Trendy w globalnych przepływach zagranicznych inwestycji bezpośrednich
Kategoria: Trendy gospodarcze
(@Getty Images)
Kraj ten zwą Zieloną Wyspą. Nie słynie z przemysłu, ale bogaci się przede wszystkim na usługach, A jedna z nich rozgniewała inne rządy, które nie znoszą przenoszenia swoich biznesów z czyśćca w raje podatkowe. Irlandczycy urządzili bowiem na swej połaci Arkadię fiskalną dla obcych. We wrześniu 2024 r., po blisko dekadzie batalii na różnych frontach, Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał werdykt stanowiący, że koncern Apple ma przekazać rządowi Irlandii aż 14 mld euro (13 mld euro należności głównej plus 1 mld euro odsetek) przygarniętych przez tę firmę w wyniku korzystania przez lata z (zamkniętych już częściowo) luk w irlandzkim prawie podatkowym.
Pojawiło się dziwne pytanie, co zrobić z „wagonem” gotówki? Irlandczycy jakoś sobie na nie odpowiedzą i jest prawie pewne, że tej „manny” nie zmarnują. Za długo wyrywali się przecież bezskutecznie z wielkiej biedy. Jeszcze do połowy XX w. mały kraj na skraju kontynentu kojarzył się ze statystycznym i realnym ubóstwem na niespotykaną skalę już wtedy na Zachodzie. Nie da się ustalić, „co by było, gdyby”, więc nie ma innej rady, jak powtórzyć za Irlandczykami, że gdyby nie Anglia i Anglicy, nie byliby przez wieki pariasami Europy. Jeśli ktoś nie wiedział, to za chwilę zrozumie przyczyny wielosetletniej nienawiści Irlandczyków do Anglików, zredukowanej dziś na szczęście do niechęci i dystansu.
Odprężanie wzajemnych relacji rozpoczęło się dopiero pod sam koniec XX w., gdy tzw. Porozumienia Wielkopiątkowe zawarte w 1998 r. zakończyły ostrą fazę konfliktu etniczno-politycznego w Ulsterze, tj. należącej do Wielkiej Brytanii Irlandii Północnej. Przez 30 lat jednak „The Troubles” (Kłopotów), jak nazywa się zwyczajowo na Wyspach rebelie wewnętrzne, krew przelało aż 50 tys. osób, w tym 3500 straciło życie. W uproszczeniu, katoliccy mieszkańcy chcieli i chcą powrotu Ulsteru do irlandzkiej macierzy, zaś protestanccy potomkowie angielskich i szkockich osadników sprzed stuleci byli i są za utrzymaniem status quo, czyli przynależnością prowincji do Zjednoczonego Królestwa.
Zobacz również:
Wzrost i ożywienie gospodarcze w Unii Europejskiej i w Irlandii
Są historycy obwiniający za irlandzko-brytyjskie antagonizmy zmarłego prawie tysiąc lat temu Wilhelma Zdobywcą. Wprawdzie po zawładnięciu wielką wyspą w wyniku zwycięskiej bitwy pod Hastings, podjął próbę pełnego opanowania także tej leżącej na zachód od Brytanii, ale odstąpił, aby nie ulec konkurentom do świeżo zdobytego tronu. Zadowolił się jedynie „postawieniem stopy” w Irlandii, więc zaprzepaścił rzekomą szansę szybkiego wynarodowienia tamtejszych ludów celtyckich, w taki sposób jak zdołali „przysposobić” Anglosasów i on, i jego następcy.
W XI w. stosunkowo mała wyspa była mozaiką od 100 do 200 (mini) królestw zorganizowanych bardzo luźno w siedem królestw regionalnych (heptarchia – siedmiowładztwo). Przywódcy siódemki mogli powoływać głównie tytularnego arcykróla. Tak pobieżny opis sugeruje bowiem, że Irlandia była dość łatwym łupem dla najeźdźców, początkowo głównie ze Skandynawii, a dopiero potem z Brytanii. Pomimo sporych chęci, Anglicy nie byli jednak w stanie przez kilka stuleci całkowicie opanować Irlandii. Powodem było zwłaszcza zaangażowanie władców angielskich w utrzymanie terytoriów we Francji, będących spuścizną po Wilhelmie Zdobywcy z Normandii. Wyparcie Anglii z kontynentu nastąpiło dopiero po przegranej w tzw. „Wojnie stuletniej”, toczonej w wiekach XIV i XV. Dopiero wtedy, wskutek uwolnienia „sił i środków”, mógł się rozpocząć prawdziwy angielski „Drang nach Westen”. Sformułowanie jest nieprzypadkowe – chodziło o zdławienie oporu i kolonizację Zielonej Wyspy. Proces ten był stopniowy, po długich okresach burzliwych i krwawych opresji następowały krótsze epizody spokoju. Trwało to stulecia, a wraz z upływem dekad angielska arystokracja i osadnicy z niskich stanów przybywający z Anglii i Szkocji stopniowo zagarniali ziemie należące do rodowitych mieszkańców, przy czym ci drudzy osiadali głównie w Ulsterze.
W czasach wojen religijnych w Europie, przypieczętowany został w Irlandii ostry podział na klasę protestanckich właścicieli i katolicką siłę roboczą. Na kontynencie bowiem ofiarami kontrreformacji była mniejszość protestantów, a w Irlandii katolicka większość. Na przełomie XVII i XVIII w. Brytyjczycy wprowadzali najrozmaitsze restrykcje i zakazy dotyczące katolików nazwane potem zbiorczo penal laws (prawa karne). Ukazy zabraniały katolikom obejmowania wszelkich stanowisk rządowych, wykonywania zawodów prawniczych oraz uzyskiwania stopni oficerskich w armii i marynarce. Kto obejmował takie stanowiska lub zabierał się do zawodu objętego penal laws musiał jednocześnie złożyć przysięgę. Już jej krótki fragment obrazuje nienawistne uczucia irlandzkich katolików do angielskich protestantów: „[…] oznajmiam, że wierzę, iż w sakramencie Wieczerzy Pańskiej nie ma jakiegokolwiek przeistoczenia elementów chleba i wina w ciało i krew Chrystusa, […] adoracja Dziewicy Maryi oraz innych świętych, jak również ofiara mszy świętej wedle zwyczajów Kościoła rzymskiego to tylko zabobony i bałwochwalstwo”.
Anglicy bardzo umiejętnie żonglowali w Irlandii siłą militarną, ekonomiczną, knutem, intrygą i sakiewką. Opracowano np. system zakazujący katolikom kupowania lub dzierżawienia ziemi na dłużej niż 30 lat, więc część irlandzkiego ziemiaństwa katolickiego dokonała konwersji. W rezultacie, w 1778 r. katoliccy właściciele mieli zaledwie 60 tys. funtów rocznego dochodu z około 4 mln funtów całego dochodu Irlandii.
Pod formalnym względem prawnym Irlandia była krajem niepodległym. A niepodległość ta była jednak podobna do suwerenności brytyjskich kolonii w Ameryce. Tamtym koloniom udało się zdobyć prawdziwą niepodległość, Irlandia była za blisko metropolii i za duże były korzyści z jej podporządkowania interesom Londynu.
W wyniku postępu w kulturze agrarnej i wskutek rewolucji przemysłowej zaczął się w Irlandii boom demograficzny. W latach 1790–1840 liczba ludności wzrosła dwukrotnie – z 4 mln do 8 mln. Sprzyjało temu upowszechnienie uprawy ziemniaków, zapewniających wieśniakom obfite i tanie pożywienie. Aż nagle, przestały one obradzać. Przyczyną była przywleczona z Ameryki Północnej tzw. zaraza ziemniaczana, tj. choroba wywoływana przez pewnego grzyba. Dwie trzecie mieszkańców Zielonej Wyspy żyło z rolnictwa i większość tego udziału stanowili „małorolni”. W 1845 r. nastał wielki głód, a w kolejnym roku była to już klęska, która powtórzyła się w 1848 r. Przez te kilka lat ludność Irlandii zmalała o dwa miliony osób. Jeden milion wyjechał z kraju do Ameryki oraz do Anglii i Szkocji, drugi milion zmarł bardziej w wyniku wycieńczenia i chorób niż z samego głodu.
Zobacz również:
Jak doszło do (dez)industrializacji w Irlandii
Biedakom nie sprzyjała też ówczesna doktryna polityczno-społeczna. Główna zasada wielkiej angielskiej reformy prawa ubogich z 1834 r. opierała się na przekonaniu, że pomoc może być udzielana wyłącznie w przytułkach, bowiem jakiekolwiek odstępstwo od tego założenia prowadzi do szybszego wzrostu liczby ludności niż środków na jej utrzymanie. Sprawujący rządy Wigowie, czyli ówcześni antymonarchiści, którzy stali się mocno potem Liberałami, uznali, że klęska jest wyrazem Bożej Opatrzności, a Irlandczycy są pozbawieni atrybutów ludzi wartych uwagi.
Tego zdania byli także niektórzy prominentni myśliciele. Słynny ze swoich teorii ludnościowych Thomas Malthus (zmarł w 1834 r.), pisał do jeszcze słynniejszego Davida Ricardo, że „jeśli (chce się) czerpać pełne efekty z zasobów naturalnych tego kraju (Irlandii), to wielka część (tamtejszej) ludności powinna zostać zmieciona z jej ziem”. Skoro zatem zasoby wyspy są niewystarczające to – chciał nie chciał – trzeba zmniejszyć jej populację i będzie grało. Inni szli nawet dalej. W 1839 r., czyli jeszcze przed wybuchem zarazy ziemniaczanej, szkocki filozof i historyk Thomas Carlyle ocenił, że „nadszedł już czas albo na pewną >>poprawę<< ludności Irlandii, albo na jej eksterminowanie”. Z kolei William Nassau Senior – ekonomista z Oksfordu napisał z żalem, że „głód nie zabije więcej niż milion Irlandczyków i będzie to liczba zbyt mała, żeby stało się coś dobrego”. Na domiar złego, rząd w Londynie trzymał się twardo wczesnokapitalistycznych reguł leseferyzmu i mimo braku żywności nie zatrzymywał eksportu zbóż z Irlandii. Brytyjczycy nie byli jednak wobec klęski całkowicie bezczynni: uchwalili ustawy zezwalające (sic) na otwieranie jadłodajni i darmowe wydawanie zupy, organizowali roboty publiczne płatne za przysłowiowy grosz, umieszczali ludzi w przytułkach. W 1849 r. przez pewien okres pomieszkiwało w nich 932 tys. osób. Horrendum!
Głód wywołał daleko idące zmiany strukturalne. W 1901 r., w pół wieku po Wielkim Głodzie, Irlandię zamieszkiwało zaledwie 4,4 mln osób. Dziś ludność Republiki Irlandii wynosi 5,3 mln osób, a Irlandii Północnej (Ulster) wchodzącej w skład Zjednoczonego Królestwa prawie 2 mln. Upłynęło ponad półtora stulecia, a zaludnienie nie wróciło nawet do poziomu z około 1840 r. Z konieczności zaczął się wyłaniać nowocześniejszy model rolnictwa. Rodzinne farmy zajmowały się uprawą mieszaną i hodowlą bydła, która przynosiła większe zyski niż ziarno. Ograniczany był też podział ziemi prowadzący do karłowacenia gospodarstw na modłę galicyjską. Minęły czasy wcześnie zawieranych małżeństw oraz wsi pełnych dzieci i młodzieży. Dla wielu ceną, jaką płacono za utrzymanie własności rodzinnej farmy, był stan wolny. Uważa się (m.in. E.R.R. Green zmarły 40 lat temu współautor „Historii Irlandii” pod redakcją Theo W. Moody’ego i F.X. Martina), że „[…] nawet dzisiejsze problemy mają swoje korzenie w załamaniu się irlandzkiej gospodarki w I połowie XIX wieku. Klęska głodu pozostawiła w społeczeństwie rany nie zabliźnione do dzisiaj”.
W II połowie XIX w. brytyjski premier William Gladstone podjął w parlamencie dwie nieudane próby przyznania Irlandii autonomii. W 1916 r. wybuchło Powstanie Wielkanocne krwawo stłumione i okrutnie pomszczone przez Brytyjczyków, a w 1919 r. już wojna Irlandczyków o niepodległość zakończona w 1921 r. pokojem i jego ogłoszeniem. W 1949 r. Irlandia wystąpiła z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów (British Commonwealth), choć nadal są w niej m.in. Indie.
Zobacz również:
Irlandzki sektor bankowy dekadę po globalnym kryzysie finansowym
Dość podobnie jak w przypadku międzywojennej Polski, po uzyskaniu niepodległości Irlandia orała w przemyśle na ugorze. W jakimś stopniu pod wpływem doświadczeń Irlandczyków o złu napływającym przez wieki z zewnątrz, pierwsze rządy wybrały politykę protekcjonizmu i dążenia do samowystarczalności. Eksportowano niemal wyłącznie nadwyżki towarów ponad potrzeby krajowe. Import też ograniczał się do uzupełnień. Był to przepis na stagnację.
Również po wojnie Irlandia nie rezygnowała z autarkii. Brzmi to anegdotycznie, ale stopniowe otwieranie się kraju na świat było w pewnej mierze zasługą brytyjskiej telewizji, której sygnał dało się odbierać we wschodniej części kraju, w tym w stołecznym Dublinie. Irlandczycy przekonywali się też, że brytyjska niedola powojenna jest łagodniejsza od ichniejszej, mimo że w wyniku izolacjonizmu oraz rodzaju przekory na zasadzie: wróg mojego wroga nie jest lub musi być mi wrogiem, Irlandia była w trakcie II wojny światowej neutralna i nie ponosiła bezpośrednich kosztów walki.
Na przełomie lat 50. i 60. XX w. tamtejsi politycy poszli jednak po rozum do głowy. Pierwszym krokiem było otwarcie Irlandii na inwestycje zagraniczne. Wrota dla FDI stoją otworem do dzisiaj. IMF oszacował, że w 2023 r. Irlandia przyjęła inwestycje zagraniczne warte aż 1,44 bln (1440 mld) dol. Na liście beneficjentów FDI plasuje się obecnie na 8. miejscu w świecie, bezpośrednio przed Niemcami. Ale przełomowa dla napływu FDI i dzisiejszej niesamowitej prosperity była decyzja o przystąpieniu w 1973 r. (wraz z Wielką Brytanią) do EWG (Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej) – poprzedniczki Unii Europejskiej. Kluczowy był swobodny dostęp do wielkiego rynku, ale też od 1973 r. do 2018 r. Irlandia, kraj około 5-milionowy, uzyskała z EWG/UE wpłaty netto w łącznej wysokości ponad 40 mld euro. Dla porównania, w latach 2004–2023, transfery netto do ponad siedem razy ludniejszej Polski wyniosły 162 mld euro.
Patrząc z szerokiej perspektywy, pierwotnym wyzwalaczem rozwoju i wzrostu gospodarczego Irlandii była wielka przemiana edukacyjna. Pierwszym krokiem postawionym ponad 60 lat temu była likwidacja odpłatności za naukę. W 1995 r. aż połowa rocznika kończącego etap szkolny kontynuowała naukę na III szczeblu, tj. na uniwersytetach lub przynajmniej w szkołach policealnych. Mnóstwo Irlandczyków to obecnie ludzie z cenzusem. W grupie wiekowej 30–34 lata wykształcenie wyższe ma dziś prawie 63 proc. obywateli (w Polsce wskaźnik dochodzi do 50 proc.).
Efektem podniesienia poziomu wykształcenia jest m.in. stabilność polityczna. Irlandczycy z zewnątrz i z wewnątrz urny wiedzą co dobre i nie odbijają się podczas wyborów parlamentarnych od ściany do ściany. Względny spokój polityczny jest zaś dla tamtejszej gospodarki jak kojący balsam. Rolnictwo zeszło na daleki plan. Rozwinął się za to od zera bardzo teraz silny sektor farmaceutyczny oraz montaż i produkcja urządzeń ICT (informatyka i telekomunikacja), a także równolegle tworzenie software (oprogramowania).
Było to możliwe wskutek połączonego oddziaływania trzech czynników. Pierwszy to kulturowe i tożsamościowe więzi z Amerykę oraz współdzielenie tego samego języka. Drugi to przynależność Irlandii do europejskiego wspólnego rynku i UE, a jednocześnie położenie na krańcu kontynentu, co odwracało uwagę od tego co robi się na wyspie. Last but not least, to biznesowe podejście Irlandii do podatków, które stało się darem od niebios dla wielkich korporacji z USA. Od 2014 r. po olbrzymim szoku ekonomiczno-finansowym, spowodowanym kryzysem finansowym z lat 2008–2009, Irlandia jakby wsiadła do szybkobieżnej windy wiozącej na najwyższe piętra.
Zobacz również:
Współpraca monetarna w krajach EWG
Teraz jest już, obok Luksemburga i Singapuru, w pierwszej globalnej trójce państw o największym PKB na głowę mieszkańca. Wyprzedza w tej klasyfikacji nawet małe surowcowe potęgi – Norwegię i Katar. W dużej mierze wynika to z grzechu fiskalnego w formie stosowania tzw. Ekonomii Leprechauna.
Kto zacz i czym się trudni ów osobnik? W mitologii irlandzkiej to skrzat wyuczony na szewca. Ma stale przy sobie dwie sakiewki. W jednej trzyma srebrną, a w drugiej złotą monetę. Srebrem opłaca zakupy, ale jego moneta jest magiczna. Znika natychmiast z kieszeni sprzedawcy i wpada migiem z powrotem do mieszka Leprechauna. Złoty krążek ma inne przeznaczenie. Zdarza się, że ktoś schwyta skrzata i nie chce go wypuścić, więc dostaje od niego za uwolnienie bilon w złocie słusznej wagi. Gdy jednak Leprechaun jest już wolny, złota łapówka zmienia się w popiół albo suche liście. Jakaż malownicza metafora, nieprawdaż?
Termin został ukuty przez noblistę z ekonomii Paula Krugmana, który nazwał w ten sposób irlandzki fenomen wzrostu PKB o 26,3 proc. w 2015 r. Nie wydobyto wtedy w Irlandii złotego samorodka wielkości kamienicy, więc jakiś skrzat musiał coś „skręcić”. I rzeczywiście. Był to efekt kolejnego etapu doskonalenia raju podatkowego tworzonego od lat 80. XX w. w Irlandii. Władze zajęły się machinacjami zwanymi w formalnej nomenklaturze „erozją bazy (podatkowej) i transferem zysków” (ang. Base Erosion Profit Shifting, BEPS). Irlandzki raj podlegał częstym zmianom.
Korzyści podatkowe i dwa inne wspomniane czynniki zaczęły sprowadzać na Zieloną Wyspę coraz więcej firm z zagranicy, głównie z USA. Obecnie swoje siedziby ma tam 1500–1600 korporacji międzynarodowych. Z kolei największą pozycją bilansową amerykańskich gigantów high-tech jest własność intelektualna, czyli m.in. prawa autorskie czy patentowe do receptur leków i oprogramowania. Wprowadzone przez Irlandię rozwiązania i triki są wielostopniowe oraz wyrafinowane, ale sprowadzają się na koniec do istotnie niższych stawek podatkowych w Irlandii niż w USA i pozostałych państwach europejskich.
Nominalna stopa CIT wynosi w Irlandii 12,5 proc., ale np. po zastosowaniu mechanizmu CAIA BEPS (CAIA = Capital Allowances for Intangible Assets), czyli ulg podatkowych od wartości niematerialnych i prawnych, spadła najpierw do 2,5 proc., a następnie w najbliższe okolice zera. Największym beneficjentem ma być właśnie koncern Apple, od którego zaczęło się to studium przypadku.
Irlandia nie jest oczywiście jedynie centrum finansowym połączonym z biurem podatkowo-rachunkowym, ale w usługach powstaje prawie 70 proc. PKB kraju i pracuje ponad 3/4 zatrudnionych. Irlandia ma się z tego tytułu bardzo dobrze, choć w rzeczywistości nie tak świetnie, jak miałoby wynikać z jej pozycji w ścisłej czołówce państw świata pod względem PKB per capita.
W przypadku państwa będącego „pralnią” podatkową, czyli takiego jak właśnie Irlandia, PKB jest miarą wprowadzającą w błąd, ponieważ część wielkości „księgowanych” w takim kraju jako suma wytworzonych w nim towarów i usług przekazywana jest w końcu za granicę. W przypadku Zielonej Wyspy głównie do USA. To tak jakby pokazać dziecku całą tabliczkę czekolady, ale dać mu do spałaszowania tylko jej połowę.
Irlandczycy postanowili mierzyć efekty przeprowadzki na swoją wyspę tysięcznej hordy firm ponadnarodowych. Po długich deliberacjach zapanowała chwiejna zgoda, że rzeczywisty obraz potencjału gospodarczego całkiem dobrze oddaje miernik dochodu narodowego z gwiazdką (GNI*), po angielsku GNI Star lub modified GNI, który uwzględnia m.in. transfer nie tyle nadzwyczajnych, co „niezwyczajnych” zysków za granicę. Szczegółowy opis tego wskaźnika oraz aspekty sprawy można znaleźć w publikacji Irlandzkiej Doradczej Rady Fiskalnej „Demystyfing Ireland’s national income: a bottom-up analysis of GNI* and productivity”. The Economist (What’s weird about Ireland’s GDP?) podał, że w 2023 r. PKB Irlandii miał wartość 475 mld euro, natomiast dochód narodowy brutto z gwiazdką – 249 mld euro. Spory rozziew.
Bank Światowym podaje jedynie wielkości GNI bez gwiazdki i w dolarach. Według jego danych w 2023 r. PKB Irlandii wyniósł zatem około 550 mld dol., a GNI – 420 mld dol. Różnica jest bardzo poważna. Jeśli irlandzki PKB per capita wynosi prawie 103 tys. dol. rocznie, to GNI na statystycznego mieszkańca – 78 tys. dol., czyli mniej o blisko 25 tys. dol. Różnica ta jest większa niż PKB per capita dla Polski liczony w wartościach nominalnych (w 2023 r. około 22 tys. dol.). Dla porównania: PKB Polski – 809 mld dol., a GNI – 778 mld dol.
Sukces Irlandii nie jest zatem tak wielki jak mogłoby wynikać z prostych wskaźników, ale i tak imponuje, zwłaszcza że szybki marsz naprzód rozpoczął się zupełnie niedawno, a przed linią startową Irlandczycy zostawili stulecia wielkiej biedy. Docenić trzeba, że nikt nie dał im żadnej, a już zwłaszcza bogatej wyprawki na tę drogę. Na mocnych nogach stanęli głównie dzięki „główkowaniu”, czego i nam chce się życzyć.