Rosyjski budżet przegrywa z wojną
Kategoria: Instytucje finansowe
Dr nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii i finansów; dziennikarz i publicysta.
więcej publikacji autora Marcin Jendrzejczak(@Getty Images)
Potęga firm określanych mianem „Wielkiej Trójki” – BlackRock, Vanguard i State Street – wyrosła na sukcesie inwestowania pasywnego. Już w latach 70. XX w. John C. Bogle, założyciel Vanguarda, zauważył, że większość aktywnie zarządzanych funduszy w długim terminie przegrywa z rynkiem. Uznał więc, że zamiast szukać igieł (najlepszych akcji) w stogu siana (całym rynku kapitałowym), lepiej po prostu kupić cały stóg. Tym „stogiem” był po prostu indeks S&P 500 – czyli zbiór największych spółek ze Stanów Zjednoczonych. Tak powstał pierwszy fundusz indeksowy – tani, prosty i skuteczny. Z czasem przyciągnął ogromne środki.
„Wielka Trójka” i narodziny pasywnego imperium
Dziś inwestowanie pasywne obejmuje nie tylko tradycyjne fundusze indeksowe (nienotowane na giełdzie, kupowane bezpośrednio od firmy zarządzającej), ale przede wszystkim notowane na rynku kapitałowym ETF-y. Te śledzą nie tylko rynek amerykański, ale też rynek globalny, rynki rozwinięte i wschodzące, a także poszczególne sektory czy kraje. Popularność zyskują również strategie czynnikowe (np. koncentracja na akcjach wartościowych, jakościowych czy znajdujących się w trendzie wzrostowym – momentum). A także jeszcze bardziej wyspecjalizowane i nietypowe rozwiązania.
Zobacz również:
Kształtowanie świata przez globalnych gigantów
Klienci indywidualni oraz instytucje, jak na przykład firmy inwestujące kapitał pracowników na emeryturę, powierzają oszczędności takim organizacjom, jak BlackRock, Vanguard czy State Street. Dzięki skali ich działania opłaty są niskie, co przyciąga kolejnych inwestorów. W efekcie ci oraz inni giganci inwestowania zarządzają coraz większymi kwotami.
25 bln dol. i prawa głosu
Dla przykładu, na koniec pierwszego kwartału 2025 r. sama tylko BlackRock, z siedzibą w Nowym Jorku, zarządzała aktywami o łącznej wartości około 11,58 bln dol. W przypadku Vanguarda liczba ta wyniosła 10,4 bln dol. (na koniec stycznia 2025 r.). Z kolei State Street podaje na swojej stronie (czerwiec 2025 r.), że dysponuje środkami wartymi 4,67 bln dol. Łącznie aktywa pod zarządem „Wielkiej Trójki” to ponad 25 bln dol. – suma większa niż roczny produkt krajowy brutto całej Unii Europejskiej.
Nie dziwi zatem fakt, że to właśnie te trzy organizacje figurują aż w 88 proc. spółek S&P500 jako najwięksi akcjonariusze.
Wprawdzie formalnie to klienci-inwestorzy są współwłaścicielami giełdowych spółek. Ale to jednak nie oni, lecz właśnie owe spółki występują z prawem głosu na zgromadzeniach akcjonariuszy. W imieniu zwykłych inwestorów wypowiadają się w sprawie wyboru członków rad nadzorczych, strategii klimatycznych, zasad wynagradzania kadry zarządzającej czy kierunków rozwoju firm. Dzieje się tak z przyczyn praktycznych – zorganizowanie głosowania dla milionów udziałowców byłoby niemal niewykonalne.
Specjaliści od głosowania
W funduszach (na przykład tych zarządzanych przez Vanguard) głosowaniem w ich imieniu zajmują się wyspecjalizowane zespoły. Ich głównym celem jest ochrona długofalowych interesów inwestorów – poprzez wspieranie ładu korporacyjnego sprzyjającego stabilnemu rozwojowi spółek.
Firmy próbują niekiedy iść o krok dalej. Dla przykładu, w 2022 r. BlackRock uruchomił mechanizm pozwalający inwestorom decydować o wykorzystywaniu głosów na walnych zgromadzeniach spółek portfelowych. System ten nosi nazwę Voting Choice i kierowany jest głównie do dużych klientów instytucjonalnych. Umożliwia im wybór: mogą głosować samodzielnie, wybrać jeden z zewnętrznych standardów głosowania, albo też… wciąż w pełni zdawać się na decyzje BlackRock. Program objął już aktywa warte setki miliardów dolarów i z biegiem czasu obejmuje coraz szerszy zakres funduszy.
Choć taka elastyczność wygląda na krok w stronę demokratyzacji zarządzania, trzeba pamiętać, że dostęp do programu mają jedynie duże instytucje. Dla większości inwestorów indywidualnych – posiadaczy ETF-ów czy tradycyjnych funduszy indeksowych – nic się nie zmieniło. Nadal nie mają wpływu na głosowanie – decyzje podejmuje za nich gigant z Nowego Jorku.
Kontrowersje wokół Wielkiej Trójki
Niewątpliwa dominacja trzech wielkich graczy rynkowych przyczyniła się do upowszechnienia teorii o „Wielkiej Trójce” jako właścicielach świata. Ich autorzy – upraszczając rzeczywistość – twierdzą, że te nieznane szerszemu gronu przedsiębiorstwa są cichymi właścicielami innych globalnych korporacji, a np. BlackRock jest najbardziej złowrogą firmą w dziejach. Internet pełen jest takich teorii.
Głosy krytyki padają jednak również ze strony poważnych środowisk. Politolodzy Jan Fichtner, Eelke Heemskerk i Javier Garcia-Bernardo na łamach „The Conversation” zauważyli, że skupienie funduszy indeksowych w rękach zaledwie trzech gigantów: BlackRock, Vanguard i State Street prowadzi do ogromnej koncentracji własności spółek.
Zobacz również:
Jak zwalczać nieprawidłowości na rynku funduszy inwestycyjnych
To właśnie te trzy firmy zarządzają dużą częścią giełdowego świata. W praktyce to one – a nie drobni inwestorzy – działają jak właściciele, koordynują decyzje w sprawach ładu korporacyjnego czy wynagrodzeń zarządów.
Dlatego też pojawiają się obawy, że kontynuacja tego trendu doprowadzi do swoistego jedynowładztwa (a właściwie trójwładztwa). „Wyobraź sobie świat, w którym istnieją tylko pasywni inwestorzy, bez inwestorów indywidualnych. Świat, w którym tylko zarządy i dyrektorzy generalni „Wielkiej Trójki” rządzą rynkami kapitałowymi. Zamiast demokracji rynek stanie się wówczas monarchią” – mówił dr Sebahattin Demirkan z George Mason University.
Niektórzy ponadto twierdzą, że niskie opłaty to cena za przejęcie większej władzy nad gospodarką. Inni zwracają uwagę nie tylko na nadmierne skupienie władzy, ale i na jej niewłaściwe wykorzystywanie. Bill Spence i David Whyte z The Center for Climate Justice w raporcie „Toxic Investors: The Dirty Dozen’s insatiable drive for oil and gas profits” zauważają, że trzy największe firmy inwestycyjne świata – BlackRock, Vanguard i State Street – systematycznie zwiększają swoje udziały w przodujących koncernach paliwowych, określanych mianem „Brudnej Dwunastki”.
Zdaniem autorów raportu, taka koncentracja władzy utrudnia proekologiczne przemiany. Wskazują też, że zarządzający kapitałem – działając w cieniu – promują dalszą ekspansję paliw kopalnych, zamiast wspierać cele neutralności klimatycznej.
„Wielka Trójka” nie taka jednolita?
Tego typu zarzuty sugerują wspólnotę celów między firmami „Wielkiej Trójki”. Fakt posiadania przez nich wzajemnie swoich udziałów sprzyja temu poglądowi. Jak zauważa jednak CFA (certyfikowany analityk finansowy) Lindsey Stewart, na łamach Morningstar, trzy największe firmy zarządzające aktywami nie tworzą jednego bloku.
Z analizy przeprowadzonej przez Morningstar wynika bowiem, że BlackRock, Vanguard i State Street nie głosują jednolicie w sprawach związanych z ESG. I tak na 100 uchwał (powziętych od 1 kwietnia 2021 r. do 31 marca 2023 r.), dotyczących kwestii środowiskowych i społecznych, zgłoszonych na walnych zgromadzeniach spółek z indeksu S&P 100, BlackRock poparł 55, State Street – 60, a Vanguard – tylko 28. Ta ostatnia firma była zatem znacznie bardziej sceptyczna wobec postulatów ESG niż jej konkurenci. Cała „Wielka Trójka” głosowała jednomyślnie tylko w 31 przypadkach na 100.
Vanguard idzie własną drogą
Najnowszy raport Vanguard „Investment Stewardship” za 2024 r. potwierdza zdystansowanie firmy wobec inicjatyw ESG.
Zgodnie z nim liczba wniosków akcjonariuszy dotyczących kwestii środowiskowych i społecznych w USA ponownie wzrosła – z 362 w 2023 r. do 401 w 2024 r. Mimo to żaden z funduszy zarządzanych przez Vanguard nie poparł ani jednej z tych propozycji. Firma tłumaczy, że nie oznacza to zmiany polityki głosowań, lecz wynika z indywidualnej oceny każdego przypadku.
Zobacz również:
Gdzie i dlaczego płynie kapitał lubiący ryzyko
Z kolei BlackRock pozostaje aktywnie zaangażowany w działania ESG. Świadczy o tym nie tylko jego głosowanie podczas zgromadzeń akcjonariuszy, lecz również uruchomiony w 2024 r. specjalny program dla funduszy z jasno określonymi celami dekarbonizacji, obejmujący ponad 100 produktów o łącznej wartości 187 mld dol.
W jego ramach firma prowadzi rozmowy z zarządami spółek i stosuje odrębne wytyczne klimatyczne przy głosowaniach.
A jednak nie spisek
Sytuacja nie jest zatem tak jednoznaczna, a twierdzenia o spisku „Wielkiej Trójki” spotykają się z krytyką. Dla przykładu, znany analityk rynków kapitałowych Nick Maggiulli, autor książki „Po prostu kupuj” na łamach „Of Dollars and Data” napisał m.in., że: „Choć bardzo chciałbym bić na alarm z powodu rosnącego udziału Vanguard, BlackRock i State Street w korporacyjnej Ameryce, niestety – nie ma ku temu podstaw. Gdy tylko zaczniesz samodzielnie zagłębiać się w szczegóły, szybko się znudzisz. Rozumiem, skąd wzięła się ta teoria spiskowa. Dla niewtajemniczonych wygląda to na dziwną zbieżność. Można odnieść wrażenie, że odkryło się jakąś głęboko ukrytą tajemnicę. Ale prawda jest znacznie mniej ekscytująca. W końcu – dlaczego Vanguard, BlackRock czy State Street miałyby publikować swoje wytyczne do głosowań i ich wyniki, skoro jakoby działają w ukryciu? Tajne organizacje w ten sposób nie postępują”.
Noblesse oblige
Ruch inwestowania pasywnego narodził się z wyjątkowo szlachetnego gestu. Bogle nie tylko wymyślił bowiem fundusz indeksowy, ale zrezygnował z objęcia udziałów w założonej przez siebie firmie. Oddał ją w ręce inwestorów. Posiadacz jednostki uczestnictwa w funduszu Vanguarda jest zarazem współwłaścicielem tego giganta z Pensylwanii. A ten dzięki temu mógł obniżyć opłaty do minimum i postawić wszystko na długoterminowy interes klientów. Inni giganci – już typowo korporacyjni – musieli pójść tą samą drogą, bo inaczej straciliby rynek. W efekcie inwestowanie stało się tańsze i bardziej dostępne niż kiedykolwiek wcześniej. Ale jest też druga strona medalu: wraz z napływem bilionów dolarów, skala działania BlackRock, Vanguard i State Street poszybowała w kosmos. A wraz z nią – ich realny wpływ na decyzje podejmowane przez inne największe przedsiębiorstwa świata.
Firmy „Wielkiej Trójki” i pozostali giganci, choć nie posiadają bezpośrednio spółek w S&P500 oraz w innych czołowych indeksach, ale wywierają realny wpływ na decyzje tysięcy największych firm świata, gdyż rzesze inwestorów dobrowolnie powierzyły im biliony dolarów.
Noblesse oblige (pol. szlachectwo zobowiązuje – red.). Pozostaje życzyć sobie, by giganci zarządzający aktywami wykorzystywali swoją siłę nie do forsowania różnych ideologii, lecz dla dobra inwestorów oraz całej gospodarki. Aby w tym dopomóc, nie trzeba mnożyć teorii spiskowych o „Wielkiej Trójce”. Warto jednak patrzeć jej na ręce.