Autor: Piotr Rosik

Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.

Od statków wielorybniczych do aplikacji mobilnych – historia venture capital

Pojawienie się w USA w XIX wieku firm pomagających w ryzykownych inwestycjach w morskie wyprawy legło u podstaw dzisiejszego rynku venture capital. Co więcej, przyczyniło się także do budowy amerykańskiej potęgi technologicznej na bazie Doliny Krzemowej – udowadnia prof. Tom Nicholas w książce „VC: An American History”.
Od statków wielorybniczych do aplikacji mobilnych – historia venture capital

Książka prof. Toma Nicholasa „VC: An American History” (Harvard University Press, 2019) opowiada w porywający sposób historię kapitału typu venture, czyli takiego, który lubi ryzyko, który szuka odważnych przedsięwzięć na początkowym stadium. Zaczęło się od finansowania wypraw wielorybniczych. Obecnie fundusze VC – których korzenie tkwią głęboko w przeszłości – finansują większość inicjatyw pączkujących w Dolinie Krzemowej. To dzięki nim jeździmy Uberem, wynajmujemy pokoje przez Airbnb, komunikujemy się poprzez WhatsApp.

Tom Nicholas jest profesorem zarządzania na Harvard Business School. Doktorat obronił na Oxford University. Wykładał na MIT Sloan School of Management oraz na London School of Economics. Specjalizuje się w historii amerykańskiego biznesu.

Zaczęło się od finansowania wypraw morskich

Omawiana pozycja to przede wszystkim książka historyczna. Poznajemy więc dość dokładnie historię takich firm inwestycyjnych i funduszy VC, jak Greylock Partners, Kleiner Perkins, Sequoia. To właśnie dzięki tym podmiotom, dzięki ich kapitałowi, powstały firmy technologiczne takie jak Intel, Genentech czy Google.

Prof. Nicholas, jak prawdziwy akademik, zaczyna jednak ab ovo, czyli zabiera nas najpierw na początek XIX wieku, gdy kapitał szukający ryzykownych inicjatyw finansował wyprawy statków wielorybniczych. W połowie XIX w. 75 proc. tego rodzaju statków pływało pod banderą amerykańską. Działo się tak z różnych powodów. Po pierwsze, duch amerykański to był zawsze duch wolności i przedsiębiorczości. Poza tym to właśnie w USA pojawili się pośrednicy, którzy znaleźli sposób na połączenie kapitału szukającego ryzyka z kapitanami i załogami zdolnymi do szaleńczych wypraw i osiągającymi sukcesy na tym polu. Warto pamiętać, że każda wyprawa mogła przynieść zerową stopę zwrotu (zatonięcie), dlatego pośrednicy ci zalecali dywersyfikację portfela. Szczególnie pechowy okazał się 1858 r., gdy dwie trzecie statków, które wyruszyły na łowy z New Bedford i Fairhaven, nie przyniosło zysków. Większość wypraw dawała jednak minimalny zwrot na kapitale, ale niewielka część to były duże zyski, które wynagradzały podjęte ryzyko. Co ciekawe, prof. Nicholas dokonuje porównania rozkładu stóp zwrotu z inwestycji w statki wielorybnicze i z inwestycji w nowe technologie w latach 1981 – 2006 i okazuje się, że wykresy wyglądają bliźniaczo podobnie…

Kapitał typu VC finansował w przeszłości nie tylko wyprawy morskie, ale i budowę fabryk. Zajmowali się tym nie tylko pojedynczy przedsiębiorcy (m.in. Andrew Mellon, Henry Phipps, Laurance Rockefeller, Jock Whitney), ale też całe rodziny. Dzięki temu prywatnemu, odważnemu kapitałowi powstały takie koncerny, jak Ford Motor Company (w Detroit), Eastman Kodak (w Rochester), Federal Telegraph Company (w San Francisco) czy McDonnell Aircraft Corporation (w St. Louis). Prof. Nicholas prezentuje kilka tego typu historii, a jedną z najciekawszych jest ta dotycząca rodziny Brownów z Rhode Island, która sfinansowała innowacyjne rozwiązania Samuela Slatera w zakresie przerobu bawełny i produkcji tkanin. Prof. Nicholas załączył skan umowy między Brownami a Slaterem, która może być wręcz wzorcowym przykładem balansu między kontrolą a zachętami.

Georges Doriot – ojciec branży VC

Gdy wybuchła II wojna światowa i pojawiło się zapotrzebowanie na innowacje w przemyśle zbrojeniowym okazało się jednak, że prywatnego kapitału jest za mało, albo że jest on niezbyt zainteresowany tego typu inwestycjami. Wtedy grupa naukowców z Bostonu wraz z New England Council (stowarzyszenie publicznych i prywatnych przedsiębiorstw z historycznego regionu Nowej Anglii) powołała do życia podmiot American Research and Development Corporation (ARD Corp.), uważany za pierwszy fundusz VC z prawdziwego zdarzenia. Miał on pozyskiwać kapitał od firm inwestycyjnych i towarzystw ubezpieczeniowych na finansowanie projektów wojskowych. Pierwsze 10 lat działalności funduszu przyniosło rozczarowanie, jeśli chodzi o stopy zwrotu. W 1957 roku podmiotowi wyszedł jednak „złoty strzał”: włożył 70 tys. dol. (około 600 tys. dol. dzisiaj) w uruchomienie Digital Equipment Company (DEC). Już 14 lat później firma DEC była warta 355 mln dol. i była największym pracodawcą w stanie Massachusetts.

Uważa się, że to właśnie wraz z pojawieniem się na rynku ARD Corp. rozpoczęła się „nowożytna” era venture capital. „Ojcem” tego podmiotu był Georges Doriot, profesor zarządzania Harvard Business School, z pochodzenia Francuz, który nie bał się zaryzykować częściowo publicznych pieniędzy i myślał długoterminowo, patrząc na start-upy. Jego umysł nie okazał się jednak w pełni otwarty, zdarzało mu się bowiem wyrzucać ze swoich zajęć na uczelni kobiety, o których nie miał najlepszej opinii jako o przyszłych przedsiębiorcach.

Fundusze VC rozmnożyły się w Dolinie Krzemowej

Oczywiście, w książce traktującej o branży funduszy VC nie mogło zabraknąć miejsca dla historii Doliny Krzemowej. Od dobrych kilkunastu lat jest ona epicentrum świata inwestycyjnego (już nie jest nim giełda przy Wall Street – podkreśla prof. Nicholas). I kreśli niezwykle ciekawe historie Arthura Rocka (z firmy Davis & Rock), Toma Perkinsa (Kleiner Perkins), Dona Valentine (z Sequoia Capital). To są ludzie, dzięki których odwadze istnieją dziś Intel, Apple, Genentech czy Google! Co ciekawe, każdy z nich zazwyczaj podkreśla inny kluczowy czynnik, jaki decyduje o tym, że dają „zielone światło” na daną inwestycję. Rock uważa, że kluczowa jest jakość zarządu, Perkins szuka raczej rewolucyjnych technologii, a Valentine patrzy na pomysły od strony popytowej („czy ludziom to jest naprawdę potrzebne?” – pyta).

Rynek VC przeżył rozkwit w latach 1980 – 2000, równolegle z Doliną Krzemową. W 2000 r. działało na nim 10 razy więcej funduszy, niż w 1980 r. Potem został poważnie poharatany pęknięciem bańki internetowej (jej symbolem jest sklep z artykułami dla zwierząt Pets.com, którego wycena spadła z 300 mln dol. do 0 dol. w ciągu roku). Jednak najmocniejsi przetrwali i działają do dziś.

„VC: An American History” przynosi także wiele cennych lekcji. Pokazuje na indywidualnych przykładach jak ciężką i wymagającą poświęcenia pracą jest inwestowanie na rynku venture capital. Jak dużą część życia można stracić, pracując nad jedną dużą inwestycją, z której nie ma potem niemal żadnego pożytku. Czasami ta ciężka praca przynosi jednak doskonałe efekty, szczególnie jeśli jest realizowana z odpowiednim podejściem i z myślą przewodnią zawierającą także jakieś bardziej wzniosłe cele, niż szybki zysk.
Prof. Nicholas zdaje się wskazywać, że najlepsze wyniki osiągali ci inwestorzy, którzy myśleli długoterminowo i wychodzili poza nawias interesu własnego, starając się przyczynić do rozwoju amerykańskiej gospodarki. Na tej liście wzorów do naśladowania są m.in. Georges Doriot, Jock Whitney czy Laurance Rockefeller.

Autor książki zauważa, że obecnie na rynku VC zdarzają się różnego rodzaju wynaturzenia. Jest nim choćby celowa sprzedaż udziałów podczas giełdowego IPO, co pokazuje, że fundusz nie przyjął długoterminowej perspektywy. Wskazuje też, że branża VC ma niezwykłą łatwość w porozumiewaniu się z administracją publiczną, która nie tylko zapewnia branży ramy prawne do funkcjonowania, ale też często ją wspomaga. Tak było zawsze (choćby wtedy, gdy w latach 70. XX w. dopuszczono możliwość inwestowania funduszy emerytalnych w fundusze VC), tak jest i teraz (gdy za Donalda Trumpa podmioty z branży zostały objęte łagodnym prawem podatkowym).

Książka prof. Nicholasa praktycznie nie ma słabych stron. Wciągająca narracja, dbałość o szczegóły (ale bez przesady), sensowne porównania, przydatne wykresy i załączniki (np. prezentujące wyniki poszczególnych wehikułów inwestycyjnych), ubarwiające lekturę zdjęcia (urzeka szczególnie fotografia z początku lat 80. XX w., na której obok pierwszego inwestora w Apple Mike’a Markkuli stoi założyciel Apple Steve Jobs przypominający skrzyżowanie rockmana z nauczycielem). Może ona zawieść jednak tych, którzy spodziewają się skupienia na ostatnich 20 – 30 latach. Naukowiec z Harvard Business School traktuje każdy okres rozwoju branży VC podobnie, z należną mu atencją, zauważając kamienie milowe tegoż rozwoju rozrzucone na przestrzeni ponad 200 lat, praktycznie pomijając okres ostatniej dekady.

Poza tym „VC: An American History” nie jest książką, która zadowoli socjologa czy politologa (mimo iż autor dostrzega mocne powiązania między władzami USA a branżą VC), bo nie można w niej znaleźć żadnych rozważań na temat wpływu branży na społeczeństwo czy państwo. Prof. Nicholas powstrzymał się też od snucia prognoz dla funduszy VC, zostawiając czytelnika w przeświadczeniu, że oto przeczytał książkowy portret branży świętującej swój triumf. Nie było chyba lepszego momentu na napisanie tej książki, nie będzie też pewnie lepszego na jej przeczytanie.

Otwarta licencja


Tagi