Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Współpraca monetarna w krajach EWG

Traktat Rzymski stosunkowo luźno odnosił się do zagadnień związanych z przyszłą unią walutową, gdyż system z Bretton Woods ze swoimi stałymi kursami walutowymi gwarantował w kapitalistycznym świecie stabilizację kursową. To właśnie za sprawą późniejszych problemów tego systemu, wykrystalizowała się idea unii walutowej.
Współpraca monetarna w krajach EWG

Getty Images

Okres z Bretton Woods jest często nazywany złotą erą kapitalizmu. Rzeczywiście tempo, w jakim zniszczone przez II wojnę światową kraje się odbudowywały, mogło zapierać dech w piersi. A pokoleniu, które musiało najpierw przejść przez Wielki Kryzys Gospodarczy z początku lat 30. XX w., a następnie przetrwać koszmar II wojny światowej, w dobie systemu z Bretton Woods zaczęło się naprawdę lepiej żyć. Nie ulega wątpliwości, że jednymi z największych beneficjentów tego systemu były kraje Europy Zachodniej. To wtedy miał miejsce niemiecki Wirtschaftswunder. Z kolei nad Sekwaną może cudu gospodarczego (w porównaniu z tym, co miało miejsce nad Renem) nie było, to jednak sami Francuzi określają pierwsze trzydzieści lat po zakończeniu II wojny światowej mianem Trente glorieuses (nazwa pochodzi od trzydziestoletniego okresu wzrostu gospodarczego we Francji w latach 1945-1975 – red.).

Ten stan rzeczy powinien dodatkowo wyjaśniać to, dlaczego w Traktacie Rzymskim tak mało miejsca poświęcono zagadnieniom walutowym. A działo się tak między innymi dlatego, iż wychodzono wówczas z założenia, w myśl którego najpierw należało ustabilizować gospodarkę krajową, a dopiero potem myśleć o uruchomieniu wymienialności waluty. W latach 50. XX w. wszyscy pamiętali jeszcze o smutnych doświadczeniach Wielkiej Brytanii z 1947 r. – gdy wymienialność uruchomioną w połowie 1947 r., władze w Londynie musiały zawiesić raptem po sześciu tygodniach. Oczywiście Zjednoczone Królestwo nie wchodziło w skład sygnatariuszy Traktatu Rzymskiego, ale trudno było komukolwiek wówczas w Europie Zachodniej ignorować brytyjskie doświadczenia.

Różnice gospodarcze

Odbudowa gospodarcza Europy nie zwalniała swojego imponującego tempa. Dla przykładu, w Niemczech przez długi czas wzrost kształtował się średnio na poziomie 8 proc., ale we Francji już na poziomie 5 proc. U naszych zachodnich sąsiadów inflacja była tradycyjnie na bardzo niskim poziomie, natomiast w tej samej Francji wiosną 1958 r. (jako pokłosie kryzysu w Algierii) ponownie podskoczyła do 18 proc. (po jej bardzo silnym wzroście w latach 1946-1948). Dlatego też różnice gospodarcze szybko przełożyły się na waluty krajów EWG, jednak ich niewymienialność umożliwiała maskowanie tych dysproporcji. Taki stan rzeczy oznaczał jednak brak czerpania pełnymi garściami korzyści płynących między innymi z handlu zagranicznego. Tym samym, w celu podtrzymania dobrej koniunktury gospodarczej wprowadzenie wymienialności stawało się niezbędne.

Zobacz również:
Asymetria w międzynarodowym systemie walutowym

Wraz z postępującą liberalizacją dewizową zaczęły jednak wychodzić na wierzch różne dysproporcje między poszczególnymi gospodarkami EWG. Może dlatego, już dzień po uruchomieniu wymienialności zewnętrznej, Francja zdecydowała się – w obliczu wspomnianej wyżej inflacji – na ponad 17 proc. dewaluację swojego franka (kurs waluty francuskiej w latach 1944-1958 był dewaluowany siedmiokrotnie, czego efektem była utrata jej wartości o ok. 90 proc. Denominacja z 1960 r. starych franków na nowe w relacji 100:1 nie wzięła się znikąd). Z kolei w niespełna trzy tygodnie po kolejnej liberalizacji dewizowej z lutego 1961 r. (sprowadzającej się do uruchomienia wymienialności według art. VIII statutu MFW), Niemcy wraz z Holandią musiały dokonać rewaluacji swoich walut. Taki stan rzeczy pokazywał tylko, jak trudno było wówczas myśleć o jakiejkolwiek koordynacji polityki monetarnej na szczeblu EWG.

Stabilizacja walutowa kluczowa

Dlatego sygnatariusze Traktatu Rzymskiego na długo jeszcze przed ostatecznym upadkiem systemu z Bretton Woods zrozumieli, że sprawy walutowe będą musieli wziąć we własne ręce. Takie przekonanie rodziło się za sprawą kombinacji czynników zarówno o charakterze gospodarczym, jak i politycznym.

W przypadku tych pierwszych, pomijając opisane już różnice w osiąganych wskaźnikach makroekonomicznych, system z Bretton Woods gwarantował stabilność względem dolara, ale już nie względem poszczególnych walut europejskich. Warto pamiętać, że każda waluta w ramach tego systemu – mogła odchylać się od dolara w przedziale od +/-1 proc. – co rzeczywiście ograniczało odchylenia kursowe w sposób znaczący. W przypadku innych walut niż dolar odchylenia te mogły być już dużo większe. Przykładem może być relacja marki niemieckiej do franka francuskiego (DEM/FFR). Dla ułatwienia można zatem założyć, że jeden dolar kosztował 4 marki niemieckie oraz 5 franków francuskich. Relacja DEM/FFR wynosiła 1,25. Tym samym w ramach reguł z Bretton Woods, kurs marki względem dolara mógł oscylować w przedziale od 3,96 do 4,04, z kolei kurs franka francuskiego do dolara mógł osiągać krańcowe wartości rzędu 4,95 oraz 5,05. Oznaczało to, że skrajne wartości dla relacji DEM/FFR mogły kształtować się w przedziale od 1,225 do 1,275 franka za markę. Z dzisiejszej perspektywy nie są to jakieś szczególnie duże odchylenia, ale wówczas (w latach 60 XX w.) to było całkiem sporo. Szerokość przedziału DEM/FFR była zatem dwukrotnie większa niż w przypadku którejkolwiek z tych dwóch walut względem dolara. Dlatego pierwszym mikroskopijnym krokiem w kierunku współpracy walutowej były próby ograniczenia przez sygnatariuszy Traktatu Rzymskiego wahań swoich walut względem dolara – co od razu wpłynęło na zmniejszenie amplitudy wahań relacji krzyżowych w krajach EWG (The Evolution of US and European Monetary Policy after Bretton Woods A Historical Overview and Lessons for the Future). Tego rodzaju działania najprawdopodobniej przyczyniły się do stworzonego później mechanizmu znanego pod nazwą węża w tunelu.

Rzeczywiście Europa odbudowała się dzięki hojnej pomocy USA udzielanej po zakończeniu działań wojennych. Z upływem lat jednak dalsze przestrzeganie zasad funkcjonowania z Bretton Woods oznaczało pewne uprzywilejowanie Europy kosztem USA. W czym rzecz? Ogromny wzrost gospodarczy na Starym Kontynencie (a w Niemczech w szczególności), przy stosunkowo skromnym wzroście PKB w USA, musiał z definicji zmienić to, co nazywa się mianem terms of trade. Przy niezmienionych jednak kursach nominalnych (na skutek panujących zasad narzucanych przez system z Bretton Woods), powyższy układ generował ogromną przewagę konkurencyjną dla Europy. Wspomniane wcześniej korekty parytetów kursowych okazywały się bowiem niewystarczające, gdyż procesy gospodarcze zarówno w USA, jak i Europie odbywały się na zasadach perpetuum mobile.

Konsekwencje dominacji politycznej USA

Funkcjonowanie skonstruowanego pod dyktando USA systemu walutowego szło w parze z dominacją polityczną tego supermocarstwa. Do tego dochodził jeszcze jeden element o znaczeniu bardziej psychologicznym. Chodzi tu oczywiście o Plan Marshalla. Chociaż jego rola w odbudowie Europy jest często przeszacowywana, to była jednak na tyle silna, aby USA miały kolejne narzędzie do wywierania wpływu na to, co działo się u będących na ich łasce sojuszników. Stany Zjednoczone traktowały bowiem kraje Europy Zachodniej jako swoich lenników. Przekonały się o tym boleśnie i Francja, i Wielka Brytania za sprawą kryzysu sueskiego w 1956 r. Zjednoczonemu Królestwu dano dość wymownie do zrozumienia, że jeśli nie podporządkuje się woli Waszyngtonu, to jej walutę spotka – która de facto (ale nie de jure) była wymienialna od 1955 r. – jeszcze gorszy los niż latem 1947 r. Było to bardzo upokarzające zagranie dla Londynu, bądź co bądź drugiego co do wielkości supermocarstwa kapitalistycznego świata. Mocarstwo, za sprawą słabej gospodarki, po prostu „siedziało w kieszeni” Waszyngtonu.

Zobacz również:
Mało znane skutki upadku systemu z 1944 roku

Nic nie może jednak wiecznie trwać. Co niektórzy zachodnioeuropejscy lennicy zaczęli stawać się coraz silniejsi gospodarczo. Taki stan rzeczy nie budził jeszcze popłochu w Waszyngtonie, gdyż odbudowa Europy leżała również i w interesie USA. Prężny gospodarczo Stary Kontynent oznaczał między innymi nowe rynki zbytu dla towarów USA oraz szereg innych korzyści. Mało kto myślał wówczas w Waszyngtonie o tym, że wraz z postępującą odbudową Europy nastąpi wzrost jej asertywności, przynajmniej części jej członków.

Tym bardziej, że kraje EWG bardzo szybko zrozumiały jak bezpardonową grę są w stanie z nimi prowadzić Stany Zjednoczone. Jako pierwsza zaczęła buntować się Francja, ale mało kto się nią przejmował. Wszyscy pamiętali jej upokorzenie za sprawą kryzysu sueskiego, a także inny kryzys (w Algierii), który dodatkowo podkopał jej znaczenie. Kluczowe stawało się stanowisko Niemiec Zachodnich. W Bonn doskonale wiedziano, że w przypadku wybuchu III wojny światowej RFN będzie jej główną ofiarą. Dlatego Niemców postrzegano jako najbardziej lojalnego lennika USA na kontynencie europejskim. Jeszcze w 1964 r. Kanclerz Erhard w ogóle nie chciał rozmawiać z Prezydentem De Gaullem o francuskim sekretnym projekcie wprowadzenia unii walutowej w życie. Erhard najprawdopodobniej nie miał nic przeciwko francuskiej koncepcji. Panicznie bał się natomiast reakcji Waszyngtonu (a dokładniej zmniejszenia kontyngentu wojsk amerykańskich w RFN, nie wspominając już o ich wycofaniu), gdyby doszło do takiego sojuszu.

Zobacz również:
Metamorfozy systemów walutowych XX wieku

Autor niemieckiego cudu gospodarczego już w roli kanclerza szybko pojął jednak, że bezwzględna lojalność względem USA nie zawsze popłaca. Rzecz w tym, że Stany sprowadziły swojego najwierniejszego sojusznika na kontynencie do roli karła na skutek swojej nieugiętej postawy wobec braku dialogu w zakresie finansowania stacjonowania amerykańskich żołnierzy w bazach zachodnioniemieckich. Najprawdopodobniej USA były na tyle pewne solidnych fundamentów gospodarczych swojego sojusznika, że zażądały od niego (w przeciwieństwie do pozostałych krajów EWG i nawet Wielkiej Brytanii) całkowitego zakupu sprzętu wojskowego, ale także sfinansowania stacjonowania swoich żołnierzy na terytorium Zachodnich Niemiec. Zagranie to (znane pod nazwą porozumienia Offset z 1966 r.) było wydarzeniem, które de facto kosztowało słynnego Ludwika Erharda urząd kanclerski. Było oczywiście również ogromnym osobistym upokorzeniem dla Erharda ze strony dużo młodszego Lyndona Johnsona. W polityce nigdy nie było miejsca na jakiekolwiek konwenanse, zwłaszcza gdy w grę wchodziły pieniądze.

Mariaż z rozsądku

Plusem spotkania Erharda i Johnsona w 1966 r. było natomiast zrozumienie przez elity zachodnioniemieckie, że nie warto stawiać w polityce wyłącznie na ścisły sojusz z Waszyngtonem. Rzecz w tym, że dla USA Niemcy były jedynie jedną z wielu części składowych tego, co można było nazwać amerykańskim zagranicznym interesem strategicznym. Dlatego też, nasz zachodni sąsiad doszedł do wniosku, że warto zacząć spoglądać nieco przychylniejszym okiem na Francję (stojącą dużo gorzej gospodarczo od Zachodnich Niemiec, ale cieszącej się nieporównywalnie większym prestiżem niż polityczny karzeł ze stolicą w prowincjonalnym Bonn). Było też w tym trochę elementów przeciągania liny. Za taką zmianą nastawienia w polityce zagranicznej przemawiał jeszcze jeden ważny element. Wraz z postępującą eskalacją na froncie zimnej wojny, stawało się bowiem jasne dla Niemców to, że USA tak szybko i łatwo nie zrezygnują z trzymania kurateli nad ich krajem. Po pierwsze, za sprawą ich silnej gospodarki. Po drugie, za sprawą strategicznego położenia Niemiec. Tym samym droga do zacieśnienia sojuszu między Bonn a Paryżem stawała się coraz bardziej otwarta.

Sojusz niemiecko-francuski bardzo przypominał przysłowiowy mariaż z rozsądku. Tym bardziej, że na szczeblu gospodarczym te dwa kraje dzieliło niemal wszystko. Wystarczy dodać, że frank francuski był dewaluowany w sierpniu 1969 r., a marka niemiecka była ponownie rewaluowana niespełna dwa miesiące później. Przy tak odmiennych tendencjach walut obu tych krajów trudno było myśleć o stworzeniu unii walutowej. Na przekór wszystkiemu dążono za wszelką cenę do unii walutowej. Potwierdzeniem tej tezy jest zaprojektowany w 1970 r. przez Pierre Wernera, premiera Luksemburga, plan (noszący nazwę od jego nazwiska) przewidujący wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej już w 1980 r.

W kierunku unii walutowej

Niezależnie od swojej kondycji gospodarczej kraje EWG doskonale wiedziały, że przyczyny turbulencji w systemie walutowym leżą w Waszyngtonie. Chodziło, delikatnie rzecz mówiąc, o mało spójną politykę fiskalną USA, która w obliczu wojny w Wietnamie i programu Great Society (który miał za zadanie wyeliminowanie biedy w USA) po prostu się nie „spinała”. Oczywiście z jednej strony chaos gospodarczy w USA generował wśród krajów EWG wolę współpracy, z drugiej zaś strony stawiał je naprawdę w trudnym położeniu. Z czego wynikały obawy Europejczyków o kurs dolara? Rzecz w tym, że w ramach porozumień mieszkańcy Europy (a przede wszystkim Bundesbank) musieli skupować dolary (które traciły ciągle na wartości względem marki). Taki układ przy stałym kursie walutowym był zabójczy dla Niemiec z punktu widzenia inflacji. Z kolei przy przejściu na kurs płynny stale tracący na wartości dolar był śmiertelnym zagrożeniem dla niemieckiego (a także i innych europejskich krajów) eksportu. A więc i tak źle, i tak niedobrze. Dlatego kraje EWG usiłowały wpłynąć na Waszyngton, aby ten coś zrobił z kursem dolara. Gdy Europejczycy podjęli jednak temat dotyczący notowań dolara, to z ust Sekretarza Skarbu Johna Conalliego usłyszeli słynne słowa, że „dolar jest naszą walutą, ale Waszym problemem”. Wtedy zrozumieli, że najlepszym rozwiązaniem dla Europy i dla nich będzie własna waluta.

Zobacz również:
Bretton Woods: z brytyjskiej perspektywy

Pierwszym podejściem w kierunku unii walutowej było stworzenie słynnego „węża w tunelu”. Doświadczenia te udowodniły jednak, jak zróżnicowana pod względem gospodarczym jest Europa. Aby koncepcja „węża w tunelu” mogła zdać egzamin, to kraje uczestniczące w tym projekcie powinny choć trochę przypominać pod względem siły gospodarczej ówczesną RFN. Ale nie przypominały, dlatego wiele państw najczęściej po to w niego wchodziło, aby zaraz wyjść. Dotyczyło to przede wszystkim Francji. W samym mechanizmie pozostawały małe kraje, bardzo ściśle powiązane z gospodarką RFN. Taki stan rzeczy – z punktu widzenia politycznego – był nie do przyjęcia. Dlaczego? Konstelację z udziałem RFN i małych ościennych gospodarek trudno było bowiem nazwać europejską unią walutową. Swoim kształtem przypominała strefę marki niemieckiej – co w niespełna trzydzieści lat od ukończenia II wojny światowej – było dla wielu nie do przyjęcia. Dlatego plan Wernera padł, a idea unii walutowej została odłożona na święty nigdy. Dla wszystkich stawało się zatem jasne, że do stworzenia unii walutowej (a nie niemieckiej strefy walutowej) w Europie była potrzebna obecność kraju, który mógłby chociaż częściowo przyćmić hegemonię gospodarczą RFN.

Na ironię zakrawa fakt, że tzw. „drugie życie” opisywanemu tutaj projektowi dał brytyjski komisarz Roy Jenkins, który w swoim przemówieniu z 1977 r. we Florencji przypomniał o potrzebie wspólnego pieniądza w Europie. Jego słowa padły na podatny grunt. Kanclerz RFN Helmut Schmidt oraz prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing, którzy pełnili ważne funkcje ministerialne (w tym i związane z finansami), w obliczu przemówienia Jenkinsa szybko podjęli działania na rzecz stworzenia Europejskiego Systemu Walutowego. Najważniejszą jego częścią był uruchomiony w marcu 1979 r. mechanizm stabilizujący kursy walutowe, czyli Exchange Rate Mechanism. Do stacji końcowej o nazwie unia walutowa sporo brakowało, ale wykoncypowany jeszcze w okresie trwania systemu z Bretton Woods i udoskonalany w późniejszych latach pociąg o nazwie „wspólna waluta europejska” rozpoczął swoją mozolną podróż. I jak się okazało, to już nic nie było go w stanie zatrzymać.

 

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

Getty Images

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Metamorfozy systemów walutowych XX wieku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Pierwsze srebrne monety z wizerunkiem władcy pojawiły się w VII w. przed naszą erą na terenie skolonizowanej przez Greków Lidii, Rzym wprowadził je w IV w. przed Chrystusem, Kartagina sto lat później. Wraz z upływem czasu monety stały się nieodłącznym składnikiem cywilizacji europejskiej, przy czym zmieniały swoją wartość, siłę nabywczą i formę. Względna stabilność cechowała natomiast systemy pieniężne.
Metamorfozy systemów walutowych XX wieku

Gospodarki wschodzące nie zagrożą międzynarodowej dominacji dolara

Kategoria: Trendy gospodarcze
Utrzymująca się pozycja dolara amerykańskiego jako dominującej waluty międzynarodowej od lat jest przedmiotem krytyki ze strony gospodarek wschodzących, których udział w światowym PKB i handlu systematycznie wzrastał.
Gospodarki wschodzące nie zagrożą międzynarodowej dominacji dolara

Mało znane skutki upadku systemu z 1944 roku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Obowiązujący w latach 1944–1971 system z Bretton Woods różnił się znacznie od dzisiejszego ładu monetarnego. Jego upadek – zdaniem niektórych nieunikniony – wiąże się z nasileniem kryzysów gospodarczych oraz inflacji.
Mało znane skutki upadku systemu z 1944 roku