Obietnice kandydatów na prezydenta USA w zakresie gospodarki
Kategoria: Instytucje finansowe
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.
więcej publikacji autora Bogdan Góralczyk
(@Getty Images)
W wymiarze gospodarczym przez wiele lat dominował neoliberalny, całkowicie prorynkowy konsensus z Waszyngtonu, oparty na zasadzie rynku bez granic i dominacji sektora prywatnego (u nas był to plan Balcerowicza), a w sensie ideowo-politycznym – liberalna demokracja, z klasycznym trójpodziałem władzy i niezależnymi, szczególnie od egzekutywy, mediami i społeczeństwem obywatelskim.
Jak wiadomo, konsensus z Waszyngtonu w dużej mierze został podważony po wielkim kryzysie gospodarczo-finansowym w 2008 r., natomiast teraz Donald Trump przeprowadza antyliberalną rewolucję konserwatywną, podważając drugi z tych pakietów. Co z tego wyniknie, jeszcze nie wiemy, ale podważenie pierwszego z nich zachwiało dotychczasową pełną dominacją amerykańską w gospodarce i handlu, choć nie w innych dziedzinach, począwszy od zbrojeń.
Zmiany po 2008 r. zostały także usankcjonowane instytucjonalnie, gdyż dotychczasową grupę najsilniejszych gospodarek światowych G-7 (G-8 z Rosją) zastąpiła na szczycie w Waszyngtonie w listopadzie 2008 r. grupa G20, z ważkim udziałem państw azjatyckich, łącznie z tymi najludniejszymi. Pół roku później w Jekaterynburgu wyłoniła się grupa BRICS. Dzisiaj liczy już dwanaście państw, a dwadzieścia kilka innych stoi w kolejce do członkostwa.
Z Moskwą przeciwko Waszyngtonowi
W wyniku tych zmian wyłonił się nowy fenomen, zwany wschodzącymi rynkami (emerging markets), z wiodącą rolą Azji, bo za Chinami tą samą ścieżką rozwoju poszły inne kraje, np. Indie, Indonezja czy Korea Południowa (Japonia była już w G7). Nastąpiła wtedy również zmiana terminologii. Kraje, łącznie z Chinami, nazywane do tej pory Trzecim Światem stały się dynamicznymi organizmami, które w latach 2009–2019 (do pandemii COVID-19) odpowiadały za ponad 80 proc. światowego wzrostu. Innymi słowy, to one jako szybko rosnące rynki okazały się głównym kołem zamachowym światowej gospodarki. Tak zwane światowe Południe jest u nas jednak stanowczo zbyt słabo dostrzegane.
Dzisiaj już nikt nie ma wątpliwości, że siłą sprawczą i motorem napędowym tych nowych zjawisk i rozwiązań są Chiny, które pierwotnie miały większe PKB i obroty handlowe niż czterej pozostali członkowie grupy BRICS, czyli Brazylia, Indie, Rosja i RPA. Chociaż do roli przywódcy światowego Południa – niebezzasadnie – pretendują też Indie, to jednak Chiny są największym podmiotem świata niezachodniego. I bezspornie to one powoli wyrosły na głównego rywala Zachodu, a także oponenta wobec dotychczasowego amerykańskiego prymatu. Widać to teraz bardzo wyraźnie, gdy władze w Pekinie dobitnie i stanowczo przeciwstawiły się dyktowanym przez Donalda Trumpa dodatkowym cłom i barierom.
Na dodatek Pekin, jak widzieliśmy podczas jedenastej już wizyty chińskiego przywódcy Xi Jinpinga w Moskwie przy okazji uroczystości 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej, cały czas utrzymuje bliskie więzi z Kremlem. Tym razem obie strony podpisały kolejną wspólną deklarację (pierwszą wydano 4 lutego 2022 r., tuż przed rosyjską agresją na obszarach Ukrainy), w której Rosja i Chiny ponownie opowiedziały się za strategicznym partnerstwem oraz wielostronnym porządkiem światowym, niezdominowanym przez nikogo.
Ta chińsko-rosyjska deklaracja mówiąca o dalszym rozwoju „strategicznego partnerstwa i koordynacji w nowej erze”, niemal wprost korzystająca ze słownictwa już od dawna używanego przez chińskiego przywódcę, była jak policzek wymierzony Donaldowi Trumpowi i podważenie jego strategicznych umizgów, by przyciągnąć do siebie Władimira Putina (nazywano to „odwróconym Kissingerem”). Obaj sygnatariusze tego dokumentu pokazali, że bliżej im do siebie nawzajem niż do Waszyngtonu.
Odrobiona lekcja
Od końca 2012 r. chiński przywódca, a w zasadzie jedynowładca, Xi Jinping nie wykonał spodziewanego przez amerykańskiego prezydenta telefonu. Wprost przeciwnie – gdy Trump 2 kwietnia 2025 r. ogłaszał z wielką oprawą medialną na wystawionych przed kamerami wielkich tablicach nowe dodatkowe cła i bariery na ponad 180 podmiotów, chiński polityk, zamiast dzwonić do Waszyngtonu, udał się z wizytą do Wietnamu, Malezji i Kambodży, swoich sąsiadów, w których też uderzyły dodatkowe taryfy (Wietnam – 46 proc., Kambodża – 49 proc.). Tam – w przeciwieństwie do Amerykanów – i podobnie później w Moskwie wskazywał na pozytywy globalizacji i otwartych rynków w przeciwieństwie do izolacji, protekcjonizmu i deglobalizacji.
Co więcej, Chiny, konsekwentne broniąc globalizacji, w początkach maja br. na szczycie szefów banków centralnych w Milanie doprowadziły do porozumienia w obronie otwartych rynków pomiędzy dziesięcioma państwami członkowskimi ASEAN – Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej oraz Chin, Japonii i Korei Południowej. Stało się coś, co jeszcze kilka miesięcy temu, do nadejścia nowej administracji Trumpa, było nie do pomyślenia. Do niedawna przecież państwa takie jak Japonia czy Wietnam, a w mniejszym stopniu Korea Południowa czy Singapur, były zdecydowanymi sojusznikami oraz zwolennikami współpracy z USA – i to najczęściej w opozycji do Chin.
Wspólna obrona wolnych rynków w ramach formuły ASEAN+3 (bo istnieje taka formalnie) jest sygnałem, że strategia Trumpa, pragnącego z jednej strony powrotu produkcji do Stanów Zjednoczonych (dzisiaj Chiny odpowiadają niemal za jedną trzecią światowej produkcji towarowej, podczas gdy USA – za 13–15 proc.), a z drugiej – zredukowania ogromnego deficytu handlowego USA przekraczającego nawet 1,5 bln dol. rocznie, jest przeciwskuteczna. Głównym beneficjentem tego strzału w stopę Amerykanów coraz wyraźniej stają się Chiny. Najwidoczniej były one dobrze przygotowane na nowe taryfy amerykańskie. Trump ogłosił pierwszą wojnę handlową i celną z Państwem Środka już w marcu 2018 r. W zasadzie nigdy nie została ona odwołana, także przez administrację Joe Bidena. Chiny tę lekcję odrobiły.
Ambitne plany Xi
Chiny działały przede wszystkim na scenie wewnętrznej. Xi Jinping jako niekwestionowany jedynowładca wymusił przyjęcie u siebie w kraju nowego modelu rozwojowego. Zgodnie z popularną maksymą z końca XIX stulecia głoszącą, że to, co chińskie, jest wyjściowe i podstawowe, a to, co pochodzi z zewnątrz, uzupełniające i użyteczne, uruchomiono model zwany podwójnym obiegiem (shuan xunhuan). W jego ramach zamiast poprzedniej ekspansji i wzrostu nade wszystko oraz eksportu jako siły napędowej chińskiej gospodarki postawiono na bardziej zrównoważony wzrost, w tym także zieloną gospodarkę i alternatywne źródła energii. Jako motor napędzający cały mechanizm wskazano kwitnący rynek wewnętrzny oraz rosnącą w siłę klasę średnią (dzisiaj jej liczba przekracza już 400 mln osób, czyli wynosi niemal tyle, ile liczba mieszkańców całej Unii Europejskiej).
Nowy model gospodarczy bazuje na własnej gospodarce i ma spowodować większą niezależność od obcych. Przykładowo, chiński eksport do USA spadł z 19,2 proc. całości jego wolumenu w 2021 r. do 14,7 proc. w 2024 r., a w zamian za to wzrósł do państw ASEAN, Rosji (ze 120 do 245 mld dol. w tym czasie) i na światowe Południe. Wyraźnie zmieniono też kierunki łańcuchów dostaw, zauważalnie odchodząc od Zachodu, w tym USA, na rzecz Wschodu i Południa.
W kontekście własnego wzrostu i rozwoju w „nowej erze Xi Jinpinga”, jak jest to oficjalnie deklarowane i promowane, Chiny dokonały jeszcze jednej strategicznej zmiany. Począwszy od ogłoszonego w 2015 r. planu „Made In China 2025”, czyli postawienia na produkcję własną, a tym samym uniezależnienia się od partnerów zewnętrznych, położono nacisk na rozwój technologiczny. Pojawiła się też nowa idea, teraz na okrągło powtarzana. Zgodnie z nią to nie wzrost sam w sobie jest najważniejszy – jak w poprzednich dekadach – tylko wzrost wysokiej jakości, która ma charakteryzować produkty wywodzące się z Chin. Innymi słowy, nie ilość, ale jakość ma być teraz wyróżnikiem.
W tym kontekście warto się przyglądać temu, jaki plan zostanie wkrótce zaprezentowany przez Chiny w ramach kolejnej, piętnastej już pięciolatki na lata 2026–2030. Szczegółów jeszcze nie znamy, ale zarówno z licznych wypowiedzi Xi Jinpinga, jak i dorocznego raportu o pracach rządu premiera Li Qianga, zaprezentowanego w marcu br., wyłaniają się już jego zarysy. Chiny będą chciały stawiać na niezależność w dziedzinie półprzewodników (do 70 proc. w 2030 r.), rozwój technologii 6G, sztucznej inteligencji, komputerów kwantowych czy biotechnologii.
Równocześnie władze w Pekinie zapowiadają dalszą ekspansję w kosmosie, w tym na Księżyc, a w jej ramach sukcesywną dominację w dziedzinie pierwiastków ziem rzadkich, bez których niemożliwy jest dalszy postęp technologiczny. Chiny mają w tej dziedzinie dominującą pozycję (60 proc. wydobycia, prawie 90 proc. eksportu, ponieważ wiele metali ziem rzadkich, nawet jeśli są wydobywane poza Chinami, i tak trafia tam do obróbki).
Tymczasem w trakcie toczącej się teraz wojny celnej Chiny już wstrzymały eksport ośmiu z osiemnastu ogółem tych pierwiastków. Bez nich niemożliwe jest zmontowanie samolotów (wstrzymano import boeingów, a zamówionych było ponad 180) czy samochodów nowej generacji, nie mówiąc o sprzęcie elektronicznym.
To dlatego, mając takie możliwości nacisku, Xi Jinping nie zadzwonił do prezydenta Trumpa. Ponadto – co mocno podkreślała strona chińska – to z inicjatywy amerykańskiej doszło do pierwszych rozmów dwustronnych na terenie Szwajcarii, by znaleźć w ramach nowej wojny celnej jakieś modus vivendi. Obniżenie taryf na 90 dni do 30 proc. po stronie amerykańskiej i do 10 proc. po stronie chińskiej w wyniku tych rozmów jest oczywiście krokiem w dobrym kierunku, ale problemu nie rozwiązuje. O cłach jeszcze niejedno usłyszymy. Warto jednak podkreślić, że po tych rozmowach władze chińskie są przekonane, iż to one mają teraz w tej strategicznej rozgrywce mocniejsze karty.
Nowy ład – z Chinami
W tej nowej geostrategicznej rozgrywce z USA i Chinami w głównych rolach pozycjonują się, co naturalne, także inne ośrodki – nie tylko Moskwa czy Nowe Delhi, lecz także Unia Europejska i jej najważniejsze państwa członkowskie, na czele z Niemcami. Chiny pokazały ostatnio, że są w stanie pokonać nawet niemiecki przemysł samochodowy, rzucając na rynki całą nową generację nowocześniejszych i tańszych modeli samochodów, przede wszystkim elektrycznych i hybrydowych.
Co warto podkreślić, UE, łącznie z Niemcami, funkcjonowała w poprzednich dekadach pod amerykańskim parasolem bezpieczeństwa, teraz przez obecną administrację w Waszyngtonie zwijanym. Po pełnoskalowej rosyjskiej agresji w Ukrainie Europa straciła także tanie surowce, gaz i ropę z Rosji. Czy może więc sobie teraz jeszcze pozwolić na zerwanie łańcuchów dostaw z Chin? Niemieckie firmy jednoznacznie podpowiadają nowemu kanclerzowi Friedrichowi Merzowi: nie.
Chiny to widzą i dlatego grają swoimi atutami, przy okazji stosując sprawdzoną metodę: dziel i rządź, czyli najpierw wybierają sobie bardziej spolegliwych partnerów na naszym kontynencie, jak Węgry, Grecja czy Serbia, a potem wywierają nacisk na największych, jak Niemcy czy Francja.
Wszystko to dzieje się w chwili, gdy widać już wyraźnie, że poprzedni porządek międzynarodowy oraz amerykańska dominacja już nie funkcjonują, a powrót do nich, czego usiłuje dokonać Donald Trump, jest już raczej niemożliwy. Trudno przewidzieć dalsze losy turbulencji wywołanych przez nowe władze w Waszyngtonie. Jeśli jednak kiedyś wyłoni się z obecnego chaosu jakiś nowy ład, nie będzie już on raczej zdominowany przez Zachód i USA jak w ostatnich wiekach, ale ukształtuje się ze znacznym udziałem świata niezachodniego, z Chinami na czele.
Nie wiadomo na razie, czy ten nowy ład wyłoni się nam pokojowo, czy też obecne spory i napięcia – wokół Tajwanu, w wyścigu technologicznym i w kosmosie, nie mówiąc o zbrojeniach – będą nadal eskalowały. Czy będziemy zatem musieli stanąć w obliczu pułapki Tukidydesa – jak określili to przed dekadą naukowcy z Harvardu pod wodzą Grahama Allisona – i czeka nas zderzenie dotychczasowego hegemona (USA) z gwałtownie rosnącym i pełnym ambicji pretendentem (Chiny przy wsparciu Rosji) oraz nieunikniona wojna?
Naturalnie, na to pytanie nie znamy odpowiedzi, natomiast już samo jego stawianie dowodzi, że po dekadach geostrategicznej drzemki po rozpadzie ZSRR znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości. Jak się odnajdziemy w tym nowym porządku – z wszelkim prawdopodobieństwem już nie tylko nieeuropocentrycznym, ale też niezdominowanym przez Zachód i USA?
Centrum nie tylko handlu i gospodarki, lecz także światowej technologii w coraz większym stopniu zmierza z Atlantyku na Pacyfik. Przykładowo, udział obszaru transatlantyckiego w światowym handlu spadł z 49 proc. w 1980 r. do 20 proc. w 2020 r., a udział regionu Azji i Pacyfiku w światowym PKB w 2024 r. wyniósł 54,7 proc. całego światowego wolumenu, podczas gdy obu Ameryk – 21,9 proc., Europy – 17,2 proc., a samych Chin – ponad 18 proc. Warto, byśmy te dane oraz płynące z nich wnioski jak najszybciej sobie w Polsce uświadomili. Przed nami najwyraźniej nowa era, nie tylko w samych Chinach, ale i z nimi w roli wielkiego rozgrywającego.
Artykuł pochodzi z 21.wydania kwartalnika „Obserwator Finansowy” – czerwiec-sierpień 2025 r.


