Autor: Tomasz Kasprowicz

Ekonomista, jest redaktorem działu ekonomicznego w Res Publica Nowa.

Ekonomia jeszcze nie umarła

Można zaryzykować twierdzenie, że neoklasyczna ekonomia jest martwa i nieprzydatna do rozwiązywania współczesnych problemów gospodarki – napisał w Obserwatorze Finansowym prof. Andrzej Targowski w artykule Śmierć ekonomii. Moim zdaniem z ekonomią wcale nie jest tak źle.
Ekonomia jeszcze nie umarła

(CC By-NC-SA Tony Dowler)

Andrzej Targowski pisze o śmierci ekonomii, zwłaszcza tej zmatematyzowanej, neoklasycznej. Punktem wyjścia do krytyki teorii ekonomii było stwierdzenie, że nie przewidziała ona kryzysu i nie daje recept na wyjście z niego. Pozostaje jednak pytanie, o której ze szkół ekonomii prof. Targowski pisze. Jeśli poczytać trochę książek ekonomicznych okaże się, że szkoła austriacka ekonomii przewidziała nasz kryzys  i nie brak ekonomistów, którzy alarmowali na długo przed jego rozpoczęciem. Chociażby najbardziej znany z mediów Peter Schiff. Tym bardziej nieprawdziwe jest stwierdzenie, że szkoły ekonomiczne nie dają wskazówek jak z kryzysu wyjść.

Wręcz przeciwnie – obserwujemy zacięta polemikę między szkołą austriacką i keynesistami – ci pierwsi postulują urealnienie wartości aktywów, drudzy stawiają na stymulowanie popytu. Wśród polityków wygrywają keynesiści, kto ma rację pokaże czas. Ja osobiście obstawiałbym Austriaków. Recept mamy zatem za dużo, a nie za mało, jak sugeruje autor. Co więcej najbliższe lata pomogą nam zweryfikować teorie dzięki uzyskanemu doświadczeniu.

Według autora przyczyną kryzysu ekonomii jest zbyt mocne jej zmatematyzowanie. Swoją drogą ciekawe czemu neoklasyczna ekonomia padła ofiarą nekrologu skoro inne jej szkoły: keynsistowska czy monetarystyczna są równie mocno oparte na matematyce. Modele jako niepraktyczne miałyby być szkodliwe bo „zatykają” książki. Działając naukowo powinniśmy jednak kierować się jedną podstawową zasadą: „wszystkie modele są nieprawdziwe, niektóre są przydatne”.

I tak wiele krytykowanych przez autora modeli w tym ISLM w oczywisty sposób nie oddają skomplikowania rzeczywistości, jednak nie to jest ich celem. Ich celem jest wspomożenie nas w dostrzeżeniu zależności pomiędzy różnymi zjawiskami. Cały czas jednak wnioski zderzamy z wynikami eksperymentów, obserwacjami i zdrowym rozsądkiem zawsze pamiętając o słabościach założeń modeli. Moc nie polega na przekazywaniu prawdy absolutnej, ale na dawaniu nam wgląd w działanie systemu jakim jest ekonomia.

Autor zajmuje się szkodliwym wpływem matematyzowania ekonomii na działanie rynków finansowych. Ma ono prowadzić do niestabilności na rynkach w szczególności tych, które obserwujemy obecnie. Nic bardziej błędnego – matematyczne teorie finansowe wykazują, że korzyści z systemów (w tym automatycznych) grania na giełdzie nie istnieją. Automaty komputerowe na giełdzie korzystają przede wszystkim z ekonomicznej astrologii czyli analizy technicznej, która z teorią ekonomii czy finansów nie ma nic wspólnego. Gdyby tylko wszyscy wierzyli w matematykę stojącą za finansami takich problemów byśmy nie mieli. Twierdzenie, że istnieje ścisły związek między matematyzacją nauki, a informatyzacją giełdy jest bardzo trudny o obrony. Jeszcze trudniej jest dowodzić, że „portfele akcji samoczynnie (dzięki komputerom) wpadły w panikę”. Autor jako cybernetyk powinien wiedzieć, ze uczucia obce są komputerom (a tym bardziej portfelom).

Matematyzacja ekonomii miała dać też maklerom i instytucjom finansowym narzędzia do powiększania roli „alchemii” na rynkach. Autor zapomina jednak, że od lat toczy się zażarta bitwa między matematyczną ekonomią, a praktykami w instytucjach finansowych. Ci pierwsi bazując na teorii efektywnego rynku wykazują, że ci drudzy nie są w stanie wypracować nadzwyczajnych zysków i potwierdzają swoje poglądy twardymi danymi. Praktycy zaś starają się te dowody bagatelizować. Trochę więcej matematyki wśród inwestorów doprowadziłoby do uspokojenia rynków i ograniczenia strat, a nie działania przeciwnego.

Dalej autor zarzuca ekonomii nie branie pod uwagę etyki i ekologii. Tu autor jednak się myli. Problemy efektów zewnętrznych były wprowadzone do ekonomii już w 1920 przez Pigou i odgrywają one zasadniczą rolę w problemach dotyczących ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju i ekonomii dobrobytu. Kwestie te są istotne przy projektowaniu polityki gospodarczej i ekonomia jako nauka dostarcza odpowiednie narzędzia. To, że nie są one aplikowane w każdym możliwym modelu jest zrozumiałe.

Artykuł oprócz argumentów z którymi trudno mi się zgodzić zawiera sporo nieścisłości. Czytelnikowi należą się sprostowania:

„W XXI w. pogłębiono zastosowanie matematyki w inwestowaniu. Zmatematyzowano pojęcia ryzyka, zysku, asekuracji (hedging), obstawień, opcji, czy derywatów.”
Otóż pierwsze podejście do matematyzowania pojęcia ryzyka znamy z prac Bernouliego z 1738, podstawy wyceny derywatów znamy z prac Bacheliera z 1900 roku (czyli jeszcze XIX wiek). O matematyzacji zysku nie będę nawet wspominał. Przypisanie tych osiągnięć XXI w jest sporym nadużyciem.

„Metodę oceny efektywności inwestowania w weksle opracowali ekonomiści Fisher Black i Myron Scholes oraz Robert Merton w 1973 r.”
Wspomniany model nie dotyczy wyceny weksli tylko opcji. Różnica jest zasadnicza: weksle to zobowiązanie do zapłaty określonej sumy w przyszłości (dług), opcja to prawo do zakupu (lub sprzedaży) czegoś w przyszłości po określonej cenie.

„Model ten (z punktu powyżej przyp. TK) ma na celu określenie wartości aktywów w określonym czasie w przyszłości, przy pomocy abstrakcyjnych wskaźników typu stopa procentowa, wartość portfela, cena, przy której warto sprzedać, koszt zakupu, wahadłowość ceny, itp.”
Model Blacka-Scholesa określa wartość opcji (nie dowolnych aktywów) dziś, a nie w określonym czasie w przyszłości. Poza tym używa on bardzo konkretnych, a nie abstrakcyjnych wskaźników: dzisiejszej ceny aktywa bazowego, ceny po jakiej możemy to aktywo kupić/sprzedać w dniu wygaśnięcia opcji, czas ważności opcji, stopa procentowa oraz przyszłej zmienności cen akcji. Poza ostatnim czynnikiem inwestor może na bieżąco obserwować wszystkie zmienne – są one bardzo konkretne. Ostatni czynnik jest trudniejszy gdyż dotyczy przyszłości. Wielkim sukcesem tej teorii jest właśnie oderwanie się od subiektywnych zmiennych np. „cena, przy której warto sprzedać”.

„Przestarzałość neoklasycznej teorii ekonomii”.

Matematyczny model IS/LM (Investment—Saving/Liquidity preference—Money supply) szuka równowagi gospodarczej i jest uogólnionym modelem Johna M. Keynesa, został opracowany w 1936 r.”

Model ISLM jest modelem keynsistowskim, a nie neoklasycznym. Używanie go jako przykładu na słabość teorii neoklasycznej jest więc nietrafione.

„Dopiero drugi New Deal dał priorytet związkom zawodowym, co spowodowało, że płace wzrosły, wzrósł popyt i nastąpił rozwój biznesów. Szczególnie ten proces nasilił się w latach 1945-60, kiedy Stany Zjednoczone weszły w tzw. wspaniałe lata (fabulous years)”
Autor zapomina dodać, że poglądy na wpływ New Deal na Wielką Depresję są mieszane. Obecnie uważa się, że New Deal przeciągnął długość Wielkiego Kryzysu o 7 lat (DeLong, Summers, Romer).

Podsumowując: autor widzi w zmatematyzowanej, dominującej neoklasycznej ekonomii źródło wszelkiego zła. Nie widzi jednak tego, że dominującą szkołą ekonomii jest obecnie keynsizm a nie neoklasycyzm, sam często te szkoły myli. Oczekuje od ekonomii, jako nauki, gotowych odpowiedzi na stojące przed nami problemy – w ten sam sposób można by mieć pretensję do medycyny, że nie dostarczyła jeszcze lekarstwa na raka i ogłosić ja tym samym martwą.

Tymczasem pomysłów jest wiele, a pojawiające się coraz to nowsze dane dają nam szansę na jeszcze lepsze poznanie mechanizmów rządzących gospodarką. Jest to dla ekonomistów czas bardzo płodny i ciekawy, a pogłoski o śmierci ekonomii są mocno przesadzone.

Autor jest ekspertem w dziedzinie finansów, przedsiębiorcą, redaktorem portalu Res Publica Nowa.


(CC By-NC-SA Tony Dowler)

Otwarta licencja


Tagi