Pół wieku starań o nowy międzynarodowy ład ekonomiczny
Kategoria: Trendy gospodarcze
Doktor nauk ekonomicznych, politolog. Doradca ekonomiczny w Departamencie Zagranicznym NBP
(@Getty Images)
Nieznajomość globalizacji szkodzi –parafrazując starą prawniczą maksymę. W trzeciej dekadzie XXI wieku globalizacja, w tym zjawiska zachodzące w skali globalnej, mają wpływ na wewnętrzną sytuację gospodarczą i społeczną oraz perspektywy rozwojowe wszystkich krajów świata, także tych najbogatszych i najbardziej rozwiniętych. Wyzwania globalne, takie jak zmiany klimatyczne, migracje, redukcja bioróżnorodności, digitalizacja, dostęp do energii, bezpieczeństwo żywnościowe, konflikty i kryzysy, pandemie, czy dostęp do wody z dużą siłą wkraczają w obszar polityki wewnętrznej. Między innymi z tego powodu granice między polityką wewnętrzną a zagraniczną powoli się zacierają.
Wszyscy zależą od wszystkich
Nie zawsze jednak dostrzegamy globalne źródła i ogólny charakter owych wyzwań i zagrożeń oraz tego jak bardzo zmieniła się sytuacja rozwojowa świata w ostatnich dekadach. W dzisiejszym świecie wszyscy zależą od wszystkich. Już nie tylko kraje biedne zależą od bogatych, jak to miało miejsce kilka dekad temu, ale bogate zależą od biednych. Zmienił się tym samym fundament wielu kształtowanych po II wojnie światowej teorii ekonomii rozwoju (przede wszystkim tzw. teorii zależności), wskazujących na jednostronną, a przynajmniej mocno asymetryczną, zależność pomiędzy globalnymi Północą i Południem.
Zobacz również:
Pół wieku starań o nowy międzynarodowy ład ekonomiczny
Dominujące przez długie lata przekonanie o względnej niezależności bogatej Północy od biednego Południa niosło ze sobą szereg konsekwencji. Kraje rozwijające się, mimo iż mieszkała w nich większość ludności świata, mogły być traktowane przez kraje rozwinięte jako swoiste „peryferia” polityki międzynarodowej. Pozostawały zatem zasadniczo poza zakresem ich polityki wewnętrznej i jedynie na marginesie polityki zagranicznej. Tym marginesem była w znacznym stopniu polityka i pomoc rozwojowa oraz finansowanie instytucji o zasięgu światowym, takich jak System Narodów Zjednoczonych czy wielostronne banki rozwoju. „Trzeci Świat” nie miał jednak większego znaczenia dla społeczeństw bogacącego się Zachodu. Kraje rozwinięte uważały, że krajom biednym należy się jakieś wsparcie (choćby jako rekompensata za kolonializm), niemniej ich sytuacja wewnętrzna, gospodarka i problemy były traktowane jako zasadniczo odmienne od tych na globalnej Północy, a co więcej niemające większego wpływu na kraje Północy ani też nie stanowiące dla nich zagrożenia. Nie było też w krajach rozwiniętych większej świadomości problemów globalnych. Te, które dziś traktujemy jako globalne (bieda, epidemie, zanieczyszczenie środowiska, itp.) były problemami biednego Południa, a nie bogatej Północy. To między innymi była jedna z przyczyn niedofinansowania wielu instytucji ONZ zajmujących się tymi zagadnieniami.
Sytuacja ta zaczęła jednak ulegać zasadniczej zmianie wraz z postępującą globalizacją pod koniec XX w., przy czym zmiana ta przyspieszyła z początkiem bieżącej dekady. W rezultacie dawne problemy Południa (ubóstwo, nierówności społeczne, zanieczyszczenie środowiska, częste klęski żywiołowe, pandemie) stają się bolączką Północy, a problemy Północy (kryzysy finansowe, zatłoczenie i rozlewanie się miast, choroby cywilizacyjne, itp.) stały się utrapieniem Południa.
Kryzys klimatyczny, bezpieczeństwo żywnościowe, ubezpieczanie inwestycji w małych, wyspiarskich krajach rozwijających się, to można by pomyśleć, że to tematyka jednej z wielu konferencji nt. gospodarki i rozwoju. Ale nie. To zagadnienia, które były poruszane podczas ubiegłorocznej konferencji na temat bezpieczeństwa w Monachium. Trudno się dziwić, że w kontekście wojny w Ukrainie i zagrożenia dla bezpieczeństwa Europy ze strony Rosji informacja o innych tematach dyskutowanych podczas tego spotkania nie przebiła się w naszych mediach. Ale sama ich obecność w trakcie konferencji jest dowodem na to, że problemy globalne i globalne kwestie rozwojowe są też istotne z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa, czego coraz bardziej świadome są kraje zachodnie.
Nasza chata już nie z „kraja”
Niestety jako społeczeństwo i klasa polityczna nie patrzymy zbyt szeroko. Nasza polityka zagraniczna jest wciąż – jak ćwierć wieku temu – zasadniczo skoncentrowana na problematyce Unii Europejskiej, partnerstwa transatlantyckiego i – co zrozumiałe w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej – bezpośredniego sąsiedztwa oraz wojny w Ukrainie. Podobnie wygląda sytuacja jeśli chodzi o większość mediów. To się powoli zmienia, o czym świadczy chociażby motto polskiej służby zagranicznej: „Polsce – służyć, Europę – tworzyć, świat – rozumieć”. Czy jednak wystarczy, że będziemy rozumieć świat? Czy będąc już jednym z najbogatszych państw świata, piątym pod względem liczby ludności krajem Unii, z ambicjami do odgrywania w niej wiodącej roli i do członkostwa w G20, nie powinniśmy mieć większych aspiracji? Czy tak jak naszą misją jest tworzyć Europę, nie powinno być także „tworzyć świat?”
Zobacz również:
W drodze do Sewilli: podsumowanie 2024 r. w obszarze finansowania globalnego rozwoju
Wydaje się, iż pierwszym krokiem, aby tak się stało, jest świadomość oraz zrozumienie współczesnej fazy globalizacji, jej istoty, procesów, które się na nią składają i ich wzajemnych relacji. Rosnąca zależność wszystkich krajów, aczkolwiek w różnym stopniu, od pozytywnych i negatywnych aspektów globalizacji, od siebie nawzajem oraz od harmonijnego i zrównoważonego rozwoju całej ludzkości zmienia powoli świadomość społeczną i postawy na całym świecie. Ludzie zarówno w krajach bogatych, jak i biednych są coraz bardziej świadomi globalnych źródeł istniejących szans i zagrożeń oraz podejmują stosowne działania, także w skali globalnej. Paradoksalnie, jednym z przejawów zmian jest ruch anty- i alterglobalistyczny, ale też rosnące w siłę globalne społeczeństwo obywatelskie jednoczące się wokół konkretnych kwestii (obecnie przede wszystkim wokół kwestii klimatycznych).
W dobie powszechnego dostępu do wszelkiej (prawdziwej i nie) informacji, fake newsów i dezinformacji, sama świadomość z pewnością jednak nie wystarczy. Ludzie intuicyjnie rozumieją, że świat stał się faktycznie globalną wioską i jego wpływ na nasze codzienne życie jest większy niż kiedykolwiek przedtem, ale w swojej zdecydowanej większości nie dysponują pogłębioną wiedzą nt. zależności między różnymi aspektami globalizacji i rozwoju oraz instrumentarium służącym racjonalizacji swoich lęków i krytycznej ocenie proponowanych przez polityków rozwiązań. Stąd tak duża podatność na wszelkiej maści populistów, którzy (często też nie rozumiejąc dogłębnie tych zjawisk) proponują proste, lokalne rozwiązania dla skomplikowanych, globalnych problemów.
Warto inwestować w edukację globalną
Konieczne jest zatem zainwestowanie w solidną edukację globalną i to realizowaną od najmłodszych lat, która – zgodnie z przyjętą w Polsce w 2011 r. definicją – uświadamia i pomaga zrozumieć istnienie zjawisk i współzależności łączących ludzi i miejsca, a której celem jest przygotowanie odbiorców do stawiania czoła wyzwaniom dotyczącym całej ludzkości. Edukacja globalna kładzie szczególny nacisk na tłumaczenie przyczyn i konsekwencji opisywanych zjawisk, ukazywanie wpływu jednostki na te procesy i ich wpływu na jednostkę, przełamywanie istniejących stereotypów i uprzedzeń, przedstawianie perspektywy globalnego Południa oraz kształtowanie krytycznego myślenia i zmianę postaw.
Bardzo istotnym, choć nie jedynym elementem edukacji globalnej jest edukacja rozwojowa, już ściśle nakierowana na kwestie globalnych problemów rozwojowych oraz współpracy rozwojowej. Ma ona zasadnicze znaczenie także w przełamywaniu wciąż funkcjonujących stereotypów: że Afryka to głód i nędza, Ameryka – luksus i nowoczesność, Francja – szyk i elegancja, itd. Dziś każdy z nas, dzięki internetowi i podróżom zagranicznym, może osobiście przekonać się do jakiego stopnia te stereotypy są odległe od rzeczywistości i do jakiego stopnia ta rzeczywistość jest skomplikowana. Ale często potrzebuje wyjaśnienia dlaczego ten obraz jest inny niż sobie wyobrażał, jakie są tego przyczyny i co z tego wynika. Innym ważnym elementem edukacji globalnej jest edukacja z zakresu finansów międzynarodowych. Chodzi m.in. o takie zagadnienia jak globalizacja w gospodarce, finansach i bankowości, kluczowe problemy globalne, trendy i scenariusze dotyczące rozwoju gospodarki światowej, rola instytucji bankowych i finansowych w finansowaniu rozwoju globalnego czy zmiany zachodzące w międzynarodowym systemie walutowym.
Zobacz również:
Skuteczna polityka rozwoju a silne państwo
Porządna edukacja globalna to jednak tylko jeden z pierwszych kroków ku naszej „społecznej” odpowiedzi na globalizację. Kolejnym jest ugruntowywanie wśród klasy politycznej, decydentów oraz środowisk opiniotwórczych przekonania, że świat diametralnie się zmienił, a przede wszystkim, że Europa i nasze bezpośrednie sąsiedztwo to nie cały glob. I że nasza przyszłość zależy w dużej mierze od tego, jak będzie się rozwijać Afryka, Bliski Wschód czy Azja Południowa. Konieczne jest zrewidowanie podejścia, że „nasza chata z kraja”. Obszarami szczególnie istotnymi z tej perspektywy są problemy rozwojowe państw Południa (bo tam mieszka zdecydowana większość ludzkości świata), wyzwania globalne i zagadnienie globalnego rządzenia. To te sprawy angażują dziś w coraz większym stopniu klasę polityczną i media rozwiniętego Zachodu, o czym można się przekonać, włączając choć na chwilę BBC, Euronews czy France24.
Wiedza o globalizacji i poszerzanie świadomości nt. globalnych wyzwań powinny nam w zasadniczy sposób ułatwić prowadzenie skutecznej polityki globalnej, a więc właśnie „tworzyć świat”, podobnie jak to robią inne duże kraje Zachodu. Wiele państw z naturalnych przyczyn wzbraniało się dotychczas przed wypracowaniem prawdziwie globalnej polityki. Takie podejście wynikało nie tylko z tego, że nie było takiej potrzeby na wcześniejszym etapie globalizacji, ale także z politycznego podziału świata na prawie 200 suwerennych krajów, z których większość nie czuła się na siłach lub też nie miała zasobów, aby twórczo kształtować globalną rzeczywistość. Uważały one, że ich pojedyncze działania i tak niewiele zmienią. Co więcej, ich klasa polityczna często stała na stanowisku, że sprawy globalne nie interesują wyborców, więc nie było wewnętrznego bodźca do działania.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy problemy globalne zaczęły z impetem wkraczać do naszego życia. Wówczas klasyczne reakcje były dwie: zamykanie się w granicach narodowych (co wyraźnie widać dziś za oceanem) lub próba współdziałania z innymi w ramach struktur międzynarodowych, ale trzymając się zasady prymatu suwerenności i skupiając się bardziej na obronie własnego stanu posiadania (politycy wszak odpowiadają przed własnymi wyborcami a nie społecznością globalną) niż na twórczym rozwiązaniu globalnych problemów we współpracy z innymi. To jedna z podstawowych przyczyn słabości instytucji międzynarodowych i szeroko rozumianego multilateralizmu. Trafnie opisał to noblista Joseph Stiglitz, wskazując, że z reguły nie myślimy o tym, jak popierana przez nas polityka wpływa na innych i na gospodarkę globalną. Od negocjatorów międzynarodowych oczekujemy, aby doszli do możliwie najlepszego porozumienia, oceniając to z punktu widzenia naszego kraju. Nie wysyłamy ich na międzynarodowe negocjacje z mandatem zabiegania o to, żeby porozumienie było uczciwe dla wszystkich. Według Stiglitza, jeśli chcemy, aby globalizacja funkcjonowała należycie, będziemy musieli zmienić naszą mentalność: myśleć i działać bardziej globalnie (Joseph E. Stiglitz, Wizja sprawiedliwej globalizacji. Propozycje usprawnień, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007).
Potrzebujemy globalnego spojrzenia
Przez ponad trzydzieści lat od odzyskania pełnej suwerenności w 1989 r. polska polityka zagraniczna była skoncentrowana na obszarze euroatlantyckim oraz na naszym wschodnim sąsiedztwie, w tym na regulacji kontaktów z sąsiadami, wstąpieniu do NATO i Unii Europejskiej, a także stabilizacji obszaru postradzieckiego, m.in. poprzez realizację koncepcji Partnerstwa Wschodniego. Akcesja do Unii i formalne włączenie naszego kraju w proces kształtowania się polityki UE wobec reszty świata sprawiły, że zaczęliśmy uczestniczyć w dyskusjach i współdecydować o szeregu kwestii globalnych, wychodzących poza krąg naszej aktywnej polityki bilateralnej, takich jak stosunki UE – Mercosur, finansowanie Agendy 2030 na rzecz Zrównoważonego Rozwoju, walka ze zmianami klimatycznymi, przeciwdziałanie redukcji bioróżnorodności, reforma globalnej architektury finansowej, itd. Kwestie te weszły w obszar zainteresowania naszej polityki zagranicznej w dużej mierze za pośrednictwem UE, czemu towarzyszył stopniowy wzrost naszej pomocy rozwojowej. Nie stały się one jednak częścią jej DNA. Rosyjska agresja na Ukrainę ponownie przypomniała nam o twardej geopolityce, o tym, że zagrożenia czają się tuż za rogiem i że bezpieczeństwo zależy od zasadniczego wzmocnienia systemu obronnego i więzów transatlantyckich. Ale w dłuższym okresie zagrożenia płyną również z innych części świata, o czy świadczy konferencja w Monachium.
Zobacz również:
Domniemany obraz świata w prezencie noworocznym
Dlatego Polska powinna zacząć traktować cały świat tak jak przez pierwsze dwadzieścia lat członkostwa traktowaliśmy Unię Europejską i nasze najbliższe otoczenie geopolityczne: jak nasz dom i nasze sąsiedztwo warunkujące nasze bezpieczeństwo i rozwój. Dziś z powodu wyzwań globalnych naszym domem i sąsiedztwem staje się cały świat. Ten dom się chwieje i dlatego powinniśmy mieć nasz własny pomysł jak go naprawić.
Polska, poza standardową aktywnością na forum ONZ i międzynarodowych instytucji finansowych oraz przekazywaniem pomocy rozwojowej krajom biedniejszym, powinna jeszcze aktywniej włączyć się w dyskusje na tematy globalne, w tym globalnego rozwoju, globalnych wyzwań i globalnego rządzenia. Zagadnienia nasuwają się same: jak podtrzymać globalny wzrost gospodarczy i handel międzynarodowy, jak zredukować biedę i nierówności, jak pogodzić rozwój z ochroną klimatu i zieloną transformacją, jak uniknąć fragmentacji gospodarki światowej, jak wzmocnić multilateralizm, w tym zreformować globalną architekturę finansową, WTO i wielostronne banki rozwoju, jak utrzymać w ryzach inflację i zadłużenie, jak walczyć z rajami podatkowymi, jak zapewnić bezpieczne wykorzystanie sztucznej inteligencji, jak zapobiegać kryzysom finansowym i przyszłym pandemiom, jak sfinansować globalne dobra publiczne, jak skutecznie przekazywać pomoc rozwojową, wreszcie jak powinna wyglądać agenda globalna po 2030 r. Pytania można mnożyć. W tych wszystkich sprawach Polska powinna jeszcze częściej niż dotychczas wypracowywać własne stanowisko, zabierać głos, proponować rozwiązania i tworzyć koalicje dla ich akceptacji. Naturalnym forum formułowania stanowisk w tych obszarach jest UE, ale kluczowe jest abyśmy wszystkie te kwestie uznali za istotne jako czynniki warunkujące nasz przyszły rozwój i bezpieczeństwo, mieli je dokładnie przeanalizowane i przedyskutowane oraz umieli w tych obszarach bronić naszych interesów, na forum unijnym i poza nim.
Jeśli chcemy być jeszcze poważniejszym graczem w UE i – potencjalnie – członkiem G20, to powinniśmy rozszerzyć horyzont naszych zainteresowań i naszej aktywności na cały świat. Jeśli chcemy, aby kraje Południa rozumiały naszą postawę np. w kwestii wojny w Ukrainie, to musimy zintensyfikować z nimi dialog w sprawach, które dla nich są ważne, przyczyniając się zarazem do odbudowania zaufania między Północą a Południem, szczególnie nadszarpniętego w ostatnich latach. Wtedy będziemy bardziej słuchani, poważani, a to przełoży się na korzyści polityczne i gospodarcze oraz w obszarze bezpieczeństwa. Tak jak to robią Francuzi, Holendrzy czy Duńczycy. Początek trzeciej dekady polskiej obecności w UE i nasza druga prezydencja w Radzie Unii w 2025 r. to bardzo dobra okazja, aby nadać polskiej polityce zagranicznej prawdziwie globalny wymiar. Z korzyścią dla nas, Europy i świata.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.