uncję złota, czyli 31,1 gramów, wynosi ok. 1700 dolarów).

Według najświeższych statystyk World Gold Council (z 12 marca 2012 r.) zestawionych na podstawie danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, oficjalne rezerwy wszystkich państw świata w formie sztab złota wynoszą obecnie 30 922 tony. Złoto tak zakwalifikowane niezwykle rzadko rusza się, bez bardzo ważnego powodu, ze skarbców, ale dla celów poznawczych można założyć, że mogłoby posłużyć za środek płatniczy w handlu ropą z Iranem. Jeśli jednak wyłączyć rezerwy amerykańskie (8 136 ton), rezerwy dziesięciu najzasobniejszych pod tym względem państw europejskich (11 418 ton), MFW (2 814 ton), Rosji (883 tony), EBC (502 tony), a także państw wydobywających na dużą skalę ropę, to „wolnego” złota zostaje bardzo niewiele. Teoretycznie w grę wchodzą Chiny (1 054 tony), Japonia (765 ton) i Indie (502 tony), ale już nie zależny od USA Tajwan (422,4 tony).

Komunikat prezesa Bahmaniego trzeba zatem odczytywać wyłącznie w kategoriach polityczno–propagandowych. Gdyby bowiem doszło do wymiany ropa za złoto, to ze względu na niską podaż kruszcu, spełniłyby się marzenia hurtowych i detalicznych posiadaczy złota, bowiem jego cena poszybowałaby już nie do nieba, a pod niebiosa.

Iran ma jeszcze jeden pomysł na sankcje: jak nie złoto – to może rupie. Indie nie są przykładem ślepej miłości do rynku. Kupują w Iranie ropę stanowiącą 12 proc. całkowitego ich importu. Ze względu na sankcje, płaciły za nią w 2011 r. poprzez turecki Halkbank ok. 1 mld dol. miesięcznie za 370 tys. baryłek dziennie. Ale walutowy kanał przerzutowy wysechł. W lutym br. ogłoszono więc, że 45 proc. tego handlu odbywać się będzie za rupie, przez indyjskie banki. Iran ma z kolei płacić nimi Indiom za towary i projekty infrastrukturalne w Iranie, realizowane z udziałem hinduskich kontrahentów.

Starszemu pokoleniu Polaków przypominać to może RWPG-owski clearing, o którym wydawało się, zglobalizowany świat zapomniał. Okazuje się, że jak trzeba to stare pomysły są wciąż dobre.

Autor jest publicystą ekonomicznym, był szefem redakcji serwisów ekonomicznych PAP. Publikuje w internetowym Studiu Opinii.

(CC BY covilha)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ukraina walczy o eksport zbóż

Kategoria: Trendy gospodarcze
Jeżeli kraj eksportował co roku 50 mln ton pszenicy i kukurydzy, czy 15 mln ton wyrobów stalowych, a nagle może wywozić ułamek tego wolumenu, to ma wielki problem gospodarczy. Przeżywa go Ukraina, walcząca z agresorem.
Ukraina walczy o eksport zbóż