Szwajcaria dwa lata po upadku Credit Suisse
Kategoria: Analizy
Okładka książki
Jest taka kraina, gdzie Alpy wznoszą się dumnie ku niebu, a jeziora lśnią jak klejnoty. Jest to sanktuarium pokoju i dobrobytu. Miasta tętnią energią innowacji, a ludzie przemawiają w całej gamie języków i do tego mogą już płacić podatki w kryptowalutach. Niezwykła to kraina, bo w każdym domu jest broń, więc to w pewnym sensie forteca, ale też forteca finansowa, w której banki strzegą i tajemnic, i pieniędzy.
Mowa oczywiście o Szwajcarii. Ale tak było do czasu, a konkretnie do wiosny 2023 r. Wtedy bank Credit Suisse – który przez blisko 200 lat odgrywał znaczącą rolę, kształtując krajobraz finansowy Helwecji zarówno na poziomie narodowym, jak i globalnym – po prostu… upadł. Pod koniec marca 2023 r. został przejęty przez UBS za marne 3 mld franków szwajcarskich, a w transakcji pośredniczył rząd Szwajcarii i Szwajcarski Urząd Nadzoru nad Rynkiem Finansowym (FINMA). Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) wsparł transakcję ratunkową, gwarantując ponad 100 mld franków szwajcarskich płynności UBS, a rząd Szwajcarii udzielił gwarancji do 9 mld franków szwajcarskich.
Jak do tego doszło? W jaki sposób tak wielki klejnot wypadł ze szwajcarskiej bankowej korony, rozbijając się w drobny mak? „Credit Suisse był jednym z największych banków na świecie. Był jedną z zaledwie trzydziestu firm oznaczonych jako globalnie ważny systemowo bank – co oznacza, że jego upadek może stanowić zagrożenie dla całego międzynarodowego systemu finansowego. Bank był głęboko zakorzeniony w globalnej gospodarce. Jego klientami byli miliarderzy i międzynarodowe korporacje. Finansował ogromne inwestycje w infrastrukturę i udzielał pożyczek zarówno firmom, jak i rządom. Był zbyt duży, by upaść. Jak więc to się stało?” – dociekał tego dziennikarz finansowy Duncan Mavin. I postarał się o tym opowiedzieć w książce „Meltdown: Scandal, Sleaze and the Collapse of Credit Suisse” (Macmillan Business, 2024).
Szarżujący jankes w szwajcarskim garniturze
Gdy w latach 30. XX w. nad Europą zaczęło krążyć widmo nazizmu, żydowski biznesmen z Polski Joseph Sapir postanowił chronić majątek swojej rodziny i założył konta w bankach Londynu, Paryża i Genewy. Przekazał dostęp do kont córce Estelli. Niestety, zginął w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Estella po wojnie odwiedziła banki, o których powiedział jej ojciec. Brytyjski i francuski udostępniły jej rachunki, ale szwajcarski zażądał aktu zgonu Josepha Sapira. Estella próbowała też uzyskać dostęp do tej części majątku w 1957 r., a następnie w 1996 r. Bank oddał pieniądze Sapirów dopiero w 1998 r.
Zobacz również:
A był to Credit Suisse. I zrobił to dopiero pod presją ze strony rządu USA. Bank upierał się, że bez aktu zgonu nie może dać Estelli dostępu do konta ojca. Jak przekonuje jednak autor książki, pod płaszczykiem przepisów dotyczących tajemnicy bankowej, Credit Suisse pobierał opłaty od setek tysięcy kont, które należały do ofiar Holokaustu i w ten sposób drenował je w świetle prawa. Mavin wskazał także, że ta sama instytucja pozwalała otwierać konta nazistom czy włoskim faszystom, mając przez wiele lat za klienta np. samego Benito Mussoliniego.
W „Meltdown” Duncan Mavin nie ma zahamowań. Bierze miotłę i wymiata wszystkie brudy Credit Suisse spod bankowej szafy, pod którą siedziały przez dekady, a dokładnie od 1856 r., czyli od momentu rozpoczęcia działalności przez ten „stwór”. Wieloletni dziennikarz finansowy „The Wall Street Journal”, a obecnie piszący dla Bloomberga, dwoi się i troi, by było ciekawie. Napracował się bardzo, bo książka opiera się przede wszystkim na wywiadach z dziesiątkami byłych pracowników Credit Suisse, a także na raportach, komunikatach i innych oficjalnych dokumentach. Przeprowadził również rozmowy z politykami, śledczymi, prawnikami i innymi osobami, których praca sprawiała, że kontaktowali się z bankiem w różnych momentach jego historii.
Interesujące, że Mavin mocno akcentuje amerykański wątek w historii Credit Suisse, stawiając tezę, że jest on niezwykle istotny w kontekście upadłości. Wprawdzie ten „potwór” – bo właściwie tak można określać tę instytucję po tym, co Mavin wypisuje – powstał w Szwajcarii, ale dość szybko uzyskał wsparcie z Wall Street, przy czym nie pozostawał dłużny. To w Nowym Jorku bank otworzył swój pierwszy zagraniczny oddział, a było to w 1940 r. Kilka dekad później Credit Suisse stał się globalną firmą inwestycyjną owiniętą w amerykańską flagę, w wyniku przejęcia First Boston (w 1988 r.) i Donaldson, Lufkin & Jenrette (w 2000 r.). Zdaniem Mavina, szwajcarski bank stał się amalgamatem dwóch bankowych kultur, który po prostu okazał się wybuchowy. Zbyt wybuchowy.
Amerykanie dość instrumentalnie traktowali Credit Suisse. Dla przykładu, John Mack, wcześniej prezes Morgan Stanley, przybył na tereny Helwecji w 2001 r., aby poprowadzić operacje Credit Suisse na Wall Street. Odmówił jednak nauczenia się języka niemieckiego, czyli języka zarządu banku. Wielokrotnie spierał się o różne kwestie z członkami zarządu. Trzy lata później został zwolniony.
„Credit Suisse był zarówno ostro szarżującym bankiem z Wall Street, z traderami i dealerami napędzanymi ogromnymi premiami, jak i zapiętą na ostatni guzik szwajcarską firmą, która obsługiwała potrzeby finansowe międzynarodowej elity. W żadnym z tych światów bank nigdy nie był liderem, co oznaczało, że zawsze starał się podejmować większe ryzyko, aby dotrzymać kroku konkurentom, którzy byli bardziej skoncentrowani. Ścieranie się tych dwóch kultur zawsze groziło rozpadem banku. Szwajcarzy uważali, że Anglosasi są krzykliwi, mają obsesję na punkcie pieniędzy, są egoistyczni i niegodni zaufania. Amerykanie i Brytyjczycy uważali, że Szwajcarzy są zdystansowani i stale ich ograniczają w efektywnym działaniu” – napisał w książce Mavin.
Zobacz również:
Szwajcaria dwa lata po upadku Credit Suisse
Credit Suisse żył i funkcjonował od skandalu do skandalu. Mavina dziwi też to, że tej instytucji udało się przejść niemalże suchą stopą przez kryzys finansowy 2008 r., jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Od czasów pandemii COVID-19 pętla zaczęła się zaciskać. Credit Suisse prowadził kilka funduszy inwestycyjnych powiązanych z działalnością Greensill Capital, firmy związanej z brytyjskim rządem Davida Camerona, która w 2021 r. spektakularnie upadła. Chwilkę później bank stracił 4,7 mld dol. na skutek świadczenia usług na rzecz Archegos Capital – wielkiego funduszu hedgingowego, który upadł w 2022 r. W tym samym roku doszło do wycieku danych dotyczących około 30 tys. kont klientów.
W końcu nadszedł 15 marca 2023 r. Kurs akcji Credit Suisse runął o 25 proc., a kurs obligacji o około 30 proc., po tym, jak Saudi National Bank – który był jednym z największych inwestorów w Credit Suisse – wydał oświadczenie, przyznając, że już nie będzie udzielał bankowi pomocy finansowej. Bank starał się ratować pożyczką w wysokości 50 mld franków szwajcarskich w Szwajcarskim Banku Narodowym, a nawet wystawił na sprzedaż należący do niego hotel Baur en Ville w Zurychu. Te paniczne ruchy to było – jak pokazała historia – chwytanie się brzytwy przez tonącego. W ciągu tygodnia klienci wycofali aż około 10 mld franków szwajcarskich z Credit Suisse. Resztę już znamy. 15 lat wcześniej podczas kryzysu finansowego to UBS – który wchłonął Credit Suisse – niemalże upadł, a przy życiu utrzymał się tylko dzięki pomocy rządowej. Jakże różnie toczą się losy zarówno banków, jak i ludzi.
Premie i łapówki, tuńczyk i pizza
Książkę „Meltdown” czyta się momentami jak najlepszy kryminał. Okazuje się bowiem, że nie tylko Mussolini miał konto w Credit Suisse. Ale także handlarze ludźmi i narkotykami oraz Watykan, którego przedstawiciele dokonywali… nieuczciwych transakcji dotyczących nieruchomości.
Mavin przedstawia Credit Suisse jako twór pełen wad. Można odnieść wrażenie, że wady ludzi z najwyższych stanowisk bardzo łatwo przedostawały się w jakiś sposób do „krwioobiegu” tego banku, do jego „mózgu”, zarażając go i psując. Okazuje się, że najwyżsi rangą menedżerowie Credit Suisse potrafili wynajmować detektywów do śledzenia byłych i obecnych pracowników banku (słynna sprawa Tidjane Thiama, który stracił za to fotel prezesa), a także lekceważyć różne przepisy, w tym np. obostrzenia związane z kwarantanną koronawirusa, po to tylko, by… oglądać na żywo tenis na Wimbledonie.
Jedną z wad, jakie zgubiły Credit Suisse, było rozpasanie. Wewnętrzny raport z 2022 r. ujawnił, że bank miał zatrudnienie i wydatki podobne do banku Goldman Sachs, generując jednocześnie jedną piątą przychodów Goldmana. W ciągu 10 lat poprzedzających upadek Credit Suisse bank poniósł skumulowaną stratę w wysokości ponad 2 mld dol., ale w tym okresie… wypłacił około 35 mld dol. premii swoim pracownikom! I chyba nie trzeba dodawać, że gros tych premii trafiła do kieszeni osób z wysokich szczebli.
Zobacz również:
Niezwykłe zyski UBS w drugim kwartale po przejęciu Credit Suisse
Na początku 2010 r. bankierzy z londyńskiego biura Credit Suisse zorganizowali dla przedstawicieli rządu Mozambiku pożyczkę w wysokości 500 mln dol. Pieniądze miały zostać przeznaczone na zakup floty kutrów do połowu tuńczyka. Znaczna ich część została jednak roztrwoniona, a pracownicy Credit Suisse otrzymali łapówki za udzielenie tej pożyczki. Szokujące jest też to, że prezes banku przyznał później, iż „nie było możliwości zapobieżenia temu procederowi”. A gdzie nadzór? Gdzie środki bezpieczeństwa? Gdzie procedury? Nic dziwnego, że Credit Suisse musiał upaść…
Mavin potrafi pisać z humorem. Postać Macka przedstawił, że „był mężem stanu z Wall Street, zatrudnionym, by nadać ambicjom Credit Suisse w Stanach Zjednoczonych nieco rozmachu, a przy okazji miał przynieść pizzę” (w sensie: wprowadzić amerykański luz do firmy). Potrafi też stopniować napięcie. Jest jednak aż nadto drobiazgowy, opisując ze szczegółami biografie istotnych dla Credit Suisse osób, przy czym większość tych informacji dla czytelników jest do niczego nieprzydatna. Przez to niestety książka jest – mówiąc kolokwialnie – rozwleczona i dużo na tym traci. Dla tych jednak, którzy interesują się bankowością, „Meltdown” i tak jest pozycją obowiązkową.